Autor: admin Strona 4 z 11

Efekt placebo – tryumf umysłu nad ciałem

Poniższy artykuł pochodzi z 55-go numeru Nexusa.

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresemhttp://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

Rosnąca liczba danych dowodzi, że placebo są często efektywniejsze od testowanych klinicznie leków i że na wywołany przez nie efekt składa się nie tylko element psychologiczny, ale również biochemiczny.

NIEDOCENIANE ZJAWISKO

Jednym z najpowszechniej używanych w języku medycyny słów jest placebo. Efekt placebo jest stosowany jako miernik efektywności nowych leków. Na czym jednak dokładnie on polega i jakie są jego konsekwencje dla deterministycznej struktury zachodniej medycyny?

Efekt placebo jest często wykorzystywany przez personel medyczny do wskazywania i piętnowania oszustw oraz błędnego rozumowania. Bardzo często określa się nim terapie alternatywne. Tymczasem efekt placebo nie jest oszukańczym, bezużytecznym lub złowrogim zjawiskiem. Występuje niezależnie od intencji szarlatanów lub lekarzy. Jest spontanicznym, autentycznym i bardzo realnym zjawiskiem odnoszącym się do dobrze opisanych, ale niedostatecznie wyjaśnionych przypadkowych terapii lub popraw stanu zdrowia, do których dochodzi pod nieobecność aktywnej chemicznej/farmakologicznej substancji. Leki iluzji (które nie zawierają aktywnych substancji chemicznych) często działają jak prawdziwe medykamenty dając terapeutyczne skutki po podaniu ich pacjentom.

W trakcie licznych prób leków producenci z zażenowaniem odkrywają, że ich produkt w żadnej mierze nie przewyższa efektu placebo. Nie oznacza to, oczywiście, braku reakcji ze strony ludzkiego organizmu. Wręcz przeciwnie, placebo stanowi nie chemiczny bodziec, który silnie motywuje organizm do wyzdrowienia. Inaczej mówiąc, efekt placebo nie zależy od efektywności leku, ale wyłącznie od intencji i oczekiwań.

SKUTKI POZYTYWNEGO I NEGATYWNEGO MYŚLENIA

Efekt placebo błędnie uważano za wyłącznie psychologiczne i wysoce subiektywne zjawisko. Przekonany o efektywności terapii pacjent ignoruje objawy choroby bądź ledwie je odczuwa, mimo iż nie doszło do żadnej istotnej poprawy stanu jego zdrowia, to znaczy czuje się lepiej, choć nie jest zdrowszy. Czy jednak subiektywny aspekt psychologiczny efektu placebo może być odpowiedzialny za całość jego leczniczych własności? Otóż odpowiedź brzmi: efekt placebo odnosi się do alternatywnego leczniczego mechanizmu będącego częścią ludzkiej istoty, jest motywowany terapeutyczną intencją lub przekonaniem o terapeutycznym potencjale kuracji i wywołuje biochemiczne reakcje na bodziec w postaci terapeutycznej intencji lub przekonania.

Placebo nie zawsze jest korzystne i czasami może wywołać niepożądane reakcje. Na przykład podanie farmakologicznie nieczynnej substancji prowadzi u niektórych pacjentów do niespodziewanego pogorszenia stanu zdrowia. Przegląd 109 „ślepych” prób wskazuje, że u około 19 procent biorców placebo występuje efekt nocebo – niespodziewane pogorszenie zdrowia. W jednym z testów badacze skłamali, mówiąc ochotnikom, że przepuszczają im przez głowy słaby prąd elektryczny, i mimo iż nie było żadnego prądu, 70 procent z nich (studenci medycyny) narzekało po tym eksperymencie na ból głowy.

W grupie pacjentów cierpiących na miażdżycę tętnicy szyjnej rokowania i postęp choroby pogłębiały się wraz z pogarszaniem się ich zdrowia psychicznego (to znaczy, kiedy ogarniało ich uczucie beznadziejności i depresja). W innej grupie pacjentów, również cierpiących na miażdżycę tętnicy szyjnej, rokowania i postęp choroby zależały nie tylko od uleganiu uczuciu beznadziejności, ale i od wrogości. U pacjentów z chorobą wieńcową serca brak nadziei był czynnikiem determinującym współczynnik ryzyka. Społeczna alienacja, stres w pracy i wrogość to dodatkowe czynniki współczynnika ryzyka.

Pozytywne lub negatywne myślenie zdają się mieć decydujący wpływ na wielkość czynnika ryzyka w każdym leczeniu – być może nawet większy od interwencji lekarza.

Efekt nocebo wydaje się mieć pewne biologiczne podstawy. Grupa 15 mężczyzn, których żony cierpiały na nieuleczalną formę raka, wzięła udział w niewielkim perspektywicznym badaniu. Po śmierci żon mężczyzn ogarnął głęboki smutek, który stał się przyczyną immunodepresji. W rezultacie ich limfocyty przez pewien czas bardzo słabo reagowały na mitogeny. Smutek zaatakował ich układ odpornościowy. Badacze wysnuli wniosek, że smutek i indukowana przezeń immunodepresja doprowadziły do wysokiej śmiertelności w tej grupie.

KRÓTKA HISTORIA MAŁEGO CUDU

Słowo placebo (oznaczające „usatysfakcjonuję, zrobię przyjemność”) było używane w medycznej modlitwie we frazie Placebo Domino (Usatysfakcjonuję Pana) i pochodzi z piątowiecznego przekładu Biblii. W XVIII wieku słowo to zaadoptowała medycyna i zaczęła wykorzystywać je do określania preparatów bez wartości leczniczej, które podawano pacjentom w charakterze „pozornych leków”. W latach 1920. jego znaczenie zaczęło się zmieniać (Graves) i poprzez szereg etapów pośrednich (Evas i Hoyle, 1933, Gold Kwit i Otto. 1937, Jellinek, 1946) w roku 1955 uzyskało ostateczną formę, i oznacza obecnie znaczącą część efektu terapeutycznego. Stało się to za sprawą opublikowanej w roku 1955 pracy The powerful Placebo (Potężne placebo), w której Henry K. Beecher przypisał efektowi placebo około 30 procent ogólnych korzyści terapeutycznych.

W niektórych najnowszych badaniach efekt placebo został oceniony jeszcze wyżej – na poziomie 60 procent całego terapeutycznego efektu. W ostatnim przeglądzie 39 badań dotyczących efektywności leków przeciwdepresyjnych psycholog Guy Sapirstein doszedł do wniosku, że efektowi placebo zawdzięczamy 50 procent korzyści terapeutycznych, a tylko 27 procent działaniu leku (fluoxetine, sertaline i paroxetine). Trzy lata później Sapirstein i psycholog Irving Kirsch poddali analizie dane pochodzące z 19 „ślepych” badań dotyczących depresji i uzyskali jeszcze większy procentowo skutek terapeutyczny efektów placebo. Okazało się, że 75 procent poprawy w terapii depresji było dziełem placebo!

Hrobjartsson i Gotzsche (2001, 2004) wątpili w efektywność zjawiska placebo i wiązali je wyłącznie z subiektywizmem ludzkie psychiki. Jest to prawda, albowiem główny aspekt efektu placebo ma związek z psychiką. W dwóch badaniach, w których podawano wyłącznie placebo, wywoływany przez nie efekt wydawał się zależeć od percepcji osoby poddawanej terapii. Na przykład dwie tabletki placebo były lepsze od jednej, większe tabletki były lepsze od mniejszych, a jeszcze lepsze były zastrzyki.

Placebo indukowało reakcję nie tylko na terapię, ale też na jej formę, wskazując, że cały ten fenomen jest kształtowany przez osobisty świat symboliki pacjenta. Przed wystąpieniem reakcji placebo percepcja człowieka interpretuje stosowaną terapię i przygotowuje odpowiednią na nią reakcję. Wygląda na to, że do uwarunkowywania ludzkiego organizmu na terapię przyczyniają się nie tylko bodźce chemiczne, ale również poza chemiczne.

Czy reakcja placebo jest wyłącznie psychologicznym zjawiskiem, czy też wywołuje dodatkowe efekty somatyczne?

W roku 1957 było głośno o jednym z bardzo dramatycznych wydarzeń związanych z terapią placebo, kiedy pojawił się nowy cudowny lek o nazwie Krebiozen, który zrodził nadzieje na ostateczne rozwiązanie problemu raka. O tym leku dowiedział się pewien pacjent ze przerzutowymi guzami i płynem w płucach, który wymagał codziennego podawania tlenu i używania maski tlenowej. Jego lekarz brał udział w badaniach tego leku i ów pacjent wybłagał u niego, aby wypróbował go również na nim. Uległszy jego namowom, lekarz podał mu ten lek i stał się świadkiem cudownego wyzdrowienia. Guzy zostały wchłonięte i pacjent wrócił do normalnego życia. Poprawa ni trwała jednak długo. Wkrótce potem pacjent przeczytał artykuły mówiące, że Krebiozen nie daje tego, czego się po nim spodziewano, i doszło do nawrotu choroby, w następstwie czego ponownie pojawiły się u niego guzy. Głęboko poruszony pogorszeniem się stanu zdrowia tego pacjenta lekarz użył pewnego wybiegu. Oświadczył mu, że posiada nową, ulepszoną wersję Krebiozenu, którym w rzeczywistości była destylowana woda. Po tej terapii placebo pacjent w pełni wrócił do zdrowia i sprawnie funkcjonował przez kolejne dwa miesiące, do czasu ogłoszenia w prasie ostatecznego wyroku w sprawie Krebiozenu, który mówił, że ten lek jest całkowicie nieskuteczny. I to był gwóźdź do trumny dla tego pacjenta, który zmarł kilka dni później.

Poza tym melodramatycznym przypadkiem z Krebiozenem nie ma ani jednego przypadku bądź osobistego wyznania świadczącego lub dowodzącego efektywności terapii tym lekiem. Tylko badania statystyczne, a nie osobiste wyznania, mogą zweryfikować efektywność proponowanej terapii, zaś dobrze zaplanowane testy mogą wesprzeć pogląd mówiący, że placebo posiada somatyczne własności.

Jedno z takich badań przeprowadzono w roku 1997. Testowi poddano dwie grupy pacjentów cierpiących na łagodną postać przerostu prostaty. Jednej z nich podawano prawdziwy lek, a grupie kontrolnej zaaplikowano kurację placebo. Pacjenci przyjmujący placebo donosili o złagodzeniu objawów, a nawet polepszeniu funkcji dróg moczowych.

Są również doniesienia mówiące, że placebo działa jako czynnik rozszerzający oskrzela u pacjentów z astmą albo działa zupełnie odwrotnie – pogarsza oddychanie – w zależności od opisu farmakologicznego skutku, jaki badacze przekazali pacjentom, a więc efektu, jakiego pacjenci oczekiwali.

Placebo okazało się o wiele efektywniejsze przeciwko alergiom pokarmowym, a później w utrącaniu biotechnologii na rynku giełdowym. Jak to możliwe? Firma biotechnologiczna Peptide Therapeutics Group przygotowała się do wpuszczenia na rynek nowej szczepionki przeciwko alergiom na pokarmy. Pierwsze doniesienia były bardzo zachęcające. Kiedy eksperymentalna szczepionka osiągnęła etap prób klinicznych, rzecznik firmy przechwalał się, że okazała się skuteczna w 75 procentach przypadków – to procent, który zazwyczaj wystarcza do uznania szczepionki za efektywną. Grupa kontrolna, której podawano placebo, miała niemal identyczne wyniki – siedmiu na dziesięciu pacjentów doniosło o pozbyciu się alergii na pokarmy. Wartość akcji firmy spadła o 33 procenty. Efekt placebo w odniesieniu do alergii na żywność spowodował efekt nocebo na rynku akcji! W innym przypadku genetycznie zaprojektowany lek na serce, który rozbudził nadzieje firmy Genentech, został zniszczony przez placebo.

Jak to zgrabnie napisała historyk nauki Anne Harrington, placebo są „duchami”, które straszą w naszym domu biomedycznego obiektywizmu i obnażają paradoksy i pęknięcia w stworzonych przez nas samych definicjach rzeczywistych i aktywnych czynników w leczeniu.

Farmakologiczno-mimetyczne (przypominające farmakologiczne) zachowanie placebo może nawet naśladować uboczne efekty leku. W roku 1997 przeprowadzono badania pacjentów z łagodną postacią przerostu prostaty. Część tych, którzy otrzymywali placebo, uskarżała się na różne skutki uboczne od impotencji i spadku aktywności seksualnej po nudności, biegunkę i zaparcia. Inne badania wymieniają uboczne efekty placebo w postaci bólu głowy, wymiotów, nudności i szeregu innych objawów.

EFEKT PLACEBO W CHIRURGII

Jak głęboko może wniknąć placebo w dobrze zdefiniowany obszar medycyny? Z pewnością nie może konkurować z główną siłą uderzeniową medycyny, czyli chirurgią. Czy jednak na pewno?

W roku 1939 włoski chirurg Davide Fieschi wynalazł nową technikę leczenia dusznicy bolesnej (angina pectoris – bóle w klatce piersiowej w wyniku niedokrwienia mięśnia sercowego lub braku krwi/tlenu w mięśniu sercowym, zazwyczaj w rezultacie obstrukcji naczyń wieńcowych). Wnioskując, że zwiększenie dopływu krwi do serca zmniejszy ból pacjentów, wykonał małe nacięcia na ich piersi i zawiązał węzły na dwóch wewnętrznych arteriach sutkowych. U 75 procent pacjentów nastąpiła poprawa, a 25 procent zostało całkowicie wyleczonych. Ta chirurgiczna interwencja stała się na 20 następnych lat standardową procedurą w leczeniu dusznicy bolesnej. W roku 1959 młody kardiolog Leonard Cobb poddał metodę Fieschiego próbie. Zoperował 17 pacjentów, przy czym u ośmiu zastosował standardową procedurę, natomiast u pozostałych dziewięciu wykonał tylko malutkie nacięcia utwierdzając ich jednocześnie w przekonaniu, że przeszli pełną operację. Wynik okazał się wysoce kłopotliwy, bowiem stan tych, którzy mieli zmyśloną operację, był taki sam jak tych, których poddano pełnemu zabiegowi Fieschiego.

To był koniec techniki Fieschiego i zarazem początek udokumentowanego występowania efektu placebo w chirurgii.

W roku 1994 chirurg J. Bruce Moseley rozpoczął eksperymenty z chirurgicznym placebo. Nieliczną grupę pacjentów cierpiących na zapalenie kości stawów kolanowych podzielił na dwa zespoły i ich członkom oświadczył, że zostaną poddani artroskopii (wziernikowanie stawu). W rzeczywistości poddano jej członków tylko pierwszego zespołu. Członkowie drugiego zespołu zostali prawie nietknięci – lekarz wykonał im tylko maleńkie nacięcia, aby uwiarygodnić scenariusz artroskopii. W obu grupach uzyskano takie same rezultaty.

Zdziwiony tym wynikiem Moseley postanowił przeprowadzić próbę na większej grupie, aby uzyskać bardziej miarodajne statystycznie wyniki. Ponownie uzyskano identyczny wynik: skutki artroskopii z efektem placebo były takie same. I tak oto placebo utorowało sobie drogę na chirurgiczne sale operacyjne.

Przypuszczalnie robiący największe wrażenie aspekt chirurgicznego placebo wystąpił w przełomowych badaniach w roku 2004. W rezultacie nowatorskich badań komórek macierzystych opracowano nowe podejście do choroby Parkinsona. Przez małe otwory w czaszce implantowano do ludzkiego mózgu ludzkie embrionalne neurony dopaminowe. Wyniki były bardzo zachęcające, lecz i tym razem nowa metoda okazała się nie lepsza od placebo. W tym przypadku za placebo posłużyły małe otworki wywiercone w czaszce bez wszczepiania komórek macierzystych. Eksperymentatorzy wyznali, że „efekt placebo był bardzo silny”.

Jak to się dzieje, że samo terapeutyczne oczekiwanie daje często rezultaty identyczne z tymi, jakie daje rzeczywisty zabieg chirurgiczny? Wygląda na to, że umysł kontroluje procesy somatyczne, łącznie z chorobami. Biochemiczne ślady tych wpływów zaczynamy dopiero odkrywać. Współczesne badania wskazują na konkretne biologiczne procesy będące skutkiem efektu placebo.

SOMATYCZNE ŚCIEŻKI

W połowie lat 1990. badacz Fabrizio Benedetti przeprowadził nowatorski eksperyment, w którym wywołał niedokrwienny ból i złagodził go podając morfinę. Po zamianie morfiny na roztwór soli, okazało się, że placebo ma własność uśmierzania bólu. Kiedy jednak do roztworu dodano naloxone (środek o działaniu antagonistycznym w stosunku do opiatu), zdolność roztworu do uśmierzania bólu zniknęła. Benedetti doszedł do wniosku, że przeciwbólowe własności placebo były wynikiem określonych biochemicznych procesów. Nolaxone zablokował nie tylko morfinę, ale też endogenne opioidy – fizyczne środki uśmierzające ból.

Odkryte w roku 1974 endogenne opoidy – endorfiny – działają jako antagoniści bólu. Sugestię Benedettiego o uwalnianiu endorfin przez placebo wspierały wyniki obrazowania MRI (magnatic resonance imaging – obrazowanie rezonansu magnetycznego) i PET (posotron emission tomography – emisyjna tomografia pozytonowa). Indukowane przez placebo uwalnianie endorfin wpływa również na rytm serca i oddech. Jak napisał badacz Jon-Kar Zubieta: „…to [odkrycie] zadaje kolejny cios idei, że efekt placebo jest wyłącznie psychologicznym, a nie fizycznym zjawiskiem”.

Kolejne odkrycia wspierają pogląd, że efekt placebo wywołuje biochemiczny proces, zarówno w depresji, jak i w chorobie Parkinsona. Analizując wyniki skanowania PET, badacze oszacowali metabolizm glukozy w mózgach pacjentów z depresją. Metabolizm glukozy pod wpływem placebo wykazywał różnice, które przypominały efekty działania takich środków antydepresyjnych, jak fluoxentine. U pacjentów cierpiących na chorobę Parkinsona iniekcja placebo pobudziła wydzielanie dopaminy w podobny sposób do amfetaminy. Benedetti wykazał, że efekt placebo prowokuje zmniejszoną aktywność pojedynczych neuronów w jądrze podwzgórza u pacjentów z chorobą Parkinsona.

Z licznych badań wynika logiczny i bezpieczny wniosek mówiący, że istnieje biochemiczny substrat efektu placebo. Ale jeszcze ciekawszy jest związek z percepcją. Wygląda na to, że percepcja oraz kody i sygnały, które żywy komputer – mózg – wykorzystuje do przetwarzania zewnętrznych informacji, bardzo mocno determinują siłę i formę reakcji placebo.

W przeprowadzonych niedawno badaniach pacjentów rozmyślnie błędnie poinformowano ich, że zostali zakażeni niebezpiecznym mikrobem, po czym poddano ich leczeniu. W rzeczywistości nie było żadnych mikrobów, a zaordynowana terapia była kuracją placebo. No i proszę zgadnąć, co się stało? Otóż, u niektórych osobników wystąpiły objawy takie jak przy infekcji, których nie dało się usunąć przy pomocy placebo. Rozum potraktował fałszywe zarazki jako zagrożenie i poinstruował ciało, aby zareagowało tak, jakby były one prawdziwe.

Mimo potencji placebo i jego wizji dla nowej wizji zdrowia, w której ciało i umysł intensywnie współdziałają, duża liczba naukowców nadal traktuje je jako nieistotny błąd systematyczny, kłopotliwe zero. Według badacza raka Gershoma Zajiceka: „W teorii farmakologiczno-kinetycznej nie ma niczego, co wyjaśnia efekt placebo. Aby utrzymać tę teorię w spójności, efekt placebo traktuje się jako przypadkowy błąd lub szum tła, który można zignorować”.

Jednym z najbardziej wnikliwych badaczy placebo był Stewart Wolf, „ojciec psychosomatycznej medycyny”, który opisał je już w roku 1949. Wolf nie tylko obronił placebo, dowodząc, że nie jest ono fikcją, lecz bardzo „realnym” zjawiskiem, ale, co więcej, opisał także jego farmakologiczno-mimetyczne zachowanie. Był prawdopodobnie pierwszym badaczem, który związał placebo nie tylko z psychologią i predyspozycjami, ale również z percepcją. Ponad pół wieku temu stwierdził, że „mechanizmy ciała są zdolne do reagowania nie tylko na bezpośrednie fizyczne i chemiczne pobudzenie, ale również na bodźce symboliczne, słowa i wydarzenia, które w jakiś sposób zyskały szczególne znaczenie dla danej jednostki”.

W tym kontekście pigułka jest nie tylko porcją aktywnej substancji, ale też terapeutycznym symbolem, dzięki czemu organizm reaguje nie tylko na jej chemiczną zawartość, ale również na jej symboliczne znaczenie. Podobnie jest z zarazkami, które niezależnie od swoich cech fizycznych posiadają także własności symboliczne, które mogą wywoływać reakcje organizmu nawet pod ich nieobecność.

Badać należy również występowanie i zakres efektu nocebo w odniesieniu do oporności na leki. Być może oporność na leki jest wieloczynnikowym zjawiskiem obejmującym nie tylko ewolucyjną zdolność adaptacyjną mikrobów, ale i mechanizmy ludzkiej psychiki. Zjawiska plaebo i nocebo mogą okazać się fundamentalne nie tylko na poziomie indywidualnym, ale też społecznym. Mogą dostarczyć podwalin pod nowy model zdrowia, pod nową medycynę, który już w latach 1950. Wolf wyobrażał sobie następująco: „…w przyszłości leki będą oceniane nie tylko pod kątem ich farmakologicznego działania, ale też innych sił biorących udział w grze, jak również okoliczności towarzyszących ich aplikowaniu”.

Pięć wieków temu szwajcarski alchemik i lekarz Paracelsus (1493-1541) napisał: „Należy zdawać sobie sprawę, że jest to potężne uzupełnienie leków”. Wygląda na to, że nasza naukowa arogancja sprawiła, że staliśmy się ślepi na nauki płynące z przeszłości.

Peter Arquirou

Wsteczna mowa – głos podświadomości

Poniższy artykuł pochodzi z 2-go numeru Nexusa. 

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresemhttp://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

WSTECZNA MOWA – GŁOS PODŚWIADOMOŚCI

Odtwarzane od końca piosenki oraz wypowiedzi zawierają normalne słowa oraz całe sformułowania, których precyzyjnej budowy oraz sensu nie da się wyjaśnić przypadkowym zbiegiem okoliczności.

ZADZIWIAJĄCE ZJAWISKO ODKRYTE DZIĘKI PRZYPADKOWI

Cała sprawa tak naprawdę zaczęła się od przypadku. Był październik 1983 roku, mieszkałem wtedy w Los Angeles. Wszystko wydarzyło się na tydzień przed moimi dwudziestymi ósmymi urodzinami, w czasie kiedy byłem w łazience i przygotowywałem się do wyjścia na wieczorną zabawę. Przy pasku od spodni miałem umocowanego przenośnego walkmana, z którego słuchałem dość głośno muzyki. Nagle potknąłem się i walkman wpadł prosto do muszli klozetowej. Wydostałem go stamtąd i choć był kompletnie zmoczony i potłuczony, spróbowałem go naprawić.

