(opracowano na podstawie artykułu Lloyda Pie’a p.t. „Zagadka czaszki gwiezdnego dziecka” z 67-go numeru Nexusa; strona internetowa wydawcy (Agencji Nolpress) to http://www.nexus.media.pl/; ich e-mail tonexus@nexus.media.pl; telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11)
Wkrótce mają zakończyć się trwające już dekadę badania genetyczne czaszki Gwiezdnego Dziecka i wówczas dowiemy się, czy jest ona rzeczywiście obcego pochodzenia.
Badanie czaszki
W chwili gdy piszę te słowa, mija niemal dokładnie 10 lat od czasu, kiedy po raz pierwszy ujrzałem czaszkę Gwiezdnego Dziecka. Było to 18 lutego 1999 roku. Nigdy nie zapomnę tego zapierającego dech w piersiach uczucia, kiedy wziąłem ją w dłonie i natychmiast dotarło do mnie, że coś jest „nie tak”. Była bardzo lekka – o wiele za lekka jak na typową ludzką czaszkę, nawet uwzględniając, że rozmiarami odpowiadała czaszce dwunastolatka. Miałem wrażenie, że trzymam w ręku wysuszoną tykwę, a nie czaszkę, i na pierwszy rzut oka nie widziałem w niej niczego normalnego. To było naprawdę niezwykłe.
Jej właściciele, Melanie i Ray Young z El Paso w Teksasie, zaprosili mnie specjalnie po to, abym ją obejrzał i powiedział, co o niej myślę. Posiadam pewne doświadczenie w badaniu czaszek, gdyż prowadziłem szeroko zakrojone prace nad początkami człowieka, które oparte były w znacznej mierze na ustalaniu różnic między czaszkami ludzi i tak zwanych „praludzi”.
Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to myśl, że jest to „niemożliwe”, niemniej trzymałem tę czaszkę w dłoniach i „niemożliwe” musiałem zmienić na „niewiarygodne”. Oczodoły daleko odbiegały od normy. Znam się na tym, bo mój ojciec był optometrą. Wielki otwór – miejsce połączenia z szyją – także znajdował się nie tam, gdzie powinien. W dole potylicy nie było małego wybrzuszenia, które występuje w głowie każdego człowieka (a ściśle rzecz biorąc szympansa i goryla). Mówiąc fachowo, ta czaszka była pozbawiona potylicy. Cała tylna jej część była spłaszczona i brak było śladów, które wskazywałyby na celową manipulację. Przyczyną tego spłaszczenia nie mogły też być deski łóżeczka. Po prostu, ukształtowała się w ten sposób rosnąc.
Tył czaszki w górnej części mocno się wygina, podczas gdy ludzkie czaszki na tym obszarze są łagodnie zaokrąglone. Ta cecha zwróciła uwagę nie tylko moją, ale i Melanie (przez wiele lat pracowała jako pielęgniarka na oddziale noworodków, gdzie napatrzyła się na wiele różnych zdeformowanych czaszek i doskonale orientowała się w technicznych przyczynach takich zniekształceń). Ludzie nie mają takich czaszek, niemniej podobnie ukształtowane głowy są dobrze znane wszystkim badaczom UFO i obcych istot.
Takie zagięcie z tyłu głowy mają obce istoty znane jako „Szaraki”. To dzięki niemu ich głowy mają charakterystyczny „sercowaty” kształt charakteryzujący się mocno zaznaczonym czubkiem i bulwiastą górną częścią czaszki, pod którą znajduje się niewielka twarz z wąskim podbródkiem.
Pragnę zapewnić wszystkich fanów tego zdumiewającego znaleziska, że wreszcie zbliżamy się do ostatecznego rozstrzygnięcia jego genetycznego pochodzenia. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, w roku 2009 DNA czaszki przejdzie badania z wykorzystaniem nowej techniki, która nie była dostępna w roku 2003, kiedy pobrano materiał genetyczny i przeprowadzono pierwsze analizy. Ten nowy test wyjaśni jednoznacznie, dlaczego czaszka Gwiezdnego Dziecka jest taka wyjątkowa, i dostarczy nam naukowych danych, które dowiodą, jak sądzę, że to nie są ludzkie szczątki.
Pierwszych pięć lat
Wszystkich zainteresowanych szczegółami rozlicznych badań naukowych, jakim poddano czaszkę Gwiezdnego Dziecka w początkowej fazie prac, odsyłam do mojej wydanej w roku 2007 książki The Starchild Skull (Czaszka Gwiezdnego Dziecka), w której przytaczam wszystkie najważniejsze wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu owych lat – od zaskakujących zdjęć rentgenowskich, zachęcających rezultatów tomografii komputerowej, datowania węglem C14, które ustaliło datę śmierci na około 900 lat temu, po fiasko wstępnego badania DNA i rewelacyjne wyniki potajemnych oględzin z zastosowaniem mikroskopu elektronowego.
Właśnie w tym roku (2003) zdołaliśmy wreszcie przeprowadzić kompleksowe i w pełni wiarygodne badania DNA Gwiezdnego Dziecka. Byłem przekonany, że niemal na pewno mamy do czynienia z czaszką obcej istoty. Moje poglądy zmieniły się radykalnie i teraz stawiałem 80 procent na obcą istotę i na wszelki wypadek 20 procent na deformację. Wiedziałem, że to znalezisko ma porównywalną wartość do Zwojów znad Morza Martwego odnalezionych przez pewnego pasterza. Tyle, że tamten pasterz zrobił to, co zrobił (Beduini, którzy je znaleźli, pocięli część z nich na kawałki i sprzedawali na bazarze w Jerozolimie – przyp. red.), zaś ja robiłem swoje, poznawałem wciąż nowe fakty i rozumiałem znaczenie kolejnych ustaleń.
Ta czaszka różniła się od ludzkiej nie mniej niż czaszka szympansa albo goryla.
DNA 101
Bez względu na liczbę wskazywanych przez nas fizjologicznych różnić eksperci reprezentujący główny nurt nauki za każdym razem zbywali nas, powtarzając mantrę darwinizmu, że tam, gdzie w grę wchodzi przyroda, wszystko jest możliwe. Tak więc, czego byśmy im nie pokazali, z miejsca mieli gotowe wyjaśnienie, jako że wystarczyło powołać się na nieskończoną potęgę natury, którą oni sami jej przypisali. Test DNA to skuteczny oręż w walce z ciasnym umysłem i tchórzliwym duchem. Wyróżniamy dwa podstawowe typy DNA: mitochondrialne i jądrowe. W niemal każdej komórce ciała zwierzęcia, a w jednym organizmie mogą być ich nawet biliony, występuje niewielki rdzeń, zwany jądrem, otoczony galaretowatą cytoplazmą i ścianą zewnętrzną.
W cytoplazmie, niczym rodzynki w budyniu, unoszą się mitochondria, które są małymi pakiecikami czegoś, co nazywamy parami zasad – najmniejszymi cząsteczkami materii, z której zbudowane są geny, których kombinacja tworzy z kolei chromosom. Każde mitochondrium zawiera około 16 000 par zasad. Zapamiętajmy tę liczbę.
Jądro komórki mieści w sobie cały genom organizmu, na który składają się wszystkie chromosomy przekazane przez rodziców. U człowieka są to 23 chromosomy ojca i 23 matki, czyli razem 46 chromosomów. To wręcz niewiarygodne, ale nasi najbliżsi w linii genetycznej krewni, szympansy i małpy człekokształtne, z którymi najprawdopodobniej łączy nas pochodzenie od wspólnego przodka, mają 48 chromosomów. To bardzo niezwykła sprawa, którą omawiam szerzej w mojej pracy poświęconej pochodzeniu człowieka, jednak w sprawie Gwiezdnego Dziecka odgrywa ona marginalną rolę.
Typowy ludzki genom jest zbudowany z owych 46 chromosomów zawierających łącznie około 25 000 genów, w których możemy z kolei doliczyć się trzech miliardów par zasad. Zapamiętajmy także tę liczbę i porównajmy ją z 16 000 par zasad obecnymi w każdym mitochondrium zawieszonym w otaczającym jądro komórki cytoplazmie. Jeśli przyjmiemy, że mitochondrium ma wielkość ziarenka piasku, to jądro komórki będzie miało rozmiar piłki do koszykówki.
(…)
Niezależnie od tego, czy jesteśmy kobietą, czy mężczyzną, nosimy w sobie dokładnie takie same mitochondria, jak sto wcześniejszych pokoleń twojej rodziny aż do pierwszego przodka w linii żeńskiej. Dzięki temu można je łatwo śledzić w trakcie badań genetycznych.
Mitochondrialne DNA Gwiezdnego Dziecka
(…)
Kiedy już DNA Gwiezdnego Dziecka trafiło do roztworu, genetycy przystąpili do badań. Stwierdzili, że DNA było dobrze zachowane i dawało się łatwo wyodrębnić z roztworu. Dzięki 900 latom spędzonym w kopalnianym tunelu zachowało się w niemal idealnym stanie, bowiem nie utleniało się w palących promieniach słońca ani nie było narażone na wypłukiwanie przez strugi deszczu.
(…)
Wiedzieliśmy, że Gwiezdne Dziecko zmarło 900 lat temu i zostało pogrzebane przez kobietę, która położyła się następnie obok jego grobu i popełniła samobójstwo. Na ich szkielety natrafiła pewna dziewczyna podczas wędrówki korytarzem dawno zapomnianej kopalni w Meksyku około roku 1930 i zabrała czaszki na powierzchnię. Przyjęliśmy całkiem naturalne w tych okolicznościach założenie, że kobieta pozostawała w bardzo bliskim związku z dzieckiem i zapewne była jego matką – biologiczną lub przybraną.
Kiedy badaniu poddano mitochondrialne DNA wypreparowane z czaszki kobiety, okazało się, że należy ono do Haplogrupy A, innego powszechnie występującego wśród Indian typu. Oznaczało to, że Gwiezdne Dziecko i kobieta, która popełniła samobójstwo u jego boku, nie byli genetycznie spokrewnieni. Mogła być zatem jego przybraną matką, opiekunką, kochanką bądź życiową partnerką. Nie mieliśmy pojęcia, jak znaleźć odpowiedzi na te pytania.
(…) Jeśli dziecko było hybrydą człowieka i obcej istoty, to najprawdopodobniej powstało dzięki inżynierii genetycznej, a nie w wyniku normalnego zapłodnienia. Wniosek ten oparliśmy na relacjach wielu współczesnych kobiet, które twierdzą, że zostały uprowadzone przez Szaraki i zapłodnione przez nie w jakiś „nienaturalny” sposób, po czym w czwartym miesiącu ciąży usunięto im płód i umieszczono w specjalnym pojemniku, gdzie się dalej rozwijał aż do czasu „narodzin”. Wiele kobiet widziało to później, gdy pokazywano im ich żyjące dzieci – hybrydy. Jeśli taki program jest realizowany dzisiaj, to równie dobrze mógł być prowadzony 900 lat temu.
DNA jądra komórki
W roku 2003 genetycy dysponowali tylko jedną techniką odzyskiwania DNA – korzystali z primerów, wcześniej oznakowanych sznurów par zasad występujących powszechnie u wszystkich ludzi.
(…)
Jego (Gwiezdnego Dziecka) mitochondrialne DNA zostało wydobyte bez najmniejszych problemów już przy pierwszej próbie. Tak więc fakty zaczęły nagle przemawiać na naszą korzyść. Gdyby ojciec był człowiekiem, już byśmy mieli jego DNA.
Drugi test przyniósł takie same rezultaty, podobnie trzeci, czwarty, piąty i szósty. Genetycy mieli dość. DNA ojca nie chciało łączyć się z primerami. Sześć kolejnych badań wykluczyło błąd laboratorium. Gdyby ojciec był normalnym człowiekiem jedna z sześciu prób na pewno by to potwierdziła. T prowadziło do jedynego wniosku: ojciec nie był człowiekiem!
Gry ciąg dalszy
(…)
Jeśli badanie (test 454 pozwalający odzyskać cały genom przy użyciu wyłącznie pary zasad, których u człowieka są trzy miliardy) wykaże, powiedzmy, pół procenta różnicy (między DNA człowieka i DNA Gwiezdnego Dziecka), czy będzie to oznaczało, że ojcem Gwiezdnego Dziecka była obca istota? Tak, oczywiście. Jeżeli badany materiał nie jest ludzki na 99,99 procent, co potwierdza jak niewiarygodnie mało różnimy się między sobą, to należy do jakiegoś innego stworzenia. (Tak naprawdę ludzie są niemal klonami. Więcej zmian genetycznych znajdziemy u dwóch przypadkowo wybranych szympansów z tej samej grupy chowu wsobnego, aniżeli w całej ludzkiej populacji, od Pigmejów po Eskimosów. Również tę kwestię omawiam szerzej w mojej książce poświęconej pochodzeniu człowieka, jednak nie ma ona istotnego związku z przypadkiem Gwiezdnego Dziecka).
(…)
Wychodząc z długiego spisu fizjologicznych różnic pomiędzy Gwiezdnym Dzieckiem i normalnym człowiekiem – ustaliliśmy co najmniej 24 główne różnice – musimy stwierdzić, że zostały one wywołane zmianami w genach, które nakazały organizmowi rozwijać się w tak niecodzienny sposób. W sytuacji gdy sama czaszka zawiera tak wiele anomalii, łatwo przyjąć, że reszta ciała Gwiezdnego Dziecka uległa przemianom w podobnym zakresie. Zresztą dziewczyna, która znalazła te szczątki, opisała je jako „zniekształcone”. Tak więc dysponując mocno zniekształconą czaszką oraz informacjami o zniekształconym ciele, śmiało zrobię kolejny krok i przepowiem, że DNA Gwiezdnego Dziecka będzie różniło się od naszego zdecydowanie ponad 1 procent. Ta różnica zapewne okaże się zapewne na tyle duża, że wszyscy zgodzą się, iż jego ojcem była prawdziwa obca istota.
(opracowano na podstawie książki Josepha Murphy’ego „Potęga podświadomości”)
(Mój komentarz – Dla jasności, w ogóle jestem wielkim zwolennikiem stosowania podanych w tym artykule sposobów na różne problemy. Uważam, że są one związane z tzw. „Religią New Age”. O pułapce z nią związaną jest na tym blogu artykuł „O pułapce religii New Age”.
Sądzę, że W OGÓŁE POWINNIŚMY PRZESADZAĆ stosując podane tu techniki, bo MOŻE NAS TO ZAPROWADZIĆ W PUŁAPKĘ.)
Na początku chciałem Ci bardzo polecić tę świetną książkę Josepha Murphy’ego, którą obecnie czytam i jest ona jedyna w swoim rodzaju i zawiera bardzo dużo cennych i wartościowych myśli.
Jest w niej opisanych bardzo wiele historii ludzi, którzy wykorzystując potęgę swojej podświadomości (świadomości duszy) zainspirowali pozytywne zmiany w swoim życiu.
Ponad dziewięćdziesiąt procent życia duchowego zachodzi na poziomie podświadomym, więc ludzie rezygnujący z wykorzystania tej niezwykłej mocy, zawężają swoje możliwości życiowe.
Jak wiara w siłę podświadomości uzdrawia
W książce jest opisana historia młodego człowieka, uczęszczającego na wykładu Murphy’ego, który był dotknięty ciężką wadą wzroku. Zdaniem specjalistów usunąć mogłaby ją tylko operacja. Mimo to on powiedział sobie: „Podświadomość stworzyła moje oczy, więc potrafi je też wyleczyć!”
Co wieczór przed snem wprawiał się w trans i skupiał myśli i wyobraźnię na osobie okulisty. Wyobrażał sobie, że lekarz staje przed nim, po czym głośno i wyraźnie powiada: „Stał się cud!”. Przywoływał tę scenę co wieczór przed zaśnięciem przez jakieś pięć minut. Po trzech tygodniach znowu zgłosił się do specjalisty, a on po długim, starannym badaniu stwierdził: „Toż to cud!”
Co się tu wydarzyło? Ów człowiek skutecznie wpłynął na swoją podświadomość, używając lekarza jako środka albo medium, które pozwoli przenieść jego pragnienie do głębszych warstw świadomości. Poprzez stałe powtarzanie, niezachwianą wiarę i ufność przepełnił podświadomość wyobrażeniem o swoich pragnieniach. To przecież ona stworzyła jego oczy; ona znała ich doskonały wzorzec, dzięki czemu przyniosła ozdrowienie.
Odprężenie jest kluczem do sukcesu
Nie należy zapominać, że kluczem do sukcesu jest odprężenie. Ani przez chwilę nie myśl o tym, jak spełni się Twoje życzenie; myśl o tym, że właśnie się urzeczywistnia. Czy pamiętasz uczucie błogiego odprężenia, jakie idzie w parze z wyzdrowieniem po ciężkiej chorobie? Obecność tego uczucia jest kluczowa dla każdej podświadomej reakcji. Wyobrażaj sobie i przeżywaj swoje pragnienie na progu realizacji.