Jednak moja znajomość elektroniki okazała się niewystarczająca. Dlatego udało mi się tylko złożyć go w jedną całość, lecz od tej chwili wykazywał tylko jedną wadę – odtwarzał kasety tylko wstecz. Próba naprawy, aby odtwarzał kasety jak poprzednio, nie powiodła się. Tak więc miałem walkmana, który w pewien sposób był nieużyteczny, ponieważ odtwarzał kasety wyłącznie wstecz.

Kilka tygodni później, po krótkiej wędrówce po Europie, wróciłem do rodzinnej Australii. By mieć jak najlżejszy bagaż, wszystkie niepotrzebne rzeczy pozostawiłem w Londynie, lecz z nieznanych mi powodów zabrałem ze sobą grającego wstecz walkmana (a oprócz niego również śpiwór, grubą brązową kurtkę z owczej skóry, buty Ugh – wszystko to utrzymywało mnie w cieple, kiedy spałem w śniegu).

Po tych wszystkich przygodach grający wstecz walkman wylądował w Australii w szufladzie z rupieciami, gdzie pokrywał go kurz.

Kilka miesięcy później, w kwietniu 1987 roku zostałem dyrektorem domu dla nastolatków w Berri – małym miasteczku na południu Australii. Berri jest także centrum regionu Riverland,  w którym wyrabia się różnego rodzaju wina.

Dom, którego byłem dyrektorem, nazywa się „The Abode” i jest położony po obu stronach rzeki Murray, która przepływa przez sam środek miasteczka.

W czasie kiedy prowadziłem ten dom, słyszałem plotki rozpowszechniane przez Ewangelików. Twierdzili oni, że rock-and-roll to „diabelska muzyka” oraz że odtwarzając niektóre piosenki od tyłu można usłyszeć sugestywne przekazy o treści okultystycznej.

Kiedy o tym usłyszałem przypomniałem sobie, że jak byłem nastolatkiem, podobne rzeczy mówiono o płytach Beatlesów. Podobno na niektórych z nich znajdowały się przekazy sugerujące, że Paul McCartney niedługo umrze. Nie było w tym nic niepokojącego, po prostu zwykły chwyt reklamowy.

Jednakże Ewangelicy w swoich wypowiedziach posuwali się jeszcze dalej, twierdzili, że wiele z tych przekazów nie zostało umieszczonych na płytach umyślnie, ale raczej wydawały się „wypływać znikąd”. Niektórzy twierdzili, że zostały one tam umieszczone przez samego szatana w celu prania mózgów młodych ludzi na całym świecie.

W końcu przyszło do mnie kilku przerażonych podopiecznych, którzy wierzyli, że słyszeli demony mówiące do nich z płyt rock-and-rollowych, gdy puszczali je wstecz. Ta sprawa zaintrygowała mnie do tego stopnia i jednocześnie rozzłościła, ponieważ przestraszyła będących pod moja opieką nastolatków. Później przypomniałem sobie o moim zepsutym, grającym tylko wstecz walkmanie. Postanowiłem zbadać tę sprawę, aby wszystko wyjaśnić i móc uspokoić moich podopiecznych.

Wydobyłem więc walkmana z mojej szuflady z rupieciami i przystąpiłem do przesłuchiwania taśm z muzyką odtwarzając je wstecz. Nie spodziewałem się usłyszeć zbyt wiele poza nic nie znaczącymi dźwiękami, które jeżeli ktoś słyszał, były prawdopodobnie wynikiem jego nazbyt wybujałem wyobraźni. Jednak myliłem się.

Kiedy odtwarzałem te taśmy wstecz, słyszałem zrozumiałe słowa wydobywające się z bełkotu. Z początku uznałem to za przypadkowe dźwięki lub wytwór mojej wyobraźni. Chciałem potwierdzić swoje przypuszczenia i poprosiłem kilku przyjaciół, aby posłuchali tych nagrań i powiedzieli, co słyszą. Nie powiedziałem im jednak, o co mi chodzi. Prawie we wszystkich przypadkach mówili mi, że coś słyszeli, niekiedy nawet dokładnie te same słowa, co ja.

ZASKAKUJĄCE ZWROTY W PIOSENKACH ODTWARZANYCH WSTECZ

Z upływem czasu zacząłem przeprowadzać coraz bardziej kontrolowane i szczegółowe testy. Przygotowałem standardową taśmę z dziesięcioma wstecznej nagranymi zwrotami, które wyizolowałem z bełkotu. Później wybrałem kilka przypadkowych osób i podzieliłem je na trzy niezależne grupy. Pierwszą grupę poprosiłem o powiedzenie mi, co słyszą na taśmie; drugą grupę poinformowałem, co jest nagrane na taśmie i co usłyszą, a czego w rzeczywistości tam nie było; natomiast trzeciej grupie powiedziałem, co jest rzeczywiście na taśmie i co sam słyszałem. Rezultaty tych testów były zachęcające.

Większość osób z pierwszej grupy słyszało jedno lub dwa słowa z większości tych, które ja słyszałem. W drugiej grupie badane osoby nie słyszały tego, co im sugerowałem, że usłyszą, z kolei członkowie ostatniej grupy niemal natychmiast rozpoznali „wsteczne frazy”. Powyższe rezultaty utwierdziły mnie w przekonaniu, że rzeczywiście wyraźnie coś słychać, kiedy odtwarza się taśmy wstecz. I nie jest to złudzenie słuchowe.

Ewentualna przypadkowość wystąpienia tego zjawiska wydawała się być mało prawdopodobna. Wsteczne frazy, z jakimi się spotkałem, były bardzo wyraźnie słyszalne i niełatwo było je pominąć. Zauważyłem, że część tych wstecznie odtwarzanych fraz dość często mówiła to samo, ilekroć wypowiadane były te same słowa. I w końcu stworzyłem ich listę.

Większości tych fraz nie dało się wyjaśnić przypadkowym zbiegiem okoliczności. Często były one długie i bardzo wymowne, czasem pełne poezji i metafor. Składały się w kilka słów i tworzyły poprawnie zbudowaną gramatycznie całość. Czasem odnajdywałem kilka wstecznych fraz w jednej piosence, każda powiązana z następną. I stale ich przybywało.

Wsteczne frazy odnalazłem w około pięćdziesięciu procent piosenek, które przesłuchałem. Wydawało mi się, że szansa wystąpienia wszystkich tych fraz samodzielnie jest prawie nieograniczona. Przypominało to rzucanie liter alfabetu na podłogę w nadziei, że w jakiś magiczny sposób ułoży się z nich modlitwa do Pana.

Przez większą część czasu we wstecznej fazie badań pomijałem możliwość przypadkowego występowania tego zjawiska, jak i tego, że jest to złudzenie. Nie można pomijać wpływu tych dwóch czynników, ponieważ kiedy opowiadałem o tym innym ludziom, z miejsca uosabiali się do tego wrogo. Nadal było dla mnie oczywiste, że jest to wyraźne i samodzielnie występujące zjawisko. Nic nie wskazywało na przypadkowość jego pochodzenia lub że jest to złudzenie. Byłem przekonany, że można to udokumentować i udowodnić. Ogarnęła mnie na tym punkcie obsesja i wszystkie inne sprawy mojego życia raptownie nabrały znikomego znaczenia. Chciałem się dowiedzieć skąd pochodzą te wsteczne frazy i jak dostały się na taśmy.

W początkowym okresie badań miałem też inne wytłumaczenie na pochodzenie tego zjawiska. Otóż sądziłem, że ścieżka dźwiękowa nagrana na danej taśmie została zmieniona umyślnie przez jakiegoś sprytnego technika dźwięku, który umieścił na niej wstecznie nagrane frazy. Tego rodzaju wyjaśnienie okazywało się być prawdziwe tylko w stosunku do kilku procent piosenek. Wykorzystując technikę nagrywania znaną jako „wsteczne maskowanie” możliwe jest umieszczanie wstecznie nagranych fraz na danej taśmie. Poza tym bardzo łatwo to rozpoznać. Słowa naniesione na ścieżkę są słyszalne jako bełkot, kiedy taśma jest odtwarzana do przodu. Gdy jednak odtwarza się ją wstecz, te same słowa są dla nas wyraźne i zrozumiałe.

Jednakże nie wyjaśnia to źródła pochodzenia ogromnej ilości wstecznych fraz, z jakimi się spotkałem. Większość z nich nie była stworzona przy pomocy technicznych trików. Nie było żadnych nałożonych dźwięków. Po prostu pojawiały się wśród bełkotu jak światełko w tunelu. Ich obecność była zaznaczona w wyjątkowy sposób. Innymi słowy, wsteczne frazy były pod względem struktury budowy i fonetyki przeciwieństwem dźwięków odtwarzanych na taśmie w przód., aby dostarczać mózgowi wiadomości na dwa sposoby, raz kiedy taśmę odtwarza się w przód i drugi raz gdy odtwarza się ją wstecz. Było to prawdziwie niezwykłe zjawisko – dwa rodzaje mowy, oba stymulujące.

Istnieje jeszcze jedno wyjaśnienie tego zjawiska. Stwierdza się, że wsteczne frazy są manipulacją szatana. Muszę przyznać, że podczas pierwszych kilku tygodni badań czułem się dziwnie, kiedy wracałem późno do domu, a moje emocje balansowały na krawędzi. Na szczęście jednak „złe sny” z upływem czasu minęły, a niezwykłe zjawisko wstecznych fraz samo ujawniło prawdę o sobie.

Po pierwsze nie wszystkie przekazy, jakie zawierają wsteczne frazy, mają charakter okultystyczny, jak to często głoszono. To zależy od tekstu piosenki. Jeżeli piosenka ma charakter okultystyczny to przekaz zawarty w piosence odtwarzanej wstecz również będzie okultystyczny. Piosenki o miłości będą zawierały przekazy o miłości, piosenki polityczne będą zawierały przekazy polityczne i tak dalej. Nawet pieśni gospel mają swoje własne przekazy. Przeważnie mówią one o Bogu, choć nie zawsze.

Czułem, jak wzrasta we mnie złość w stosunku do tych osób, które w fałszywy sposób przedstawiały całe zjawisko lub też zbyt pośpiesznie wyciągały wnioski z niedostatecznych odkryć. Wsteczne frazy nie miały charakteru wyłącznie okultystycznego. Przekazy w nich zawarte mówiły o wszystkim! To nie demony określały charakter przekazu, ale tekst piosenki.

KOMPLEMENTARNOŚĆ ODTWARZANIA W PRZÓD I WSTECZ

Tak, oto doszliśmy do pierwszego z wniosków, jakie wysunąłem w pierwszych latach moich badań. Istnieje skomplikowany związek między frazami odtwarzanymi wstecz i w przód, zarówno w ich strukturze, jak i formie. Faktem, który najdobitniej na to wskazuje, jest to, że frazy odtwarzane wstecz i w przód są ze sobą nawzajem powiązane. Otóż temat piosenki odtwarzanej w przód pokrywa się z tematem występujących w niej wstecznych fraz. Te proste spostrzeżenie nazwałem Zasadą Komplementarności. Zasada ta legła u podstawy mojej przyszłej teorii dotyczącej zjawiska wstecznych fraz.

Większość czasu w latach 1984-1985 poświęciłem na badanie muzyki, poczynając od utworów klasycznych a na hard rocku kończąc. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy usłyszałem „Alleluja” śpiewane przez chór w MesjaszuHendla. Brzmiało to dokładnie tak samo, kiedy odtwarzałem ten utwór w przód i wstecz. Swoje taśmy i notatki zacząłem porządkować według określonego systemu. Przeszukiwałem biblioteki i sieci komputerowe, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na ten temat. Miałem nadzieję, że trafię na kogoś, kto prowadził już podobne badania do moich. Okazały się one jednak prawie daremne. Odnalazłem tylko jedną książkę. Była to jedna z pierwszych prac kalifornijskiego badacza i religijnego fundamentalisty Williama H. Yarrola II.

Od roku 1980 do 1983 Yarrol zajmował się badaniem muzyki rockowej i jej wpływu na mózg człowieka. Opublikowanie tej pracy niechcący wywołało religijną histerię, jaka miała miejsce w latach osiemdziesiątych. Był on także odpowiedzialny za dyskusję dotyczącą zjawiska wstecznych fraz, którą poruszono podczas Kalifornijskiego Zgromadzenia Narodowego. Sprawa ta była również omawiana w kręgach władz stanu Arkansas. Oba wydarzenia miały miejsce w roku 1983. Ówczesny gubernator stanu Arkansas, Bill Clinton, zaproponował wprowadzenie przepisu nakazującego opatrywanie wszystkich płyt rock-and-rollowych, które zawierają wsteczne frazy, etykietami o następującej treści:

Uwaga: Płyta ta została poddana obróbce wstecznego maskowania, co oznacza, że nagranie to zawiera ustne przekazy słyszalne, kiedy płyta odtwarzana jest wstecz, lecz niesłyszalne lub słyszalne tylko w minimalnym stopniu, gdy odtwarzana jest w przód.

Projekt ten nigdy nie uzyskał mocy prawnej, ale sprawa pozostała.

Nie odnalazłem żadnych innych prac, które przedstawiałyby coś podobnego do tej sprawy, co doprowadziło mnie do wniosku, że jest to nowy, dobry obszar do prowadzenia badań. Czułem się jak odkrywca, który odnajduje nowe krainy.

NOWE WYMIARY SŁOWA MÓWIONEGO

W roku 1986 moje badania skierowałem na inne ważne tory. Postanowiłem poddać badaniom różnego rodzaju historyczne przekazy medialne, poczynając od samego początku ich nadawania. Chciałem zobaczyć, czy one również coś zawierają.

Spoglądając teraz na to z perspektywy czasu, aż trudno mi uwierzyć, że w tamtym czasie badałem tylko muzykę, w ogóle nie biorąc pod uwagę zwykłej mowy. Od tego czasu uległo to zmianie.

Zdobyłem historyczne nagrania audycji radiowych począwszy od roku 1920 do czasów obecnych i zacząłem je przesłuchiwać odtwarzając je wstecz. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałem wśród tych nagrań, było: „Człowiek będzie spacerował w przestrzeni kosmicznej”.

Zdanie to słyszałem bardzo wyraźnie, wydawało się wręcz „wyskakiwać” spomiędzy bełkotu innych słów. Natychmiast zacząłem odtwarzać je w przód i usłyszałem słynne już dziś słowa, które wypowiedział Neil Amstrong, stając na Księżycu: „Jest to mały krok człowieka, ale ogromny skok ludzkości”. Byłem oszołomiony tymi dwoma zdaniami, zwłaszcza wyrazistością pierwszego, odtwarzanego wstecz, oraz jego bezpośrednim związkiem z drugim, odtwarzanym w przód.

Później, jeszcze tego samego dnia, ponownie doznałem oszołomienia, kiedy usłyszałem wyraźne słowa, odtwarzając wstecz kolejne nagranie: „Jest okropnie postrzelony. Zaczekaj. Spróbuj jeszcze raz i poszukaj”. Zacząłem odtwarzać taśmę w przód i usłyszałem głos osoby, która na żywo komentowała zamach na prezydenta Johna F. Kennedy’ego dokonany w roku 1963 w Dallas w Teksasie. Z nagrania odtwarzanego w przód wyizolowałem słowa, które znajdowały się w tym samym miejscu, co powyższy komentarz słyszalny, gdy taśmę odtwarza się wstecz. Słowa te układały się w następujące zdanie: „Szpital Parkland, miała miejsce strzelanina”. Słowa te wypowiedziano dokładnie wtedy, kiedy sprawozdawca radiowy zdał sobie sprawę z tego, że miała miejsce strzelanina.

Bardzo mnie to zdziwiło. Było to przecież sprawozdanie na żywo, prosto z miejsca wydarzeń, a nie nagrane i wyemitowane ze studia. Nie mogła to więc być w żaden sposób jakaś mystyfikacja. Przekaz wydawał się być logicznym odbiciem myśli, jakie chodziły wtedy po głowie sprawozdawcy. Czuł przerażenie widząc mord na prezydencie („Jest okropnie postrzelony”) oraz gorączkowo szukał miejsca, z którego padły strzały („Zaczekaj. Spróbuj jeszcze raz i poszukaj”).

Ze spacerem po Księżycu było podobnie. Był to komentarz na żywo, w którym znajdowała się wsteczna fraza, która, jak przypuszczam, mogła obrazować to, co Neil Amstrong myślał w trakcie pierwszego spaceru po Księżycu. Była wyrazem nadziei, że człowiek w przyszłości „będzie spacerował w przestrzeni kosmicznej”.

Nadal kontynuowałem badanie tej taśmy. Odnalazłem interesującą wsteczną frazę w słowach, jakie wypowiedział podczas inauguracji objęcia urzędu prezydenta John Kennedy. Wypowiedział wówczas słynne zdanie: „Nie pytajcie, co kraj może zrobić dla was, ale co wy możecie zrobić dla niego”. Odtwarzane wstecz zawierało wsteczną frazę o następującej treści: „Daj Jackowi całe swoje jedzenie”.

Następny przykład również pochodzi z nagrania o historycznym znaczeniu. Zawarta w nim wsteczna fraza jest mocno związana z wypowiedzią, jaką słychać, kiedy nagranie odtwarza się w przód. Podczas odtwarzania wstecz słyszymy Lee Harveya Oswalda, który mówi: „Posłuchajcie ich. Chcą zabić prezydenta”. Ta zabawna i jednocześnie niepokojąca wiadomość pochodzi z audycji radiowej nadanej dwa tygodnie przed zabójstwem prezydenta Kennedy’ego. Kiedy nagranie odtwarza się w przód słychać, jak Oswald mówi o Komitecie ds. Uczciwego Postępowania Wobec Kuby.

Inny, szczególnie zabawny przykład wstecznej frazy znalazłem w wypowiedzi premiera Australii, Boba Hawke’a. W roku 1987 po wygraniu wyborów federalnych zapytano go, jak zamierza to uczcić. Odpowiedział krótko: „Och, wypijając kilka filiżanek herbaty”. Zdanie to odtwarzane wstecz brzmi: „Zapalając najlepszego skręta marihuany”. Nagranie ton wiele razy powtarzano w australijskiej telewizji. Wtedy też wyniki moich badań zostały zaprezentowane szerszej publiczności.

Muszę dodać, że moment, w którym odnajdowałem takie wyrażenia i zdania, był dla mnie szczególnie podniecający, zwłaszcza że często nie miałem wcześniej pojęcia, co znajduje się na taśmach.

Podczas badań zawsze odtwarzałem taśmy tylko wstecz. Robiłem to umyślnie, aby się niczym nie sugerować. Największe emocje czułem podczas słuchania odtwarzanego wstecz nagrania, a następnie odkrywania jego niewiarygodnej zgodności z tym, co było nagrane w przód.

Lata 1986-1987 były dla mnie bardzo ekscytujące. Przestałem badać muzykę i swoją uwagę skupiłem głównie na mowie. To nadało moim badaniom zupełnie nowego wymiaru.

Zacząłem nagrywać zwyczajne rozmowy. Okazało się, że podczas odtwarzania ich wstecz również słychać wsteczne frazy. Pojawiały się one z częstotliwością co dziesięć, piętnaście sekund. I co dziwne, mocno się nawzajem uzupełniały. Dzięki wstecznym frazom poznałem sekrety moich przyjaciół – wiedziałem, kiedy kłamią podczas rozmowy, znałem fakty, które skrzętnie ukrywali i wiedziałem, kto ma romans i z kim. Ich wsteczne frazy wskazywały na myśli i odczucia, jakie żywią w stosunku do innych osób. Tak więc zacząłem badać zwykłe rozmowy odtwarzając je oczywiście wstecz.

W tym momencie cały mój dotychczasowy obraz świata stanął na głowie. Jakiekolwiek wątpliwości, które jeszcze miałem co do tego, czy to zjawisko jest przypadkowe, czy też wytworem wyobraźni, nagle zniknęły. Wiedziałem już, że wsteczne frazy są bardzo prawdziwe i rzeczywiste i że jest to coś bardzo ważnego. To głos prawdy, prawdziwa mowa pochodząca z wnętrza naszego ja.

To wszystko wydarzyło się na początku 1987 roku. Wiedziałem, że coś odkryłem i czułem, że muszę nadać temu jakieś imię, spróbować to opisać, powiedzieć o tym ludziom. Przejrzałem swoje notatki z badań. Myślałem i teoretyzowałem.

OSTATECZNY WYKRYWACZ KŁAMSTW

W kwietniu 1987 roku około trzeciej nad ranem obudziłem się z dwoma kołaczącymi w głowie słowami. Brzmiały one: Wsteczna Mowa. Począwszy od tego dnia tak właśnie nazwałem to zjawisko. Wsteczne frazy zacząłem nazywać Wsteczną Mową.

Nareszcie poznałem prawdziwy obiekt moich badań. Dla własnej satysfakcji sprecyzowałem, czym jest wsteczna mowa, co więcej posiadałem możliwą do przyjęcia i wiarygodną teorię na temat źródła pochodzenia tego zjawiska.

Przyjąłem teorię, że zjawisko nazwane przeze mnie wsteczną mową jest jakąś formą komunikacji, być może jakimś nieodkrytym zmysłem człowieka. Nie było w tym nic dziwnego ani okultystycznego, którym to mianem określano kiedyś często coś, czego wcześniej nie znano lub nie potrafiono wyjaśnić. Obecnie można to wyjaśnić w logiczny sposób. Zjawisko określane jako Wsteczna Mowa jest naturalną funkcją ludzkiego umysłu.

W kwietniu 1987 roku, kiedy analizowałem swoje przemyślenia, sformułowałem Teorię Wstecznej Mowy oraz Komplementarności Mowy. Początkowo moja teoria składała się z dwóch punktów. Nie były one jednak do końca potwierdzone. Przypuszczałem, że ludzki umysł automatycznie tworzy, słyszy i odpowiada na oba rodzaje mowy.

Istnieje jeszcze trzeci punkt mojej teorii, który został dodany w późniejszym okresie. Chcę teraz przedstawić dwa pierwsze punkty tej teorii wraz z ich drobnymi modyfikacjami, jakie zachodziły na przestrzeni ostatnich lat:

1) Ludzka mowa składa się z co najmniej dwóch oddzielnych i uzupełniających się rodzajów. Pierwszy z nich jest jawny i słyszymy go, kiedy nagranie jest odtwarzane w przód – pozostaje on pod kontrolą naszej świadomości. Drugi z nich jest ukryty i słyszymy go, kiedy nagranie odtwarzane jest wstecz. Ten rodzaj ludzkiej mowy jest wyłączony spoza kontroli naszej świadomości. Wsteczny rodzaj mowy występuje razem z mową odtwarzaną w przód. Dźwięki występujące we wstecznej mowie są odbiciem dźwięków w mowie odtwarzanej w przód.

2) Obydwa rodzaje mowy uzupełniają się i w równym stopniu zależą od siebie. Jeden z nich nie może być w pełni dobrze zrozumiany bez drugiego. W trakcie porozumiewania się ludzi oba rodzaje mowy komunikują się jednocześnie ze świadomością i podświadomością rozmówców.

Było to prawdziwie rewolucyjne odkrycie! Wiedziałem, że jeśli dowiodę prawdziwości mojej teorii, uzyska ona mocne podstawy. Dzięki temu można by wykrywać kłamstwa. Mogłoby to pomóc w wyjaśnieniu aspektów ludzkiej intuicji, a być może nawet dowieść i wyjaśnić niektóre formy ESP (z ang. Extrasensory Perception – postrzeganie pozazmysłowe). Może pomogłoby nam także zrozumieć ludzką psychikę i poznać przyczyny niektórych zachowań oraz osobowość. Rozważałem też religijne aspekty tego zjawiska. Czy wsteczna mowa pomoże nam poznać prawdziwą naturę naszej duszy? Czym tak naprawdę jest wsteczna mowa? Czy pochodzi ona z naszej podświadomości lub może skądś głębiej, może nawet z samego serca? Co tak naprawdę w ogóle oznaczają te określenia?