Trzeba znieść sprzeczność między pragnieniem a wyobraźnią
Aby uniknąć konfliktów między pragnieniem a wyobraźnią, wprawiaj się w stan podobny do snu, w którym wszelkie świadome wysiłki ulegają wyłączeniu. We śnie albo w transie świadomość jest najmniej czynna. Dlatego właśnie chwile tuż przed zaśnięciem i po obudzeniu nadają się najlepiej do trwałego wpływania na podświadomość – wtedy właśnie otwiera się ona najszerzej.
Pewna kobieta co wieczór przed snem zaczęła wprawiać się w trans i przywoływać radość i ulgę, jaką odczułaby po szczęśliwym zakończeniu procesu prawniczego, którego rozwiązanie zdawało się odsuwać w nieskończoność. Przed zaśnięciem wyobrażała sobie siebie w rozmowie z adwokatem i zawsze kazała mu wypowiadać słowa: „Sprawa znalazła ze wszech miar zadowalające rozwiązanie i zdołano uregulować ją polubownie przed sądem”. Scenę tę powtarzała tak często (także w dzień, gdy dawny strach dawał o sobie znać), że całkowicie utrwaliła się ona w jej umyśle i wyobraźni. Po paru tygodniach adwokat zadzwonił, że wszystko stało się zgodnie z jej życzeniem.
Niech Twoje myśli i uczucia „znajdą uznanie”, a siła i mądrość podświadomości uwolni cię od choroby, zniewolenia i cierpień.
W stanie podobnym do snu sprzeczność między świadomością a podświadomością jest najzupełniej wyłączona. Tuż przed zaśnięciem wyobrażaj sobie zawsze z radością spełnienie pragnień. Zasypiaj spokojny i budź się radosny.
Około 1500 roku p.n.e. na wyspie Santorini miał miejsce wybuch wulkanu. W wyniku potężnej erupcji popiół i dym wulkaniczny na kilka dni przesłoniły niebo w całej wschodniej części Morza Śródziemnego. Wybuch był odczuwalny na Krecie. Wykopaliska prowadzone na Santorini od 1967 roku ujawniły freski i inne przedmioty będące świadectwem bogatej cywilizacji z epoki brązu. Ślady kultu byka odpowiadają platońskiemu opisowi wierzeń mieszkańców Atlantydy. Wybuch na Santorini zbiega się w czasie i niemal na pewno ma związek z upadkiem kwitnącej cywilizacji na Krecie. Dlatego uważam, że na Santorini są ruiny kolonii Atlantydy.
Zdaniem wielu wulkaniczna Thira (Santorini) to mityczna Atlantyda pochłonięta przez morze.
W 2006 roku skakałem na bungee w Łebie (z 55 metrów). Innymi sportami ekstremalnymi, które uprawiałem były na przykład: pływanie na bananie w okolicach Brzeźna, skok ze skały w Turcji, latanie na spadochronie przyczepionym liną do motorówki kilkadziesiąt metrów nad wodą w Hammamecie w Tunezji.
Ostatnio wpadłem na pomysł, żeby w przyszłości stworzyć własną stację muzyczną Cud Miłości FM.
Chciałbym, żeby w tym radiu można było usłyszeć takie piosenki m.in. jak: K.Minoque „Love at first sight”, L. Pausini „Surrender”, M.S. „On the horizon”, L.MacNeal „What is wrong”, A. Lovin „I’m with you”, Piasek „W świetle dnia”, „Gdybym nie zdążył”, „Ziemii złoty wiek”, „Kiedyś to tu”, „Szczęście jest blisko”, „Miłość pod księżycem”, „Chociaż ty” i inne, E.Flinta „Goniąc za cieniem” i „Bliżej”, V. Carlton „A thousand mile”, M.Fam „Miłość jest tu”, S. Uniatowski „Wciąż jeszcze wierzę w nas”, Wilki „Niech mówi serce” i „Atlantyda łez” i inne piosenki.
Poniżej zamieszczam najlepsze zdjęcia muzyczne!
Ostatniej nocy miałem bardzo niezwykły sen – chyba najbardziej niesamowity w moim życiu! Jak tylko się obudziłem o 5 rano przypominałem sobie jego szczegóły. Widziałem budynek WTC jak eksploduje rozsadzając się od wnętrza ognistą energią.
Jednak najbardziej niesamowity w tym śnie był motyw związany ze złem. Ktoś zły był na szczycie bardzo wysokiego budynku. Druid będący na dole wyciąga ręce i próbuje zneutralizować złą energię z góry, ale to się nie udaje i budynek zaczyna płonąć ogniem. To, co nastąpiło potem, najbardziej utkwiło mi w pamięci. Wszyscy ludzie na Ziemi z nielicznymi wyjątkami naśladują zło, gdyż widzieli jak robi to (naśladuje zło) jakieś małżeństwo.
Ja mówię, że wynikną z tego ogromne problemy (mówię to jakiemuś chłopakowi), ale on jest jak zahipnotyzowany i nie słucha mnie – chce naśladować zło. Bardzo dużo ludzi wchodzi do jakiegoś budynku, który przypomina wieżę. Spotykam tam jakiegoś chłopaka, który tak jak ja nie chce naśladować zła i rozpoznaję go z łatwością – wymieniamy spojrzenia.
Z ujęcia naukowego, sny powstają z tego, co nagromadzi się w mózgu w trakcie czasu jawy. Lecz czasami dotyczą rzeczy, o których w ogóle nie myśleliśmy – to znaczy, że te rzeczy zakodowały się w NASZEJ PODŚWIADOMOŚCI.
Miałem bardzo wiele takich niezwykłych snów – w niektórych z nich lewitowałem, w innych byłem Supermanem i latałem bardzo wysoko nad ziemią!
Według niektórych ludzi, do których ja również należę, całe nasze życie składa się ze znaków i drogowskazów na naszej duchowej drodze. Wierzę, że wszystko czego doświadczamy jest przez nas wybierane na jakimś poziomie (nawet tzw. wypadki). Przekonanie, że wszystkie nasze doświadczenia są naszą kreacją i zgłaszamy się po nie na ochotnika, jest niezwykle wzmacniające i prowadzi do wolności.
Ponadto wierzę, że Nieskończona Boska Inteligencja prowadzi każdego człowieka w swoim życiu – właśnie dlatego nie ma przypadków i wszystko dzieje się z jakiegoś powodu! Dlatego jeśli przydarza nam się jakiś niezwykły „zbieg okoliczności”, który coś powoduje w naszym życiu, to jest to związane z Nieskończoną Boską Inteligencją (Bogiem). Jeżeli „przypadkowo” sięgnęliśmy po jakąś książkę lub czasopismo, która zmieniła nasze życie, to na pewno nie był to przypadek!
Przedstawię teraz zdjęcia z różnych krajów, w których byłem lub które chcę jeszcze odwiedzić!
Zacznę od Tunezji, którą odwiedziłem w lipcu 2002 roku.
Liczne malowidła religijne przedstawiają w otoczeniu świętych osób wizerunki unoszących się w powietrzu obiektów, które do złudzenia przypominają znane nam współcześnie UFO, co prowadzi do wniosku, że obce istoty towarzyszą nam od zamierzchłych czasów.
Czytając tytuł tego artykułu praAJĄNIATwie każdy zastanawia się zapewne, co też takiego autor miał na myśli? Czy odkryto jakiś sarkofag z mumia istoty pozaziemskiej? Czy może odkopano gdzieś na pustyni statek kosmiczny w kształcie dysku? Nic takiego nie miało miejsca, co nie zmienia jednak faktu, że dowody są przygniatające. Chodzi o fakty z kilku dziedzin, które zestawione razem tworzą całość wręcz niepodważalną. Nie da się ich w żaden sensowny sposób wytłumaczyć inaczej jak przez odwołanie się do ingerencji cywilizacji pozaziemskiej. Dotarcie do nich zajęło mi wiele lat i przedstawiłem je w dwóch książkach, które ukazały się pod koniec ubiegłego roku: Chrystus i UFO oraz znacznie rozszerzone, nowe wydanie książki Oś świata. Obejmują one dwa zagadnienia z różnych okresów historycznych, jednak doskonale się uzupełniają. Oś świata prezentuje dowody z czasu rozkwitu najstarszych cywilizacji starożytnych , natomiast Chrystus i UFO poświęcona została, jak wskazuje tytuł, dowodom z czasów biblijnych. Zacznę od tematu przedstawionego w tej drugiej.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tak zwanej historii biblijnej jako do utrwalonego, jednoznacznego kanonu. W zasadzie trudno było spodziewać się, że nagle kanon ten okaże się mieć konkurencję, która z jednej strony była kiedyś akceptowana przez Kościół, a z drugiej pokazuje nam jednak rzeczywistość diametralnie inną. Relatywizm kanonu biblijnego? Jak to w ogóle możliwe? Otóż, okazało się to możliwe dzięki kilku brzemiennym w skutki okolicznościom.
To prawda, trudno byłoby obecnie spodziewać się, że na przykład papież będzie omawiał związek pomiędzy fundamentami religii chrześcijańskiej a cywilizacjami pozaziemskimi. Był jednak okres, w którym ludzie nie rozumieli samego pojęcia „cywilizacja pozaziemska” i informacje o tego rodzaju związkach bez problemu przechodziły przez filtr cenzury kościelnej – w okresie średniowiecza i renesansu.
„Zgrzyty” wynikające z powiązania zagadnienia cywilizacji pozaziemskich z wiarą nie były co prawda rozumiane przez ludzi z tamtych czasów, ale najważniejsze jest to, że są zrozumiałe dla nas dzisiaj. Niektórzy Czytelnicy zapewne zetknęli się już kiedyś z przykładami sztuki sakralnej, na których oprócz kontekstu religijnego przedstawiano typowe UFO. Pewne przykłady tego rodzaju były już znane, sam zamieściłem kilka w wydanych wiele lat temu książkach Wizyty z nieba i Księga dowodów. Co innego jednak parę odosobnionych przykładów, a co innego obszerny zbiór tego rodzaju dzieł, który daje już pewien spójny obraz. Dotarcie do tego rodzaju świadectw zajęło mi wiele lat i w rezultacie udało mi się zgromadzić zbiór, którego wartość dowodowa jest na tyle duża, że wspomniane dzieła pochodzą z różnych krajów, z różnych epok (od XIV do XVIII wieku), a nawet z różnych kręgów kulturowych – zjawisko to odcisnęło bowiem swoje szokujące piętno na całym obszarze Europy oraz w strefie oddziaływania Kościoła bizantyjskiego do Gruzji włącznie. Wszystkie one mają jednak zasadniczą cechę wspólną: obiekty latające przedstawiono mianowicie w „świętym” kontekście i na ogół towarzyszą one Chrystusowi oraz/lub Matce Boskiej. Przedstawiona na nich rzeczywistość jest w dużej mierze zgodna ze sobą – na przykład dwa freski o zupełnie innym rodowodzie przedstawiają UFO unoszące się nad ukrzyżowanym Chrystusem, które są bardzo podobne. Względne bogactwo tych dzieł pozwala wręcz na zilustrowanie poszczególnych etapów życia Chrystusa w sposób zupełnie inny niż powszechnie znany – można stworzyć pewną chronologię tego zjawiska. Od obrazu Giotta przedstawiającego tak zwaną gwiazdę betlejemską (obserwacji której nie odnotowano jednak w innych częściach świata) poprzez „alternatywne” przedstawienie chrztu Chrystusa i jego „alternatywne” ukrzyżowanie, po wniebowzięcie, które dokonuje się wewnątrz dziwnego obiektu latającego. Wszystkie te obrazy, freski, a nawet arrasy, mają – powtarzam – jedną cechę wspólną, którą jest występowanie UFO w tle, przy czym nie pozostawiono nawet cienia wątpliwości na temat tego, o jak głęboki związek chodzi.
Jakiego rodzaju są to obiekty? Zaskakuje refleksja, że przegląd ten nie odbiega znacząco od współczesnej statystyki ufologicznej. Na ogół przedstawiano dyski, kule lub obiekty w kształcie zbliżonym do kropli. Jeszcze bardziej szokuje fakt, że w tych przypadkach, w których dyski przedstawiono w widoku z boku (bo są też dyski widoczne mniej lub bardziej od dołu, wtedy są widoczne jako elipsy), ich podobieństwo do współczesnych UFO nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości – mamy kształty przypominające odwrócony spodek lub talerz. Kształty są dosłownie takie same, jak na współczesnych fotografiach. Co z tego wynika?
Przede wszystkim realność zjawiska jest w tym świetle niepodważalna, ponieważ to samo pojawiało się w różnych miejscach ówczesnego świata chrześcijańskiego i w różnym czasie oraz dlatego że pasuje to zarazem do wzorca znanego z obecnej epoki. Poza tym mamy do czynienia ze spójnym szeregiem faktów obejmującym cały określony aspekt historii (dla naszej kultury aspekt fundamentalny!), w tym niemal cały okres życia Chrystusa. Widać więc, że nie ma mowy o jakiejś przypadkowej obserwacji jednego obiektu na niebie, nie mogło też wziąć się to z przypadkowego podobieństwa jakiejś chmury do dysku z kopułą. Obcy nie pojawili się w tym aspekcie historii ani przypadkowo, ani jednorazowo, lecz ewidentnie siedzieli w nim po uszy. Mamy więc dowód manipulowania rozwojem kulturowym ludzkości.
Pamiętam rozmowę z nieżyjącym już Arnoldem Mostowiczem, który podsumował kiedyś podobne rozważania stwierdzeniem: „UFO towarzyszy ludzkości, jak długo ona istnieje”. Wystarczy jednak przejrzeć najważniejsze z reprodukcji tych dzieł sztuki sakralnej (zajmujących w książce 16-stronicową kolorową wkładkę i kilka stron czarno-białych), aby stało się jasne, że obiekty klasyfikowane obecnie jako UFO robiły o wiele więcej niż tylko „towarzyszyły” ludzkości. Można to porównać do sytuacji, gdy przyzwyczajeni do jakiejś scenerii, nazywanej „rzeczywistością, nagle przekonujemy się, że podniosła się kurtyna, o istnieniu której dotychczas nie wiedzieliśmy, i ujrzeliśmy kulisy, a tam sznurki łączące postacie ze sceny z jakimiś dłońmi znajdującymi się wyżej. na obrazach i freskach nie ma co prawda sznurków, ale są snopy światła i promienie laserów… Na jednym z obrazów przedstawiono nawet scenę, w której wyrocznia zwraca uwagę rzymskiego cesarza na znajdujący się nad nim wielki dysk, na którym ukazał się skrót imienia Chrystusa. Czyż trzeba lepszej reklamy adresowanej do wahającego się władcy? Nagle staje się jasne, jakim cudem chrześcijaństwo tak szybko zmiotło z rzymskiej sceny religijnej dziesiątki innych konkurencyjnych kultów. A trzeba wiedzieć, że w tym okresie nawet pewne pojęcia, takie jak wstrzemięźliwość i skromność, awansowały do miana bogów i bogiń i stawały się obiektami kultu (to, że w sądzie możemy wciąż natknąć się na przykład na posąg Uczciwości, to nie przenośnia poetycka, ale wierne przeniesienie rzeczywistości rzymskiej). Wierzeń takich jak heretycki odłam judaizmu, jakim początkowo było chrześcijaństwo, było w gruncie rzeczy bardzo wiele i dzisiaj poza specjalistami z wąskiej dziedziny nikt o nich nie pamięta.
Znaczenie tych dowodów, będzie jeszcze większe, gdy uświadomimy sobie, że sztuka sakralna, zwłaszcza w okresie średniowiecza, podlegała ścisłemu nadzorowi teologicznemu i nie było tu szczególnej dowolności pozostawionej artyście, a, po drugie, sztuki tej nie można odczytywać w myśl tych samych zasad, według których dzisiaj odbieramy sztukę abstrakcyjną – takie pojęcie w ogóle wtedy nie funkcjonowało. Twórcy sztuki kościelnej i ich z reguły kościelni zleceniodawcy zawsze traktowali przekazywane treści bardzo dosłownie (w każdym razie w porównaniu z percepcją człowieka współczesnego). Zagadnieniu różnic percepcyjnych w stosunku do czasów współczesnych i kontekstowi kulturowemu poświęcona została znaczna część książkiChrystus i UFO, jest to bowiem czynnik o podstawowym znaczeniu. Oczywiście wiąże się to z zagadką źródeł, z których czerpano. Muszę przyznać, że wprawdzie pewne opisy, które można odnieść do określonych źródeł – naocznych świadków – istnieją i są obecnie znane, jednak wyjaśnia to problem tylko w niewielkim stopniu, zwłaszcza że te znane opisy dotyczą innych sytuacji, niż zostały przedstawione na obrazach. Mimo znacznego wkładu pracy nie udało mi się ustalić, na czym konkretnie ci artyści się opierali. Jesienią 2008 roku konsultowałem się w tej sprawie między innymi ze znawcą zagadnienia symboliki i ikonografii Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW) w Warszawie, autorem wielu opracowań. Pokazałem mu kilka przykładów, jednak dla niego również było to kompletną zagadką. Jedno jest jednak pewne: w tamtym przesyconym mistyką okresie w obiegu funkcjonowało wiele tekstów, które później celowo zniszczono lub ukryto, albo zniknęły one z późniejszego horyzontu niejako naturalną koleją rzeczy, chociażby dlatego, że pochodziły z czasów, gdy nie znano jeszcze druku i istniały w pojedynczych egzemplarzach. Pomimo to musiały mieć wtedy status źródeł „pełnoprawnych”, w przeciwnym razie hierarchia kościelna nie uznawałaby utrwalonej w nich rzeczywistości.