OPISZ TO I NIECH CIĘ DIABLI!

W tym momencie wiedziałem, że moje badania dopiero się rozpoczęły. Właśnie otworzyłem Puszkę Pandory. Czułem potrzebę opowiedzenia o moim odkryciu. Chciałem uzyskać pomoc osób, które, jak przypuszczałem mogły mieć większą wiedzę na ten temat ode mnie. Ostatecznie byłem tylko średnio wykształconym młodym robotnikiem i synem prostego kaznodziei Kościoła Metodystów. W czasie kiedy rozpocząłem swoje badania, aspirowałem jednak do tego, aby być pisarzem, mimo kilku niepowodzeń w tej dziedzinie.

Zastanawiałem się, do kogo powinienem się zwrócić, aby móc przedstawić swoją teorię dotyczącą ludzkiej mowy i podświadomości? Cała ta sprawa przerastała mnie i była ponad moje siły. Do kogo mam się zwrócić? – zadawałem sobie pytanie.

Skierowałem się do mediów i uniwersytetów, lecz spotkałem się z odrzuceniem, a z czasem wręcz z otwarta wrogością. Przykładem takiego zachowania jest korespondencja, jaką prowadziłem w roku 1988 z Manfredem Clyne’em z uniwersytetu w Melbourne. Człowiek ten prezentował w swoich listach zdecydowane i autorytatywne stanowisko:

Jest to nic innego jak wymysł wyobraźni… dla dobra ludzi i swojej rodziny niech pan zaprzestanie tych badań i skieruje swoje siły na coś bardziej pożytecznego… ścieżka pańskich badań jest długa i bardzo kręta, tylko nieliczni są w stanie ją przejść.

Listy podobne do tego pobudzały mnie tylko do dalszych badań, wiedziałem, że to, co robię, ma sens, i zjawisko, które badam, jest prawdziwe. W końcu zgromadziłem wystarczającą ilość dokumentów i dowodów, które gwarantowały mi bardziej przyjazne niż do tej pory traktowanie. Zdecydowałem się przygotować przekonywujące argumenty i zacząłem spisywać wyniki swoich badań w formie manuskryptu. Chciałem napisać na ten temat książkę, licząc, że może wtedy ludzie mnie posłuchają. Do pomocy zaangażowałem mojego dobrego przyjaciela, Grega Albrechta, który przez kilka pierwszych miesięcy 1987 roku pomagał mi w jej przygotowaniu. Zamierzałem zatytułować ją Beyond Backward Masking: Reverse Speech and the Voice of the Inner Mind (Poza wstecznym maskowaniem – Wsteczna Mowa i głos wnętrza umysłu). Był to znaczący krok w moich badaniach, ponieważ w czasie przygotowywania tej książki wyłoniły się inne kierunki i lingwistyczne struktury badanego przeze mnie zjawiska.

KATEGORIE WSTECZNEJ MOWY

Pierwsza z tych obserwacji wywodziła się z Zasady Komplementarności Mowy. Wiedziałem, że oba rodzaje mowy – odtwarzanej w przód i wstecz – były zazwyczaj ze sobą powiązane, choć nie zawsze koniecznie zgodne. Na przykład frazy odtwarzane wstecz mogły być zaprzeczeniem fraz odtwarzanych w przód lub też obie mogły opisywać tę samą rzecz.

Tak więc podzieliłem te różnorodne typy fraz na kilka osobnych kategorii i nazwałem je Kategoriami Wstecznej Mowy:

1) Czasem wsteczne frazy potwierdzają to, co opisują frazy odtwarzane w przód – opisują to samo, ale innymi słowami. Ten rodzaj mowy nazwałem Zgodna Wsteczność. Czasem , przy wyjątkowych okazjach, odnajdywałem wsteczne frazy opisywane tymi samymi słowami! Tego rodzaju przykłady były bardzo fascynujące, zwłaszcza kiedy składały się z sześciu lub siedmiu wyrazów.

2) Następną kategorię nazwałem Sprzeczna Wsteczność. Frazy odtwarzane wstecz były zaprzeczeniem fraz odtwarzanych w przód. Po pewnym czasie zrozumiałem, że wypowiedzi, które słyszałem na taśmie odtwarzanej wstecz, były wypowiedziami odzwierciedlającymi prawdziwe myśli.

3) Frazy z kategorii Rozbudowana Wsteczność dawały dodatkową informację, pojawiały się pod zdaniami odtwarzanymi w przód. Dzięki temu można było poznać różnego rodzaju fakty, które celowo lub nie pominięto w mowie odtwarzanej w przód. Frazy te były słyszalne pod mową odtwarzaną w przód.

4) Kategoria Wewnątrzdialogowa Wsteczność oznacza myśli, jakie dana osoba miała podczas rozmowy. Czasami można było usłyszeć rozmowę, jaka miała miejsce między jedną i ta samą osobą. Na przykład jeśli jakaś część was chciała wyjść na wieczorną zabawę, a inna chciała zostać w domu, to całe to zmaganie było słyszalne podczas odsłuchiwania nagrania wstecz.

5) Kategoria Zewnątrzdialogowa Wsteczność odnosi się przede wszystkim do innych ludzi. Przybierała ona formę próśb, komend, pytań, a także rozmowy. Czy mieliście kiedykolwiek wrażenie, że coś innego kryje się za waszą rozmową? Na przykład chłopak spotyka ładną dziewczynę i obydwoje rozmawiają… o pogodzie, choć tak naprawdę wszyscy wiemy, o czym myślą i chcieliby rozmawiać. Dlatego też odtwarzając nagranie wstecz czasem odnajdywałem całkiem inną rozmowę.

6) Kategoria Wyprzedzająca lub Opóźniona Wsteczność. Na taśmie odtwarzanej wstecz możemy usłyszeć wyrazy, które słychać również na tej samej taśmie odtwarzanej w przód, ale kilka sekund lub nawet minut wcześniej lub później. Czy mieliście kiedyś wrażenie, że to, co mówicie w danej chwili, już kiedyś wcześniej zostało przez was wypowiedziane? Jeśli tak, to prawdopodobnie macie rację. Lub chcieliście coś powiedzieć, ale ktoś inny was uprzedził. Na przykład: „A niech to, właśnie chciałem to powiedzieć”. Odczuwając coś takiego prawdopodobnie doświadczyliście zjawiska właśnie z tej kategorii.

7) Na końcu znalazłem kategorię, która początkowo wprawiła mnie w zakłopotanie. Nazwałem ją Emocjonalna Wsteczność. Pierwotnie kategorię tę nazywałem Luźną Wstecznością, ponieważ pomiędzy zdaniami na taśmie odtwarzanej wstecz i odtwarzanej w przód nie widziałem żadnego związku. Wprawiało mnie to w irytację, co stanowiło lukę w mojej teorii. Było tak do momentu, kiedy kilka lat temu odkryłem między nimi związek – był on natury emocjonalnej. Tego rodzaju wsteczna mowa przedstawiała jakieś zdarzenia w czyimś życiu lub wypowiedzi, które miały dokładnie takie samo zabarwienie emocjonalne jak wypowiedzi na tej samej taśmie odtwarzanej w przód. Na przykład na taśmie odtwarzanej w przód słyszymy kogoś, kto opowiada, że miał zły dzień w pracy, a następnie odtwarzając ją wstecz ta sama osoba opowiada, jak w ubiegłym tygodniu „złapała gumę” na autostradzie, lub przytacza rozmowę sprzed dwóch lat z supermarketu o Fredzie Jonesie, którego bardzo nie lubi. Zgodność tych zdań nie leży w słowach, ale w wyrażanych emocjach.

Odetchnąłem z ulgą. Nie tylko nic nie zachwiało moją teorią, ale odkryłem ponadto coś nowego.

STRUKTURY WSTECZNEJ MOWY

Następna obserwacja dotyczyła budowy gramatycznej i lingwistycznej. Zauważyłem, że wiele wstecznych fraz ma standardową budowę. Zazwyczaj mają one od dwóch do pięciu nieprzerwanie następujących po sobie wyrazów, które tworzą z kolei pojedyncze zdanie. Oczywiście były również i takie, które odstawały od tej reguły. Zbadałem je wszystkie i podzieliłem na kategorie, które nazwałem Strukturami Wstecznej Mowy. Oto one:

1) Długie Zdania. Odnajdywałem je nazbyt często, ale czasem zdarzało mi się spotkać wsteczne zdania o zadziwiającej długości. Miały doskonałą budowę, były długie, płynnie wypowiadane i liczyły od piętnastu do dwudziestu wyrazów. Czasem spotykałem dwa lub trzy zdania w wypowiedzi, która zawierała wsteczną mowę.

2) Pojedyncze Słowa. Byłem bardzo nieufny, kiedy je odnajdywałem. Ich pochodzenie można wytłumaczyć na wiele sposobów. Z czasem stało się dla mnie jasne, że wyrażają one emocje lub pochodzące z zewnątrz polecenia.

3) Wsteczność Przyczynowo-Skutkowa. Jej niezwykła budowa gramatyczna jest bardzo prosta, co umożliwia szybkie jej odnalezienie. Składa się zazwyczaj z dwóch zdań, które są ze sobą powiązane. Często mają one formę poleceń, przedstawiają fakty, które później mogą sugerować kierunek działania, na przykład: „Książka. Przeczytaj ją, proszę” – lub: „Ból. Pozwól mu minąć”.

4) Wsteczność Budująca Zdania. Była ona zadziwiająca i dzięki niej rozwiałem wszystkie wątpliwości, jakie jeszcze do tej pory miałem. Frazy odtwarzane w przód i wstecz mogły łączyć się w formy tworząc kompletne zdanie. Na przykład: „Sądzę, że powinni wytępić wszystkie zbrodnie w [Washington, DC]”. Odtwarzając to wstecz słyszymy „w stolicy Ameryki”. Słowa „Washington DC” reprezentują wypowiedź odtwarzaną w przód, w miejscu gdzie występuje ta wsteczna fraza. Połączone razem mogą utworzyć następne zdanie, na przykład „Washington, DC, jest stolicą Ameryki”.

5) Wsteczność Lustrzanego Odbicia. Frazy należące do tej kategorii zaprzeczały przypuszczeniu, że są wytworem wyobraźni. Odtwarzane wstecz i w przód były swoim lustrzanym odbiciem. Na przykład „bardzo kocham swojego męża” odtwarzane wstecz również brzmiało „Bardzo kocham swojego męża”.

6) Niekompletna Wsteczność. Prawie wszystkie wsteczne wyrażenia, jakie zbadałem, były wyraźnie wyodrębnione. Odróżniały się od bełkotu i było wyraźnie słychać, gdzie się zaczynają i kończą. Jednak niektóre z nich nikły pośród bełkotu. Zawsze na początku były wyraźnie słyszalne, po czym ostatnie słowa zanikały. Było to dla mnie bardzo frustrujące, zwłaszcza kiedy słyszałem coś takiego, jak: „Plany są w…!”

Kiedy już sformułowałem kategorie i struktury wstecznej mowy, zauważyłem, że niektórzy ludzie wykazują tendencję do posługiwania się określoną kategorią wstecznej mowy. Na przykład u danej osoby mogą występować w większości Długie Zdania lub Wsteczność Budująca Zdania.

Jakiś czas potem dokonałem kolejnych odkryć.

ANALIZA TAŚMY Z WSTECZNĄ MOWĄ

Porównując ze sobą transkrypcje wstecznej mowy, jakie sporządziłem w ostatnim roku, stwierdziłem, że większość z nich pochodziła ze zwykłych rozmów, a nie przekazów radiowo-telewizyjnych. No i zacząłem mierzyć czas i częstotliwość występowania wstecznej mowy we wszystkich moich nagraniach. Wykonując tę pracę posługiwałem się stoperem. Następnie przygotowałem tabele, w których zawarłem średnie wskaźniki występowania wstecznej mowy w rozmowach. Było to przedsięwzięcie, które przyniosło niezwykłe rezultaty i jednocześnie pochłonęło ogrom mojego cennego czasu.

Przeanalizowanie tych taśm zajęło mi niewiarygodnie dużo czasu. W początkowym okresie, w roku 1987, dokładna analiza jednej taśmy zawierającej trzydzieści minut nagrania zajmowała mi od trzech do czterech dni. Mimo to wytrwale spędziłem setki godzin siedząc przy swoim biurku ze słuchawkami na uszach i robiąc notatki. Cały ten proces składał się z następujących elementów:

1) Przesłuchanie taśmy odtwarzanej wstecz i wstępne wynotowanie wszystkich wstecznych fraz, jakie słyszałem.

2) Ponowne przesłuchanie taśmy od początku do końca i sprawdzenie wstecznych fraz przez szybką zmianę kierunku odtwarzania taśmy w przód i w tył.

3) Wykonanie bardziej szczegółowego zapisu. Sprawdzałem znalezione na początku wsteczne frazy, odkrywając przy tym dalsze, i sporządziłem transkrypcje rozmów odtwarzanych w przód.

4) trzecie i ostatnie przesłuchiwanie taśmy w celu sprawdzenia uzyskanych wyników.

5) Analiza transkrypcji i określenie związku między wstecznymi frazami i odtwarzaną w przód rozmową.

6) Precyzyjny pomiar czasu trwania wstecznych fraz występujących na danej taśmie od jej początku do końca.

ZWIĄZEK Z PRAWĄ PÓŁKULĄ MÓZGU

W ciągu kilku miesięcy zgromadziłem dostateczną ilość różnorodnych transkrypcji, które pozwoliły mi dokonać wstępnych obserwacji. W normalnych warunkach swobodnej rozmowy wsteczne frazy występowały co dziesięć sekund. Jeśli jednak konwersacja nacechowana jest emocjami, na przykład wywołanymi przez jakieś mocne argumenty, częstotliwość występowania wstecznych fraz diametralnie może się zmienić. Może dojść do tego, że będą one słyszalne co sekundę lub bez przerwy. Zupełnie inaczej ma się sprawa z częstotliwością występowania wstecznych fraz na przykład podczas czytania tekstów. Tutaj częstotliwość zmniejsza się.  Wsteczne frazy występują wtedy co 30-60 sekund. Jeśli ktoś jednak czyta tekst bez żadnych emocji, to częstotliwość ich występowania zmniejsza się do poziomu jednej frazy na minutę lub dwie.

Konsekwencją tych obserwacji było to, że zacząłem testować samego siebie, używając do tego przypadkowo znalezionych taśm. Doszedłem do takiej wprawy, że po ilości występujących wstecznych fraz potrafiłem rozpoznać typ konwersacji w każdej minucie odtwarzanej taśmy. Wkrótce zacząłem dostrzegać inne różnice występujące we wstecznej mowie, takie jak na przykład różnorodność tonacji i zwrotów. Było to wywołane nie tylko przez rodzaj mowy, ale również jej temat.

W ten oto sposób zrodziła się następująca hipoteza. Opiera się ona na twierdzeniu, że ilość wstecznych fraz w jakiejkolwiek konwersacji zależy od ilości emocji z nią związanych i stopnia jej spontaniczności.

Zauważone przeze mnie zjawisko ukazuje wręcz uderzające podobieństwo do funkcji, jaką spełnia prawa półkula naszego mózgu. Jak wiadomo, jest ona odpowiedzialna za wyższe emocje i zdolność do twórczego myślenia. Przypuszcza się także, że odpowiada ona za tonową modulację głosu lub emocje, jakie wyrażamy podczas rozmowy. Natomiast lewa półkula naszego mózgu w przeciwieństwie do prawej odpowiada za myślenie logiczne oraz za to, co mówimy.

Opierając się na tych porównaniach, doszedłem do wniosku, że nasza normalna mowa tworzy się i pochodzi z lewej półkuli mózgu a wsteczna z prawej. Zauważyłem też inne podobieństwa wstecznej mowy do zjawisk natury psychicznej, takich jak na przykład dysleksja. Wydało mi się to fascynujące. Zastanawiałem się, czy istnieje jakiś związek między nią i wsteczną mową.

METAFORY – ARCHETYPY UMYSŁU

Prawdopodobnie najbardziej znacząca obserwacja, jakiej dokonałem podczas przygotowywania mojej książki, dotyczyła metafor. Poczynając od roku 1984, kiedy to rozpocząłem swoje badania, zauważyłem, że w niektórych wstecznych frazach pojawia się wiele niezwykłych słów i mitologicznych motywów. Odnoszą się one do raju, Kamelotu i Merlina, szatana, Lucyfera, wilków, orłów, świstu wiatru, latających spodków, a nawet Hitlera i nazistów, i wielu, wielu innych pojęć kulturowych.

Po raz pierwszy natknąłem się na to zjawisko w czasie badania muzyki i audycji radiowych z lat dwudziestych. Wsteczne frazy, jakie tam odnalazłem, wskazywały, że metafory nie były cały czas takie same, ale zmieniały się w czasie upływu lat. Na przykład dość często badając muzykę i audycje z lat dwudziestych i trzydziestych spotkałem się ze słowem „Jezus” lub „Lucyfer”. W popularnych nagraniach z lat czterdziestych i pięćdziesiątych odnajdywałem słowa „nazizm” lub „Hitler”. Natomiast w nagraniach z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych oraz początku lat osiemdziesiątych odnalazłem takie słowa jak „szatan” czy „świst wiatru”. Przypuszczam, że powyższe wyrazy były w pewnym stopniu zapowiedzią pewnego rodzaju religijnej histerii.

Tak więc napotkałem nowy problem. Co znaczyły te słowa? Swoje badania w tym kierunku zacząłem od przestudiowania pism religijnych, co w konsekwencji doprowadziło mnie do prac Carla Junga, który na początku lat dwudziestych naszego stulecia badał mitologię i metafory. Jego prace bardzo mocno mnie zainteresowały, ponieważ między nimi i moimi odkryciami było wiele podobieństw. Metafory występujące we wstecznej mowie były także obecne gdzie indziej, a mianowicie w snach. Jung przypuszczał, że metafory są archetypami naszego umysłu. I chociaż w tamtym czasie nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy, wskazało mi to nowy kierunek badań. Ponownie zacząłem przeglądać wszystkie swoje zapiski w poszukiwaniu odpowiedzi.

WSTECZNA MOWA – GŁOS Z OTCHŁANI ŚWIADOMOŚCI

W swojej najprostszej formie wsteczna mowa spełnia funkcje fonicznego wykrywacza kłamstw. Jeśli ktoś na taśmie odtwarzanej w przód mówiąc kłamie, to odtworzywszy jego nagraną wypowiedź od tyłu, wsteczna mowa zakomunikuje nam o tym i co więcej usłyszymy prawdę. Co więcej, jeśli ktoś na taśmie odtwarzanej w przód mówi opuszczając lub zatajając ważne z punktu widzenia prawdy fakty, to podczas odtwarzania tej samej taśmy wstecz wsteczna mowa ujawni to nam. Wsteczna mowa przekazuje informacje o wszystkim, co tylko człowiek myśli. Na przykład imiona przyjaciół, kochanków, zdarzenia z danego tygodnia lub miesiąca, plany na przyszłość lub prawdziwe myśli i uczucia.

Jeśli coś naprawdę miało miejsce, to możemy się o tym dowiedzieć dzięki wstecznej mowie. Taka możliwość może wywołać szok w naszym społeczeństwie. Ale jest coś jeszcze. Na głębszych poziomach wsteczna mowa odzwierciedla strukturę procesu myślenia głębokiej świadomości. Używając metafory, wsteczna mowa ujawnia przyczyny zachowań i osobowość danej osoby, kiedy wiele elementów naszej psychiki wzajemnie się ze sobą komunikuje.

Wsteczna mowa jest głosem świadomości pochodzącym z podświadomości, a nawet z samej głębi naszej duszy. Dzięki niej możemy dowiedzieć, kim jesteśmy, dlaczego tu jesteśmy i jak funkcjonujemy. Wsteczna mowa ukazuje nam nieprawdopodobną mądrość, która tkwi głęboko w naszej ludzkiej świadomości.

Moje badania nad wsteczną mową pozwoliły mi usprawnić moją pracę jako hipnoterapeuty. Po przesłuchaniu półgodzinnego nagrania danej osoby mogę obecnie precyzyjnie określić przyczyny i powody takich a nie innych jej zachowań. Wykorzystując te informacje oraz stworzone przez siebie unikalne procedury, potrafię efektywnie opisać metaforyczną strukturę podświadomości. Technika ta umożliwia dostęp do głębokich warstw świadomości, gdzie tkwią struktury metaforyczne, pozwalając zmienić strukturę człowieka od podstaw.

A teraz najbardziej zadziwiające odkrycie. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że wsteczna mowa może przepowiadać ludzkie zachowania i wydarzenia na wiele tygodni lub miesięcy przed ich zaistnieniem. Próbowałem wyjaśnić to sobie jako wręcz niezwykłą zdolność naszego umysłu do obliczeń – umysłu, który zna i rozumie rzeczy przed ich zaistnieniem. Teraz zrozumiałem jednak coś więcej.

Wierzę, że wsteczna mowa nie tylko przepowiada przyszłość i opisuje wydarzenia, ale po prostu je tworzy. Inaczej mówiąc, słowa słyszane i wypowiadane w wstecznej mowie przez naszą podświadomość są słowami i siłą, które kreują naszą rzeczywistość. Często zastanawiamy się, w jaki sposób kreujemy naszą rzeczywistość, teraz dzięki wstecznej mowie możemy zobaczyć, jak to się dzieje.

Wsteczna mowa jest słowem kreacji. To boska siła drzemiąca wewnątrz nas samych. To, co mówimy, dokonuje się. Jeśli będziemy potrafili zapanować nad tym nieprawdopodobnym zjawiskiem i zdolnością, którą każdy z nas posiada, to będziemy mogli się rozwijać i stać panami otaczającego nas świata. W chwili kiedy mówimy, kreujemy nasz świat. Wsteczna mowa daje nam możliwość usłyszenia i ujrzenia słów kreacji. Pozwala nam zdobyć nad nimi świadomą kontrolę.

To jest moje odkrycie. Prawda ma nad nami władzę. Nie mamy żadnego wyboru, musimy być całkowicie szczerzy i to zarówno wobec samych siebie, jak i wobec innych, ponieważ nasze ludzkie myśli nie są już dłużej wyłącznie nasze. Obecnie możemy zmieniać naszą podświadomość, ponieważ wsteczna mowa ukazuje nam, jak działa świadomość. Oprócz tego możemy też zmieniać naszą planetę, ponieważ wsteczna mowa pokazuje nam, jak nasza planeta nieustannie się zmienia. Dokonujemy tego, kiedy myślimy. Kreujemy mówiąc.

David Jones Oates

(Niniejszy tekst pochodzi z książki Davida Johna Oatesa It’s Only a Metaphor (To tylko metafora) oraz artykułu „Reverse Speech: The Words of Creation” („Wsteczna Mowa – słowa Kreacji”. Zainteresowani tym zagadnieniem mogą  wybrać się na stronę internetową poświęconą Wstecznej Mowie:http://www.reversespeech.com/home.htm)

Tajemnice groty Davelisa

(opracowano na podstawie książki Briana Haughton’a p.t. „Tajemne miejsca. Kamienne kręgi, starożytne grobowce i niezwykłe miejsca”)

Położona na obrzeżach Aten grota Profitis Ilias, powszechnie znana jako grota Davelisa, zyskała sławę dzięki dziwacznym wydarzeniom, nieoczekiwanym zjawiskom i tajnej działalności militarnej. Nawet dzisiaj zagadkowe antyczne miejsce zdaniem niektórych wytwarza pewien rodzaj energii, która kreuje paranormalną aktywność.