Trzeba też pamiętać, że w średniowieczu nie istniał jeszcze jednoznacznie ustalony kanon świętych pism – prośby takie (można rzec: cząstkowe) podejmowano na różnych soborach, jednak de facto w obiegu były bardzo różne pisma. Zresztą, w tamtych czasach, gdy nie znano druku, a zbiory, na przykład klasztorne, składały się w większości z dzieł w dzisiejszym rozumieniu unikalnych, nie można było po prostu wyliczyć „tytułów znajdujących się na indeksie”, bo nikt dokładnie nie wiedział, co i gdzie się znajduje. Taki „filtr” nie byłby szczelny. Ostateczny kanon pism biblijnych określono dopiero na Soborze Trydenckim w roku 1543, w związku z czym w okresie, w którym powstawały przedstawione tu dzieła sakralne, ich autorzy mogli jeszcze odwoływać się do stosunkowo bogatego zasobu źródłowego. fakt, że ludzie nie rozumieli pojęcia „obiekt latający” tak jak dzisiaj (jako techniki), powodował oczywiście, że umieszczenie takowego na obrazie nie wywoływało „alarmu”. Jeśli tylko było to zgodne ze źródłami, o których wiedział autor lub jego zwykle duchowny zleceniodawca lub odbiorca, to było to akceptowane (bo często zamawiał obraz jakiś możny fundator, ale wtedy na ogół musiał spełniać on kryteria duchowego odbiorcy…). Zaistniał więc ciekawy paradoks: ciemnota średniowiecza i rygorystyczne traktowanie doktryny nie przeszkadzało w „przemycaniu” na światło dzienne tego rodzaju informacji, których w dzisiejszych realiach na pewno by nie ujawniono! Drugi paradoks to, że przekazy odbierane przez Kościół (zapewne) jako obrazoburcze wtedy traktowano jako kluczowe dla widzenia rzeczywistości boskiej – jako święte. Ta ich waga zapewne wynikała wprost z opisów, na jakich się opierano. Chodzi więc o całkiem poważny problem wymagający głębszego zastanowienia. O tyle ważny, że bez wątpienia obejmujący informacje przeznaczone dla potomności… Zaryzykuję twierdzenie, że uświadomienie sobie tego zagadnienia, tych faktów, to jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń, jakie może nastąpić w naszych czasach. Upoważnia to również do postawienia sobie całego szeregu fundamentalnych pytań, przede wszystkim o to, jak to możliwe, że możemy mieć prawdę na przysłowiowym talerzu, a mimo to jako ludzkość nie widzieć jej. Jest to klucz nie tylko do zrozumienia roli UFO, ale w ogóle do zrozumienia naszej cywilizacji, do uświadomienia sobie, jak dziwne mechanizmy rządzą jej funkcjonowaniem. Rozważaniom na ten temat, mam nadzieję że nie jałowym, poświęciłem prawie połowę wspomnianej książki. Wnioski poparłem przykładami…
Bardzo ciekawe są dwa wiążące się z tym zagadnienia opisane obszerniej w książce. Pierwsze to skonfrontowanie tych obrazów (których zreprodukowano około 20) z szeregiem relacji dotyczących wniebowzięć i innych zastanawiających kontaktów z obcą inteligencją – bo jakby na sprawę nie patrzeć, tak czy inaczej, chodzi o inteligencję obcą. Drugie natomiast to oznaki dokonujących się współcześnie zmian w nastawieniu samego Kościoła. Jak wspomniałem, nasz rodzimy ekspert od symboliki i ikonografii chrześcijańskiej z interesującego nas okresu nic w istocie nie wyjaśnił, jednak ciekawe sygnały napływają od pewnego czasu z Watykanu…
W niniejszym artykule pozwolę sobie zaznaczyć tylko najistotniejsze fakty. Wydaje się, że sprawcą zmian jest sam papież Benedykt XVI, który nadzorował wcześniej jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary wiele ciekawych badań, od dotyczących właśnie tych spraw po objawienia i tak zwaną tajemnicą fatimską (zresztą, pochodzący z Fatimy opis świetlistej kuli wpasowuje się w ten sam schemat) 11 czerwca 2006 roku podczas modlitwy na Anioł Pański wygłosił do zgromadzonych nieco zaskakujące słowa:
„Wszechświat, dla posiadających wiarę, w całości mówi o Bogu w Trójcy jedynym: od międzygwiezdnej przestrzeni aż po mikroskopijne cząsteczki”.
Dokładnie tydzień później podczas obrzędu poświęconego Eucharystii dodał jeszcze, jakby chcąc podkreślić znaczenie tej kwestii:
„Promień Eucharystii nie wyczerpuje się w obrębie Kościoła, wartość Eucharystii ma zasięg kosmiczny”.
To ostatnie zdanie trudno odebrać inaczej niż jako nawiązanie do życia pozaziemskiego; jako komunię, która przecież materii nieożywionej nie dotyczy. Głos w tej sprawie zaczęło zabierać także wielu teologów, duchownych i świeckich związanych z Kościołem, a zwłaszcza duchownych watykańskich. W kwietniu 2007 roku astronomowie odkryli planetę podobną do Ziemi krążącej wokół jednej z gwiazd (w sumie odkryto już wiele planet poza naszym układem), co stało się pretekstem do kolejnego poruszenia tych kwestii. W reakcji na toDziennik przeprowadził wywiad z teologiem prof. Tadeuszem Gadaczem, byłym współpracownikiem księdza Tischnera. Na pierwsze pytanie: „Czy Bóg mógł stworzyć inne światy? Czy dałoby się pogodzić istnienie kosmitów z religią chrześcijańską?” – odpowiedział następująco: „Odkrycie życia rozumnego poza Ziemią nie stoi w żadnej sprzeczności z nauką chrześcijańską, bo mamy tak fundamentalne idee jak Stworzenie: Bóg stworzył nie tylko Ziemię i człowieka, ale także cały kosmos. Poza tym w idei zbawienia zawarta jest jego powszechność. W wielu księgach biblijnych występują stwierdzenie mówiące, iż zbawienie obejmuje wszystko, co istnieje. Nie możemy jako ludzie żyjący na małej planecie mieć egoistycznego przekonania, że jesteśmy sami we Wszechświecie. […]”
Później, w roku 2008, głos zabrał szef watykańskiego obserwatorium astronomicznego w Castel Gandolfo ksiądz Jose Gabriel Funes:
„Można przyjąć, że istnieją inne światy, także bardziej rozwinięte od naszego bez kwestionowania wiary…”
To stwierdzenie zaskakiwało już odwagą i otwartością, choć nie było ostatnim tego rodzaju. Trudno oczywiście nie zastanowić się, dlaczego zostało wypowiedziane! Co ciekawsze Funes (duchowny argentyński) został niespodziewanie mianowany szefem obserwatorium po wypowiedzi swojego poprzednika w tej samej sprawie, która była sceptyczna! Oficjalnie podano, że chodziło o „przyczyny zdrowotne”. Co jeszcze ciekawsze, Benedykt XVI przeprowadził identyczną roszadę na stanowisku kierowniczym także w drugim obserwatorium, z którego korzysta Watykan, w Arizonie, gdzie sceptyka zastąpił jezuita znany z otwartego podejścia do UFO. Dlaczego dyrektorzy obserwatoriów astronomicznych mają reprezentować postawy dopuszczające istnienie określonej rzeczywistości, to już chyba każdy sam może sobie odpowiedzieć…
7 maja 2006 roku inny wysoko postawiony dostojnik watykański, ksiądz Corrado Balducci, wziął udział w programie włoskiej telewizji na temat UFO (kanał „Speciale G2”) i ku zaskoczeniu, zarówno gospodarzy, jak i widzów, wyjął wielką odbitkę fotograficzną przedstawiającą formację UFO w kształcie idealnego krzyża (to znaczy mającego proporcje krzyża chrześcijańskiego). Miało to służyć przekazaniu informacji, że Watykan o wszystkim wie. Ale konkretnie o czym? Najwyraźniej „coś jest na rzeczy”, coś się dzieje, lecz Watykan nie chce lub nie może podać powodów czy szczegółów otwarcie. Tak czy inaczej, w dziełach Kościoła jest to niewątpliwie zjawisko bez precedensu.
Zacytowane wcześniej wypowiedzi hierarchów Kościoła na temat cywilizacji pozaziemskich (w tym stwierdzenie Funesa, że one istnieją!) w istocie „omijają” problem, któremu poświęcona jest wspomniana książka – problem związku tych cywilizacji z pewnymi wydarzeniami sprzed dwóch tysięcy lat. Kwestia tych związków – faktycznych czy potencjalnych – z samą religią traktowana jest dość płytko. Mimo to udało mi się odnaleźć wypowiedź odnoszącą się do sedna problemu. Jej autorem jest sam Balducci! Przyznał on, że relacje świadków dotyczące obserwacji UFO nie mogą być dyskredytowane, ponieważ „ludzkie świadectwa są fundamentem życia społecznego i religijnego”. Gdybyśmy je dyskredytowali, „pozbawilibyśmy religii chrześcijańskiej jej fundamentów”. W kwestii obiektów latających stwierdził:„Możemy wykluczyć anioły, a zwłaszcza diabły […] oni nie potrzebują obiektów latających, aby pokazywać się ludziom… Kościół nie będzie się wypowiadał na ten temat, to jest domeną nauki. Co do możliwości życia na innych planetach, to Biblia tego nie wyklucza, jako że moc Boga nie zna granic”.
Jest to pogląd ciekawy i „postępowy”, jednak dzieła sztuki sakralnej zaprezentowane we wspomnianej książce pokazują, że posiada on zasadniczą lukę. Wygląda bowiem na to, że „rydwany aniołów” i statki pozaziemskie to jedno i to samo! Przy tej okazji pojawia się też problem ewentualnego podejścia, w którym nie dostrzega się sprzeczności rzeczywistości technicznej z wyobrażeniem religijnym. Jeśli jednak ktoś sądzi, że aniołowie mogli korzystać z techniki umożliwiającej im przemieszczanie się w przestworzach, to rodzi się wtedy pytanie o to, w czym dokładnie dopatrzył się ich boskiego charakteru. Jest to wyzwanie, które dla duchownych jest niemożliwe do pokonania.
Druga ze wspomnianych we wstępie książek poświęconych ingerencji wyższej inteligencji w rozwój ludzkości (Oś świata) początkowo wcale nie miała mieć takiego charakteru. W porównaniu ze starszym wydaniem z 2002 roku została znacznie rozszerzona i, na dobrą sprawę, w połowie napisana od nowa. W ciągu minionych siedmiu lat pojawiło się bardzo dużo nowych informacji początkowo zbieranych z myślą o wydaniu amerykańskim (które ukazało się w roku 2008 jako Axis of the World). Ostatnie jej polskie wydanie jest jeszcze bardziej ulepszone w stosunku do tego zza oceanu. Formalnie książka ta jest poświęcona pewnej tajemnicy dotyczącej śladów łączących najstarsze ziemskie cywilizacje, zwłaszcza tropowi związanemu z wymarłym odłamem białej rasy, który zaznaczył swoją migrację z Azji nie tylko na zachód, w stronę Europy, ale przede wszystkim na wschód – w poprzek Pacyfiku.
Czasami tak jest, że autor pisząc książkę nie zdaje sobie sprawy, jaki ogólny obraz się z niej wyłoni, zwłaszcze gdy oparta jest ona na bardzo wielu różnych źródłach i zawiera bardzo wiele powiązanych ze sobą wątków. Tak było i tym razem. Dopiero gdy ją sam przeczytałem po jej ukończeniu, uległem wrażeniu, że w gruncie rzeczy stanowi ona uzupełnienie pracy Chrystus i UFO, tak jakby była odrębnym rozdziałem poświęconym temu samemu problemowi, z tym że tutaj chodzi o epizod w historii ludzkości znacznie poprzedzający czasy biblijne. Wnioski, jakie się nasuwają, są jednak analogiczne, chociaż nie jestem pewien, czy choć raz pada w książce określenie „cywilizacje pozaziemskie”. Na podstawie przedstawionych faktów nie da się jednak wyciągnąć innych wniosków. Podam przykład: punktem wyjścia do „zagłębienia się” w zagadnienie, które ostatecznie okazało się bardzo rozległe i głębokie, był fakt odkrycia już przed drugą wojną światową, że pismo używane przez bodaj najstarszą znaną „wielką” cywilizację starożytną – cywilizację Doliny Indusu, której pozostałości znajdują się dzisiaj w Pakistanie – jest tym samym, które odkryto na Wyspie Wielkanocnej położonej w południowo-wschodniej części Pacyfiku. Problem jest o tyle zastanawiający, że, po pierwsze, centrum cywilizacji Doliny Indusu (Mohendżo Daro) i Wyspa Wielkanocna znajdują się niemal dokładnie po przeciwnych stronach kuli ziemskiej. Oznacza to, że najwyraźniej jacyś zupełnie dziś zapomniani nosiciele równie zapomnianej starożytnej kultury (zaginiony lud, czego w książce dowodzę!), wiedzieli, że Ziemia jest kulą i byli w stanie skorelować ze sobą punkty leżące po jej przeciwnych stronach. Tysiące lat temu! Dodatkowo okazuje się, że oba pisma stanowią wzajemne lustrzane odbicia – to znaczy zarówno hieroglify, jak i całe teksty wyglądają tak, jakby były oglądane przy pomocy lustra! Tak jakby realizatorzy tego przemilczanego obecnie, globalnego przedsięwzięcia chcieli nam przekazać, że zdawali sobie sprawę z charakteru opisanej korelacji. W książce użyłem obrazowego porównania, że jest to tak, jakby nagle na Alasce odkryto lustrzane odbicie egipskiej Wielkiej Piramidy. Całe fundamenty egiptologii można by wtedy z czystym sumieniem wyrzucić na śmietnik. Bo jak tak gigantyczny przeskok pogodzić z wiedzą akademicką? Zwłaszcza że był to przeskok obejmujący tylko jedną kulturę… To jest po prostu niemożliwe. Mowa przecież o okresie, gdy na naszej planecie cywilizacje dopiero się kształtowały. I nagle w tym kontekście pojawiają się działania realizowane na globalną skalę, precyzyjnie. Nie chodzi przy tym wyłącznie o oba wspomniane wcześniej punkty. W połowie drogi na łączącej je linii znajdują się najbardziej chyba tajemnicze ruiny na Ziemi, znane jako Nan Madol. Profesor, który odczyta wspomniane pismo, stwierdził przy tym, że ta nazwa odczytana w języku związanym z „lustrzanym” pismem znaczy… „w połowie drogi”. Śladów podobnej rangi jest więcej – cała książka jest im poświęcona i nie są to żadne domysły czy nadinterpretacje, ale rzeczy znane naukowcom, których nie potrafią oni jednak wyjaśnić, a w wielu przypadkach nie potrafią nawet powiązać ich ze sobą. Tworzy to w sumie obraz, który bez względu na to, jakbyśmy tego chcieli, nie da się żadną miarą pogodzić z potocznymi wyobrażeniami na temat początków dziejów na naszej plancie.
Końcem łańcucha śladów, którymi starałem się podążyć, są ruiny, których interpretacją zajmowałem się już wcześniej, co nie zmienia faktu, że ich ignorowanie przez naukę tylko potwierdza wyłaniającą się przy tej okazji regułę. Ruiny te leżą w Boliwii w Ameryce Południowej i znane są pod nazwą Puma Punku. W porównaniu ze starszym wydaniem Osi świata ich opis został rozszerzony o wiele nowych faktów, jednak najważniejszym plusem nowego wydania jest film dokumentalny na ten temat, który jest dołączony do książki w formie płyty DVD, gdzie widać wszystko znacznie lepiej niż na drukowanych reprodukcjach.