Długa na 60 metrów, szeroka na 40, wysoka na 20 grota Davelisa znajduje się na południowo-zachodnich stokach góry Penteli, na północ od Aten w Attyce.

Według miejscowej legendy w połowie XIX wieku w grocie mieściła się kryjówka sławnego greckiego rozbójnika Christosa Natsosa, znanego powszechnie jako Davelis. Ten bohater lokalnych opowieści, grecki Robin Hood, okradał podróżnych i bogatych mieszkańców pobliskich osad, a pomagał biednym. Davelis nawiązał romantyczy związek z księżną Plaisance, mieszkającą w pałacu Rododaphne (albo Pakentia) położonego niżej na stokach Penteli. Podobno podziemne korytarze w grocie Davelisa prowadziły do pałacu, co pozwalało Davelisowi odbywać potajemne schadzki z księżną.

Pisarz John L. Tomkinson utrzymuje, że określenie „grota Davelisa” nie pochodzi od nazwiska dziewiętnastowiecznego bandyty, ale jest zhellenizowaną formą słowa diabolo oznaczającego diabła. Tomkinson uważa, że Kościół chrześcijański zawsze kojarzył greckiego Pana z diabłem, zatem groty Davelisa (w środkowej Grecji można napotkać ich bardzo wiele) były prawdopodobnie miejscami antycznego kultu Pana, nie zaś kryjówkami jednego człowieka wyjętego spod prawa

Grota Davelisa i góra Penteli od dawna kojarzone są z dziwnymi zdarzeniami, co potwierdzają podania ludowe i miejscowe legendy. W XIX wieku zaraz po zapadnięciu zmroku w letnie wieczory zbieracze żywicy na Penteli słyszeli dźwięki instrumentów muzycznych, śmiech i śpiew płynący przez górzystą okolicę. Jeden ze zbieraczy żywicy odpoczywał w okolicy Katsoulerthi, gdy ponoć miał ujrzeć nagą postać w olbrzymim kapeluszu w kształcie grzyba na głowie. Kiedy świadek się podniósł, postać uciekła z wrzaskiem do sosnowego lasu.

Drwale i pasterze opowiadali o dziwnych światłach tańczących w opuszczonych miejscach, a mieszkańcy twierdzili, że okolicę nawiedzają gigantyczne nietoperze i ludzie z rogami.

Pewnego razu grupa obozowiczów doniosła, że nocą była świadkiem niesamowitych wydarzeń w grocie z udziałem człekopodobnych stworzeń z długimi, spiczastymi uszami. O innym zdarzeniu wspomina George Balanos w „Zagadce Penteli”. Był kwiecień 1977. Pan L.X., z żoną i przyjaciółką, panną V.M., wybrali się na Penteli. Przechadzając się po terenie, dostrzegli samochód zaparkowany w szczególnie niedostępnym i niebezpiecznym miejscu, mianowicie na skalistej pochyłości. W ciągu kolejnych kilku tygodni wiele razy wracali na to miejsce i stwierdzali, że samochód ciągle tam jest. Podczas jednej z tych wypraw postanowili podejść bliżej, aby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Po drodze zobaczyli niezwykłe owalne ślady na śniegu o długości około 60 centymetrów. Najdziwniejsze było to, że owe ślady znajdowały się na powierzchni pionowej skały, gdzie nie mogli ich pozostawić ani ludzie, ani zwierzęta. Nagle panna V.M., która weszła między jakieś krzewy, w odległości kilku metrów od małżeństwa, zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Para podbiegła do niej, a ona kiedy się uspokoiła, powiedziała im, że ujrzała „przerażającą białą postać” o krągłej sylwetce, wysoką na półtora metra i z „parą wielkich święcących oczu”. Pan L. X. i jego żona nie widzieli postaci, ale zauważyli, że nieopodal poruszają się krzewy. Sądząc, że stworzenie ciągle znajduje się w pobliżu, grupka uznała, że będzie lepiej jak najszybciej opuścić to miejsce.

Para wróciła jednak do Penteli kilka dni później. Tym razem pan L.X. siedział w aucie, kiedy nagle zaczął się trząść i krzyczeć. Przez chwilę przerażony mężczyzna nie mógł wykrztusić ani słowa, ale kiedy się uspokoił, wyjaśnił żonie, że miał już właśnie uruchomić silnik, kiedy wirująca olbrzymia czarna kula pojawiła się za szybą samochodu. Opisał dziwaczne urządzenie jako „włochatą kulę” albo „kulę złożoną z gęstego czarnego dymu”. Mężczyzna czuł się tak, jakby coś próbowało wejść do jego umysłu, a kula próbowała przedostać się przez zamknięte drzwi do środka. Ta przerażająca scena trwała nie dłużej niż kilka sekund.

Oczywiście rzetelne badania oraz wykopaliska archeologiczne w grocie Davelisa i jej podziemnych komorach mogłyby dostarczyć wielu informacji o tym miejscu, chociaż po zniszczeniach, jakich dokonało tu wojsko, wydaje się to mało prawdopodobne. Jeśli jednak anomalie magnetyczne Penteli są przyczyną niewyjaśnionych zjawisk, które tam odnotowano, to może pewnego dnia dokładne ich badania pozwolą odsłonić co nieco z tajemnic tego starożytnego miejsca, pod warunkiem, że wyniki tych badań zostaną opublikowane.

Mitologie świata – Tybetańczycy

(Opracowano na podstawie książki „Mitologie świata. Tybetańczycy.”)

W kosmologii buddyjskiej świat istnieje od zawsze. Przenika go cierpienie, gdyż w świecie nie ma nic trwałego. Nawet medytacja zmącona jest cierpieniem spowodowanym tym, że człowiek nie jest w stanie trwać wiecznie w stanie kontemplacji. Aby dostąpić trwałego szczęścia, powinien on starać się usunąć cierpienie i zrozumieć prawa rządzące wszechświatem.

U źródeł wszelkiego stworzenia

W licznych mitach tybetańskich czas stworzenia poprzedziła ciemność i wielka pustka. Podobnie jak w wielu innych mitologiach, także według Tybetańczyków świat narodził się z pierwotnego jaja.

Skoro tylko zaczął istnieć świat, zaraz też rozgorzała walka pomiędzy dobrem a złem. Mit bonpów opowiada historię o bogu-stwórcy Jemo, który stoczył bitwę z królem demonów Ganjem Canpem. Miał on liczną armię przerażających demonów. Pewnego dnia trafił strzałą w nakrycie głowy Jema. Był to bardzo pomyślny znak, więc bóg zaraz przyozdobił strzałę turkusem i lusterkami. Jemo pokonał demona za pomocą włóczni-pioruna i umieścił go głową do dołu w lewym rogu jajka.

Mandala

Mandala jest jednym z symboli tantryzmu, czyli religijno-filozoficznego systemu praktyk i medytacji, który swoje korzenie ma w Indiach, a szczególnie popularny jest  w Tybecie.

Korzenie tantryzmu sięgają bardzo odległych czasów, jednak jego pierwsze znane ezoteryczne teksty pochodzą dopiero z V w.

W obronie Dharmy

Panteon tybetański, oprócz Buddy i innych buddów, pełen jest rozmaitych istot wyższych. Pilnują one ładu we wszechświecie, interweniują w życie żywych istot i pomagają im zdobyć najwyższą mądrość prowadzącą do duchowego wyzwolenia i stanu oświecenia.

IMIONA

Awalokiteśwara

Ten najpopularniejszy spośród bodhisattwów panteonu buddyzmu mahajany, czyli Wielkiego Wozu przepełniony jest współczuciem dla istot uwikłanych w kołowrót wcieleń.

Nieograniczone współczucie

Jest on związany z buddą Amitabhą. Pomimo że jego pałac mieści się w niebie tego buddy on sam pozostaje na ziemi aby nieść pomoc ludziom i zwierzętom. Zazwyczaj przedstawiany jest jako urodziwy mężczyzna z wieloma ramionami i głowami. Gdy Awalokteśwara spoglądał w dół na cierpienia świata, z rozpaczy i współczucia pękła mu głowa. Budda Amitabha poskładał wszystkie kawałki, z których wyszło 11 głów. Ponieważ Awalokiteśwara chciał pomóc wszystkim cierpiącym stworzeniom, wyrosło mu 1000 ramion, a na wewnętrznej stronie każdej dłoni miał oko.

Z oczu Awalokiteśwary powstało słońce i księżyc, z czoła wyłonił się szlachetny Maheśwara (Śiwa), z pleców wspaniały bóg Brahma, oraz inni bogowie. Z jego serca zrodził się świątobliwy mąż Narajana, a z ud powstała piękna bogini Saraswati. Z ust wydobył się wiatr, a ze stóp powstała ziemia.  Z brzucha natomiast narodził się bóg oceanu Waruna. Awalokiteśwara miał też być twórcą całego świata. Wyznaczył następnie stworzonym przez siebie bogom miejsce role, jakie powinni pełnić. Udał się nawet na Sri Lankę, aby ocalić ją przed złymi mocami. To właśnie za jego sprawą okrutne i groźne demony na Sri Lance odmieniły swą naturę na dobrą i przestały krzywdzić ludzi.

Zagadka chińskich piramid

(opracowano na podstawie książki Briana Haughtona p.t. „Tajemne miejsca. Kamienne kręgi, starożytne grobowce i niezwykłe krajobrazy”)

Wiele lat teoria o istnieniu wielkich piramid czy też piramidalnych budowli w Chinach, które mogłyby rywalizować z ich odpowiednikami w Egipcie albo Meksyku, była traktowana jako legenda. Jednakże w przybliżeniu sto takich starożytnych budowli odkryto do tej pory w promieniu około 100 kilometrów od starożytnego miasta Xi’an, stolicy środkowo-północnej prowincji Shaanxi. Te „piramidy” są w rzeczywistości ściętymi ziemnymi kopcami, niektóre z małymi świątyniami na szczycie.

Najbardziej tajemniczą i najczęściej opisywaną z chińskich piramid jest legendarna Biała Piramida. Jej odkrycie stało się tak legendarne jak sama piramida. Wiosną 1945 roku amerykański pilot James Gaussman wracał do Asamu w Indiach z Chongqin w Chinach, kiedy awaria silnika zmusiła go do obniżenia pułapu lotu. Zauważył wielką piramidę, którą opisał „połyskująco białą”. Wznosiła się na wysokość 300 m w podstawie mając około 450 m.

Dwa lata po locie Gaussmana pułkownik Maurice Sheahan leciał nad górami Tsinling w prowincji Shaanxi, kiedy ujrzał wielką piramidę. Relacja Sheahana o tym zdarzeniu ukazała się w kilku amerykańskich gazetach, m.in. w „New York Timesie”, 28 marca tamtego roku. Sheahan stwierdził , że „z powietrza ta piramida wydaje się większa od piramid egipskich” i że jest położona „na krańcu długiej doliny w jej niedostępnej części”. Shaehan oszacował jej wysokość na 300 m, a szerokość u podstawy na 450 m.

Temat chińskich piramid odżył na nowo i wkroczył w dziedzinę mitologii w 1994 roku wraz z publikacją Die Weisse Pyramide, książki przetłumaczonej na język angielski pod prowokacyjnym tytułem „Chińskie Roswel”. Spotkania z UFO na Dalekim Wschodzie od czasów starożytnych do współczesności” (1998 r.). Autor, Hartwig Hausdorf, przyjaciel Ericha von Danikena, tak jak on wierzy w pozaziemskie korzenie rozmaitych budowli i artefaktów starożytnych Chin, Japonii, Tybetu i Mongolii, także Białej Piramidy.

Według chińskiego mitu „starzy cesarze” (w ich czasach zbudowano piramidy) nie pochodzili z tej ziemi, lecz od „synów niebios, którzy z hałaśliwym rykiem wylądowali na tej planecie w ognistych stalowych smokach”. W interpretacji Hausdorfa chodziło o istoty pozaziemskie.

Niedawno, w czerwcu 2006 roku, pojawiła się wiadomość, że chińscy archeologowie odkryli grupę grobowców w starożytnym mieście Jiaoche w prowincji Jilin w północno-wschodnich Chinach. Grobowiec, który być może pamięta czasy sprzed 3 tysięcy lat, został odsłonięty na skutek erozji, po podmyciu wodą części górskiego zbocza. Wymiary największego grobowca wynosiły 50 na 30 metrów, z owalną platformą na szczycie o wymiarach 15 na 10 metrów, na której umieszczono kamienną trumnę i przykryto ją granitową płytą.

Prawdopodobnie istnieje jeszcze wiele chińskich „piramid”, które uszły uwadze przez tysiąclecia i wciąż czekają na odkrycie.

Podziemia Gizy

Poniższy artykuł pochodzi z 7-tego numeru Nexusa. 

Jego wydawca ma stronę internetową zamieszczoną pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

Istnieją przesłanki wskazujące na to, że pod płaskowyżem Gizy rozciąga się obszerna sieć jaskiń i tuneli, jednakże władze Egiptu odrzucają ten pogląd i uparcie odmawiają przeprowadzenia jakichkolwiek badań naukowych.

Wielka Piramida Gizy jest jedynym cudem starożytnego świata, który przetrwał. Jest również unikalna z tego względu, że od stuleci jest przedmiotem intensywnych intryg i spekulacji, które znacznie wykraczają poza zakres faktycznych odkryć, jakich dokonano wewnątrz i wokół tej budowli.

 Piramidy stojące na płaskowyżu Gizy położonym tuż obok egipskiej stolicy, Kairu, pozostawały niemal zupełnie nie zbadane aż do XIX wieku, kiedy to w końcu spenetrowano ich wewnętrzne komory. Od tego momentu zaczęły pojawiać się opinie mówiące, że zawierają one, zwłaszcza Wielka Piramida, wciąż nie odkryte komory. Te poglądy znalazły oparcie w prowadzonych z pomocą robotów niedawnych badaniach „szybów powietrznych” biegnących z tak zwanej Komory Królowej, w których odkryto dwoje małych drzwi. To odkrycie na nowo roznieciło spór w sprawie istnienia kolejnych komór, jednak prace archeologiczne mające na celu zbadanie tej możliwości posuwają się do przodu bardzo opieszale.

Piramidy stojące na płaskowyżu Gizy są tak szczególne i intrygujące, że jego pozostała część nie cieszy się już takim zainteresowaniem. Należy przypuszczać, że powodem zbudowania piramid właśnie tutaj jest to, że sam płaskowyż Gizy był uważany przez starożytnych Egipcjan za święty. To oznacza z kolei, że jest na nim coś, co stanowi o jego świętej naturze. Tym czymś świętym jest prawdopodobnie sam płaskowyż i sieć naturalnych komór, które są typową cechą wapiennych formacji.

Większość uwagi związanej z podziemnymi strukturami w Gizie skupia się na jednym człowieku, Edgarze Cayce’ie. Ten amerykański jasnowidz ogłosił w latach 1920., że w pobliżu Sfinksa istnieje Komnata Zapisów (Hall of Records), która zawiera rzekomo informacje o zaginionej cywilizacji Atlantydy. Na temat tej wizji napisano od tamtego czasu dziesiątki książek, ale jak dotąd nie znaleziono tej komnaty. Mimo to podziemia płaskowyżu Gizy zaczynają z wolna ujawniać niektóre ze swoich sekretów… które sugerują, że to, co znajduje się pod płaskowyżem może być równie, jeśli nie bardziej, interesujące od tego, co jest na jego powierzchni. W roku 1988 władze egipskie ujawniły istnienie na płaskowyżu Gizy tak zwanego Grobowca Ozyrysa. Ozyrys jest egipskim bogiem świata podziemnego i ta wyciosana w skale, przypominająca grobowiec, budowla jest bardzo interesująca, ponieważ dowodzi, że starożytni Egipcjanie potrafili wiercić głęboko w ziemi, aby tworzyć tam sanktuaria dla zmarłych. Niestety, niższych poziomów tej budowli nie da się obecnie badać ze względu na podziemne wody pochodzące z przepływającego w pobliżu Nilu. Mało kto wie, że Grobowiec Ozyrysa odkrył już w latach 1933-1934 dr Selim Hassan, który podał, że pochodzi on z okresu saickiego (Okres Późny, XXVI dynastia, około 600 rok p.n.e.) i jest „najbardziej niezwykłym rodzajem tego rodzaju dziury”. Podał, że z pierwszej komory przechodzi się do drugiej, w której było siedem nisz, a w każdej z nich bazaltowy sarkofag, z których dwa były znacznie większe od pozostałych.

W rezultacie niefortunnego trendu, który zawładnął oficjalnymi oświadczeniami pewnych prominentnych egiptologów, okazało się, że rewelacje z roku 1998 to zwykłe oszustwo i że do tego czasu przetrwały tylko dwa sarkofagi, przy czym los pozostałych pięciu pominięto milczeniem. Już w roku 1934 trzecia komora była zalana wodą, ale jej czystość pozwoliła Hassanowi dostrzec zwykłe sarkofagi. Hassan próbował opróżnić tę komorę z wody, ale po czterech latach pompowania poziom wody nie obniżył się.

To tylko jedna z wielu znanych podziemnych komór. Mniej znany jest fakt, że część Wielkiej Piramidy zbudowano pod naturalnym zagłębieniem, zwanym Grotto (Grota), które włączono do budowli. Jest ono usytuowane z boku Szybu Studziennego wciąż jest niejasne, a jeszcze bardziej Groty. Często opisuje się ją jako „niezwykły atrybut”, ponieważ nie występuje ona w żadnej innej piramidzie. Co ciekawe, Grota zawiera duży granitowy blok – jak dotąd nie udało się wyjaśnić, jak się tam dostał i dlaczego go tam zostawiono.

W roku 2006 zespół kierowany przez Abbasa Mohameda Abbasa z Państwowego Instytutu Badań Astronomicznych i Geofizycznych przeprowadził szeroko zakrojone radarowe skanowanie gruntu w różnych częściach płaskowyżu Gizy. Zespół odkrył w podłożu skalnym puste przestrzenie, niektóre położone na głębokości dochodzącej do 25 metrów, oraz szereg tuneli o szerokości od trzech do pięciu metrów. W swoim sprawozdaniu zespół Abbasa wysunął przypuszczenie, że odkryte jaskinie i tunele mogą łączyć się, a nawet prowadzić do wciąż nie odkrytych „cennych grobowców”, i że „wyniki sondowań wspierają możliwość istnienia nie odkrytych reliktów wielkiej wartości”. Abbas i jego zespół konkludują: „można przypuszczać, że na płaskowyżu piramid istnieją różne archeologiczne budowle o wielkim znaczeniu, które wciąż pozostają nie odkryte”.

Odnalezienie systemu jaskiń Gizy

W sierpniu 2009 roku brytyjski pisarz Andrew Collins i badacz Nigel-Skinner-Simpson ogłosili, że dokonali na płaskowyżu Gizy szczęśliwego odkrycia w postaci systemu jaskiń badanego przez Giovanniego Caviglię i Henry’ego Salta w roku 1817, do którego doszli przez wyciosany w skale grobowiec.

Będący konsulem generalnym Wielkiej Brytanii w Egipcie Salt oraz włoski odkrywca i kapitan morski Caviglia odkryli nieznane „katakumby” w Gizie położone na zachód od pola piramid. Istnienie tych jaskiń zostało jednak z czasem zapomniane.

Pułkownik Howard Vyse, który kierował w roku 1837 pracami wykopaliskowymi na płaskowyżu Gizy, napisał o tym grobowcu w swojej książce z roku 1840. Okazało się, że to stanowisko zawierało szereg mumii ptaków, które Vyse i inżynier John Shae Perring najwyraźniej zabrali stamtąd.

W styczniu 2007 roku Collins i jego żona, Sue, na nowo ustalili położenie tego zapomnianego grobowca i znaleźli kilka dalszych dowodów na lokalny kult ptaków praktykowany w tej społeczności.

Kiedy w roku 2007 opublikowano pamiętniki Salta, Collins i Skinner-Simpson zdali sobie sprawę, że zawierają one szczegółowy opis badania tych katakumb. Salt i Caviglia weszli na odległość „kilkuset jardów” w głąb tego kompleksu i dotarli do obszernej komory łączącej się z trzema innymi równej wielkości, z których wychodził labirynt korytarzy. Caviglia poszedł jednym z nich i po przejściu 300 stóp (około 90 m) zrezygnował. Obaj mężczyźni byli zniechęceni, ponieważ nie znaleźli niczego wartościowego, to znaczy złota i innych skarbów, które były główną obsesją wczesnych badaczy piramid.

Zapewniwszy sobie wsparcie Stowarzyszenia na rzecz Badań i Oświecenia (Association for Research and Enlightenment; w skrócie ARE) z Virginia Beach w USA, Sue i Andy Collinsonowie oraz Nigel Skinner-Simpson wrócili 3 marca 2008 roku do nowo odkrytego Grobowca Ptaków. Po szczegółowych poszukiwaniach  odnaleźli małe pęknięcie w licu skały, które prowadziło do ogromnej naturalnej komory-jaskini łączącej się z innymi komorami-grotami i długim korytarzem. Cała trójka szybko zorientowała się, że odkryty przez nich kompleks pokrywa się z jaskiniami odkrytymi w roku 1817.

W chwili obecnej nikt nie jest w stanie określić ich całkowitego zasięgu. Salt i Caviglia nigdy nie dotarli do ich końca, zaś Collinsowi nie udało się jak dotąd zainteresować władz egipskich tym odkryciem.

Jeśli te jaskinie ciągną się poza najdalej położone miejsce, do którego dotarto, to najprawdopodobniej w kierunku Drugiej Piramidy (Piramidy Chefrena), której południowozachodni narożnik leży w odległości zaledwie 480 metrów od wejścia do Grobowca Ptaków.

Collins dowiedział się od mieszkającego w pobliżu strażnika, że ten system jaskiń ciągnie się przez wiele kilometrów. Strażnik dodał, że jest on nawiedzony przez gigantycznego węża nazywanego el-Hanash, z którego powodu nie ma odwagi zejść na dół.

To, co mówi, opiera się na pogłoskach, a nie faktycznych badaniach. Tym niemniej istnieje podanie, które przetrwało czasy średniowiecza, mówiące, że Wielka Piramida albo Druga Piramida była grobem Agathodaimona, „dobrego ducha”, gnostycznego boga w postaci węża, o którym mówi się, że „spoczywa” lub odpoczywa pod płaskowyżem.

Dr Zahi Hawass, przewodniczący Najwyższej Rady Starożytności, dowiedziawszy się o odkryciu Collinsa, w typowym dla siebie aroganckim tonie oświadczył, że ten kompleks został niedawno zbadany przez egiptologów, i dodał: „Ta historia pokazuje, że ludzie nie mający podstaw z zakresu archeologii wykorzystują media i Internet do zawładnięcia nagłówkami… Kiedy przeczytałem w Internecie o tym nowym odkryciu w Gizie, wiedziałem, że ta informacja wprowadza w błąd. W artykule na ten temat czytamy o znalezieniu ogromnego systemu tuneli i pieczar. Zapewniam jednak, że na tym stanowisku nie ma żadnego kompleksu podziemnych pieczar”.