Puma Punku bez przesady można określić mianem ruin, które nie mają odpowiednika nigdzie indziej na świecie! Można zadać sobie pytanie: a cóż takiego może być niezwykłego w kamieniach? Precyzja? Przecież to tylko kwestia czasu poświęconego na przykład na ich szlifowanie czy polerowanie. Nie, problem polega na czymś zupełnie innym. Mamy tam do czynienia ze skomplikowanymi kształtami, które są dokładnie powtarzane (są serie określonych bloków), a przy tym wykorzystano je z tak dużą precyzją, że po prostu nie dałoby się tego zrobić ręką „na oko” na takiej samej zasadzie, na jakiej nie otrzymano równiej i gładkiej szyby próbując piaskiem szorować odlaną płytę szklaną i wyznaczając równość powierzchni przy pomocy sznurka, do czego, mniej więcej, sprowadza się interpretacja oficjalnej archeologii. Można owszem, wykonać blok z równymi bokami, ale jeśli ma to być bardzo skomplikowany kształt z profilami wchodzącymi w głąb i składający się na przykład z 86 płaszczyzn, przy czym wszystkie detale wykonane są bez zarzutu, a na nie uszkodzonych powierzchniach widać precyzję na poziomie 0,1 mm, to mamy namacalny i jak najbardziej konkretny dowód istnienia w zamierzchłych czasach cywilizacji technicznej. Wystarczy, zresztą, spojrzeć na serie wykonanych w blokach otworów, aby każdy, kto ma chociaż minimum percepcji i wyobraźni technicznej, zdał sobie sprawę, że mamy tu coś, co znany kiedyś rosyjski badacz i teoretyk tak zwanych paleokontaktów, Wladimir Awiński, określił mianem „technicyzmów niezgodnym z kontekstem historycznym epoki”. Jednym słowem, klasyczny przykład „powrotu do przyszłości”…
Aby było jasne, udałem się z prośbą o konsultację do współczesnego specjalisty od obróbki kamienia, prezes jednej z najlepszych firm w Polsce, który popatrzył na zdjęcia i zapytany o to, jak jego zdaniem coś takiego mogło być wykonane tysiące lat temu, odparł po chwili zastanowienia, że… „nie starcza mu na to wyobraźni” oraz że „było to wręcz niewykonalne”. Fragment tego wywiadu znalazł się oczywiście na wspomnianej płycie DVD. Z archeologiem, który był zresztą w Puma Punku, też próbowałem na ten temat porozmawiać, ale nie był w stanie nic ciekawego powiedzieć na temat zastosowanej technologii. Odniosłem wrażenie, że w ogóle nie myślał takimi kategoriami. Owa zagadka archeologiczna, jest – powtarzam – czymś niepodważalnym. To nie hipoteza formułowana na podstawie na przykład jednego zdjęcia czy jakiś wniosek poszlakowy. To obszerne zagadnienie, o którym, tak samo jak w przypadku latających talerzy unoszących się nad Chrystusem i Matką Boską, w gruncie rzeczy wiadomo było od dawna. Tu nie ma na dowolności interpretacji. Mamy po prostu fakty, w dodatku materialne, które stoją w sprzeczności z podstawowymi założeniami dotyczącymi korzeni ludzkiej cywilizacji. Warto przy tym zauważyć, że wyłaniający się obraz tego rodzaju tworzy coś w rodzaju zwierciadła, w którym w istocie zobaczymy obraz nas samych. Obraz każący zadać sobie pytanie: jak to jest możliwe, że nie jesteśmy w stanie dostrzec tego, co było (i jest) wokół nas cały czas? Jest to pytanie, które uznałem za fundamentalne i, jak wspomniałem, rozważaniom z nim związanym poświęciłem sporo miejsca. Jest to wyzwanie, które stoi przed nami, a uświadomienie go sobie jest pierwszym krokiem na drodze do pokonania pewnego progu – ważniejszego niż większość ludzi sobie wyobraża.
Najlepszą książką, którą czytałem, jest z pewnością „Zakochaj się w życiu” Ewy Foley. W tej bardzo mądrej książce są między innymi opisane metody holistycznego leczenia. Należą do nich na przykład rebirthing czy pulsing.
Leczenie holistyczne to takie, które traktuje człowieka jako całość składającą się z ciała, umysłu i duszy. Jest z nim związana teoria, że wszystkie choroby tworzymy sami w naszym umyśle. Pisze o tym na przykład Louise L. Hay. W swojej książce „Możesz uzdrowić swoje życie”.
Prezentuje ona listę chorób i negatywne wzorce myślowe, które je spowodowały. Podane są tam również afirmacje, które powtarzane w myślach lub pisane, spowodują cofnięcie się chorób. Louise wyleczyła się takimi metodami z raka (w okresie przygotowywania się do operacji). Jej przesłanie streszcza się w zdaniu: „Jeśli tylko jesteś w stanie uruchomić siły swojego umysłu, możesz wyleczyć się z niemal każdej choroby”.
Poniżej prezentuję zdjęcia z pięknego miejsca – Santorini.
Innym pięknym miejscem, które od dłuższego czasu chcę odwiedzić, jest Egipt, a zwłaszcza Hurghada w tym kraju. Jedzie się tam głównie na rafę koralową. Zobacz zdjęcie!
Moje życie w bardzo dużej mierze jest także związane ze sportem i zdrowym stylem życia. W ogóle nie palę papierosów, a od maja 2011 roku nie piję żadnego alkoholu (i nie będę go pił już zawsze, czyli przez WIECZNOŚĆ).
Nawet na Sylwestra w ogóle nie piję szampana z alkoholem. Od około maja 2011 roku lat w ogóle nie piję niesportowych napojów gazowanych. Piję za to 4 razy w tygodniu 0,75 litra wody mineralnej z sokiem cytrynowym wyciśniętym z połówki cytryny – daje to taki efekt, że od dłuższego czasu w ogóle lub prawie w ogóle nie choruję na choroby związane z przeziębieniem.
Jeśli chodzi o sport, to trenuję przede wszystkim koszykówkę, tenis ziemny, bieganie i pływanie.
Jeśli chodzi koszykówkę, to najbardziej lubię rzuty z daleka, czyli za 3 punkty – mój rekord to 10 celnych rzutów z rzędu (zza linii 6,75m od kosza), a na 100 rzutów – 59/100 za 3 (59%).
W tenisa gram właściwie od dziecka. Moim ulubionym uderzeniem jest back-hand, który gram jedną ręką (jestem praworęczny). Poniżej prezentuję zdjęcia mojego ulubionego koszykarza, czyli Katalończyka Juana Carlosa Navarro – zawodnika Regal FC Barcelona!
Jeśli chodzi o muzykę jakiej słucham, to są to przede wszystkim piosenki o miłości. Chcę kiedyś zamieszkać w wybudowanym przeze mnie drewnianym domku nad jeziorem gdzieś w Polsce. Mógłbym wstawać o świcie i kąpać się w jeziorze, gdyż mieszkałbym 15 metrów od wody!
Mógłbym ćwiczyć koło domku kung fu m.in. z różnymi broniami jak na przykład kij. (ćwiczenia z kijem są wymagane na pomarańczowy pas (III-ci stopień uczniowski; ja na razie mam 2-gi stopień – żółty pas).
Poniżej prezentuję zdjęcia Bruce’a Lee. Jeśli chodzi o postać nierzeczywistą, która jest dla mnie wzorem, to jest to Neo z trylogii Matrix!
Rosnąca liczba danych dowodzi, że placebo są często efektywniejsze od testowanych klinicznie leków i że na wywołany przez nie efekt składa się nie tylko element psychologiczny, ale również biochemiczny.
NIEDOCENIANE ZJAWISKO
Jednym z najpowszechniej używanych w języku medycyny słów jest placebo. Efekt placebo jest stosowany jako miernik efektywności nowych leków. Na czym jednak dokładnie on polega i jakie są jego konsekwencje dla deterministycznej struktury zachodniej medycyny?
Efekt placebo jest często wykorzystywany przez personel medyczny do wskazywania i piętnowania oszustw oraz błędnego rozumowania. Bardzo często określa się nim terapie alternatywne. Tymczasem efekt placebo nie jest oszukańczym, bezużytecznym lub złowrogim zjawiskiem. Występuje niezależnie od intencji szarlatanów lub lekarzy. Jest spontanicznym, autentycznym i bardzo realnym zjawiskiem odnoszącym się do dobrze opisanych, ale niedostatecznie wyjaśnionych przypadkowych terapii lub popraw stanu zdrowia, do których dochodzi pod nieobecność aktywnej chemicznej/farmakologicznej substancji. Leki iluzji (które nie zawierają aktywnych substancji chemicznych) często działają jak prawdziwe medykamenty dając terapeutyczne skutki po podaniu ich pacjentom.
W trakcie licznych prób leków producenci z zażenowaniem odkrywają, że ich produkt w żadnej mierze nie przewyższa efektu placebo. Nie oznacza to, oczywiście, braku reakcji ze strony ludzkiego organizmu. Wręcz przeciwnie, placebo stanowi nie chemiczny bodziec, który silnie motywuje organizm do wyzdrowienia. Inaczej mówiąc, efekt placebo nie zależy od efektywności leku, ale wyłącznie od intencji i oczekiwań.
SKUTKI POZYTYWNEGO I NEGATYWNEGO MYŚLENIA
Efekt placebo błędnie uważano za wyłącznie psychologiczne i wysoce subiektywne zjawisko. Przekonany o efektywności terapii pacjent ignoruje objawy choroby bądź ledwie je odczuwa, mimo iż nie doszło do żadnej istotnej poprawy stanu jego zdrowia, to znaczy czuje się lepiej, choć nie jest zdrowszy. Czy jednak subiektywny aspekt psychologiczny efektu placebo może być odpowiedzialny za całość jego leczniczych własności? Otóż odpowiedź brzmi: efekt placebo odnosi się do alternatywnego leczniczego mechanizmu będącego częścią ludzkiej istoty, jest motywowany terapeutyczną intencją lub przekonaniem o terapeutycznym potencjale kuracji i wywołuje biochemiczne reakcje na bodziec w postaci terapeutycznej intencji lub przekonania.
Placebo nie zawsze jest korzystne i czasami może wywołać niepożądane reakcje. Na przykład podanie farmakologicznie nieczynnej substancji prowadzi u niektórych pacjentów do niespodziewanego pogorszenia stanu zdrowia. Przegląd 109 „ślepych” prób wskazuje, że u około 19 procent biorców placebo występuje efekt nocebo – niespodziewane pogorszenie zdrowia. W jednym z testów badacze skłamali, mówiąc ochotnikom, że przepuszczają im przez głowy słaby prąd elektryczny, i mimo iż nie było żadnego prądu, 70 procent z nich (studenci medycyny) narzekało po tym eksperymencie na ból głowy.
W grupie pacjentów cierpiących na miażdżycę tętnicy szyjnej rokowania i postęp choroby pogłębiały się wraz z pogarszaniem się ich zdrowia psychicznego (to znaczy, kiedy ogarniało ich uczucie beznadziejności i depresja). W innej grupie pacjentów, również cierpiących na miażdżycę tętnicy szyjnej, rokowania i postęp choroby zależały nie tylko od uleganiu uczuciu beznadziejności, ale i od wrogości. U pacjentów z chorobą wieńcową serca brak nadziei był czynnikiem determinującym współczynnik ryzyka. Społeczna alienacja, stres w pracy i wrogość to dodatkowe czynniki współczynnika ryzyka.
Pozytywne lub negatywne myślenie zdają się mieć decydujący wpływ na wielkość czynnika ryzyka w każdym leczeniu – być może nawet większy od interwencji lekarza.
Efekt nocebo wydaje się mieć pewne biologiczne podstawy. Grupa 15 mężczyzn, których żony cierpiały na nieuleczalną formę raka, wzięła udział w niewielkim perspektywicznym badaniu. Po śmierci żon mężczyzn ogarnął głęboki smutek, który stał się przyczyną immunodepresji. W rezultacie ich limfocyty przez pewien czas bardzo słabo reagowały na mitogeny. Smutek zaatakował ich układ odpornościowy. Badacze wysnuli wniosek, że smutek i indukowana przezeń immunodepresja doprowadziły do wysokiej śmiertelności w tej grupie.
KRÓTKA HISTORIA MAŁEGO CUDU
Słowo placebo (oznaczające „usatysfakcjonuję, zrobię przyjemność”) było używane w medycznej modlitwie we frazie Placebo Domino (Usatysfakcjonuję Pana) i pochodzi z piątowiecznego przekładu Biblii. W XVIII wieku słowo to zaadoptowała medycyna i zaczęła wykorzystywać je do określania preparatów bez wartości leczniczej, które podawano pacjentom w charakterze „pozornych leków”. W latach 1920. jego znaczenie zaczęło się zmieniać (Graves) i poprzez szereg etapów pośrednich (Evas i Hoyle, 1933, Gold Kwit i Otto. 1937, Jellinek, 1946) w roku 1955 uzyskało ostateczną formę, i oznacza obecnie znaczącą część efektu terapeutycznego. Stało się to za sprawą opublikowanej w roku 1955 pracy The powerful Placebo (Potężne placebo), w której Henry K. Beecher przypisał efektowi placebo około 30 procent ogólnych korzyści terapeutycznych.
W niektórych najnowszych badaniach efekt placebo został oceniony jeszcze wyżej – na poziomie 60 procent całego terapeutycznego efektu. W ostatnim przeglądzie 39 badań dotyczących efektywności leków przeciwdepresyjnych psycholog Guy Sapirstein doszedł do wniosku, że efektowi placebo zawdzięczamy 50 procent korzyści terapeutycznych, a tylko 27 procent działaniu leku (fluoxetine, sertaline i paroxetine). Trzy lata później Sapirstein i psycholog Irving Kirsch poddali analizie dane pochodzące z 19 „ślepych” badań dotyczących depresji i uzyskali jeszcze większy procentowo skutek terapeutyczny efektów placebo. Okazało się, że 75 procent poprawy w terapii depresji było dziełem placebo!
Hrobjartsson i Gotzsche (2001, 2004) wątpili w efektywność zjawiska placebo i wiązali je wyłącznie z subiektywizmem ludzkie psychiki. Jest to prawda, albowiem główny aspekt efektu placebo ma związek z psychiką. W dwóch badaniach, w których podawano wyłącznie placebo, wywoływany przez nie efekt wydawał się zależeć od percepcji osoby poddawanej terapii. Na przykład dwie tabletki placebo były lepsze od jednej, większe tabletki były lepsze od mniejszych, a jeszcze lepsze były zastrzyki.
Placebo indukowało reakcję nie tylko na terapię, ale też na jej formę, wskazując, że cały ten fenomen jest kształtowany przez osobisty świat symboliki pacjenta. Przed wystąpieniem reakcji placebo percepcja człowieka interpretuje stosowaną terapię i przygotowuje odpowiednią na nią reakcję. Wygląda na to, że do uwarunkowywania ludzkiego organizmu na terapię przyczyniają się nie tylko bodźce chemiczne, ale również poza chemiczne.
Czy reakcja placebo jest wyłącznie psychologicznym zjawiskiem, czy też wywołuje dodatkowe efekty somatyczne?
W roku 1957 było głośno o jednym z bardzo dramatycznych wydarzeń związanych z terapią placebo, kiedy pojawił się nowy cudowny lek o nazwie Krebiozen, który zrodził nadzieje na ostateczne rozwiązanie problemu raka. O tym leku dowiedział się pewien pacjent ze przerzutowymi guzami i płynem w płucach, który wymagał codziennego podawania tlenu i używania maski tlenowej. Jego lekarz brał udział w badaniach tego leku i ów pacjent wybłagał u niego, aby wypróbował go również na nim. Uległszy jego namowom, lekarz podał mu ten lek i stał się świadkiem cudownego wyzdrowienia. Guzy zostały wchłonięte i pacjent wrócił do normalnego życia. Poprawa ni trwała jednak długo. Wkrótce potem pacjent przeczytał artykuły mówiące, że Krebiozen nie daje tego, czego się po nim spodziewano, i doszło do nawrotu choroby, w następstwie czego ponownie pojawiły się u niego guzy. Głęboko poruszony pogorszeniem się stanu zdrowia tego pacjenta lekarz użył pewnego wybiegu. Oświadczył mu, że posiada nową, ulepszoną wersję Krebiozenu, którym w rzeczywistości była destylowana woda. Po tej terapii placebo pacjent w pełni wrócił do zdrowia i sprawnie funkcjonował przez kolejne dwa miesiące, do czasu ogłoszenia w prasie ostatecznego wyroku w sprawie Krebiozenu, który mówił, że ten lek jest całkowicie nieskuteczny. I to był gwóźdź do trumny dla tego pacjenta, który zmarł kilka dni później.
Poza tym melodramatycznym przypadkiem z Krebiozenem nie ma ani jednego przypadku bądź osobistego wyznania świadczącego lub dowodzącego efektywności terapii tym lekiem. Tylko badania statystyczne, a nie osobiste wyznania, mogą zweryfikować efektywność proponowanej terapii, zaś dobrze zaplanowane testy mogą wesprzeć pogląd mówiący, że placebo posiada somatyczne własności.
Jedno z takich badań przeprowadzono w roku 1997. Testowi poddano dwie grupy pacjentów cierpiących na łagodną postać przerostu prostaty. Jednej z nich podawano prawdziwy lek, a grupie kontrolnej zaaplikowano kurację placebo. Pacjenci przyjmujący placebo donosili o złagodzeniu objawów, a nawet polepszeniu funkcji dróg moczowych.
Są również doniesienia mówiące, że placebo działa jako czynnik rozszerzający oskrzela u pacjentów z astmą albo działa zupełnie odwrotnie – pogarsza oddychanie – w zależności od opisu farmakologicznego skutku, jaki badacze przekazali pacjentom, a więc efektu, jakiego pacjenci oczekiwali.
Placebo okazało się o wiele efektywniejsze przeciwko alergiom pokarmowym, a później w utrącaniu biotechnologii na rynku giełdowym. Jak to możliwe? Firma biotechnologiczna Peptide Therapeutics Group przygotowała się do wpuszczenia na rynek nowej szczepionki przeciwko alergiom na pokarmy. Pierwsze doniesienia były bardzo zachęcające. Kiedy eksperymentalna szczepionka osiągnęła etap prób klinicznych, rzecznik firmy przechwalał się, że okazała się skuteczna w 75 procentach przypadków – to procent, który zazwyczaj wystarcza do uznania szczepionki za efektywną. Grupa kontrolna, której podawano placebo, miała niemal identyczne wyniki – siedmiu na dziesięciu pacjentów doniosło o pozbyciu się alergii na pokarmy. Wartość akcji firmy spadła o 33 procenty. Efekt placebo w odniesieniu do alergii na żywność spowodował efekt nocebo na rynku akcji! W innym przypadku genetycznie zaprojektowany lek na serce, który rozbudził nadzieje firmy Genentech, został zniszczony przez placebo.
Jak to zgrabnie napisała historyk nauki Anne Harrington, placebo są „duchami”, które straszą w naszym domu biomedycznego obiektywizmu i obnażają paradoksy i pęknięcia w stworzonych przez nas samych definicjach rzeczywistych i aktywnych czynników w leczeniu.
Farmakologiczno-mimetyczne (przypominające farmakologiczne) zachowanie placebo może nawet naśladować uboczne efekty leku. W roku 1997 przeprowadzono badania pacjentów z łagodną postacią przerostu prostaty. Część tych, którzy otrzymywali placebo, uskarżała się na różne skutki uboczne od impotencji i spadku aktywności seksualnej po nudności, biegunkę i zaparcia. Inne badania wymieniają uboczne efekty placebo w postaci bólu głowy, wymiotów, nudności i szeregu innych objawów.
EFEKT PLACEBO W CHIRURGII
Jak głęboko może wniknąć placebo w dobrze zdefiniowany obszar medycyny? Z pewnością nie może konkurować z główną siłą uderzeniową medycyny, czyli chirurgią. Czy jednak na pewno?
W roku 1939 włoski chirurg Davide Fieschi wynalazł nową technikę leczenia dusznicy bolesnej (angina pectoris – bóle w klatce piersiowej w wyniku niedokrwienia mięśnia sercowego lub braku krwi/tlenu w mięśniu sercowym, zazwyczaj w rezultacie obstrukcji naczyń wieńcowych). Wnioskując, że zwiększenie dopływu krwi do serca zmniejszy ból pacjentów, wykonał małe nacięcia na ich piersi i zawiązał węzły na dwóch wewnętrznych arteriach sutkowych. U 75 procent pacjentów nastąpiła poprawa, a 25 procent zostało całkowicie wyleczonych. Ta chirurgiczna interwencja stała się na 20 następnych lat standardową procedurą w leczeniu dusznicy bolesnej. W roku 1959 młody kardiolog Leonard Cobb poddał metodę Fieschiego próbie. Zoperował 17 pacjentów, przy czym u ośmiu zastosował standardową procedurę, natomiast u pozostałych dziewięciu wykonał tylko malutkie nacięcia utwierdzając ich jednocześnie w przekonaniu, że przeszli pełną operację. Wynik okazał się wysoce kłopotliwy, bowiem stan tych, którzy mieli zmyśloną operację, był taki sam jak tych, których poddano pełnemu zabiegowi Fieschiego.
To był koniec techniki Fieschiego i zarazem początek udokumentowanego występowania efektu placebo w chirurgii.
W roku 1994 chirurg J. Bruce Moseley rozpoczął eksperymenty z chirurgicznym placebo. Nieliczną grupę pacjentów cierpiących na zapalenie kości stawów kolanowych podzielił na dwa zespoły i ich członkom oświadczył, że zostaną poddani artroskopii (wziernikowanie stawu). W rzeczywistości poddano jej członków tylko pierwszego zespołu. Członkowie drugiego zespołu zostali prawie nietknięci – lekarz wykonał im tylko maleńkie nacięcia, aby uwiarygodnić scenariusz artroskopii. W obu grupach uzyskano takie same rezultaty.
Zdziwiony tym wynikiem Moseley postanowił przeprowadzić próbę na większej grupie, aby uzyskać bardziej miarodajne statystycznie wyniki. Ponownie uzyskano identyczny wynik: skutki artroskopii z efektem placebo były takie same. I tak oto placebo utorowało sobie drogę na chirurgiczne sale operacyjne.
Przypuszczalnie robiący największe wrażenie aspekt chirurgicznego placebo wystąpił w przełomowych badaniach w roku 2004. W rezultacie nowatorskich badań komórek macierzystych opracowano nowe podejście do choroby Parkinsona. Przez małe otwory w czaszce implantowano do ludzkiego mózgu ludzkie embrionalne neurony dopaminowe. Wyniki były bardzo zachęcające, lecz i tym razem nowa metoda okazała się nie lepsza od placebo. W tym przypadku za placebo posłużyły małe otworki wywiercone w czaszce bez wszczepiania komórek macierzystych. Eksperymentatorzy wyznali, że „efekt placebo był bardzo silny”.
Jak to się dzieje, że samo terapeutyczne oczekiwanie daje często rezultaty identyczne z tymi, jakie daje rzeczywisty zabieg chirurgiczny? Wygląda na to, że umysł kontroluje procesy somatyczne, łącznie z chorobami. Biochemiczne ślady tych wpływów zaczynamy dopiero odkrywać. Współczesne badania wskazują na konkretne biologiczne procesy będące skutkiem efektu placebo.
SOMATYCZNE ŚCIEŻKI
W połowie lat 1990. badacz Fabrizio Benedetti przeprowadził nowatorski eksperyment, w którym wywołał niedokrwienny ból i złagodził go podając morfinę. Po zamianie morfiny na roztwór soli, okazało się, że placebo ma własność uśmierzania bólu. Kiedy jednak do roztworu dodano naloxone (środek o działaniu antagonistycznym w stosunku do opiatu), zdolność roztworu do uśmierzania bólu zniknęła. Benedetti doszedł do wniosku, że przeciwbólowe własności placebo były wynikiem określonych biochemicznych procesów. Nolaxone zablokował nie tylko morfinę, ale też endogenne opioidy – fizyczne środki uśmierzające ból.
Odkryte w roku 1974 endogenne opoidy – endorfiny – działają jako antagoniści bólu. Sugestię Benedettiego o uwalnianiu endorfin przez placebo wspierały wyniki obrazowania MRI (magnatic resonance imaging – obrazowanie rezonansu magnetycznego) i PET (posotron emission tomography – emisyjna tomografia pozytonowa). Indukowane przez placebo uwalnianie endorfin wpływa również na rytm serca i oddech. Jak napisał badacz Jon-Kar Zubieta: „…to [odkrycie] zadaje kolejny cios idei, że efekt placebo jest wyłącznie psychologicznym, a nie fizycznym zjawiskiem”.
Kolejne odkrycia wspierają pogląd, że efekt placebo wywołuje biochemiczny proces, zarówno w depresji, jak i w chorobie Parkinsona. Analizując wyniki skanowania PET, badacze oszacowali metabolizm glukozy w mózgach pacjentów z depresją. Metabolizm glukozy pod wpływem placebo wykazywał różnice, które przypominały efekty działania takich środków antydepresyjnych, jak fluoxentine. U pacjentów cierpiących na chorobę Parkinsona iniekcja placebo pobudziła wydzielanie dopaminy w podobny sposób do amfetaminy. Benedetti wykazał, że efekt placebo prowokuje zmniejszoną aktywność pojedynczych neuronów w jądrze podwzgórza u pacjentów z chorobą Parkinsona.
Z licznych badań wynika logiczny i bezpieczny wniosek mówiący, że istnieje biochemiczny substrat efektu placebo. Ale jeszcze ciekawszy jest związek z percepcją. Wygląda na to, że percepcja oraz kody i sygnały, które żywy komputer – mózg – wykorzystuje do przetwarzania zewnętrznych informacji, bardzo mocno determinują siłę i formę reakcji placebo.
W przeprowadzonych niedawno badaniach pacjentów rozmyślnie błędnie poinformowano ich, że zostali zakażeni niebezpiecznym mikrobem, po czym poddano ich leczeniu. W rzeczywistości nie było żadnych mikrobów, a zaordynowana terapia była kuracją placebo. No i proszę zgadnąć, co się stało? Otóż, u niektórych osobników wystąpiły objawy takie jak przy infekcji, których nie dało się usunąć przy pomocy placebo. Rozum potraktował fałszywe zarazki jako zagrożenie i poinstruował ciało, aby zareagowało tak, jakby były one prawdziwe.
Mimo potencji placebo i jego wizji dla nowej wizji zdrowia, w której ciało i umysł intensywnie współdziałają, duża liczba naukowców nadal traktuje je jako nieistotny błąd systematyczny, kłopotliwe zero. Według badacza raka Gershoma Zajiceka: „W teorii farmakologiczno-kinetycznej nie ma niczego, co wyjaśnia efekt placebo. Aby utrzymać tę teorię w spójności, efekt placebo traktuje się jako przypadkowy błąd lub szum tła, który można zignorować”.
Jednym z najbardziej wnikliwych badaczy placebo był Stewart Wolf, „ojciec psychosomatycznej medycyny”, który opisał je już w roku 1949. Wolf nie tylko obronił placebo, dowodząc, że nie jest ono fikcją, lecz bardzo „realnym” zjawiskiem, ale, co więcej, opisał także jego farmakologiczno-mimetyczne zachowanie. Był prawdopodobnie pierwszym badaczem, który związał placebo nie tylko z psychologią i predyspozycjami, ale również z percepcją. Ponad pół wieku temu stwierdził, że „mechanizmy ciała są zdolne do reagowania nie tylko na bezpośrednie fizyczne i chemiczne pobudzenie, ale również na bodźce symboliczne, słowa i wydarzenia, które w jakiś sposób zyskały szczególne znaczenie dla danej jednostki”.
W tym kontekście pigułka jest nie tylko porcją aktywnej substancji, ale też terapeutycznym symbolem, dzięki czemu organizm reaguje nie tylko na jej chemiczną zawartość, ale również na jej symboliczne znaczenie. Podobnie jest z zarazkami, które niezależnie od swoich cech fizycznych posiadają także własności symboliczne, które mogą wywoływać reakcje organizmu nawet pod ich nieobecność.
Badać należy również występowanie i zakres efektu nocebo w odniesieniu do oporności na leki. Być może oporność na leki jest wieloczynnikowym zjawiskiem obejmującym nie tylko ewolucyjną zdolność adaptacyjną mikrobów, ale i mechanizmy ludzkiej psychiki. Zjawiska plaebo i nocebo mogą okazać się fundamentalne nie tylko na poziomie indywidualnym, ale też społecznym. Mogą dostarczyć podwalin pod nowy model zdrowia, pod nową medycynę, który już w latach 1950. Wolf wyobrażał sobie następująco: „…w przyszłości leki będą oceniane nie tylko pod kątem ich farmakologicznego działania, ale też innych sił biorących udział w grze, jak również okoliczności towarzyszących ich aplikowaniu”.
Pięć wieków temu szwajcarski alchemik i lekarz Paracelsus (1493-1541) napisał: „Należy zdawać sobie sprawę, że jest to potężne uzupełnienie leków”. Wygląda na to, że nasza naukowa arogancja sprawiła, że staliśmy się ślepi na nauki płynące z przeszłości.
Odtwarzane od końca piosenki oraz wypowiedzi zawierają normalne słowa oraz całe sformułowania, których precyzyjnej budowy oraz sensu nie da się wyjaśnić przypadkowym zbiegiem okoliczności.
ZADZIWIAJĄCE ZJAWISKO ODKRYTE DZIĘKI PRZYPADKOWI
Cała sprawa tak naprawdę zaczęła się od przypadku. Był październik 1983 roku, mieszkałem wtedy w Los Angeles. Wszystko wydarzyło się na tydzień przed moimi dwudziestymi ósmymi urodzinami, w czasie kiedy byłem w łazience i przygotowywałem się do wyjścia na wieczorną zabawę. Przy pasku od spodni miałem umocowanego przenośnego walkmana, z którego słuchałem dość głośno muzyki. Nagle potknąłem się i walkman wpadł prosto do muszli klozetowej. Wydostałem go stamtąd i choć był kompletnie zmoczony i potłuczony, spróbowałem go naprawić.
Jednak moja znajomość elektroniki okazała się niewystarczająca. Dlatego udało mi się tylko złożyć go w jedną całość, lecz od tej chwili wykazywał tylko jedną wadę – odtwarzał kasety tylko wstecz. Próba naprawy, aby odtwarzał kasety jak poprzednio, nie powiodła się. Tak więc miałem walkmana, który w pewien sposób był nieużyteczny, ponieważ odtwarzał kasety wyłącznie wstecz.
Kilka tygodni później, po krótkiej wędrówce po Europie, wróciłem do rodzinnej Australii. By mieć jak najlżejszy bagaż, wszystkie niepotrzebne rzeczy pozostawiłem w Londynie, lecz z nieznanych mi powodów zabrałem ze sobą grającego wstecz walkmana (a oprócz niego również śpiwór, grubą brązową kurtkę z owczej skóry, buty Ugh – wszystko to utrzymywało mnie w cieple, kiedy spałem w śniegu).
Po tych wszystkich przygodach grający wstecz walkman wylądował w Australii w szufladzie z rupieciami, gdzie pokrywał go kurz.
Kilka miesięcy później, w kwietniu 1987 roku zostałem dyrektorem domu dla nastolatków w Berri – małym miasteczku na południu Australii. Berri jest także centrum regionu Riverland, w którym wyrabia się różnego rodzaju wina.
Dom, którego byłem dyrektorem, nazywa się „The Abode” i jest położony po obu stronach rzeki Murray, która przepływa przez sam środek miasteczka.
W czasie kiedy prowadziłem ten dom, słyszałem plotki rozpowszechniane przez Ewangelików. Twierdzili oni, że rock-and-roll to „diabelska muzyka” oraz że odtwarzając niektóre piosenki od tyłu można usłyszeć sugestywne przekazy o treści okultystycznej.
Kiedy o tym usłyszałem przypomniałem sobie, że jak byłem nastolatkiem, podobne rzeczy mówiono o płytach Beatlesów. Podobno na niektórych z nich znajdowały się przekazy sugerujące, że Paul McCartney niedługo umrze. Nie było w tym nic niepokojącego, po prostu zwykły chwyt reklamowy.
Jednakże Ewangelicy w swoich wypowiedziach posuwali się jeszcze dalej, twierdzili, że wiele z tych przekazów nie zostało umieszczonych na płytach umyślnie, ale raczej wydawały się „wypływać znikąd”. Niektórzy twierdzili, że zostały one tam umieszczone przez samego szatana w celu prania mózgów młodych ludzi na całym świecie.
W końcu przyszło do mnie kilku przerażonych podopiecznych, którzy wierzyli, że słyszeli demony mówiące do nich z płyt rock-and-rollowych, gdy puszczali je wstecz. Ta sprawa zaintrygowała mnie do tego stopnia i jednocześnie rozzłościła, ponieważ przestraszyła będących pod moja opieką nastolatków. Później przypomniałem sobie o moim zepsutym, grającym tylko wstecz walkmanie. Postanowiłem zbadać tę sprawę, aby wszystko wyjaśnić i móc uspokoić moich podopiecznych.
Wydobyłem więc walkmana z mojej szuflady z rupieciami i przystąpiłem do przesłuchiwania taśm z muzyką odtwarzając je wstecz. Nie spodziewałem się usłyszeć zbyt wiele poza nic nie znaczącymi dźwiękami, które jeżeli ktoś słyszał, były prawdopodobnie wynikiem jego nazbyt wybujałem wyobraźni. Jednak myliłem się.
Kiedy odtwarzałem te taśmy wstecz, słyszałem zrozumiałe słowa wydobywające się z bełkotu. Z początku uznałem to za przypadkowe dźwięki lub wytwór mojej wyobraźni. Chciałem potwierdzić swoje przypuszczenia i poprosiłem kilku przyjaciół, aby posłuchali tych nagrań i powiedzieli, co słyszą. Nie powiedziałem im jednak, o co mi chodzi. Prawie we wszystkich przypadkach mówili mi, że coś słyszeli, niekiedy nawet dokładnie te same słowa, co ja.
ZASKAKUJĄCE ZWROTY W PIOSENKACH ODTWARZANYCH WSTECZ
Z upływem czasu zacząłem przeprowadzać coraz bardziej kontrolowane i szczegółowe testy. Przygotowałem standardową taśmę z dziesięcioma wstecznej nagranymi zwrotami, które wyizolowałem z bełkotu. Później wybrałem kilka przypadkowych osób i podzieliłem je na trzy niezależne grupy. Pierwszą grupę poprosiłem o powiedzenie mi, co słyszą na taśmie; drugą grupę poinformowałem, co jest nagrane na taśmie i co usłyszą, a czego w rzeczywistości tam nie było; natomiast trzeciej grupie powiedziałem, co jest rzeczywiście na taśmie i co sam słyszałem. Rezultaty tych testów były zachęcające.
Większość osób z pierwszej grupy słyszało jedno lub dwa słowa z większości tych, które ja słyszałem. W drugiej grupie badane osoby nie słyszały tego, co im sugerowałem, że usłyszą, z kolei członkowie ostatniej grupy niemal natychmiast rozpoznali „wsteczne frazy”. Powyższe rezultaty utwierdziły mnie w przekonaniu, że rzeczywiście wyraźnie coś słychać, kiedy odtwarza się taśmy wstecz. I nie jest to złudzenie słuchowe.