W odpowiedzi Collins wezwał Hawassa do napisania naukowego doniesienia dowodzącego, że ten kompleks został rzeczywiście niedawno w pełni zbadany. Podkreślił przy tym: „Nasze pieczary są jedynymi naturalnymi jaskiniami, których istnienie odnotowano jak dotąd na płaskowyżu (mimo szeregu pogłosek). Nasze pieczary, nawet jeśli okaże się, że są izolowane (aczkolwiek mamy nadzieję, że tak nie jest), dowodzą, że struktura geologiczna Gizy zawiera w sobie układ naturalnych pieczar, których istnienie na wschodniej stronie płaskowyżu potwierdził w roku 2006 Abbas. Salt podał, że jaskinie ciągną się przez kilkaset jardów, po czym łączą się z komorami i korytarzami, z których jeden Caviglia zbadał na odległość dalszych 300 stóp (około 90 m) jaskiń i nic więcej. Nie doszliśmy do ich końca, podobnie jak Salt i Caviglia. Sądzimy, że te jaskinie ciągną się aż za Drugą Piramidę. Zespół SRI [Stanford Research Institute – Instytut Badawczy Stanforda] odkrył w roku 1977 komory pod Drugą Piramidą podczas skanowania tamtejszej struktury”.

Szmaragdowe tablice i ukryte świątynie

Odkrycie Collinsów jest częścią powoli wyłaniającego się obrazu, który ujawnia, że podziemia Gizy, kryją wiele tajemnic. Nawet sam Hawass natknął się na czerwony granit na głębokości 15 metrów w roku 1980 w czasie prowadzenia wierceń przed świątynią Sfinksa. Czerwony granit nie występuje na płaskowyżu Gizy – jego jedynym źródłem jest położony setki mil na południe Asuan. Obecność tego czerwonego granitu dowodzi, że pod powierzchnią płaskowyżu znajduje się budowla będąca dziełem człowieka.

W swojej najnowszej książce Beneath the Pyramids (Pod piramidami) Collins pisze, że w studni na cmentarzu w pobliżu wsi Nazlet el-Samman w Gebel Ghibli udało mu się odkryć inne przypuszczalne wejście do podziemi Gizy. Ten cmentarz jest w zasadzie zakazany i znajduje się na świętej ziemi, co uniemożliwia jakiekolwiek naukowe prace wykopaliskowe. Owa studnia jest poświęcona świętemu człowiekowi nazwiskiem Hamid el-Samman. Collins podejrzewa, że ów Samman, o którym brak jakichkolwiek źródeł pisanych, może mieć związek z sufickim mistrzem Dhul-Nun al-Misrim (796-859 n.e.), o którym wiadomo, że zmarł w Gizie.

Dhul-Nun al-Misri urodził się w Achmim w środkowym Egipcie i był hermetystą, który bardzo interesował się wiedzą Hermesa Trismegistosa, legendarnego twórcy badań hermetycznych, o którym mówiło się, że został pochowany w pobliżu Wielkiej Piramidy lub Drugiej Piramidy. Co ciekawe, Hermes Trismegistos – utożsamiany z egipskim bogiem Thotem – łączony jest z tak zwanymi Szmaragdowymi Tablicami, zbiorem artefaktów, o których mówi się, że zawierają całą wiedzę świata, i które w starożytnym Egipcie nazywano Księgą Thota.

Szwajcarski psycholog C.G. Jung utożsamiał jedną ze Szmaragdowych Tablic ze stołem wykonanym z zielonego kamienia, który widział podczas ciągu snów i wizji zapoczątkowanych pod koniec roku 1912, których zwieńczenie nastąpiło w roku 1916 w postaci utworu Septem Semones ad mortuos (Siedem mów do zmarłych). Jedna ze Szmaragdowych Tablic wiąże się z pamięcią – podobnie jak Komnata Zapisów, o której mówił Edgar Cayce.

Pracując nad swoją nową książką, Collins przeprowadził dochodzenie w sprawie „Śpiącego Proroka” (Edgara Cayce’a) i jego oświadczenia na temat Komnaty Zapisów. Przekonuje, że Cayce mylił czasami w swoich wizjach fizyczne Komnaty Zapisów z niefizycznymi (innowymiarowymi). Jednocześnie wyjaśnia, że Cayce wcale nie mówi o fizycznej Komnacie Zapisów na płaskowyżu Gizy.

W roku 1913 amerykańskie niedzielne wydanie Times of India podało wiadomość o pracach wykopaliskowych prowadzonych w pobliżu Sfinksa przez amerykańskiego archeologa George’a A. Reisnera (1867-1942).

Autor artykułu, który ukazał się wcześniej w brytyjskim magazynie The Sphere, snuł przypuszczenia na temat rzekomego odkrycia przez Reisnera „świątyń ukrytych w naturalnych skałach, z których uformowano Sfinksa”. W artykule jest również mowa o tym, że „głowa Sfinksa zawiera dwie małe komory, jedna nad drugą, i że w jego korpusie znajduje się duża świątynia z komorami i korytarzami prowadzącymi w wielu kierunkach. Podobno w Sfinksie znajduje się również grób Menesa, wielkiego i tajemniczego założyciela starożytnego Egiptu”.

W roku 1938 Cayce odwiedził podczas jednego ze swoich seansów przypominającą bibliotekę Komnatę Zapisów, aby odczytać zapis poprzedniego życia pewnej opiekunki od dziecka, i kiedy tam przebywał, „wręczono mu bardzo dużą, cienką, pięknie oprawioną księgę” – być może właśnie Księgę Thota, o której mówili starożytni Egipcjanie.

W swojej książce Beneath the Pyramids Collins pisze:

„Te rzadko publikowane opisy wizji Cayce’a dowodzą jasno, że jego transe umożliwiały mu wkraczanie do czegoś, co było według niego swego rodzaju astralną komnatą zapisów…

Możliwe zatem, że wizja egipskiej Komnaty Zapisów Cayce’a… była początkowo traktowana jako fizyczny odpowiednik astralnej komnaty zapisów, do której miał dostęp w czasie swoich transów”.

Jako na górze, tako i na dole

Przez tysiące lat przed zbudowaniem Wielkiej Piramidy jaskinie były postrzegane jako łona Matki Ziemi, w których odprawiano religijne uroczystości i które zdobiono zawiłymi rysunkami. Rzeczywiście, kiedy spojrzy się na wnętrza piramid z ich wąskimi wejściami i długimi wąskimi korytarzami prowadzącymi do małych komór, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia ze stworzonymi przez człowieka, wysoce artystycznymi odwzorowaniami jaskiń.

Już sama starożytna nazwa tego obszaru wskazuje na związek ze światem podziemi: Rostau, które oznacza „usta korytarzy” i „wejście do wijących się korytarzy”. Nie powinno więc nikogo dziwić, że dr Selim Hassan uznał, iż pod płaskowyżem Gizy znajduje się fizyczna interpretacja Duatu, egipskiej krainy cieni.

Duat był egipskim odpowiednikiem greckiego Hadesu lub chrześcijańskiego piekła, miejscem przez które musi przejść dusza zmarłego, zanim połączy się z Bogiem. Dr Hassan przekonuje, że Giza przedstawia opis czwartej i piątej godziny nocy, choćby dlatego, że odnoszą się one do królestwa Sokara w Rostau. Collins doszedł do wniosku, że odnaleziony przez niego Grobowiec Ptaków, o którym wiadomo, że był cmentarzyskiem ptaków, służył czczeniu ptasiego boga, takiego jak bóg sokół Horus Stary lub szczególnie łączący się z Gizą sokołogłowy Sokar.

Collins głosi, że w świetle opracowań dra astronomii Ronalda Wellsa i dr egiptologii Amandy-Alice Maravelii starożytni Egipcjanie z epoki piramid postrzegali gwiazdy Łabędzia jako kosmiczne łono niebiańskiej bogini Nut. Stąd jaskinie Gizy mogą symbolizować kosmiczne łona.

W tym kontekście Deneb, najjaśniejsza gwiazda konstelacji Łabędzia, jest znacznikiem wejścia lub wyjścia z Duat. Na niebie jest to reprezentowane przez część Drogi Mlecznej, którą znamy dziś pod nazwą Szczeliny Łabędzia. Collins sądzi, że to wejście znajduje się również nad płaskowyżem Gizy i stanowi główne wejście do podziemnego kompleksu.

Na płaskowyżu Gizy znajduje się także Grobowiec Campbella. O tym enigmatycznym szybie prowadzącym w głąb płaskowyżu niemal w ogóle się nie wspomina, ponieważ jego przeznaczenie jest niejasne. Ostatnio poświęcono mu trochę uwagi, jako że na jego bokach widać ślady erozji podobne do tych na otoczeniu Sfinksa. Niektórzy obserwatorzy, tacy jak chociażby dr Robert Schoch, utrzymują, że te ślady erozji wskazują, iż Sfinks jest znacznie starszy, niż się obecnie podaje, czyli że powstał znacznie wcześniej niż w roku 2500 p.n.e.

Jak podkreśla francuska dziennikarka Antoine Gigal, belgijscy badacze Guy Mouny i Guy Gruais uważają, że rowki na tej strukturze są wyraźnie mechanicznego pochodzenia i mogły być wykorzystywane do podnoszenia i opuszczania pomostu, który miał związek z podziemnym systemem kanałów biegnących pod płaskowyżem, co dowodziłoby, że starożytni Egipcjanie posiadali dużą wiedzę z zakresu hydrauliki. Nie powinno to nikogo dziwić, kiedy weźmie się pod uwagę szeroko zakrojone i zaawansowane technicznie inżynierskie prace hydrauliczne prowadzone za czasów faraona Amenemhata (1991-1962 p.n.e.) na terenie oazy Fajum.

Belgijski naukowiec Gerd Vandecruys podkreśla, że znaki erozji w Grobowcu Campbella wydają się pochodzić od wody stojącej wewnątrz tej struktury, a nie od deszczu, jak to ma miejsce w przypadku otoczenia Sfinksa.

Wiedząc, że starożytni Egipcjanie wierzyli, iż podróż w Duat odbywa się łodzią, na co wskazują informacje zawarte w Księdze umarłych przedstawiające łodzie płynące kanałami podziemnego świata, oraz zakładając, że Egipcjanie fizycznie przedstawili Duat pod płaskowyżem Gizy, wówczas jest oczywiste, że musieli włączyć do niego system kanałów. W rezultacie enigmatyczny Grobowiec Campbella znajduje łatwe wyjaśnienie w świetle takiego scenariusza, zgodnie z którym to, co widzimy na powierzchni Gizy, może nie być aż tak ekscytujące jak to, co czeka na odkrycie pod nią.

Tak więc Collinsowi należą się brawa za zwrócenie uwagi międzynarodowej społeczności na podziemną część Gizy. Niestety, nastawienie władz egipskich wydaje się co najmniej dziwne, zwłaszcza jeśli prawdą jest, że posiadają one własne oficjalne doniesienia mówiące, że pod powierzchnią Gizy czeka na odkrycie coś ekscytującego.

Philip Coppens

Starożytne miasto pod piaskami Gizy

Poniższy artykuł pochodzi z 41-go numeru Nexusa. 

Strona internetowa wydawcy to http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do wydawcy Nexusa (Agencji Nolpress) to 85 653 55 11

Płaskowyż Gizy i dawny Kair poprzecinane są siecią podziemnych korytarzy, szybów, naturalnych jaskiń, jezior i komór zawierających zadziwiające artefakty, lecz władze Egiptu wzbraniają się przed ujawnieniem tych faktów.

ZAGINIONA HISTORIA PIRAMID

Aby w pełni zrozumieć sekretne informacje zawarte w Biblii, należy poznać zasięg systemu podziemnych tuneli i towarzyszącego im układu komór istniejących pod Płaskowyżem Gizy, ponieważ to właśnie tam rozwinęły się główne elementy nauk szkół tajemnic. To, co działo się tysiące lat temu pod piaskami, nie ma żadnego odzwierciedlenia w obecnych podręcznikach historii, co potwierdzają dokonane w ostatnim osiemdziesięcioleciu odkrycia.

Rejon oazy Fajum położony w odległości zaledwie kilku kilometrów od granicy pierwszego nomu ze stolicą Memfis stanowi przedmiot niezwykłego zainteresowania. To właśnie w tej porośniętej bujną roślinnością żyznej dolinie faraonowie, którzy przypisywali sobie tytuł „mistrzów królewskich łowów” łowili ryby i polowali z pomocą bumerangów. Jezioro Moeris, wzdłuż którego brzegów rozciągała się niegdyś Oaza Fajum, było wówczas słynnym Labiryntem, o którym Herodot napisał: „według mnie nieskończony cud”. Labirynt zawierał 1500 pomieszczeń i taką samą liczbę podziemnych komór, do których temu greckiemu historykowi nie pozwolono zajrzeć. Według kapłanów Labiryntu „korytarze były mylące i skomplikowane”, zaplanowane tak, by zapewnić bezpieczeństwo licznym zwojom, które, jak twierdzą, przechowywano w podziemnych pomieszczeniach. Ten ogromny kompleks wywarł ogromne wrażenie na Herodocie, który wyrażał się o tej konstrukcji z podziwem:

Widziałem tam dwanaście pałaców regularnie rozmieszczonych, które były ze sobą połączone tarasami rozmieszczonymi wokół dwunastu sal. Trudno uwierzyć, że są one dziełem rąk ludzkich. Ściany pokryte są rzeźbionymi figurami, a każdy dziedziniec jest wykonany z białego marmuru i otoczony kolumnadą. W pobliżu narożnika, gdzie kończy się labirynt, znajduje się piramida o wysokości 74 metrów przyozdobiona wielkimi figurami zwierząt oraz podziemne przejście, przez które można do niej wejść. Oświadczono mi, że podziemne komory i przejścia łączą tę piramidę z piramidami w Memfis.

Piramidy w Memfis to piramidy w Gizie, ponieważ Giza to dawniejsze Memfis. Wielu starożytnych pisarzy podtrzymuje dane podawane przez Herodota odnoszące się do podziemnych przejść łączących główne piramidy i tym samym poddają w wątpliwość Wiarygodność powszechnie prezentowanej historii Egiptu. Krantor (3 wiek p.n.e.) podawał, że w Egipcie były podziemne kamienne słupy, na których umieszczono zapis prehistorii, ustawione wzdłuż przejść łączących piramidy. W swoim słynnym studium W Sprawie Tajemnic, szczególnie Egipcjan, Chaldejczyków i Asyryjczyków Jamblich z Syrii, przedstawiciel aleksandryjskiej szkoły nauk mistycznych i filozoficznych, zapisał poniższą informację o wejściu wiodącym przez ciało Sfinksa do przejścia prowadzącego do Wielkiej Piramidy:

Wejście to, w naszych czasach zasypane piaskiem i śmieciami, wciąż można prześledzić między przednimi łapami przykucniętego kolosa, Kiedyś było zamknięte brązowymi wrotami, których tajemny zamek potrafili otworzyć jedynie Mędrcy. Bramę chronił powszechny szacunek i pewien rodzaj religijnego strachu, które utrzymywały jej nienaruszalność lepiej niż jakiekolwiek uzbrojone straże. W brzuchu Sfinksa były wykute galerie prowadzące do podziemnej części Wielkiej Piramidy. Galerie te były tak pogmatwane w drodze do Piramidy, że ktoś kto wkroczył do nich bez przewodnika, zawsze wracał do punktu początkowego.

Na starożytnych sumeryjskich pieczęciach cylindrycznych było odnotowane, że tajemny dom Anunnaki znajdował się w „podziemnym pałacu… do którego wchodziło się tunelem. Wejście ukryte było w piaskach i czymś, co nazywano Huwana.. o zębach smoka i twarzy lwa”. Ten doniosły starożytny tekst, znany niestety tylko we fragmentach, informował również, że „[Huwana] nie jest zdolny do poruszania się do przodu ani do tyłu”, że wczołgiwali się na niego od tyłu i że w tym momencie droga do „tajemnego domu Anunnaki” nie była już zablokowana. Ten sumeryjski tekst mówił prawdopodobnie o Sfinksie w Gizie z głową lwa. Jeśli posąg tego wielkiego stworzenia wybudowano, aby strzegł zamaskowanego wejścia do rozciągającego się pod nim podziemnego kompleksu, to jego symbolizm był jak najbardziej właściwy.

Dziewiętnastowieczne miejscowe legendy arabskie mówią o istniejących pod Sfinksem tajnych komorach zawierających przedmioty obdarzone magiczną mocą. Wierzenia te znajdują potwierdzenie u rzymskiego historyka z 1 wieku, Pliniusza, który podał, że głęboko pod Sfinksem jest ukryty „grobowiec władcy imieniem Harmakhis, który zawiera ogromne skarby”. Co ciekawe, Sfinks był określany kiedyś jako „Wielki Sfinks Harmakhis, który stoi na straży od czasów wyznawców Horusa”. Rzymski historyk z 4 wieku, Ammianus marcellinus, podaje dodatkowe informacje na temat podziemnych korytarzy, które zdają się prowadzić do wnętrza Wielkiej Piramidy:

Inskrypcje, które, jak zapewniali starożytni, były wykłute na ścianach podziemnych galerii i korytarzy zbudowanych w głębokich i mrocznych wnętrzach w celu zachowania starożytnych mądrości od zniszczenia w czasach powodzi.

Przechowywany w Muzeum Brytyjskim manuskrypt skompilowany przez arabskiego pisarza Altelemsani mówi o istnieniu długiego, prostokątnego, podziemnego przejścia między Wielką Piramidą a Nilem, przy czym od strony Nilu przejście blokuje „dziwny obiekt”. Manuskrypt zawiera też opis następującego wydarzenia:

W czasach Ahmeda Ben Toulouna pewna grupa weszła do Wielkiej Piramidy tunelem i znalazła w bocznej komorze szklany kielich rzadkiego koloru i tekstury. Kiedy wychodzili, jeden z członków grupy zagubił się. Kiedy zawrócili po niego, wyszedł do nich nagi i śmiejąc się oświadczył: „Nie idźcie za mną i nie szukajcie mnie”- po czym pobiegł z powrotem do Piramidy. Jego przyjaciele odnieśli wrażenie, że rzucono na niego czar.

Po poznaniu dziwnych wydarzeń, jakie miały miejsce pod Piramidą, Ahmed Ben Touloun postanowił zobaczyć ten kielich. Badając go, napełniono go wodą i zważono. Następnie wodę wylano i zważono go ponownie. Historyk pisze, że „okazało się, iż kielich ważył tyle samo, kiedy był wypełniony wodą ikiedy był pusty”. Jeśli ta kronika jest dokładna, ten barak dodatkowego ciężaru stanowi pośredni dowód na istnienie nadzwyczajnej wiedzy w Gizie.

Jak podaje w 10 wieku Masoudi, podziemnych galerii pod Wielką Piramidą strzegły mechaniczne statuy o zadziwiających możliwościach. Jego sporządzony tysiąc lat temu opis przypomina skomputeryzowane roboty pokazywane dziś w filmach science fiction. Masoudi twierdzi, że automaty były zaprogramowane na nietolerancyjne zachowania, jako, że niszczyły wszystko, „z wyjątkiem tych, którzy ze względu na swoje postępowanie byli godni zaakceptowania”. Masoudi utrzymuje, że „pisemne przekazy Mądrości oraz osiągnięcia z różnych dziedzin sztuki i nauki były głęboko ukryte, tak by przetrwać ku pożytkowi tych, którzy potrafią je zrozumieć i wykorzystać”. To fantastyczna informacja, albowiem jest możliwe, że od czasów Masoudiego „głośne” osoby widziały te tajemnicze podziemne komnaty. Masoudi wyznaje:

Widziałem rzeczy, których nikt nie odważyłby się opisać z obawy, że ludzie zaczną wątpić w jego poczytalność… niemniej widziałem je.

W tym samym stuleciu inny pisarz, Muterdi, przekazał opis dziwnego wydarzenia w wąskim przejściu pod Gizą, kiedy grupa ludzi została przerażona widokiem kamiennych drzwi roztrzaskujących jednego z jej członków- drzwi wysunęły się nagle ze światła przejścia i zamknęły leżący przed nimi korytarz.

Herodot powiada, że egipscy kapłani recytowali mu od dawna przechowywaną legendę o „formowaniu podziemnych apartamentów” przez pierwotnych budowniczych Memfis. Najstarsze inskrypcje sugerują, że pod powierzchnią obszaru otaczającego Sfinksa i piramidy istniało coś w rodzaju rozległego systemu korytarzy.

Te stare zapiski zostały potwierdzone, kiedy w roku 1993 odkryto za pomocą przeprowadzonych na tamtym terenie badań sejsmicznych obecność wielkiej pustej podziemnej przestrzeni. O tym odkryciu poinformowano w filmie dokumentalnym The Mystery of the Sphinx (Tajemnica Sfinksa) pokazanym 30-milionowej widowni przez stację telewizyjną NBC w końcu tego samego roku. Istnienie pomieszczeń pod Sfinksem jest dobrze znane. Władze Egiptu potwierdziły w roku 1994 kolejne odkrycie. Informacje o nim podała nawet jedna z gazet w artykule „Tajemniczy tunel w Sfinksie”:

Robotnicy regenerujący niedomagającego Sfinksa odkryli nieznane przejście prowadzące w głąb korpusu tego tajemniczego posągu. Główny konserwator zabytków Gizy, Zahi Hawass, oświadczył, że ten tunel jest bez wątpienia bardzo stary, niemniej pozostaje zagadką, kto go zbudował, po co i dokąd on prowadzi.. Zahi Hawass oświadczył, że nie planuje usunięcia głazów blokujących wejście do niego. Tajemniczy tunel zagłębia się w północną część Sfinksa, mniej więcej w połowie odległości między jego wyciągniętymi łapami a ogonem.

Bardzo popularne przypuszczenie, że Sfinks stanowi faktyczne wejście do Wielkiej Piramidy przetrwało z zadziwiającą konsekwencją. To przekonanie utwierdzają liczące sobie sto lat plany sporządzone przez wtajemniczonych masonów i różnokrzyżowców, które ukazują Sfinksa jako ornament zwieńczający hol, który łączył się ze wszystkimi piramidami poprzez wybiegające z niego promieniście podziemne korytarze. Plany te zostały sporządzone na podstawie informacji pochodzących od rzekomego założyciela Zakonu Różnokrzyżowców, Christiana Rosenkreuza, który podobno odwiedził „tajemniczą podziemną komorę” i znalazł tam bibliotekę wypełnioną księgami opisującymi wiedzę tajemną.

Te szkice wykonano na podstawie informacji uzyskanej od archiwistów szkół wiedzy tajemnej jeszcze przed rozpoczęciem prac oczyszczających z piasku przeprowadzonych w roku 1925, które ukazały ukryte drzwi do dawno zapomnianych komnat recepcyjnych, małych świątyń i innych pomieszczeń.

Wiedza szkół tajemnic została wzmocniona przez całą serię doniosłych odkryć dokonanych w roku 1935, które dostarczyły dowodu na istnienie dodatkowych przejść i komór przeplatających obszar pod piramidami. Kompleks w Gizie dowodzi, że jego główne elementy, takie jak Sfinks, Wielka Piramida i Świątynia Słońca, są ze sobą bezpośrednio związane i łączą się, zarówno nad, jak i pod ziemią.