Ewentualna przypadkowość wystąpienia tego zjawiska wydawała się być mało prawdopodobna. Wsteczne frazy, z jakimi się spotkałem, były bardzo wyraźnie słyszalne i niełatwo było je pominąć. Zauważyłem, że część tych wstecznie odtwarzanych fraz dość często mówiła to samo, ilekroć wypowiadane były te same słowa. I w końcu stworzyłem ich listę.
Większości tych fraz nie dało się wyjaśnić przypadkowym zbiegiem okoliczności. Często były one długie i bardzo wymowne, czasem pełne poezji i metafor. Składały się w kilka słów i tworzyły poprawnie zbudowaną gramatycznie całość. Czasem odnajdywałem kilka wstecznych fraz w jednej piosence, każda powiązana z następną. I stale ich przybywało.
Wsteczne frazy odnalazłem w około pięćdziesięciu procent piosenek, które przesłuchałem. Wydawało mi się, że szansa wystąpienia wszystkich tych fraz samodzielnie jest prawie nieograniczona. Przypominało to rzucanie liter alfabetu na podłogę w nadziei, że w jakiś magiczny sposób ułoży się z nich modlitwa do Pana.
Przez większą część czasu we wstecznej fazie badań pomijałem możliwość przypadkowego występowania tego zjawiska, jak i tego, że jest to złudzenie. Nie można pomijać wpływu tych dwóch czynników, ponieważ kiedy opowiadałem o tym innym ludziom, z miejsca uosabiali się do tego wrogo. Nadal było dla mnie oczywiste, że jest to wyraźne i samodzielnie występujące zjawisko. Nic nie wskazywało na przypadkowość jego pochodzenia lub że jest to złudzenie. Byłem przekonany, że można to udokumentować i udowodnić. Ogarnęła mnie na tym punkcie obsesja i wszystkie inne sprawy mojego życia raptownie nabrały znikomego znaczenia. Chciałem się dowiedzieć skąd pochodzą te wsteczne frazy i jak dostały się na taśmy.
W początkowym okresie badań miałem też inne wytłumaczenie na pochodzenie tego zjawiska. Otóż sądziłem, że ścieżka dźwiękowa nagrana na danej taśmie została zmieniona umyślnie przez jakiegoś sprytnego technika dźwięku, który umieścił na niej wstecznie nagrane frazy. Tego rodzaju wyjaśnienie okazywało się być prawdziwe tylko w stosunku do kilku procent piosenek. Wykorzystując technikę nagrywania znaną jako „wsteczne maskowanie” możliwe jest umieszczanie wstecznie nagranych fraz na danej taśmie. Poza tym bardzo łatwo to rozpoznać. Słowa naniesione na ścieżkę są słyszalne jako bełkot, kiedy taśma jest odtwarzana do przodu. Gdy jednak odtwarza się ją wstecz, te same słowa są dla nas wyraźne i zrozumiałe.
Jednakże nie wyjaśnia to źródła pochodzenia ogromnej ilości wstecznych fraz, z jakimi się spotkałem. Większość z nich nie była stworzona przy pomocy technicznych trików. Nie było żadnych nałożonych dźwięków. Po prostu pojawiały się wśród bełkotu jak światełko w tunelu. Ich obecność była zaznaczona w wyjątkowy sposób. Innymi słowy, wsteczne frazy były pod względem struktury budowy i fonetyki przeciwieństwem dźwięków odtwarzanych na taśmie w przód., aby dostarczać mózgowi wiadomości na dwa sposoby, raz kiedy taśmę odtwarza się w przód i drugi raz gdy odtwarza się ją wstecz. Było to prawdziwie niezwykłe zjawisko – dwa rodzaje mowy, oba stymulujące.
Istnieje jeszcze jedno wyjaśnienie tego zjawiska. Stwierdza się, że wsteczne frazy są manipulacją szatana. Muszę przyznać, że podczas pierwszych kilku tygodni badań czułem się dziwnie, kiedy wracałem późno do domu, a moje emocje balansowały na krawędzi. Na szczęście jednak „złe sny” z upływem czasu minęły, a niezwykłe zjawisko wstecznych fraz samo ujawniło prawdę o sobie.
Po pierwsze nie wszystkie przekazy, jakie zawierają wsteczne frazy, mają charakter okultystyczny, jak to często głoszono. To zależy od tekstu piosenki. Jeżeli piosenka ma charakter okultystyczny to przekaz zawarty w piosence odtwarzanej wstecz również będzie okultystyczny. Piosenki o miłości będą zawierały przekazy o miłości, piosenki polityczne będą zawierały przekazy polityczne i tak dalej. Nawet pieśni gospel mają swoje własne przekazy. Przeważnie mówią one o Bogu, choć nie zawsze.
Czułem, jak wzrasta we mnie złość w stosunku do tych osób, które w fałszywy sposób przedstawiały całe zjawisko lub też zbyt pośpiesznie wyciągały wnioski z niedostatecznych odkryć. Wsteczne frazy nie miały charakteru wyłącznie okultystycznego. Przekazy w nich zawarte mówiły o wszystkim! To nie demony określały charakter przekazu, ale tekst piosenki.
KOMPLEMENTARNOŚĆ ODTWARZANIA W PRZÓD I WSTECZ
Tak, oto doszliśmy do pierwszego z wniosków, jakie wysunąłem w pierwszych latach moich badań. Istnieje skomplikowany związek między frazami odtwarzanymi wstecz i w przód, zarówno w ich strukturze, jak i formie. Faktem, który najdobitniej na to wskazuje, jest to, że frazy odtwarzane wstecz i w przód są ze sobą nawzajem powiązane. Otóż temat piosenki odtwarzanej w przód pokrywa się z tematem występujących w niej wstecznych fraz. Te proste spostrzeżenie nazwałem Zasadą Komplementarności. Zasada ta legła u podstawy mojej przyszłej teorii dotyczącej zjawiska wstecznych fraz.
Większość czasu w latach 1984-1985 poświęciłem na badanie muzyki, poczynając od utworów klasycznych a na hard rocku kończąc. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy usłyszałem „Alleluja” śpiewane przez chór w MesjaszuHendla. Brzmiało to dokładnie tak samo, kiedy odtwarzałem ten utwór w przód i wstecz. Swoje taśmy i notatki zacząłem porządkować według określonego systemu. Przeszukiwałem biblioteki i sieci komputerowe, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na ten temat. Miałem nadzieję, że trafię na kogoś, kto prowadził już podobne badania do moich. Okazały się one jednak prawie daremne. Odnalazłem tylko jedną książkę. Była to jedna z pierwszych prac kalifornijskiego badacza i religijnego fundamentalisty Williama H. Yarrola II.
Od roku 1980 do 1983 Yarrol zajmował się badaniem muzyki rockowej i jej wpływu na mózg człowieka. Opublikowanie tej pracy niechcący wywołało religijną histerię, jaka miała miejsce w latach osiemdziesiątych. Był on także odpowiedzialny za dyskusję dotyczącą zjawiska wstecznych fraz, którą poruszono podczas Kalifornijskiego Zgromadzenia Narodowego. Sprawa ta była również omawiana w kręgach władz stanu Arkansas. Oba wydarzenia miały miejsce w roku 1983. Ówczesny gubernator stanu Arkansas, Bill Clinton, zaproponował wprowadzenie przepisu nakazującego opatrywanie wszystkich płyt rock-and-rollowych, które zawierają wsteczne frazy, etykietami o następującej treści:
Uwaga: Płyta ta została poddana obróbce wstecznego maskowania, co oznacza, że nagranie to zawiera ustne przekazy słyszalne, kiedy płyta odtwarzana jest wstecz, lecz niesłyszalne lub słyszalne tylko w minimalnym stopniu, gdy odtwarzana jest w przód.
Projekt ten nigdy nie uzyskał mocy prawnej, ale sprawa pozostała.
Nie odnalazłem żadnych innych prac, które przedstawiałyby coś podobnego do tej sprawy, co doprowadziło mnie do wniosku, że jest to nowy, dobry obszar do prowadzenia badań. Czułem się jak odkrywca, który odnajduje nowe krainy.
NOWE WYMIARY SŁOWA MÓWIONEGO
W roku 1986 moje badania skierowałem na inne ważne tory. Postanowiłem poddać badaniom różnego rodzaju historyczne przekazy medialne, poczynając od samego początku ich nadawania. Chciałem zobaczyć, czy one również coś zawierają.
Spoglądając teraz na to z perspektywy czasu, aż trudno mi uwierzyć, że w tamtym czasie badałem tylko muzykę, w ogóle nie biorąc pod uwagę zwykłej mowy. Od tego czasu uległo to zmianie.
Zdobyłem historyczne nagrania audycji radiowych począwszy od roku 1920 do czasów obecnych i zacząłem je przesłuchiwać odtwarzając je wstecz. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałem wśród tych nagrań, było: „Człowiek będzie spacerował w przestrzeni kosmicznej”.
Zdanie to słyszałem bardzo wyraźnie, wydawało się wręcz „wyskakiwać” spomiędzy bełkotu innych słów. Natychmiast zacząłem odtwarzać je w przód i usłyszałem słynne już dziś słowa, które wypowiedział Neil Amstrong, stając na Księżycu: „Jest to mały krok człowieka, ale ogromny skok ludzkości”. Byłem oszołomiony tymi dwoma zdaniami, zwłaszcza wyrazistością pierwszego, odtwarzanego wstecz, oraz jego bezpośrednim związkiem z drugim, odtwarzanym w przód.
Później, jeszcze tego samego dnia, ponownie doznałem oszołomienia, kiedy usłyszałem wyraźne słowa, odtwarzając wstecz kolejne nagranie: „Jest okropnie postrzelony. Zaczekaj. Spróbuj jeszcze raz i poszukaj”. Zacząłem odtwarzać taśmę w przód i usłyszałem głos osoby, która na żywo komentowała zamach na prezydenta Johna F. Kennedy’ego dokonany w roku 1963 w Dallas w Teksasie. Z nagrania odtwarzanego w przód wyizolowałem słowa, które znajdowały się w tym samym miejscu, co powyższy komentarz słyszalny, gdy taśmę odtwarza się wstecz. Słowa te układały się w następujące zdanie: „Szpital Parkland, miała miejsce strzelanina”. Słowa te wypowiedziano dokładnie wtedy, kiedy sprawozdawca radiowy zdał sobie sprawę z tego, że miała miejsce strzelanina.
Bardzo mnie to zdziwiło. Było to przecież sprawozdanie na żywo, prosto z miejsca wydarzeń, a nie nagrane i wyemitowane ze studia. Nie mogła to więc być w żaden sposób jakaś mystyfikacja. Przekaz wydawał się być logicznym odbiciem myśli, jakie chodziły wtedy po głowie sprawozdawcy. Czuł przerażenie widząc mord na prezydencie („Jest okropnie postrzelony”) oraz gorączkowo szukał miejsca, z którego padły strzały („Zaczekaj. Spróbuj jeszcze raz i poszukaj”).
Ze spacerem po Księżycu było podobnie. Był to komentarz na żywo, w którym znajdowała się wsteczna fraza, która, jak przypuszczam, mogła obrazować to, co Neil Amstrong myślał w trakcie pierwszego spaceru po Księżycu. Była wyrazem nadziei, że człowiek w przyszłości „będzie spacerował w przestrzeni kosmicznej”.
Nadal kontynuowałem badanie tej taśmy. Odnalazłem interesującą wsteczną frazę w słowach, jakie wypowiedział podczas inauguracji objęcia urzędu prezydenta John Kennedy. Wypowiedział wówczas słynne zdanie: „Nie pytajcie, co kraj może zrobić dla was, ale co wy możecie zrobić dla niego”. Odtwarzane wstecz zawierało wsteczną frazę o następującej treści: „Daj Jackowi całe swoje jedzenie”.
Następny przykład również pochodzi z nagrania o historycznym znaczeniu. Zawarta w nim wsteczna fraza jest mocno związana z wypowiedzią, jaką słychać, kiedy nagranie odtwarza się w przód. Podczas odtwarzania wstecz słyszymy Lee Harveya Oswalda, który mówi: „Posłuchajcie ich. Chcą zabić prezydenta”. Ta zabawna i jednocześnie niepokojąca wiadomość pochodzi z audycji radiowej nadanej dwa tygodnie przed zabójstwem prezydenta Kennedy’ego. Kiedy nagranie odtwarza się w przód słychać, jak Oswald mówi o Komitecie ds. Uczciwego Postępowania Wobec Kuby.
Inny, szczególnie zabawny przykład wstecznej frazy znalazłem w wypowiedzi premiera Australii, Boba Hawke’a. W roku 1987 po wygraniu wyborów federalnych zapytano go, jak zamierza to uczcić. Odpowiedział krótko: „Och, wypijając kilka filiżanek herbaty”. Zdanie to odtwarzane wstecz brzmi: „Zapalając najlepszego skręta marihuany”. Nagranie ton wiele razy powtarzano w australijskiej telewizji. Wtedy też wyniki moich badań zostały zaprezentowane szerszej publiczności.
Muszę dodać, że moment, w którym odnajdowałem takie wyrażenia i zdania, był dla mnie szczególnie podniecający, zwłaszcza że często nie miałem wcześniej pojęcia, co znajduje się na taśmach.
Podczas badań zawsze odtwarzałem taśmy tylko wstecz. Robiłem to umyślnie, aby się niczym nie sugerować. Największe emocje czułem podczas słuchania odtwarzanego wstecz nagrania, a następnie odkrywania jego niewiarygodnej zgodności z tym, co było nagrane w przód.
Lata 1986-1987 były dla mnie bardzo ekscytujące. Przestałem badać muzykę i swoją uwagę skupiłem głównie na mowie. To nadało moim badaniom zupełnie nowego wymiaru.
Zacząłem nagrywać zwyczajne rozmowy. Okazało się, że podczas odtwarzania ich wstecz również słychać wsteczne frazy. Pojawiały się one z częstotliwością co dziesięć, piętnaście sekund. I co dziwne, mocno się nawzajem uzupełniały. Dzięki wstecznym frazom poznałem sekrety moich przyjaciół – wiedziałem, kiedy kłamią podczas rozmowy, znałem fakty, które skrzętnie ukrywali i wiedziałem, kto ma romans i z kim. Ich wsteczne frazy wskazywały na myśli i odczucia, jakie żywią w stosunku do innych osób. Tak więc zacząłem badać zwykłe rozmowy odtwarzając je oczywiście wstecz.
W tym momencie cały mój dotychczasowy obraz świata stanął na głowie. Jakiekolwiek wątpliwości, które jeszcze miałem co do tego, czy to zjawisko jest przypadkowe, czy też wytworem wyobraźni, nagle zniknęły. Wiedziałem już, że wsteczne frazy są bardzo prawdziwe i rzeczywiste i że jest to coś bardzo ważnego. To głos prawdy, prawdziwa mowa pochodząca z wnętrza naszego ja.
To wszystko wydarzyło się na początku 1987 roku. Wiedziałem, że coś odkryłem i czułem, że muszę nadać temu jakieś imię, spróbować to opisać, powiedzieć o tym ludziom. Przejrzałem swoje notatki z badań. Myślałem i teoretyzowałem.
OSTATECZNY WYKRYWACZ KŁAMSTW
W kwietniu 1987 roku około trzeciej nad ranem obudziłem się z dwoma kołaczącymi w głowie słowami. Brzmiały one: Wsteczna Mowa. Począwszy od tego dnia tak właśnie nazwałem to zjawisko. Wsteczne frazy zacząłem nazywać Wsteczną Mową.
Nareszcie poznałem prawdziwy obiekt moich badań. Dla własnej satysfakcji sprecyzowałem, czym jest wsteczna mowa, co więcej posiadałem możliwą do przyjęcia i wiarygodną teorię na temat źródła pochodzenia tego zjawiska.
Przyjąłem teorię, że zjawisko nazwane przeze mnie wsteczną mową jest jakąś formą komunikacji, być może jakimś nieodkrytym zmysłem człowieka. Nie było w tym nic dziwnego ani okultystycznego, którym to mianem określano kiedyś często coś, czego wcześniej nie znano lub nie potrafiono wyjaśnić. Obecnie można to wyjaśnić w logiczny sposób. Zjawisko określane jako Wsteczna Mowa jest naturalną funkcją ludzkiego umysłu.
W kwietniu 1987 roku, kiedy analizowałem swoje przemyślenia, sformułowałem Teorię Wstecznej Mowy oraz Komplementarności Mowy. Początkowo moja teoria składała się z dwóch punktów. Nie były one jednak do końca potwierdzone. Przypuszczałem, że ludzki umysł automatycznie tworzy, słyszy i odpowiada na oba rodzaje mowy.
Istnieje jeszcze trzeci punkt mojej teorii, który został dodany w późniejszym okresie. Chcę teraz przedstawić dwa pierwsze punkty tej teorii wraz z ich drobnymi modyfikacjami, jakie zachodziły na przestrzeni ostatnich lat:
1) Ludzka mowa składa się z co najmniej dwóch oddzielnych i uzupełniających się rodzajów. Pierwszy z nich jest jawny i słyszymy go, kiedy nagranie jest odtwarzane w przód – pozostaje on pod kontrolą naszej świadomości. Drugi z nich jest ukryty i słyszymy go, kiedy nagranie odtwarzane jest wstecz. Ten rodzaj ludzkiej mowy jest wyłączony spoza kontroli naszej świadomości. Wsteczny rodzaj mowy występuje razem z mową odtwarzaną w przód. Dźwięki występujące we wstecznej mowie są odbiciem dźwięków w mowie odtwarzanej w przód.
2) Obydwa rodzaje mowy uzupełniają się i w równym stopniu zależą od siebie. Jeden z nich nie może być w pełni dobrze zrozumiany bez drugiego. W trakcie porozumiewania się ludzi oba rodzaje mowy komunikują się jednocześnie ze świadomością i podświadomością rozmówców.
Było to prawdziwie rewolucyjne odkrycie! Wiedziałem, że jeśli dowiodę prawdziwości mojej teorii, uzyska ona mocne podstawy. Dzięki temu można by wykrywać kłamstwa. Mogłoby to pomóc w wyjaśnieniu aspektów ludzkiej intuicji, a być może nawet dowieść i wyjaśnić niektóre formy ESP (z ang. Extrasensory Perception – postrzeganie pozazmysłowe). Może pomogłoby nam także zrozumieć ludzką psychikę i poznać przyczyny niektórych zachowań oraz osobowość. Rozważałem też religijne aspekty tego zjawiska. Czy wsteczna mowa pomoże nam poznać prawdziwą naturę naszej duszy? Czym tak naprawdę jest wsteczna mowa? Czy pochodzi ona z naszej podświadomości lub może skądś głębiej, może nawet z samego serca? Co tak naprawdę w ogóle oznaczają te określenia?
OPISZ TO I NIECH CIĘ DIABLI!
W tym momencie wiedziałem, że moje badania dopiero się rozpoczęły. Właśnie otworzyłem Puszkę Pandory. Czułem potrzebę opowiedzenia o moim odkryciu. Chciałem uzyskać pomoc osób, które, jak przypuszczałem mogły mieć większą wiedzę na ten temat ode mnie. Ostatecznie byłem tylko średnio wykształconym młodym robotnikiem i synem prostego kaznodziei Kościoła Metodystów. W czasie kiedy rozpocząłem swoje badania, aspirowałem jednak do tego, aby być pisarzem, mimo kilku niepowodzeń w tej dziedzinie.
Zastanawiałem się, do kogo powinienem się zwrócić, aby móc przedstawić swoją teorię dotyczącą ludzkiej mowy i podświadomości? Cała ta sprawa przerastała mnie i była ponad moje siły. Do kogo mam się zwrócić? – zadawałem sobie pytanie.
Skierowałem się do mediów i uniwersytetów, lecz spotkałem się z odrzuceniem, a z czasem wręcz z otwarta wrogością. Przykładem takiego zachowania jest korespondencja, jaką prowadziłem w roku 1988 z Manfredem Clyne’em z uniwersytetu w Melbourne. Człowiek ten prezentował w swoich listach zdecydowane i autorytatywne stanowisko:
Jest to nic innego jak wymysł wyobraźni… dla dobra ludzi i swojej rodziny niech pan zaprzestanie tych badań i skieruje swoje siły na coś bardziej pożytecznego… ścieżka pańskich badań jest długa i bardzo kręta, tylko nieliczni są w stanie ją przejść.
Listy podobne do tego pobudzały mnie tylko do dalszych badań, wiedziałem, że to, co robię, ma sens, i zjawisko, które badam, jest prawdziwe. W końcu zgromadziłem wystarczającą ilość dokumentów i dowodów, które gwarantowały mi bardziej przyjazne niż do tej pory traktowanie. Zdecydowałem się przygotować przekonywujące argumenty i zacząłem spisywać wyniki swoich badań w formie manuskryptu. Chciałem napisać na ten temat książkę, licząc, że może wtedy ludzie mnie posłuchają. Do pomocy zaangażowałem mojego dobrego przyjaciela, Grega Albrechta, który przez kilka pierwszych miesięcy 1987 roku pomagał mi w jej przygotowaniu. Zamierzałem zatytułować ją Beyond Backward Masking: Reverse Speech and the Voice of the Inner Mind (Poza wstecznym maskowaniem – Wsteczna Mowa i głos wnętrza umysłu). Był to znaczący krok w moich badaniach, ponieważ w czasie przygotowywania tej książki wyłoniły się inne kierunki i lingwistyczne struktury badanego przeze mnie zjawiska.
KATEGORIE WSTECZNEJ MOWY
Pierwsza z tych obserwacji wywodziła się z Zasady Komplementarności Mowy. Wiedziałem, że oba rodzaje mowy – odtwarzanej w przód i wstecz – były zazwyczaj ze sobą powiązane, choć nie zawsze koniecznie zgodne. Na przykład frazy odtwarzane wstecz mogły być zaprzeczeniem fraz odtwarzanych w przód lub też obie mogły opisywać tę samą rzecz.
Tak więc podzieliłem te różnorodne typy fraz na kilka osobnych kategorii i nazwałem je Kategoriami Wstecznej Mowy:
1) Czasem wsteczne frazy potwierdzają to, co opisują frazy odtwarzane w przód – opisują to samo, ale innymi słowami. Ten rodzaj mowy nazwałem Zgodna Wsteczność. Czasem , przy wyjątkowych okazjach, odnajdywałem wsteczne frazy opisywane tymi samymi słowami! Tego rodzaju przykłady były bardzo fascynujące, zwłaszcza kiedy składały się z sześciu lub siedmiu wyrazów.
2) Następną kategorię nazwałem Sprzeczna Wsteczność. Frazy odtwarzane wstecz były zaprzeczeniem fraz odtwarzanych w przód. Po pewnym czasie zrozumiałem, że wypowiedzi, które słyszałem na taśmie odtwarzanej wstecz, były wypowiedziami odzwierciedlającymi prawdziwe myśli.
3) Frazy z kategorii Rozbudowana Wsteczność dawały dodatkową informację, pojawiały się pod zdaniami odtwarzanymi w przód. Dzięki temu można było poznać różnego rodzaju fakty, które celowo lub nie pominięto w mowie odtwarzanej w przód. Frazy te były słyszalne pod mową odtwarzaną w przód.
4) Kategoria Wewnątrzdialogowa Wsteczność oznacza myśli, jakie dana osoba miała podczas rozmowy. Czasami można było usłyszeć rozmowę, jaka miała miejsce między jedną i ta samą osobą. Na przykład jeśli jakaś część was chciała wyjść na wieczorną zabawę, a inna chciała zostać w domu, to całe to zmaganie było słyszalne podczas odsłuchiwania nagrania wstecz.
5) Kategoria Zewnątrzdialogowa Wsteczność odnosi się przede wszystkim do innych ludzi. Przybierała ona formę próśb, komend, pytań, a także rozmowy. Czy mieliście kiedykolwiek wrażenie, że coś innego kryje się za waszą rozmową? Na przykład chłopak spotyka ładną dziewczynę i obydwoje rozmawiają… o pogodzie, choć tak naprawdę wszyscy wiemy, o czym myślą i chcieliby rozmawiać. Dlatego też odtwarzając nagranie wstecz czasem odnajdywałem całkiem inną rozmowę.
6) Kategoria Wyprzedzająca lub Opóźniona Wsteczność. Na taśmie odtwarzanej wstecz możemy usłyszeć wyrazy, które słychać również na tej samej taśmie odtwarzanej w przód, ale kilka sekund lub nawet minut wcześniej lub później. Czy mieliście kiedyś wrażenie, że to, co mówicie w danej chwili, już kiedyś wcześniej zostało przez was wypowiedziane? Jeśli tak, to prawdopodobnie macie rację. Lub chcieliście coś powiedzieć, ale ktoś inny was uprzedził. Na przykład: „A niech to, właśnie chciałem to powiedzieć”. Odczuwając coś takiego prawdopodobnie doświadczyliście zjawiska właśnie z tej kategorii.
7) Na końcu znalazłem kategorię, która początkowo wprawiła mnie w zakłopotanie. Nazwałem ją Emocjonalna Wsteczność. Pierwotnie kategorię tę nazywałem Luźną Wstecznością, ponieważ pomiędzy zdaniami na taśmie odtwarzanej wstecz i odtwarzanej w przód nie widziałem żadnego związku. Wprawiało mnie to w irytację, co stanowiło lukę w mojej teorii. Było tak do momentu, kiedy kilka lat temu odkryłem między nimi związek – był on natury emocjonalnej. Tego rodzaju wsteczna mowa przedstawiała jakieś zdarzenia w czyimś życiu lub wypowiedzi, które miały dokładnie takie samo zabarwienie emocjonalne jak wypowiedzi na tej samej taśmie odtwarzanej w przód. Na przykład na taśmie odtwarzanej w przód słyszymy kogoś, kto opowiada, że miał zły dzień w pracy, a następnie odtwarzając ją wstecz ta sama osoba opowiada, jak w ubiegłym tygodniu „złapała gumę” na autostradzie, lub przytacza rozmowę sprzed dwóch lat z supermarketu o Fredzie Jonesie, którego bardzo nie lubi. Zgodność tych zdań nie leży w słowach, ale w wyrażanych emocjach.
Odetchnąłem z ulgą. Nie tylko nic nie zachwiało moją teorią, ale odkryłem ponadto coś nowego.
STRUKTURY WSTECZNEJ MOWY
Następna obserwacja dotyczyła budowy gramatycznej i lingwistycznej. Zauważyłem, że wiele wstecznych fraz ma standardową budowę. Zazwyczaj mają one od dwóch do pięciu nieprzerwanie następujących po sobie wyrazów, które tworzą z kolei pojedyncze zdanie. Oczywiście były również i takie, które odstawały od tej reguły. Zbadałem je wszystkie i podzieliłem na kategorie, które nazwałem Strukturami Wstecznej Mowy. Oto one:
1) Długie Zdania. Odnajdywałem je nazbyt często, ale czasem zdarzało mi się spotkać wsteczne zdania o zadziwiającej długości. Miały doskonałą budowę, były długie, płynnie wypowiadane i liczyły od piętnastu do dwudziestu wyrazów. Czasem spotykałem dwa lub trzy zdania w wypowiedzi, która zawierała wsteczną mowę.
2) Pojedyncze Słowa. Byłem bardzo nieufny, kiedy je odnajdywałem. Ich pochodzenie można wytłumaczyć na wiele sposobów. Z czasem stało się dla mnie jasne, że wyrażają one emocje lub pochodzące z zewnątrz polecenia.
3) Wsteczność Przyczynowo-Skutkowa. Jej niezwykła budowa gramatyczna jest bardzo prosta, co umożliwia szybkie jej odnalezienie. Składa się zazwyczaj z dwóch zdań, które są ze sobą powiązane. Często mają one formę poleceń, przedstawiają fakty, które później mogą sugerować kierunek działania, na przykład: „Książka. Przeczytaj ją, proszę” – lub: „Ból. Pozwól mu minąć”.
4) Wsteczność Budująca Zdania. Była ona zadziwiająca i dzięki niej rozwiałem wszystkie wątpliwości, jakie jeszcze do tej pory miałem. Frazy odtwarzane w przód i wstecz mogły łączyć się w formy tworząc kompletne zdanie. Na przykład: „Sądzę, że powinni wytępić wszystkie zbrodnie w [Washington, DC]”. Odtwarzając to wstecz słyszymy „w stolicy Ameryki”. Słowa „Washington DC” reprezentują wypowiedź odtwarzaną w przód, w miejscu gdzie występuje ta wsteczna fraza. Połączone razem mogą utworzyć następne zdanie, na przykład „Washington, DC, jest stolicą Ameryki”.
5) Wsteczność Lustrzanego Odbicia. Frazy należące do tej kategorii zaprzeczały przypuszczeniu, że są wytworem wyobraźni. Odtwarzane wstecz i w przód były swoim lustrzanym odbiciem. Na przykład „bardzo kocham swojego męża” odtwarzane wstecz również brzmiało „Bardzo kocham swojego męża”.
6) Niekompletna Wsteczność. Prawie wszystkie wsteczne wyrażenia, jakie zbadałem, były wyraźnie wyodrębnione. Odróżniały się od bełkotu i było wyraźnie słychać, gdzie się zaczynają i kończą. Jednak niektóre z nich nikły pośród bełkotu. Zawsze na początku były wyraźnie słyszalne, po czym ostatnie słowa zanikały. Było to dla mnie bardzo frustrujące, zwłaszcza kiedy słyszałem coś takiego, jak: „Plany są w…!”
Kiedy już sformułowałem kategorie i struktury wstecznej mowy, zauważyłem, że niektórzy ludzie wykazują tendencję do posługiwania się określoną kategorią wstecznej mowy. Na przykład u danej osoby mogą występować w większości Długie Zdania lub Wsteczność Budująca Zdania.
Jakiś czas potem dokonałem kolejnych odkryć.
ANALIZA TAŚMY Z WSTECZNĄ MOWĄ
Porównując ze sobą transkrypcje wstecznej mowy, jakie sporządziłem w ostatnim roku, stwierdziłem, że większość z nich pochodziła ze zwykłych rozmów, a nie przekazów radiowo-telewizyjnych. No i zacząłem mierzyć czas i częstotliwość występowania wstecznej mowy we wszystkich moich nagraniach. Wykonując tę pracę posługiwałem się stoperem. Następnie przygotowałem tabele, w których zawarłem średnie wskaźniki występowania wstecznej mowy w rozmowach. Było to przedsięwzięcie, które przyniosło niezwykłe rezultaty i jednocześnie pochłonęło ogrom mojego cennego czasu.
Przeanalizowanie tych taśm zajęło mi niewiarygodnie dużo czasu. W początkowym okresie, w roku 1987, dokładna analiza jednej taśmy zawierającej trzydzieści minut nagrania zajmowała mi od trzech do czterech dni. Mimo to wytrwale spędziłem setki godzin siedząc przy swoim biurku ze słuchawkami na uszach i robiąc notatki. Cały ten proces składał się z następujących elementów:
1) Przesłuchanie taśmy odtwarzanej wstecz i wstępne wynotowanie wszystkich wstecznych fraz, jakie słyszałem.
2) Ponowne przesłuchanie taśmy od początku do końca i sprawdzenie wstecznych fraz przez szybką zmianę kierunku odtwarzania taśmy w przód i w tył.
3) Wykonanie bardziej szczegółowego zapisu. Sprawdzałem znalezione na początku wsteczne frazy, odkrywając przy tym dalsze, i sporządziłem transkrypcje rozmów odtwarzanych w przód.
4) trzecie i ostatnie przesłuchiwanie taśmy w celu sprawdzenia uzyskanych wyników.
5) Analiza transkrypcji i określenie związku między wstecznymi frazami i odtwarzaną w przód rozmową.
6) Precyzyjny pomiar czasu trwania wstecznych fraz występujących na danej taśmie od jej początku do końca.
ZWIĄZEK Z PRAWĄ PÓŁKULĄ MÓZGU
W ciągu kilku miesięcy zgromadziłem dostateczną ilość różnorodnych transkrypcji, które pozwoliły mi dokonać wstępnych obserwacji. W normalnych warunkach swobodnej rozmowy wsteczne frazy występowały co dziesięć sekund. Jeśli jednak konwersacja nacechowana jest emocjami, na przykład wywołanymi przez jakieś mocne argumenty, częstotliwość występowania wstecznych fraz diametralnie może się zmienić. Może dojść do tego, że będą one słyszalne co sekundę lub bez przerwy. Zupełnie inaczej ma się sprawa z częstotliwością występowania wstecznych fraz na przykład podczas czytania tekstów. Tutaj częstotliwość zmniejsza się. Wsteczne frazy występują wtedy co 30-60 sekund. Jeśli ktoś jednak czyta tekst bez żadnych emocji, to częstotliwość ich występowania zmniejsza się do poziomu jednej frazy na minutę lub dwie.
Konsekwencją tych obserwacji było to, że zacząłem testować samego siebie, używając do tego przypadkowo znalezionych taśm. Doszedłem do takiej wprawy, że po ilości występujących wstecznych fraz potrafiłem rozpoznać typ konwersacji w każdej minucie odtwarzanej taśmy. Wkrótce zacząłem dostrzegać inne różnice występujące we wstecznej mowie, takie jak na przykład różnorodność tonacji i zwrotów. Było to wywołane nie tylko przez rodzaj mowy, ale również jej temat.
W ten oto sposób zrodziła się następująca hipoteza. Opiera się ona na twierdzeniu, że ilość wstecznych fraz w jakiejkolwiek konwersacji zależy od ilości emocji z nią związanych i stopnia jej spontaniczności.
Zauważone przeze mnie zjawisko ukazuje wręcz uderzające podobieństwo do funkcji, jaką spełnia prawa półkula naszego mózgu. Jak wiadomo, jest ona odpowiedzialna za wyższe emocje i zdolność do twórczego myślenia. Przypuszcza się także, że odpowiada ona za tonową modulację głosu lub emocje, jakie wyrażamy podczas rozmowy. Natomiast lewa półkula naszego mózgu w przeciwieństwie do prawej odpowiada za myślenie logiczne oraz za to, co mówimy.