Komory i korytarze wykryte przy pomocy specjalnych sejsmografów oraz w ostatnich latach radarów penetrujących grunt (Ground Penetrating Radar) potwierdziły dokładność planów. Egipt również z powodzeniem stosuje zaawansowane techniki satelitarne do wykrywania stanowisk położonych pod powierzchnią Gizy oraz w innych miejscach. Na początku roku 1998 wprowadzono najnowszy system śledzenia i przy jego pomocy ustalono dokładną lokalizację 27 nowych dotychczas nie eksploatowanych stanowisk archeologicznych. Dziewięć z nich znajduje się na wschodnim krańcu Luksoru (Teby), a pozostałe w takich miejscach jak Giza, Abu Rawasz, Sakkara i Dahszur. Wydruki z terenu Gizy ukazują ogromną sieć tuneli i komór oplatających cały ten obszar, krzyżujących się i splatających wzajemnie niczym rozciągająca się na całym płaskowyżu kratownica. Wykorzystując śledzenie z kosmosu egiptolodzy są w stanie określić przed rozpoczęciem prac wykopaliskowych lokalizację głównego stanowiska, prawdopodobnego wejścia oraz rozmiar komór. Szczególna uwagę poświęca się trzem konkretnym stanowiskom: obszarowi na pustyni położonemu kilkaset metrów na południowy zachód od miejsca położenia Czarnej Piramidy, wokół której jest obecnie budowany potężny system betonowych ścian o wysokości siedmiu metrów otaczających teren o powierzchni ośmiu kilometrów kwadratowych, starożytnej drodze, która łączyła świątynię w Luksorze z Karnakiem, oraz „Drodze Horusa” biegnącej w poprzek północnego Synaju.

WIADOMOŚCI Z PIERWSZYCH STRON GAZET

Wśród mistyków i członków egipskich szkół tajemnic panował ugruntowany pogląd, że Wielka Piramida była z wielu względów znakomitością. Pomijając fakt, że do roku 820 nikt do niej nie wszedł, tajemne szkoły przedchrześcijańskiego Egiptu utrzymywały, że rozkład wnętrza jest im dobrze znany. Ich adepci niezmiennie twierdzili, że nie jest to grobowiec ani krypta grobowa, i podkreślali, że posiada ona jedną symboliczną komorę grobową będącą elementem inicjacyjnego rytuału.

Według mistycznych przekazów do wnętrza wchodziło się stopniowo przez podziemne korytarze przechodząc różne etapy. Mówiono, że na końcu każdego z nich znajdują się różne komory, zaś najwyższy i ostateczny stopień wtajemniczenia symbolizuje pomieszczenie zwane obecnie Komorą Królewską.

Przekazy szkół tajemnic były stopniowo weryfikowane przez odkrycia archeologów, zaś w roku 1935 uzyskano pewność, że istnieje połączenie między Sfinksem i Wielką Piramidą oraz że inny tunel łączy Sfinksa ze starożytną świątynią zlokalizowana po jego południowej stronie (zwaną dziś Świątynią Sfinksa).

W roku 1935, wraz ze zbliżającym się ukończeniem jedenastoletniego przedsięwzięcia archeologicznego Emile’a Baraize’a, światło dzienne ujrzały niesamowite historie na temat odkryć dokonanych w trakcie jego realizacji. W napisanym i opublikowanym w roku 1935 przez Hamiltona M. Wrighta artykule była mowa o nadzwyczajnym odkryciu dokonanym pod piaskami Gizy, któremu obecnie się zaprzecza. Artykuł ten ilustrowany oryginalnymi fotografiami dostarczonymi przez doktora Selima Hassana, kierownika zespołu badawczego z Uniwersytetu Kairskiego, który dokonał tego odkrycia. W artykule tym czytamy:

Odkryliśmy podziemne przejście używane przez starożytnych Egipcjan 5000 lat temu, które przebiega pod groblą położoną między drugą piramidą a Sfinksem i pozwala na przechodzenie pod groblą z Piramidy Cheopsa do Piramidy Chefrena. W tym podziemnym przejściu odkopaliśmy serię szybów prowadzących w dół na głębokość 38 metrów z obszernymi dziedzińcami i bocznymi komorami.

Mniej więcej w tym samym czasie międzynarodowe środki masowego przekazu ogłosiły dalsze szczegóły tego odkrycia.

Podziemny kompleks łącznikowy wybudowano początkowo między Wielką Piramidą i Świątynią Słońca, jako że Piramida Chefrena została wybudowana później i płyciej posadowiona. Podziemne przejście i znajdujące się na jego trasie komory były wydrążone w litej skale, co jest doprawdy niezwykłym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że zostało zrealizowane tysiące lat temu.

Jest jeszcze więcej szczegółów dotyczących historii podziemnych komór w Gizie, ponieważ gazety rozpisywały się o odkopaniu podziemnych przejść między Świątynią Słońca a płaskowyżem i Świątynią Sfinksa w dolinie. Przejście to odkopano kilka lat przed opublikowaniem tego artykułu.

Te odkrycia doprowadziły dra Selima Hassana i innych do publicznie ogłoszonego wniosku, że mimo iż wiek Sfinksa był zawsze sprawą enigmatyczną, mógł on być częścią wielkiego architektonicznego zamierzenia, które zaplanowano i zrealizowano z rozmysłem w ramach budowy Wielkiej Piramidy.

Archeolodzy dokonali w tym czasie jeszcze jednego ważnego odkrycia. Mniej więcej w połowie drogi między Sfinksem a Piramidą Chefrena odkryto cztery ogromne pionowe szyby, każdy o przekroju około 0,75 metra kwadratowego, prowadzące pionowo w dół poprzez litą skałę wapienną. Na różnokrzyżowych i masońskich planach to miejsce nosi nazwę „Grobowca Cambella”. „Ten kompleks szybów” kończy się według dra Selima Hassana „obszernym pomieszczeniem, w środku którego znajduje się kolejny szyb, który opada na obszerny dziedziniec oflankowany siedmioma komorami”. Niektóre komory zawierały ogromne zapieczętowane sarkofagi wykonane z bazaltu i granitu o wysokości 5,5 metra.

Odkrywcy posuwali się dalej i okazało się, że w jednym z siedmiu pomieszczeń znajdował się trzeci pionowy szyb prowadzący jeszcze głębiej, do znacznie niżej położonej komory. W czasie gdy ją odkryto, była zalana wodą, która częściowo zakrywała pojedynczy biały sarkofag.

Komorę tę nazwano „Grobowcem Ozyrysa” i została pokazana jako „otwarta po raz pierwszy” w sfałszowanym telewizyjnym filmie dokumentalnym w marcu 1999 roku. W trakcie poszukiwań na tym terenie w roku 1935 dr Selim Hassan oświadczył:

Mamy nadzieję znaleźć ważne dzieła sztuki po wypompowaniu wody. Głębokość tej serii szybów wynosi ponad 40 metrów… W trakcie oczyszczania południowej części podziemnego przejścia znaleziono piękną głowę statuy o bardzo wyrazistych rysach twarzy.

Jak podawał artykuł w innej gazecie z tamtych czasów, statua była doskonale wyrzeźbionym popiersiem królowej Nefretete i została opisana jako „piękny przykład rzadkiego rodzaju sztuki wprowadzonej w czasach panowania Amenhotepa”. Obecnie nie jest znane miejsce pobytu tego popiersia.

W doniesieniu podano również opis innych komór i pomieszczeń zlokalizowanych pod piaskami. Wszystkie one były połączone ze sobą tajemnymi i bogato zdobionymi korytarzami. Dr Selim Hassan podał, że są tam nie tylko wewnętrzne i zewnętrzne dziedzińce, ale że odnaleziono również pomieszczenie nazwane „Kaplicą Ofiarowania”, które wycięto w ogromnej skalnej wychodni między Grobowcem Cambella a Wielką Piramidą. W środku kaplicy znajdują się trzy bogato zdobione pionowe filary stojące na trójkątnej podstawie. Filary te stanowią ważny punkt odniesienia w jego badaniach, ponieważ ich istnienie zostało odnotowane w Biblii. Wysnuty stąd wniosek mówi, że Ezra, którego uważa się za autora Tory (około 397 roku p.n.e.) znał rozkład podziemnych korytarzy i komór, zanim napisał Torę. Ta podziemna konstrukcja była prawdopodobnie pierwowzorem trójkątnej kompozycji wokół głównego ołtarza loży masońskiej. Żyjący w pierwszym wieku naszej ery Józef Flawiusz (Josef Ben Matatia) napisał w swoim dziele Dawne dzieje Izraela, że Henoch, wybitna postać Starego Testamentu, zbudował podziemną świątynię składającą się z dziewięciu komór. W głębokiej piwnicy w jednej z komór z trzema pionowymi kolumnami umieścił trójkątną złotą płytę z wypisanym na niej absolutnym imieniem Boga. Opis komór Henocha jest podobny do opisu Kaplicy Ofiarowania znajdującej się pod piaskami na wschód od Wielkiej Piramidy.

Przypominający do złudzenia komorę grzebalną przedsionek, który był „niewątpliwie pomieszczeniem inicjacyjnym i recepcyjnym”, znaleziono wyżej na płaskowyżu, bliżej Wielkiej Piramidy i górnej części skośnego korytarza wyciętego głęboko w skale z północno-zachodniej strony Kaplicy Ofiarowania (między Kaplicą Ofiarowania a Wielką Piramidą). W środku komory znajduje się sarkofag o długości 3,6 metra wykonany z białego wapienia Turah oraz zbiór pięknych naczyń alabastrowych. Ściany przyozdobione są pięknymi scenami, inskrypcjami i emblematami wyobrażającymi głównie kwiaty lotosu. Inskrypcje na alabastrowych naczyniach i emblematy wyobrażające kwiaty lotosu zdradzają duże podobieństwo do przedmiotów znalezionych w roku 1904 przez Sir Williaama Petrie w warsztatach świątynnych na Górze Synaj (Horeb).

Ponadto odkryto dodatkowe podziemne komnaty, komory, świątynie i hole, niektóre z pionowymi, okrągłymi kamiennymi kolumnami wspierającymi stropy a inne przyozdobione rzeźbami zwiewnych postaci bogiń ubranych w piękną odzież. Doniesienie dra Selima Hassana opisywały inne wspaniale wyrzeźbione postacie i wiele kolorowych fryzów. Wykonano ich fotografie, a jeden z autorów i badaczy, który je widział, różnokrzyżowiec H. Spencer Lewis, odnotował, że te wizerunki wywarły na nim „głębokie wrażenie”. Nie wiadomo, gdzie obecnie znajdują się te rzadkie okazy i zabytki sztuki. Wtajemniczeni mówią, że niektóre z nich zostały przeszmuglowane z Egiptu przez bogatych prywatnych kolekcjonerów.

Przytoczone szczegóły stanowią zaledwie część tych, które podano w obszernej dziesięciotomowej pracy dra Selima Hassana opublikowanej w roku 1944 przez kairskie wydawnictwo Government Press pod tytułem Wykopaliska w Gizie. Jest to jednak zaledwie fragment całej prawdy dotyczącej tego, co znajduje się pod piramidami. W ostatnim roku akcji usuwania piasków robotnicy dokonali zadziwiającego odkrycia, które wprowadziło w osłupienie cały świat i przykuło uwagę mediów.

Archeolodzy kierujący pracami byli „oszołomieni” tym, co wyłoniło się spod ziemi, i stwierdzili, że to miasto zostało zaplanowane najpiękniej, jak tylko można sobie wyobrazić. Jest pełne świątyń, pastelowych malowideł przedstawiających siedziby rolników, warsztatów, stajen i innych budynków, w tym pałacu. Wyposażone w podziemne wodociągi, posiadało doskonały system odprowadzania wody oraz nowoczesne urządzenia komunalne. Pytanie, które nie daje spokoju, brzmi: Gdzie jest to miasto obecnie?

Jego sekretne położenie zostało ostatnio podane wybranej grupie ludzi, którym udzielono pozwolenia na jego eksplorację i nakręcenie filmu. Istnieje w ogromnym kompleksie naturalnych jaskiń rozciągającym się pod płaskowyżem Gizy i biegnącym w kierunku wschodnim pod Kairem. Główne wejście znajduje się we wnętrzu Sfinksa. Wykute w skale schody prowadzą do pieczary położonej pod skalistym dnem Nilu.

Ekspedycja zabrała ze sobą generatory i nadmuchiwane tratwy i podróżowała podziemną rzeką, która prowadziła do podziemnego jeziora o średnicy jednego kilometra. Miasto jest usytuowane na jego nadbrzeżach, a stałe oświetlenie zapewniają mu duże kryształowe kule osadzone w ścianach i suficie jaskini. Zapasowe wejście do niego stanowią schody prowadzące do piwnic koptyjskiego Kościoła w starym Kairze (Banilonie). Na podstawie opisów „ludzi żyjących w Ziemi” podanych w księgach Rodzaju, Jaszera i Henocha można sądzić, że jego oryginalna nazwa brzmiała Gigal.

Prace ekspedycji rejestrowano kamerami filmowymi, po czym nakręcono film dokumentalny zatytułowany Chambers of the Deep (Komory głębin), który pokazano wybranemu audytorium. Początkowo zamierzano przedstawić ten film całemu społeczeństwu, ale z jakiegoś powodu zrezygnowano z tego.

Z miasta wyniesiono wielościenny obiekt krystaliczny rozmiarów piłki futbolowej, którego nadnaturalny charakter zaprezentowano niedawno na konferencji w Australii. Głęboko wewnątrz niego znajdują się hieroglify, które przewracają się powoli, jak kartki książki, kiedy zażąda się tego w myślach, bez względu na to, kto go trzyma. ten niesamowity przedmiot zawiera w sobie nieznaną technologię i został ostatnio przesłany do NASA w celu poddania go analizie.

Historyczne dokumenty podają, że w 20 wieku dokonano w Gizie i na Półwyspie Synaj oszałamiających odkryć, o których jeszcze się nie mówi, zaś krążące w Egipcie pogłoski informują o kolejnym podziemnym mieście położonym w promieniu 45 kilometrów od Wielkiej Piramidy. W roku 1964 na terenie starego tureckiego królestwa Kapadocji odkryto ponad 30 ogromnych, wielopoziomowych podziemnych miast. Tylko jedno z nich zawierało ogromne jaskinie, pomieszczenia i korytarze, które według archeologów były zdolne pomieścić aż 2000 gospodarstw zapewniających warunki życia dla 8 d0 10 tysięcy ludzi. Ich istnienie dowodzi, że na Ziemi jest wiele takich podziemnych światów, które czekają na swoich odkrywców.

Wykopaliska w Gizie ujawniły istnienie podziemnych przejść, świątyń, sarkofagów oraz co najmniej jednego wewnętrznie połączonego podziemnego miasta, zaś wyjaśnienie, że podziemne korytarze łączyły Sfinksa z piramidami, stanowi kolejny krok w kierunku udowodnienia, że cały kompleks został starannie zaplanowany.

OFICJALNE ZAPRZECZENIA

Ze względu na wykopaliska dra Selima Hassana oraz nowoczesne techniki śledzenia z kosmosu, zapiski i podania egipskich starożytnych szkół wiedzy tajemnej, które utrzymują, że przechowują starożytną wiedzę o płaskowyżu Gizy, zyskują mocno na wiarygodności. Jednym z najbardziej zastanawiających aspektów odkrycia podziemnych obiektów w Gizie są wielokrotnie powtarzane przez oficjalne władze Egiptu i ośrodki akademickie zaprzeczenia w sprawie ich istnienia. Te zaprzeczenia są tak zdecydowane, że społeczeństwo zwątpiło w oświadczenia szkół tajemnic i zaczeło podejrzewać, że zmyślono je w celu wzbudzenia zainteresowania turystów odwiedzających Egipt. Stosunek środowiska naukowego do tej sprawy najlepiej odzwierciedla publiczne oświadczenie przedstawicieli Uniwersytetu Harvardzkiego z roku 1972:

Nikt nie powinien zwracać uwagi na niedorzeczne oświadczenia dotyczące wnętrza Wielkiej Piramidy lub domniemanych korytarzy i nieodkopanych świątyń i komnat znajdujących się pod piaskami w rejonie piramid głoszonych przez ludzi związanych z tak zwanymi tajnymi kultami lub stowarzyszeniami wywodzącymi się z Egiptu lub Orientu. Wszystko to istnieje tylko w wyobraźni tych, którzy pragną przyciągnąć poszukiwaczy tajemnic. Wiemy też, że im bardziej będziemy zaprzeczać istnieniu tych obiektów, tym bardziej społeczeństwo będzie podejrzewało, że staramy się ukryć wielkie tajemnice Egiptu. Lepiej będzie jeśli zaczniemy je ignorować zamiast zaprzeczać im. Wszystkie nasze prace wykopaliskowe prowadzone na terenie wokół piramid nie doprowadziły do odkrycia jakichkolwiek podziemnych korytarzy lub pomieszczeń, świątyń, grot lub czegokolwiek, z wyjątkiem jednej świątyni przylegającej do Sfinksa.

Tego rodzaju stanowisko w tej sprawie wystarczyło naukowcom, lecz w następnych latach ukazały się oficjalne oświadczenia stwierdzające, że nie ma żadnej świątyni łączącej się ze Sfinksem. Zapewnienia, że każdy centymetr kwadratowy powierzchni wokół Sfinksa i piramid został dokładnie i dogłębnie zbadany okazały się nieprawdziwe, kiedy w końcu odkopano z piasku świątynię łączącą się ze Sfinksem i udostępniono ją do zwiedzania. W sprawach wykraczających poza oficjalną politykę wydaje się istnieć ukryty czynnik w postaci cenzury, którą wprowadzono w celu ochrony religii, zarówno zachodnich, jak i wschodnich.

WIECZNIE PŁĄNĄCE LAMPY

mimo zadziwiających odkryć naga prawda wygląda tak, że początki dziejów Egiptu pozostają w zasadzie nieznane i stanowią białą plamę. Nie jest więc możliwe wyjaśnienie, w jaki sposób były oświetlane kilometry podziemnych przejść i komór pod płaskowyżem Gizy, przy czym jest pewne, że musiały być jakoś oświetlone, chyba że starożytni mieli zdolność widzenia w ciemnościach. To samo dotyczy wnętrza Wielkiej Piramidy – egiptolodzy zgadzają się, że nie stosowano płonących pochodni, ponieważ w takim przypadku sufity byłyby okopcone.

Z tego, co obecnie wiemy o podziemnych przejściach pod płaskowyżem z piramidami, wynika, że istnieje tam prawdopodobnie co najmniej 5 kilometrów korytarzy, które sięgają na 10 d0 12 pięter w dół, poniżej poziomu gruntu. Zarówno Księga Umarłych jak i Teksty Piramid wspominają o „Twórcach Światła”, co może odnosić się do ludzi odpowiedzialnych za oświetlenie podziemnych pomieszczeń.

Jamblich podaje fascynujący opis, który odkryto w jednym z bardzo starych egipskich papirusów przechowywanych w meczecie w Kairze. Była to część historii nieznanego autorstwa pochodzącej z 100 roku p.n.e., która dotyczy grupy ludzi, którym udało się wejść do podziemnych komór pod Gizą w celach badawczych. Oto jak opisali swoje przeżycia:

Weszliśmy do komory. kiedy weszliśmy, komora automatycznie rozświetliła się światłem napływającym z cienkiej tuby grubości ręki człowieka [około 15cm] stojącej pionowo w narożniku. Kiedy zbliżyliśmy się do tuby, zaczęła świecić jaśniej… niewolnicy przestraszyli się i uciekli w kierunku, z którego przyszliśmy! Kiedy dotknąłem jej, zgasła. Robiliśmy wszystko, żeby tuba zaświeciła znowu, ale nie dostarczyła już więcej światła. W niektórych komorach tuby działały , a w innych nie. Rozbiliśmy jedną z tub i wypłynęła z niej ciecz w postaci szeregu srebrzystych koralików, które toczyły się szybko po podłodze i równie szybko znikały w jej szczelinach [rtęć?].

Z upływem czasu tuby powoli przygasały i kapłani wyjmowali je i składali w podziemnej piwnicy specjalnie do tego celu zbudowanej na południowy wschód od płaskowyżu. Wierzyli, że świetlne tuby zostały stworzone przez wielbionego przez nich Imhotepa, który kiedyś wróci i sprawi, że znowu będą działały.

Powszechną praktyką wczesnych Egipcjan było zamykanie zapalonych lamp w grobowcach zmarłych w charakterze ofiary dla ich boga i aby ułatwić zmarłym znalezienie drogi na „drugą stronę”. W grobowcach usytuowanych w pobliżu Memfis oraz w grobowcach braminów w Indiach) znajdowano działające lampy w zapieczętowanych komorach i naczyniach, lecz nagłe wystawienie ich na działanie powietrza wyczerpywało je lub powodowało odparowanie paliwa.

Później zwyczaj ten przyjęli grecy i Rzymianie, po czym przyjął się on powszechnie, tyle że nie w kwestii palących się lamp – do grobu ze zmarłymi wkładano miniaturowe terakotowe kopie lamp. Niektóre z nich wkładano w celu ich ochrony do okrągłych naczyń. Były przypadki znajdowania oryginalnego oleju zachowanego w lampach po ponad 2000 lat. Istnieje wiarygodny dowód pochodzący od naocznych świadków, którzy twierdzili, ze lampy paliły się w momencie zamykania grobowca, z kolei ich późniejsi odkrywcy zapewniali, że lampy wciąż paliły się, kiedy setki lat później otwierali te krypty.

Możliwość wyprodukowania paliwa, które odnawiałoby się w tym samym tempie, w jakim było zużywane, stała się przedmiotem wielkich sporów między średniowiecznymi autorami i istnieje wiele dokumentów zawierających przytaczane przez nich argumenty. Po zaznajomieniu się z dostępnymi danymi wydaje się prawdopodobne, że starożytni egipscy kapłani-chemicy wywarzali lampy, które paliły się, jeśli nie w nieskończoność, to przynajmniej przez znaczny okres czasu.

Na temat wiecznie palących się lamp wypowiadało się wiele autorytetów. Wynn Westcott szacuje ich liczbę na 150, a H.P.Bławatska na 173. Podczas gdy wnioski, do których doszli poszczególni autorzy, bardzo się różnią, większość przyznaje, że te niezwykłe lampy istniały. Jedynie kilku utrzymuje, że lampy paliły się w nieskończoność, natomiast wielu przyznaje, że mogły zostawać zapalone przez wiele stuleci bez uzupełniania paliwa.

Powszechnie sądzono, że knoty tych wiecznych lamp były wykonane ze splecionych w warkocz lub utkanych włókien azbestowych, zwanych przez pierwszych alchemików „wełną salamandry”. Paliwem wydawał się być jakiś produkt badań alchemicznych, być może wytwarzany w świątyni na Górze Sybaj. Zachowało się wiele przepisów na paliwo do lamp, a we wnikliwej pracy H. P. Bławatskiej zatytułowanej Isis Uveiled znaleźć można dwa skomplikowane przepisy, pochodzące od wcześniejszych autorów, na paliwo, które „po wykonaniu i zapaleniu będzie palić się wiecznym ogniem, zaś lampę taką można postawić w dowolnym miejscu”.

Niektórzy uważają, że takie wieczne lampy świątynne są chytrymi mechanicznymi urządzeniami i czasami podawano bardzo zabawne wyjaśnienia ich działania.

W Egipcie znajdują się bogate złoża asfaltu i ropy naftowej i niektórzy utrzymują, że kapłani łączyli jeden koniec azbestowych knotów z tajnymi kanałami prowadzącymi do złóż ropy naftowej, a drugi wprowadzali do jednej lub całego zestawu lamp. Inni sądzili, że wiara w nieskończone palenie się lamp w grobowcach była wynikiem wydobywania się w niektórych przypadkach z wejść do świeżo otwartych grobów oparów przypominających dym. Grupy, które wchodziły później do środka, znajdowały lampy rozrzucone po podłodze i zakładały, że to właśnie one były źródłem tych oparów. Istnieją też dobrze udokumentowane historie opowiadające o odkryciu świecących się wiecznie lamp nie tylko w Egipcie, ale i w innych częściach świata.