Opierając się na tych porównaniach, doszedłem do wniosku, że nasza normalna mowa tworzy się i pochodzi z lewej półkuli mózgu a wsteczna z prawej. Zauważyłem też inne podobieństwa wstecznej mowy do zjawisk natury psychicznej, takich jak na przykład dysleksja. Wydało mi się to fascynujące. Zastanawiałem się, czy istnieje jakiś związek między nią i wsteczną mową.
METAFORY – ARCHETYPY UMYSŁU
Prawdopodobnie najbardziej znacząca obserwacja, jakiej dokonałem podczas przygotowywania mojej książki, dotyczyła metafor. Poczynając od roku 1984, kiedy to rozpocząłem swoje badania, zauważyłem, że w niektórych wstecznych frazach pojawia się wiele niezwykłych słów i mitologicznych motywów. Odnoszą się one do raju, Kamelotu i Merlina, szatana, Lucyfera, wilków, orłów, świstu wiatru, latających spodków, a nawet Hitlera i nazistów, i wielu, wielu innych pojęć kulturowych.
Po raz pierwszy natknąłem się na to zjawisko w czasie badania muzyki i audycji radiowych z lat dwudziestych. Wsteczne frazy, jakie tam odnalazłem, wskazywały, że metafory nie były cały czas takie same, ale zmieniały się w czasie upływu lat. Na przykład dość często badając muzykę i audycje z lat dwudziestych i trzydziestych spotkałem się ze słowem „Jezus” lub „Lucyfer”. W popularnych nagraniach z lat czterdziestych i pięćdziesiątych odnajdywałem słowa „nazizm” lub „Hitler”. Natomiast w nagraniach z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych oraz początku lat osiemdziesiątych odnalazłem takie słowa jak „szatan” czy „świst wiatru”. Przypuszczam, że powyższe wyrazy były w pewnym stopniu zapowiedzią pewnego rodzaju religijnej histerii.
Tak więc napotkałem nowy problem. Co znaczyły te słowa? Swoje badania w tym kierunku zacząłem od przestudiowania pism religijnych, co w konsekwencji doprowadziło mnie do prac Carla Junga, który na początku lat dwudziestych naszego stulecia badał mitologię i metafory. Jego prace bardzo mocno mnie zainteresowały, ponieważ między nimi i moimi odkryciami było wiele podobieństw. Metafory występujące we wstecznej mowie były także obecne gdzie indziej, a mianowicie w snach. Jung przypuszczał, że metafory są archetypami naszego umysłu. I chociaż w tamtym czasie nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy, wskazało mi to nowy kierunek badań. Ponownie zacząłem przeglądać wszystkie swoje zapiski w poszukiwaniu odpowiedzi.
WSTECZNA MOWA – GŁOS Z OTCHŁANI ŚWIADOMOŚCI
W swojej najprostszej formie wsteczna mowa spełnia funkcje fonicznego wykrywacza kłamstw. Jeśli ktoś na taśmie odtwarzanej w przód mówiąc kłamie, to odtworzywszy jego nagraną wypowiedź od tyłu, wsteczna mowa zakomunikuje nam o tym i co więcej usłyszymy prawdę. Co więcej, jeśli ktoś na taśmie odtwarzanej w przód mówi opuszczając lub zatajając ważne z punktu widzenia prawdy fakty, to podczas odtwarzania tej samej taśmy wstecz wsteczna mowa ujawni to nam. Wsteczna mowa przekazuje informacje o wszystkim, co tylko człowiek myśli. Na przykład imiona przyjaciół, kochanków, zdarzenia z danego tygodnia lub miesiąca, plany na przyszłość lub prawdziwe myśli i uczucia.
Jeśli coś naprawdę miało miejsce, to możemy się o tym dowiedzieć dzięki wstecznej mowie. Taka możliwość może wywołać szok w naszym społeczeństwie. Ale jest coś jeszcze. Na głębszych poziomach wsteczna mowa odzwierciedla strukturę procesu myślenia głębokiej świadomości. Używając metafory, wsteczna mowa ujawnia przyczyny zachowań i osobowość danej osoby, kiedy wiele elementów naszej psychiki wzajemnie się ze sobą komunikuje.
Wsteczna mowa jest głosem świadomości pochodzącym z podświadomości, a nawet z samej głębi naszej duszy. Dzięki niej możemy dowiedzieć, kim jesteśmy, dlaczego tu jesteśmy i jak funkcjonujemy. Wsteczna mowa ukazuje nam nieprawdopodobną mądrość, która tkwi głęboko w naszej ludzkiej świadomości.
Moje badania nad wsteczną mową pozwoliły mi usprawnić moją pracę jako hipnoterapeuty. Po przesłuchaniu półgodzinnego nagrania danej osoby mogę obecnie precyzyjnie określić przyczyny i powody takich a nie innych jej zachowań. Wykorzystując te informacje oraz stworzone przez siebie unikalne procedury, potrafię efektywnie opisać metaforyczną strukturę podświadomości. Technika ta umożliwia dostęp do głębokich warstw świadomości, gdzie tkwią struktury metaforyczne, pozwalając zmienić strukturę człowieka od podstaw.
A teraz najbardziej zadziwiające odkrycie. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że wsteczna mowa może przepowiadać ludzkie zachowania i wydarzenia na wiele tygodni lub miesięcy przed ich zaistnieniem. Próbowałem wyjaśnić to sobie jako wręcz niezwykłą zdolność naszego umysłu do obliczeń – umysłu, który zna i rozumie rzeczy przed ich zaistnieniem. Teraz zrozumiałem jednak coś więcej.
Wierzę, że wsteczna mowa nie tylko przepowiada przyszłość i opisuje wydarzenia, ale po prostu je tworzy. Inaczej mówiąc, słowa słyszane i wypowiadane w wstecznej mowie przez naszą podświadomość są słowami i siłą, które kreują naszą rzeczywistość. Często zastanawiamy się, w jaki sposób kreujemy naszą rzeczywistość, teraz dzięki wstecznej mowie możemy zobaczyć, jak to się dzieje.
Wsteczna mowa jest słowem kreacji. To boska siła drzemiąca wewnątrz nas samych. To, co mówimy, dokonuje się. Jeśli będziemy potrafili zapanować nad tym nieprawdopodobnym zjawiskiem i zdolnością, którą każdy z nas posiada, to będziemy mogli się rozwijać i stać panami otaczającego nas świata. W chwili kiedy mówimy, kreujemy nasz świat. Wsteczna mowa daje nam możliwość usłyszenia i ujrzenia słów kreacji. Pozwala nam zdobyć nad nimi świadomą kontrolę.
To jest moje odkrycie. Prawda ma nad nami władzę. Nie mamy żadnego wyboru, musimy być całkowicie szczerzy i to zarówno wobec samych siebie, jak i wobec innych, ponieważ nasze ludzkie myśli nie są już dłużej wyłącznie nasze. Obecnie możemy zmieniać naszą podświadomość, ponieważ wsteczna mowa ukazuje nam, jak działa świadomość. Oprócz tego możemy też zmieniać naszą planetę, ponieważ wsteczna mowa pokazuje nam, jak nasza planeta nieustannie się zmienia. Dokonujemy tego, kiedy myślimy. Kreujemy mówiąc.
David Jones Oates
(Niniejszy tekst pochodzi z książki Davida Johna Oatesa It’s Only a Metaphor (To tylko metafora) oraz artykułu „Reverse Speech: The Words of Creation” („Wsteczna Mowa – słowa Kreacji”. Zainteresowani tym zagadnieniem mogą wybrać się na stronę internetową poświęconą Wstecznej Mowie:http://www.reversespeech.com/home.htm)
(opracowano na podstawie książki Briana Haughton’a p.t. „Tajemne miejsca. Kamienne kręgi, starożytne grobowce i niezwykłe miejsca”)
Położona na obrzeżach Aten grota Profitis Ilias, powszechnie znana jako grota Davelisa, zyskała sławę dzięki dziwacznym wydarzeniom, nieoczekiwanym zjawiskom i tajnej działalności militarnej. Nawet dzisiaj zagadkowe antyczne miejsce zdaniem niektórych wytwarza pewien rodzaj energii, która kreuje paranormalną aktywność.
Długa na 60 metrów, szeroka na 40, wysoka na 20 grota Davelisa znajduje się na południowo-zachodnich stokach góry Penteli, na północ od Aten w Attyce.
Według miejscowej legendy w połowie XIX wieku w grocie mieściła się kryjówka sławnego greckiego rozbójnika Christosa Natsosa, znanego powszechnie jako Davelis. Ten bohater lokalnych opowieści, grecki Robin Hood, okradał podróżnych i bogatych mieszkańców pobliskich osad, a pomagał biednym. Davelis nawiązał romantyczy związek z księżną Plaisance, mieszkającą w pałacu Rododaphne (albo Pakentia) położonego niżej na stokach Penteli. Podobno podziemne korytarze w grocie Davelisa prowadziły do pałacu, co pozwalało Davelisowi odbywać potajemne schadzki z księżną.
Pisarz John L. Tomkinson utrzymuje, że określenie „grota Davelisa” nie pochodzi od nazwiska dziewiętnastowiecznego bandyty, ale jest zhellenizowaną formą słowa diabolo oznaczającego diabła. Tomkinson uważa, że Kościół chrześcijański zawsze kojarzył greckiego Pana z diabłem, zatem groty Davelisa (w środkowej Grecji można napotkać ich bardzo wiele) były prawdopodobnie miejscami antycznego kultu Pana, nie zaś kryjówkami jednego człowieka wyjętego spod prawa
Grota Davelisa i góra Penteli od dawna kojarzone są z dziwnymi zdarzeniami, co potwierdzają podania ludowe i miejscowe legendy. W XIX wieku zaraz po zapadnięciu zmroku w letnie wieczory zbieracze żywicy na Penteli słyszeli dźwięki instrumentów muzycznych, śmiech i śpiew płynący przez górzystą okolicę. Jeden ze zbieraczy żywicy odpoczywał w okolicy Katsoulerthi, gdy ponoć miał ujrzeć nagą postać w olbrzymim kapeluszu w kształcie grzyba na głowie. Kiedy świadek się podniósł, postać uciekła z wrzaskiem do sosnowego lasu.
Drwale i pasterze opowiadali o dziwnych światłach tańczących w opuszczonych miejscach, a mieszkańcy twierdzili, że okolicę nawiedzają gigantyczne nietoperze i ludzie z rogami.
Pewnego razu grupa obozowiczów doniosła, że nocą była świadkiem niesamowitych wydarzeń w grocie z udziałem człekopodobnych stworzeń z długimi, spiczastymi uszami. O innym zdarzeniu wspomina George Balanos w „Zagadce Penteli”. Był kwiecień 1977. Pan L.X., z żoną i przyjaciółką, panną V.M., wybrali się na Penteli. Przechadzając się po terenie, dostrzegli samochód zaparkowany w szczególnie niedostępnym i niebezpiecznym miejscu, mianowicie na skalistej pochyłości. W ciągu kolejnych kilku tygodni wiele razy wracali na to miejsce i stwierdzali, że samochód ciągle tam jest. Podczas jednej z tych wypraw postanowili podejść bliżej, aby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Po drodze zobaczyli niezwykłe owalne ślady na śniegu o długości około 60 centymetrów. Najdziwniejsze było to, że owe ślady znajdowały się na powierzchni pionowej skały, gdzie nie mogli ich pozostawić ani ludzie, ani zwierzęta. Nagle panna V.M., która weszła między jakieś krzewy, w odległości kilku metrów od małżeństwa, zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Para podbiegła do niej, a ona kiedy się uspokoiła, powiedziała im, że ujrzała „przerażającą białą postać” o krągłej sylwetce, wysoką na półtora metra i z „parą wielkich święcących oczu”. Pan L. X. i jego żona nie widzieli postaci, ale zauważyli, że nieopodal poruszają się krzewy. Sądząc, że stworzenie ciągle znajduje się w pobliżu, grupka uznała, że będzie lepiej jak najszybciej opuścić to miejsce.
Para wróciła jednak do Penteli kilka dni później. Tym razem pan L.X. siedział w aucie, kiedy nagle zaczął się trząść i krzyczeć. Przez chwilę przerażony mężczyzna nie mógł wykrztusić ani słowa, ale kiedy się uspokoił, wyjaśnił żonie, że miał już właśnie uruchomić silnik, kiedy wirująca olbrzymia czarna kula pojawiła się za szybą samochodu. Opisał dziwaczne urządzenie jako „włochatą kulę” albo „kulę złożoną z gęstego czarnego dymu”. Mężczyzna czuł się tak, jakby coś próbowało wejść do jego umysłu, a kula próbowała przedostać się przez zamknięte drzwi do środka. Ta przerażająca scena trwała nie dłużej niż kilka sekund.
Oczywiście rzetelne badania oraz wykopaliska archeologiczne w grocie Davelisa i jej podziemnych komorach mogłyby dostarczyć wielu informacji o tym miejscu, chociaż po zniszczeniach, jakich dokonało tu wojsko, wydaje się to mało prawdopodobne. Jeśli jednak anomalie magnetyczne Penteli są przyczyną niewyjaśnionych zjawisk, które tam odnotowano, to może pewnego dnia dokładne ich badania pozwolą odsłonić co nieco z tajemnic tego starożytnego miejsca, pod warunkiem, że wyniki tych badań zostaną opublikowane.
(Opracowano na podstawie książki „Mitologie świata. Tybetańczycy.”)
W kosmologii buddyjskiej świat istnieje od zawsze. Przenika go cierpienie, gdyż w świecie nie ma nic trwałego. Nawet medytacja zmącona jest cierpieniem spowodowanym tym, że człowiek nie jest w stanie trwać wiecznie w stanie kontemplacji. Aby dostąpić trwałego szczęścia, powinien on starać się usunąć cierpienie i zrozumieć prawa rządzące wszechświatem.
U źródeł wszelkiego stworzenia
W licznych mitach tybetańskich czas stworzenia poprzedziła ciemność i wielka pustka. Podobnie jak w wielu innych mitologiach, także według Tybetańczyków świat narodził się z pierwotnego jaja.
Skoro tylko zaczął istnieć świat, zaraz też rozgorzała walka pomiędzy dobrem a złem. Mit bonpów opowiada historię o bogu-stwórcy Jemo, który stoczył bitwę z królem demonów Ganjem Canpem. Miał on liczną armię przerażających demonów. Pewnego dnia trafił strzałą w nakrycie głowy Jema. Był to bardzo pomyślny znak, więc bóg zaraz przyozdobił strzałę turkusem i lusterkami. Jemo pokonał demona za pomocą włóczni-pioruna i umieścił go głową do dołu w lewym rogu jajka.
Mandala
Mandala jest jednym z symboli tantryzmu, czyli religijno-filozoficznego systemu praktyk i medytacji, który swoje korzenie ma w Indiach, a szczególnie popularny jest w Tybecie.
Korzenie tantryzmu sięgają bardzo odległych czasów, jednak jego pierwsze znane ezoteryczne teksty pochodzą dopiero z V w.
W obronie Dharmy
Panteon tybetański, oprócz Buddy i innych buddów, pełen jest rozmaitych istot wyższych. Pilnują one ładu we wszechświecie, interweniują w życie żywych istot i pomagają im zdobyć najwyższą mądrość prowadzącą do duchowego wyzwolenia i stanu oświecenia.
IMIONA
Awalokiteśwara
Ten najpopularniejszy spośród bodhisattwów panteonu buddyzmu mahajany, czyli Wielkiego Wozu przepełniony jest współczuciem dla istot uwikłanych w kołowrót wcieleń.
Nieograniczone współczucie
Jest on związany z buddą Amitabhą. Pomimo że jego pałac mieści się w niebie tego buddy on sam pozostaje na ziemi aby nieść pomoc ludziom i zwierzętom. Zazwyczaj przedstawiany jest jako urodziwy mężczyzna z wieloma ramionami i głowami. Gdy Awalokteśwara spoglądał w dół na cierpienia świata, z rozpaczy i współczucia pękła mu głowa. Budda Amitabha poskładał wszystkie kawałki, z których wyszło 11 głów. Ponieważ Awalokiteśwara chciał pomóc wszystkim cierpiącym stworzeniom, wyrosło mu 1000 ramion, a na wewnętrznej stronie każdej dłoni miał oko.
Z oczu Awalokiteśwary powstało słońce i księżyc, z czoła wyłonił się szlachetny Maheśwara (Śiwa), z pleców wspaniały bóg Brahma, oraz inni bogowie. Z jego serca zrodził się świątobliwy mąż Narajana, a z ud powstała piękna bogini Saraswati. Z ust wydobył się wiatr, a ze stóp powstała ziemia. Z brzucha natomiast narodził się bóg oceanu Waruna. Awalokiteśwara miał też być twórcą całego świata. Wyznaczył następnie stworzonym przez siebie bogom miejsce role, jakie powinni pełnić. Udał się nawet na Sri Lankę, aby ocalić ją przed złymi mocami. To właśnie za jego sprawą okrutne i groźne demony na Sri Lance odmieniły swą naturę na dobrą i przestały krzywdzić ludzi.