De Montfaucon de Villars podaje fascynujący opis otwarcia grobu różnokrzyżowca Christiana Rosenkreuza. Kiedy członkowie jego bractwa wkroczyli do krypty 120 lat po jego śmierci, znaleźli w niej zwisającą z sufitu jasno świecącą wieczną lampę. „Była tam statua ubrana w zbroję [robot?], która zniszczyła lampę, kiedy otwarto grób”. Ten opis do złudzenia przypomina opisy arabskich historyków, którzy utrzymują, że galerii znajdujących się pod Wielką Piramidą strzegły automaty.

Siedemnastowieczny opis przedstawia jeszcze jedną historię z robotem. W środkowej Anglii znaleziono dziwny grobowiec zawierający automat, który poruszał się, kiedy intruz stawiał stopę na określonym kamieniu krypty. W tym czasie spory dotyczące różnokrzyżowców osiągnęły apogeum, w związku z czym uznano, że grób należał do adepta tego bractwa. Grobowiec odkrył mieszkaniec wsi, który wszedł do środka i znalazł się w jasno oświetlonym lampą zwisającą z sufitu wnętrzu. Kiedy zbliżył się do lampy, wywarł swoim ciałem nacisk na kamienie podłogi i siedząca postać w ciężkiej zbroi z miejsca zaczęła się poruszać. Uniosła się do pozycji stojącej i uderzyła w lampę żelazną pałką niszcząc ją zupełnie. W ten sposób zapobiegła odkryciu tajnej substancji podtrzymującej płomień. Nie wiadomo, jak długo paliła się ta lampa. Raport podaje, że musiało to być wiele lat.

Tony Bushby

6-ta Galeria zdjęć

Zahi Hawass, Sfinks i ukrywanie prawdy

Poniższy artykuł pochodzi z 69-go numeru Nexusa.

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Mail do nich to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

Ograniczanie wykopalisk na wielu archeologicznych stanowiskach w Egipcie oraz niekonsekwentne stanowisko przewodniczącego najwyższej Rady Starożytności, dra Zahi Hawassa, w sprawie istnienia tuneli pod płaskowyżem Gizy sugerują, że kryją się za tym jakieś ukryte cele.

Dziesięć lat temu książki Chrisa Ogilvie-Heralda i Iana Lawtona Giza: The Truth (Prawda o Gizie), Lynn Picknett i Clive’a Prince’a The Stargate Conspiracy (Spisek Gwiezdne Wrota) oraz Roberta Bauvala Secret Chamber (Sekretna komora) dostarczyły ogólnego przeglądu spornych kwestii w sprawie płaskowyżu Gizy i piramid. Podstawowe pytanie dotyczyło tego, czy wewnątrz piramid lub blisko nich albo pod Sfinksem znajdują się jakieś nie odkryte lub celowo ukryte komory.

Poprzednia dekada była świadkiem ponownego zainteresowania płaskowyżem Gizy, częściowo za sprawą teorii Roberta Bauvala i Grahama Hancocka oraz odkrycia przegrody w niedostępnej części Wielkiej Piramidy (błędnie nazywanej Piramidą Cheopsa – przyp. red.). Tę przegrodę nazywaną również drzwiami odkrył 22 marca 1993 roku niemiecki inżynier robotyk Rudolf Gantenbrink podczas instalowania systemu klimatyzacji. To odkrycie zrodziło  wiele teorii, przypuszczeń i diatryb, które zaczęły zanikać wraz z nastaniem nowego tysiąclecia.

Dziś zainteresowanie tajemnicami starożytnego Egiptu zdaje się słabnąć i wygląda na to, że wraca spokój. Jeśli jednak porozmawia się z miejscowymi ludźmi, wówczas wyłoni się zgoła odmienny obraz. Chodzi o największe przekleństwo Najwyższej Rady Starożytności (Supreme Council of Antiquities; w skrócie SCA) w osobie dra Zahi Hawassa, który od roku 2002 jest jej sekretarzem generalnym. Co niezwykłe, wielu niezwykłych archeologów twierdzi, że ta instytucja stosuje dyktatorskie metody i że wypływające na światło dzienne fałszowanie faktów, oszczerstwa, defraudacje i inne poczynanie, to tylko wierzchołek góry lodowej. Trwa to już dziesięć lat i wydaje się, ze nikt nie ma ochoty o tym pisać, tymczasem sytuacja jest co najmniej tak zła jak w roku 1999.

Najwyższa Rada Starożytności jest częścią Egipskiego Ministerstwa Kultury i odpowiada za konsekwencję, ochronę i kontrolowanie wszystkich starożytnych zabytków i archeologicznych wykopalisk w Egipcie. Ze względu na to, co działo się przez ostatnie dziesięć lat, można wybaczyć ludziom ich przekonanie, że istnieje tylko jeden egiptolog nazwiskiem Hawass.

Prawdę mówiąc Hawass jest bardziej administratorem niż archeologiem – można by nawet rzec, że gdyby poświęcał właściwą ilość czasu na prowadzenie wykopalisk, to nie miałby czasu na pełnienie obowiązków administratora. Kamera telewizyjna przyciąga go z taką samą siłą, jak światło ćmę. Hawass to postać kontrowersyjna. Znalazł się w centrum zainteresowania w latach 1990. i pozostaje w nim do dziś – obecnie już głównie tylko w Egipcie.

Jak utrzymuje jego biograf, A. Robert Smith, w latach 1990. Hugh Lynn Cayce oświadczył: „Załatwiłem mu stypendium doktoranckie z egiptologii na Uniwersytecie Pensylwanii. Tak się złożyło, że załatwiłem to stypendium przez osobę z ARE (skrót od Association for Research nad Englishment – Stowarzyszenie na rzecz Badań i Oświecenia – organizacja założona w celu promowania nauk amerykańskiego „śpiącego proroka” Edgara Cayce’a), która jest w komitecie stypendialnym Fulbrighta”. Hawass usilnie temu zaprzecza, mimo iż nie ulega wątpliwości, że przyjęto go na Uniwersytet Pensylwanii za sprawą tego stypendium. Organizacja ARE interesuje się płaskowyżem Gizy, ponieważ Edgar Cayce ogłosił w latach 1920., że w pobliżu Sfinksa znajduje się Komnata Zapisów (Hall of Records), która zawiera informacje o zaginionej cywilizacji Atlantydy.

Zagraniczne powiązania

Gdy oczy większości były zwrócone na ARE, ich uwadze umknęła inna organizacja, ARCE (American Research Center in Egypt – Amerykański Ośrodek Badawczy w Egipcie), która wydaje się być prawdziwym mistrzem w pociąganiu za sznurki swoich marionetek.

Pewna osoba, z którą kontaktowałem się w związku z tym artykułem, powiedziała: „Często bywam w Egipcie i kiedy rozmawiam z przedstawicielami rządu, okazuje się, że większość z nich nie znosi Hawassa. W Egipcie jest wielu archeologów, którzy wykonują znakomitą robotę. Każdy, kto odwiedza Egipt i interesuje się egiptologią, dostrzega to na pierwszy rzut oka. Jedynym problemem jest Hawass i Najwyższa Rada Starożytności. Dlaczego? Ponieważ Hawass został narzucony Egiptowi przez pewnych obcokrajowców i trwa to od dawna. Wybrali ignoranta, schlebiają mu i dali mu poprzez ARCE doktorat. Jest ich marionetką”. Pociągnięty bardziej za język ów informator podał przyczynę takiego stanu rzeczy: „Aby nie wydały się sekrety i żeby dostać najlepsze archeologiczne koncesje. Jeśli Hawass nadal tam jest, to tylko dlatego, że wie, jak grać na nacjonalizmie. Codziennie słyszę, jak mówi, że obcokrajowcy chcą okraść Egipcjan i że starożytne zabytki są własnością Egiptu. To bardzo chytre, ponieważ sprawia wrażenie, że walczy o egipską sprawę, i dlatego nie zostanie odsunięty na bok”. Ta sama osoba powiedziała również: „Najwyższa Rada Starożytności jest posłuszna rozkazom obcokrajowców, od których otrzymuje pomoc w strzeżeniu swoich interesów”. Chociaż na pierwszy rzut oka może się komuś wydawać, że to Egipcjanie kontrolują swój kraj, to znaczy z archeologicznego punktu widzenia, to jednak to wrażenie jest mylące.

Organizacją zajmującą się „pociąganiem za sznurki” jest ARCE. Na jej stronie internetowej czytamy: „Jednym z wielu osiągnięć ARCE są nasze relacje z Najwyższą Radą Starożytności będącą częścią Egipskiego Ministerstwa Kultury, bez której nasza praca nie byłaby możliwa. ARCE jest postrzegana jako organizacja wnosząca znaczący wkład we wspomaganie Egiptu w jego dążeniu o zachowania dziedzictwa kulturowego.

ARCE została utworzona w roku 1948 przez „konsorcjum instytucji edukacyjnych i kulturowych”. Jak sama podkreśla, znalazła się w Egipcie również po to, by „umacniać amerykańsko-egipskie więzi”, a w szczególności by „ustanowić oficjalną obecność północnoamerykańskich naukowców w Egipcie”. Co warte uwagi, strona internetowa ARCE dodaje: „Zachęcana i wspomagana przez Departament Stanu USA, ARCE weszła w roku 1962 do bardziej rozbudowanego konsorcjum, w następstwie czego powierzono jej zarządzanie i rozdział ponad 500 000 dolarów funduszy z Public Law 480 (Food and Peace [Żywność i Pokój]). Oznacza to, że ARCE pełni nie tylko naukowe, ale i społeczne funkcje. Wiedząc jednak, że ta organizacja współpracuje z Departamentem Stanu USA, można by zapytać, czy ARCE była wykorzystywana do innych celów, na przykład politycznych, zwłaszcza że Egipt ma intrygującą polityczną przeszłość związaną ze zmaganiami między Wschodem i Zachodem.

Warto podkreślić, że w czasie pisania tego artykułu skontaktowała się ze mną dobrze poinformowana osoba, która oznajmiła, że Zachodnia Rada Starożytności często otrzymuje od Amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency) zdjęcia satelitarne zawierające informacje o tym, że na danym stanowisku mogą być podziemne budowle lub że ich tam nie ma. Kilka dni później, 11 maja, rząd Egiptu oświadczył za pośrednictwem ministra kultury Farouka Hosni (szefa Hawassa), że „badacze kierowani przez satelity potwierdzili istnienie w Egipcie 132 stanowisk archeologicznych, na których nie prowadzono dotychczas żadnych prac wykopaliskowych”. Mimo iż Egipt posiada kilka satelitów na orbitach, Hosni nie wymienił dokładnego źródła pochodzenia tych zdjęć, niemniej nadmienił, że zadanie sfotografowania monumentów z satelitów wykonano we współpracy ze specjalistami od zdjęć lotniczych i naziemnych pomiarów laserowych Egipskiego Państwowego Zarządu Teledetekcji i Nauk o Przestrzeni Kosmicznej oraz Centrum Badań Naukowych Mubaraka.

Ochrona łap Sfinksa przed zamoknięciem

Wróćmy jednak do Hawassa i Sfinksa. Wyżej omówione ramy operacyjne były widoczne w kwietniu 2009 roku, kiedy Hawass doniósł:

Kierowana przeze mnie Najwyższa Rada Starożytności pracuje nad obniżeniem poziomu wód gruntowych wokół stanowisk archeologicznych w całym Egipcie. Udało się już nam zakończyć finansowane przez USAID prace nad osuszeniem świątyń w Karnaku i Luksorze, zaś w wielu innych miejscach są one kontynuowane. Jednym z naszych największych, najnowszych osiągnięć jest wykonanie systemu chroniącego łapy Sfinksa w Gizie przed zamoknięciem!

W swoim raporcie zatytułowanym „Historia Sfinksa” Hawass umieścił intrygującą uwagę:

Przypuszczalnie najważniejszą częścią przedsięwzięcia dotyczącego wód gruntowych było to, że umożliwiło ono nam położenie kresu spekulacjom dotyczącym spekulacjom dotyczącym tajemniczych podziemnych tuneli i komór wykutych pod Sfinksem przez „starożytne cywilizacje”.

Od lat dyskutuję z ludźmi, takimi jak John Antony West, Robert Bauval i Graham Hancock, którzy twierdzą, że ocalali przedstawiciele zaginionej 10 000 lat temu cywilizacji pozostawili ukryte pod Sfinksem tajemnice. Utrzymują oni również, że erozja Sfinksa została spowodowana przez wodę, co oznacza, że pochodzi on grubo sprzed czasów Starego Państwa. Żadna z tych teorii nie ma w rzeczywistości jakichkolwiek podstaw, tym niemniej ich zwolennicy nalegali na wywiercenie otworów w poszukiwaniu ukrytych komór. Dawniej zawsze odmawiałem pozwolenia na takie przedsięwzięcie, dlatego że nie miało ono naukowych podstaw. Ponieważ jednak wiercenie takich otworów stanowiło konieczną część naszych prac, których celem jest ochrona Sfinksa przed wodami gruntowymi, w końcu wywierciliśmy otwory w pobliżu tego posągu i okazało się, że nie ma tam ukrytych korytarzy i komór.

Pomimo całej krzykliwej autoreklamy, którą Hawass wykorzystuje do podkreślenia swoich bardzo przyziemnych dokonań, jest to bardzo niefortunny i całkowicie nienaukowy wniosek. Istnieje wiele badań, takich jak prace sejsmiczne z roku 1992 oraz pomiary radarowe Schora z roku 1996, które wyraźnie wskazują na istnienie geologicznych anomalii (pustych przestrzeni), z których większość jest naturalnego pochodzenia (nie są one tematem tego artykułu). Można by stwierdzić – i niektórzy to czynią – że Hawass specjalnie szukał wód gruntowych w takich miejscach, co do których był pewien, że nie ma w nich pustych przestrzeni – naturalnych lub „ukrytych korytarzy i komór”. Szukanie wód gruntowych miało sens, lecz wniosku Hawassa, „że nie ma tam ukrytych podziemnych korytarzy i komór”, nie da się wyciągnąć z ograniczonych badań, jakie wykonano w ramach tych prób. Czy mu się to podoba, czy nie, puste przestrzenie tam są. Koniec, kropka.

Prawdę mówiąc, sam Hawass oświadczył 14 kwietnia 1996 roku egipskiej prasie, że pod Sfinksem i pod Sfinksem są podziemne tunele. Stwierdził nawet, że jego zdaniem okaże się, iż „zawierają one wiele tajemnic dotyczących budowy piramid”. Każdy ma prawo do zmiany swoich poglądów, lecz powinien przynajmniej wyjaśnić, jak do tego doszło, ale nie dr Hawass.

Dane zawarte w raporcie Hawassa „Historia Sfinksa” nie zgadzają się także z wynikami skanowania przeprowadzonego przez dra Abbasa i jego zespół opublikowanymi w roku 2007 przez NRIAG (National Research Institute of Astronomy and Geophysics – Krajowy Instytut Badawczy Astronomii i Geofizyki). Zamiast skomentować wyniki swojego akademickiego kolegi, który opublikował wyniki swoich badań w naukowym piśmie, z przyczyn nie mających nic wspólnego z nauką, ale bardziej z jego stanowiskiem, lub z jeszcze mroczniejszych powodów Hawass uparcie odwołuje się do Westa, Bauvala i Hancocka.

Nie jest też do końca jasne, dlaczego określony na podstawie erozji wodnej wiek Sfinksa ma mieć coś wspólnego z obecnością komór pod nim, jednak biorąc pod uwagę inne nienaukowe wybryki Hawassa nic nie powinno nas dziwić.

Kiedy spojrzy się na doniesienia Hawassa, a nie na jego oświadczenia dla prasy, wyłoni się jeszcze ciekawszy obraz. Okazuje się, że na początku roku 2008 Najwyższa Rada Starożytności współpracowała z Ośrodkiem Inżynierii Archeologicznej i Środowiska Uniwersytetu Kairskiego przy wierceniu czterech otworów o średnicy czterech cali (10,2 cm) i głębokości około 20 metrów każdy w podłożu skalnym u podstawy Sfinksa. Do każdego otworu wpuszczono kamerę umożliwiającą zbadanie geologicznej struktury płaskowyżu.

Raport „Historia Sfinksa” zawiera kilka perełek, które Hawass powinien omówić, ale zamiast tego tworzy magiczny spektakl, co każe się zastanowić, czy na pewno chce, aby ten materiał zauważono. Sądząc po tym, co nastąpiło po jego publikacji, ci, którzy go komentowali, skupili się na aspekcie West-Bauval-Hancock, a nie na tym, co było jego istotą.

Oddzielne naukowe uzupełnienie mówi, że co godzinę przez przewody drenarskie wypompowywanych jest 260 m wody, to znaczy 6240 metrów sześciennych lub 6240 000 litrów wody dziennie. Inaczej mówiąc, spod Sfinksa wypompowywana jest codziennie ilość wody, która wystarczyłaby do napełnienia prawie trzech basenów olimpijskich! W rzeczy samej sam Sfinks mógłby z grubsza zmieścić się w olimpijskim basenie pływackim. Raport mówi dalej, że ilość wody znajdującej się przed Sfinksem została zmniejszona o 70 procent pierwotnej objętości. Co ciekawe, w celu kontrolowania ruchów Sfinksa i otaczających go skał utworzono co najmniej 33 punkty monitorowania i po miesiącu obserwacji okazało się, że wszystko jest nieruchome.

Jeśli się nie mylę, żeby można było wypompować w ciągu godziny tak duże ilości wody, potrzeba co najmniej jednej pustej przestrzeni, w przybliżeniu rozmiarów niewielkiego basenu pływackiego, która byłaby nieustannie napełniana wodą. Krótko mówiąc, podziemne jezioro. Umieszczając te dane w raporcie, Hawass sam dowodzi błędności swoich wniosków.

To pompowanie wody rodzi kolejne pytanie: po co opróżniają to podziemne jezioro? Przecież usunięcie wody może zmniejszyć stabilność Sfinksa, co było przedmiotem poważnych obaw. Właśnie z tego powodu monitorowano stabilność jego otoczenia. Miesięczne obserwacje wykazały jednak, że opróżnianie tej podziemnej wnęki nie zagraża stabilności struktur usytuowanych na powierzchni. Po co jednak ją opróżniają? Żeby Sfinksowi było sucho w łapy?

Kiedy przedstawiłem jednemu z informatorów raporty Hawassa i moje obserwacje, stwierdził, że Hawass i egiptolog Mark Lehner w rzeczy samej znaleźli to jezioro już kilka lat temu. To jezioro rozciąga się pod całym płaskowyżem, terenem ogrodzonym betonowym murem, którego budowę rozpoczęto w roku 2002. Dodał, że jego zdaniem te przedsięwzięcia były przygotowaniem do eksploracji podziemnego świata Gizy.

Skandal w Najwyższej radzie Starożytności

Jak więc powinniśmy interpretować działania Hawassa? Jest jasne, że przepada on za światłami rampy i że często wygłasza sprzeczne oświadczenia. Ale czy kryje się za tym coś więcej? Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że rządy twardej ręki Hawassa w sprawie prac archeologicznych prowadzonych w Egipcie są logiczne w przypadku rozwijającego się kraju, który rozpaczliwie stara się położyć kres bezwstydnemu szabrowaniu jego historycznego dziedzictwa.

Byłaby to prawda, gdyby nie ostatnie wydarzenia w Najwyższej Radzie Starożytności, w wyniku których na światło dzienne wypłynęła ogromna korupcja, której następstwem było uwięzienie wysoko postawionych urzędników rządowych. 8 października 2008 roku były szef restauracji zabytków w islamskim Kairze i dwaj inni urzędnicy Ministerstwa Kultury Egiptu skazani zostali na 10 lat więzienia za branie łapówek od kontrahentów. Sąd w Kairze skazał Aymana Abdela Hamida Qutba na grzywny w wysokości od 200 000 do 550 000 funtów egipskich (ok. 105 000 do 295 000 zł).

Abdel Hamid Qubt był szefem departamentu technicznego Najwyższej Rady Starożytności. Jego bezpośrednim zwierzchnikiem był Hawass. Podejrzane kontrakty opiewały na miliony dolarów i dotyczyły restauracji części najsłynniejszych egipskich pomników. Hawass pospieszył na pomoc Qutbowi w momencie jego aresztowania we wrześniu 2007 roku, twierdząc, że nie miał on możliwości przyznawania kontraktów.

Hawass oświadczył Arabskiej Sekcji BBC, że kontrakty są przydzielane po „rygorystycznej procedurze”, zaś Qutb nie miał uprawnień do wydawania decyzji. Sąd był jednak innego zdania.

W wywiadzie udzielonym po aresztowaniu Qutba Hawass oświadczył BBC, że podejmie „natychmiastowe działania przeciwko każdemu pracownikowi, na którego padnie najmniejsze podejrzenie, nawet jeśli okaże się, że jest on niewinny”. Jak widać w Najwyższej Radzie Starożytności obowiązuje zasada, ze podejrzany jest winny, dopóki nie udowodni swojej niewinności. Nic dziwnego, że zgodnie z powszechnie panującą opinią Hawass jest nielubiany w Egipcie.

Roboty i niewolnicy

To nie pierwszy raz, kiedy Hawass pogrążył się w mętnej wodzie. W tym samym czasie, kiedy robot Gatenbrinka odkrył ukrytą przegrodę w Wielkiej Piramidzie, 22 marca 1993 roku, Hawass został zawieszony jako główny inspektor piramid na płaskowyżu Gizy. Zbiegiem okoliczności lub być może wykorzystując powstałą próżnię, Gantenbrink ujawnił publicznie w kwietniu 1993 roku swoje odkrycie, wiedząc, że w innej sytuacji mogłoby ono zostać utajnione?

To, do czego doszło później, również wydaje się interesujące i wiele mówiące. Natychmiast po ogłoszeniu tego odkrycia Gantenbrinka odsunięto od prac i nie pozwolono mu ich zakończyć. Egipska Organizacja ds. Antyków (Egyptians Antiquities Organization), poprzedniczka Najwyższej Rady Starożytności, oświadczyła, że Gantenbrink złamał „zasadę” archeologii, przemawiając sam a nie poprzez „właściwe kanały”, które są tam, oczywiście, po to, aby kontrolować to, co może ujrzeć światło dzienne. to, co działo się dalej, jest równie interesujące i pouczające. graham Hancock napisał później: „Dyrektor [ówczesny] Niemieckiego Instytutu Archeologicznego w Kairze, dr Rainier Stadelmann, stanął po stronie Egipcjan i potępił Gantenbrinka za jego prasową kampanię. Dr Stadelmann stanowczo podkreślił, że to odkrycie jest nieistotne, stwierdzając: „To nie są drzwi, za nimi nic nie ma”. Prezes Egipskiej Organizacji ds. Antyków, dr Muhhamad Bakr, nazwał to nawet „mistyfikacją”. Oświadczył: „Otwór w szybie jest za mały, aby robot mógł się przezeń prześlizgnąć”. Historia dowiodła, że Bakr dwa razy się pomylił.

To właśnie Bakr zwolnił Hawassa ze stanowiska, twierdząc, że sprzed jego nosa z Gizy został skradziony wartościowy starożytny pomnik.

Hancock napisał także: „Trzy miesiące później, w czerwcu 1993 roku, wyrzucono z kolei dra Bakra i na jego miejsce mianowano dra Nura El Dina. Miotając oskarżenia o nadużycia i oszustwa, dr Bakr wspomniał o „mafii”, która od „dwudziestu lat” jest zamieszana w sprawę piramid. Dr Bakr odmówił podania nazwisk i oświadczył: „Chciałem skierować sprawę do prokuratury, ale nie zgodzono się na to” „.

Na początku roku 1994 Hawassa przywrócono na jego dawne stanowisko. Mimo iż Bakr nie jest z całą pewnością najwiarygodniejszym źródłem, daje się zauważyć, że za powrotem Hawassa kryje się niewątpliwie ARCE. Przywrócenie Hawassa było, :jak się powszechnie uważa, wynikiem amerykańskiej interwencji”, twierdzi pisujący dla brytyjskiego magazynu Quest for Knowledge Chris Ogilvie-Herald. Hawass wydaje się mieć bardzo dużo szczęścia, ponieważ mimo afery ze skradzionymi statuetkami i skandalu ze skazanym na grzywnę i więzienie szefem jego układu technicznego wciąż jest nietykalny.

Gantenbrink nigdy nie wrócił do pracy wewnątrz Wielkiej Piramidy i mimo iż zaoferował władzom egipskim użycie swojego robota (tylko robot może poruszać się w szybie powietrznym, w którym odkryto przegrodę) oraz przeszkolenie egipskiego technika w kierowaniu nim, jego propozycję odrzucono.

Hawass oświadczył w końcu, że odkrycie przegrody (drzwi) jest bardzo frapujące i że badania w tym zakresie będą dalej kontynuowane. W marcu 1996 roku oświadczył, że drzwi będą otwarte we wrześniu tego samego roku.

Rzeczywiście miesiąc się zgadzał, ale nie rok, ponieważ do otwarcia drzwi doszło dopiero 17 września 2002 roku. Wydarzenie to transmitowała „na żywo” do 140 krajów amerykańska stacja telewizyjna Fox za pośrednictwem kanału National Geografic. W rezultacie doszło do odkrycia… kolejnych drzwi, które, jak utrzymuje Hawass, zostaną wkrótce otwarte. Od tego oświadczenia minęło już siedem lat i świat wciąż czeka.

W roku 2002 podczas transmisji „na żywo” Hawass wygłosił mimochodem pewne intrygujące uwagi. Na przykład twierdził, że „tymi, którzy zbudowali piramidy, nie byli niewolnicy, ale wielcy Egipcjanie”. Później oświadczył dziennikarzom arabskiej gazety Al Gomhoreya, że „wyniki eksploracji robota obalają ustawicznie powtarzane przez Żydów i niektóre zachodnie kraje domniemania, że to Żydzi zbudowali piramidy”.

Oczywiście eksploracja szybu powietrznego nie może dowieść czegoś takiego. Równie poważnym naukowymfaux pas jest to, ze nikt w rzeczywistości nie twierdzi, że Żydzi, jako niewolnicy, kiedykolwiek budowali piramidy. W rzeczy samej, gdyby to było wydarzenie historyczne, musiałoby do niego dojść około 1000 lat po wybudowaniu piramid. Praktycznie każdy mieszkaniec Zachodu posiadający elementarne wykształcenie wie o tym. Natomiast nie wie tego jeden z czołowych archeologów i protektor dziedzictwa Egiptu.

Powyższy przykład dobitnie potwierdza twierdzenie jednego z dziennikarzy, z którym kontaktowałem się w sprawie tego artykułu, że Hawass często nadużywa nacjonalizmu. Inni dziennikarze i obserwatorzy posunęli się nawet dalej, twierdząc, że ich zdaniem Hawass jest antysemitą. Według mnie Hawass cierpi na przypadek ostrej werbalnej biegunki, ilekroć pojawia się przed nim kamera lub mikrofon, w wyniku której wygłasza różne „interesujące” oświadczenia.

Zatajanie i dezinformowanie

Wracając do poważniejszego tonu, Najwyższa Rada Starożytności wzniosła w osobie Hawassa twierdzę, za której murami ukrył on większość prowadzonych w Egipcie badań oraz to, w jaki sposób są one relacjonowane. Dowodem na to jest przypadek Gantenbrinka, który złamał „zasadę”, jak również przypadek dra Abbasa, którego oficjalny raport w sprawie Gizy nie mógł przez długi czas doczekać się publikacji. Osoby, z którymi kontaktowałem się, pisząc ten artykuł, mówią, że ich liczne doniesienia wciąż czekają na publikację, ponieważ stale coś ją opóźnia. Ten rodzaj kontroli nie ma oczywiście nic wspólnego z nauką i jest cenzurą, jeśli nie kneblowaniem. W rezultacie jedni mówią o poważnych zaległościach, a inni o ukrywaniu prawdy.

Dlaczego Najwyższa Rada Starożytności tak bardzo karze za publikowanie naukowych doniesień bez jej zezwolenia, przy czym tą karą często bywa odmowa dostępu do egipskich stanowisk archeologicznych? To są, najdelikatniej mówiąc, dyktatorskie metody, które nie mają nic wspólnego z naukowym podejściem.

Nikt nie kwestionuje tego, że to Egipt decyduje o tym, kto, kiedy, gdzie i w jakim zakresie kopie, nawet jeśli w rzeczywistości, w świetle powiązań Najwyższej Rady Starożytności Z ARCE, tak właśnie nie jest. Kiedy już jednak pozwolenie zostaje udzielone, uczestniczący w badaniach naukowcy i organizatorzy powinni mieć prawo swobodnego decydowania o tym, kiedy i gdzie opublikują wyniki. Zamiast tego są kneblowani przez Najwyższą Radę Starożytności i muszą czekać na zgodę na ogłoszenie wyników i jeśli ją w ogóle dostają, muszą czasami dokonać redakcyjnych zmian i wszystko to dzieje się bez jakichkolwiek ocen z zewnątrz.

Jeden z moich rozmówców stwierdził, nawet, że podejście Hawassa to nic innego jak dezinformacja, że rozmyślnie wykoślawia naukowe wyniki, które nie pasują do standardowej wersji dziejów starożytnego Egiptu. Sprawując nad tym wszystkim osobistą kontrolę może skutecznie utrzymywać status quo egipskiej historii. Jego ręka jest wyraźnie widoczna w jego kłamliwej wersji raportu z 2009 roku na temat prac odwadniających prowadzonych wokół Sfinksa. I znowu pojawia się pytanie: dlaczego?

Odpowiedź na nie już znamy: Hawass usiłuje utrzymać uzgodnioną wersję historii starożytnego Egiptu. Z tego powodu często wybiera Hancocka, Bauvala i Westa. Zdaje sobie sprawę, ze to najgłośniejsi i najniebezpieczniejsi badacze, którzy mogą wystąpić przeciwko niemu, jednakże nie są oni odosobnieni w swoim gniewie przeciwko niemu. Hawass zaprzecza odkryciom, które nie są zgodne z jego stanowiskiem, i oczernia każdego, kto śmie mieć inny pogląd i nie ogłasza go poprzez jego biuro.

W roku 2008 profesor Barry Kemp doniósł o swoich badaniach miasta Amarna zbudowanego przez buntowicznego faraona Echnatona. Ten faraon był najwyraźniej pogardzany i po jego śmierci starożytni Egipcjanie starali się usunąć wszelkie wzmianki o jego istnieniu. Doniesiono, że Kemp i jego zespół znaleźli w Amarnie resztki szkieletów, które noszą „ślady niedożywienia, ogromnego wyczerpania oraz zgonów w bardzo młodym wieku, z jakimi nie spotkano się dotąd w czasie prac wykopaliskowych prowadzonych w miejscu pochówku faraonów”. To dowodzi, że Echnaton stworzył brutalny reżym, który miał niewielu zwolenników.

Hawass z miejsca skrytykował te odkrycia i poprzez egipską agencję prasową oskarżył archeologów o „zniekształcanie historii”. Stwierdził, że ich odkrycia „nie są oparte na żadnych możliwych do przyjęcia naukowych dowodach”, i dodał, ze „udowa miasta Echnatona wynikała z obsesji starożytnych Egipcjan, podobnie jak piramid w Gizie, i że robotnicy chcieli stworzyć coś z czego naród mógłby być dumny”. W rezultacie tych komentarzy Hawassa określono jako „nurzającego się w bezsensownym szowinizmie”.

Hawass jest bardzo dumny także z tego, że „działa na rzecz wzmocnienia Egipskiego prawa w sprawie antyków” i że w roku 2002 „pracował nad uchwaleniem nowego prawa zakazującego prowadzenia wykopalisk w Górnym Egipcie… i zachęcającego do udokumentowania i ochrony, zamiast do wykopalisk”, Hawass jest dumny z tego, że powstrzymał wszelkie prace wykopaliskowe w Górnym Egipcie! Zastanawiające dlaczego. Nikt nie przeczy, ze dokumentowanie i ochrona są ważne, ale żeby rezygnować na ich rzecz z pozostałych badań i żeby sankcjonować to prawem, zamiast po prostu załatwić wewnętrznymi wytycznymi… dziwne.

W czasie wywiadu w sprawie teorii geologa Roberta Schocha głoszącej, że Sfinks jest znacznie starszy od piramid, oświadczył: „Geolodzy mogą sobie udowadniać to, co mówi Schoch, ale według mnie jako egiptologa datowanie Sfinksa jest jasne”. Krótko mówiąc, bez względu na dowody Hawass utrzymuje, że wszystko jest dla niego „jasne”. Wyraźnie widać, że egiptologia jest dla niego religią, a nie nauką. Wielu ludzi zgadza się, że taki jest stan „egiptologii pod rządami Hawassa” i desperacko pragną zmiany.

Egiptologia i stojące przed nią wyzwanie

Niezależnie od Hawassa, którego można i należy winić o wiele rzeczy, należy również zauważyć, że egiptologii jako nauce potrzebne są poważne wiosenne porządki. Być może dla wielu będzie niespodzianką to, ze od około 1840 roku paradygmat egipskiej historii tkwi sztywno w tym samym miejscu. Dane wynikające z poważnych naukowych badań są często odkładane na bok, aby utrzymać ten dogmat, którego w sposób wręcz religijny trzyma się Hawass i wielu innych „naukowców”.

W roku 1984 pobrano z płaskowyżu Gizy 85 próbek, w tym pięć z samego Sfinksa, i poddano je datowaniu metodą węglową. Wyniki wskazały na okres między 3809 do 2869 rokiem p.n.e. To oznacza, że przyjęta chronologia budowy egipskich piramid w Gizie nie zgadza się o 200 do 1200 lat. Bauval cytuje Marka Lehnera, który oświadczył: „Ta piramida w Gizie jest o 400 lat starsza, niż sądzą egiptolodzy”.

W latach 1950. Zakaria Goneim, ówczesny główny inspektor Egipskich Starożytności, odkrył nietknięty sarkofag w piramidzie faraona trzeciej dynastii Sechemcheta. Kiedy go utworzono, okazało się, że w środku nie ma mumii. Sarkofag był pusty. W tym przypadku z całą pewnością nie można było obwiniać złodziei grobów. W wielu przypadkach, w tym w przypadku Wielkiej Piramidy, jako powód zastania pustych sarkofagów egiptolodzy podają grabież grobowców. gdyby to były przypadki kryminalnych dochodzeń, wówczas na podstawie istniejących dowodów mało który detektyw doszedł by do podobnych wniosków.

Egiptologia patrzy z lekceważeniem na starożytne zapisy, takie jak historyka Diodora Sycylijskiego z pierwszego wieku p.n.e., który napisał, że żaden faraon nie został pochowany w piramidzie, którą zbudował dla siebie, i że chowano ich w sekretnych miejscach.

Egiptolodzy wolą upierać się – wbrew danym świadczącym, że jest inaczej – że piramidy to wyłącznie grobowce.

Holenderski autor Willem Zitman zastanawia się, dlaczego współcześni naukowcy nie chcą przyznać, że starożytni Grecy byli kształceni w starożytnym Egipcie, co zresztą sami przyznawali. Zamiast tego wolą udawać, że Grecy odkryli wszystko sami. Dzięki temu mogą udawać, że Grecy odkryli wszystko sami. Dzięki temu mogą jednak utrzymywać, ze Egipcjanie w ogóle nie dokonali nie dokonali niczego, co posunęłoby do przodu naukę lub że nic nie wiedzieli o astronomii. Zitman dodaje, że mimo iż archeoastronomia jest wykładana od roku 1983 jako dyscyplina naukowa, prawie w ogóle nie wspomina się o niej w Egipcie. W rezultacie tak powstałą próżnię zapełniają teorie takich badaczy, jak Robert Bauval. Jeśli egiptolodzy będą nadal trzymać się takich poglądów, nich nie winią Bauvala…

Będąc z zawodu inżynierem budowlanym, Zitman podkreśla również, że piramidy są największą ofiarą obecnego stanu egiptologii. Stwierdza, że kiedy egiptolodzy natykają się na problemy związane z techniką budowlaną, wówczas ujawnia się ich niewiedza. Widać to wyraźnie na przykładzie francuskiego materiałoznawcy, profesora Josepha Davidovitsa, jednego z najbardziej szanowanych w tej dziedzinie naukowców na świecie, którego opluwają egiptolodzy, nazywając idiotą lub innymi epitetami, zwłaszcza Hawass, który razem z innymi swoimi kolegami najwyraźniej nie jest w stanie pojąć, co Davidovits stara się im wytłumaczyć.

Wskutek tego braku wiedzy oraz niechęci Hawassa i jego kolegów do zaproszenia ekspertów, którzy mogliby im pomóc w tym zakresie, prace dotyczące epoki piramid, która zyskała już miano „straconej gry”, posunęły się niewiele do przodu. I.E.S. Edwards, były kustosz egipskich starożytności w British Museum, wspomniał swego czasu, że egiptolodzy nie lubią piramid.

Podsumowując, należy stwierdzić, że Hawass dobrze reprezentuje sobą obraz obecnego stanu egiptologii. Zarzuca Westowi, Bauvalowi i Hancockowi głoszenie śmiesznych poglądów, podczas gdy sam w 1996 roku, przepychając się przez tunel prowadzący pod Sfinksem, oświadczył przed kamerami: „Nikt naprawdę nie wie, co znajduje się w tym tunelu. Otworzymy go po raz pierwszy”. Jest to kolejny dowód na to, że jego oświadczenie z roku 2009 jest fałszowaniem prawdy lub tego, co wcześniej powiedział.

Tak więc w roku 1996 były tunele, a trzy lata później już ich nie było. W kwietniu 1999 roku Hawass wystąpił przed kamerami telewizji Fox, która za sprawą wypowiedzi o antykach prezydenta Busha nie jest ceniona za neutralne i naukowe podejście, i zaprzeczył istnieniu tuneli wychodzących z Grobu Ozyrysa, podziemnej budowli usytuowanej w pobliżu Sfinksa. W kwietniu 2009 roku, dokładnie dziesięć lat później, powtórzył to samo. Ale jak już wspomnieliśmy, w sierpniu 1996 roku został sfilmowany wewnątrz tunelu biegnącego pod Sfinksem.

Jak podkreśla w swojej książce Secret Chamber Bauval, sprzeczności dotyczące Hawassa i płaskowyżu Gizy ciągną się już od dziesiątków lat:

Tymczasem zdarzyło się coś niezwykłego, co dotyczyło Zahi Hawassa. Z niezupełnie jasnych przyczyn zaczął kopać pod świątynią Sfinksa, pozornie we współpracy z Instytutem Wód Podziemnych Egipskiego Ministerstwa Nawadniania. Przewierciwszy się przez około 15 metrową warstwę skalnego rumoszu, dotarto do czerwonego granitu, zamiast do naturalnego wapienia zalegającego w tym rejonie.

Czerwony granit nie występuje na płaskowyżu Gizy. Jego jedyne źródło znajduje się setki mil na południe w Asuanie. Obecność tego czerwonego granitu, odkrytego w roku 1980 w pobliżu Sfinksa, dowodzi, że pod płaskowyżem Gizy coś jest, i jeśli Hawass twierdzi co innego, to należy zastanowić się, dlaczego tak podejrzanie gorączkowo temu zaprzecza.

Philip Coppens

Tajemnica Titanica

Opracowano na podstawie książki „Tajemnica Titanica. 100 lat od katastrofy”)

TAJEMNICA TITANICA

Noc z 14 na 15 kwietnia 1912 roku była zimna i bezwietrzna. Nad leniwie rozkołysanym Atlantykiem wisiały mrugające gwiazdy. Niebo tchnęło spokojem, ale na wodzie rozgrywał się niespotykany w dziejach żeglugi dramat. Najwspanialszy, najbardziej luksusowy, okrzyknięty przez opinię publiczną Niezatapialnym Titanic szedł na dno.

Cała naprzód!

Dzień przed wypłynięciem, 9 kwietnia, na pokładzie Titanica wrzało jak w ulu. Pracownicy zaopatrzenia sprawdzali, czy niczego nie brakuje.

Restauracej i jadalnie dysponowały ponad 57 tysiącami sztućców, niemal 30 tysiącami szklanek i kieliszków oraz 44 tysiącami naczyń. Samych tylko solniczek było na pokładzie 2 tysiące, widelców do ostryg tysiąc, a dziadków do orzechów 300.

Przy wychodzeniu z portu wydarzył się groźny incydent, Po tym jak w samo południe kapitan Smith wydał rozkaz „Cała naprzód”, a gigantyczny Titanic ruszył, o mały włos nie doszło do zderzenia z przycumowanym parowcem New York. Dużo mniejszy statek oderwał się od brzegu i został wciągnięty pod prąd, jaki wydarzył się za Titanikiem. Statki zbliżyły się do siebie na odległość metra. Jakimś cudem udało się uniknąć nieszczęścia. Ale zanim w porcie Southampton przywrócono porządek. dokonano inspekcji statku, a kapitanowi Smithowi udzielono zgody na wypłynięcie, minęło dobre pół godziny. W tym czasie najbardziej przesądna część podróżnych zdążyła uznać ten incydent za zły omen. Zwłaszcza, że krążyły już wśród nich opowieści o innym niepokojącym wydarzeniu. Według relacji świadków, na szczycie ostatniego, czwartego komina na chwilę przed wypłynięciem pojawił się wrzeszczący wniebogłosy, umorusany palacz. To również uznano za niepokojący znak. Nikt nie wiedział, że pracownik kotłowni postanowił sobie zakpić z podróżnych, wykorzystując ich niewiedzę. Titanic miał co prawda cztery kominy, jednak czwarty był jedynie atrapą. Imitacja ta została zaprojektowana po to, żeby transatlantyk wyglądał bardziej elegancko i dostojnie.

Strażak John Coffey uciekł z pokładu ukryty w łodzi przewożącej pocztę. Po zatonięciu Titanica wyjaśniał, że przeraziły go pogłoski o wiszącej nad statkiem klątwie.

Aż do chwili katastrofy Titanica, panujący na zewnątrz chłód skutecznie odwiódł załogę od przeprowadzenia z pasażerami obowiązkowych ćwiczeń ewakuacyjnych.

Titanic odebrał sześć ostrzeżeń o zbliżających się górach lodowych, ale zostały zignorowane. Telegrafiści zajęci byli głównie przesyłaniem telegramów bogaczy.

Teorie spiskowe

Już kilka dni po zatonięciu Titanica pojawiły się pierwsze mity. Jeden z nich głosił, że zderzenie z górą lodową było zaplanowane z premedytacją. Włłaściciele White Star Line do spółki z inwestorem International Mercantile Marine Company doprowadzili do tragedii, żeby wyłudzić największe odszkodowanie w dziejach żeglugi morskiej. twórcy tej zdumiewającej teorii argumentowali, że gdyby to nie było prawdą, Bruce Ismay wraz z kapitanem Smithem nie zignorowaliby ostrzeżeń o górach lodowych. Dodatkowym dowodem przemawiającym za prawdziwością tej tezy miał być fakt, że podczas katastrofy Ismayowi nie spadł nawet głos z głowy.

W rzeczywistości, zamiast rzekomych zysków z ubezpieczenia, dla White Star Line zatonięcie Titanica było ogromnym ciosem finansowym. Wybudowanie statku kosztowało 7,5 miliona dolarów (ok. 400 mln dzisiaj). Nikt nie myślał poważnie o ryzyku zatonięcia.

Najpierw pojawiła się teoria głosząca, że Ismay świadomie doprowadził do katastrofy Titanica, licząc na duże odszkodowanie. Potem twierdzono, że statek… nie zatonął.

Kolejna spiskowa teoria zakładała, że blacha użyta do produkcji kadłuba była zbyt słaba, ponieważ Ismay świadomie próbował zaoszczędzić na budowie statku.

Najbardziej twórczy tropiciele spisków twierdzili, że Titanic nigdy nie zatonął. Według nich został on ukryty, by po latach pod inną nazwą pływać po morzach i oceanach. Ostateczny kłam temu mitowi zadało odkrycie wraku w 1985 roku przez francusko-amerykańską ekipę naukowców. Ale i ta wyprawa dała pożywkę kolejnym fascynatom alternatywnych teorii.

Po zbadaniu pochodzącej z kadłuba blachy okazało się, że stal, której użyto do jej produkcji, była zbyt cienka i krucha. Im bardziej spadała temperatura powietrza i wody, tym bardziej stal stawała się podatna na pęknęcia. Spowodowane to było zbyt dużą domieszką innych metali oraz zanieczyszczeń niemetalicznych, m.in. tlenku siarki. Wysnuto więc tezę, że Ismay był nie tylko egoistycznym bufonem i tchórzem, lecz również kutwą.

Miał on zaoszczędzić na materiałach o wysokiej jakości i uzbroic kadłub transatlantyku w poszycie z najpośledniejszej stali.

Gdy jednak minęła fala oburzenia, zaczął być słyszalny głos rozsądku. Podpowiadał on, że rygorystyczne normy dotyczące jakości stali używanej do produkcji statków zostały wprowadzone dopiero w drugiej połowie XX wieku. W czasach, gdy budowano Titanica, takie normy po prostu nie istniały. Materiały, z których powstał parowiec, w porównaniu z dzisiejszymi rzeczywiście nie zachwycały. Jednak stal użyta w stoczni Harland and Wolff była, jak na ówczesne czasy, pierwszorzędna. Ze stali tej samej jakości zbudowano Olympica i Britannica. Również konkurencyjna linia Cunard, która wcześniej zwodowała Lusitanię i Mauretanię, nie mogła dysponować lepszymi surowcami. Ale nawet gdyby do stworzenkia dumy White Star Line użyto stali o dzisiejszych właściwościach, na niewiele by to się zdało. Przy uderzeniu z tak dużą prędkością w górę lodową, jak pokazały przeprowadzone symulacje komputerowe, i tak doszłoby do rozszczelnienia kadłuba.

Jedna z najdziwniejszych teori spiskowych głosiła, że na pokładzie Titanica znajdowała się egispka mumia zwana Zatapiaczką statków. To za jej sprawą transatlantyk miał pójść na dno…

Czego nigdy się nie dowiemy?

Do dziś nie ma pewności, kto był prawdziwym bohaterem akcji ratunkowej po katastrofie Titanica ani czy rzeczywiście strzelano do pasażerów, by zapanować nad tłumem.

***

Ismay nigdy nie wytłumaczył, dlaczego chciał, żeby statek płynął tak szybko, skoro znał zagrożenie i wiedział, że nie dopłynie do celu szybciej, niż statki konkurencji.

***

Dopiero pod koniec ubiegłego wieku ustalono, że pod naciskiem góry lodowej ustąpiły nity, łączące stalowe płachty statku.

Strona 4 z 11

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén