Tag: Mohenjo Daro

Przygniatające dowody ingerencji obcych istot w rozwój ludzkości

 Poniższy artykuł pochodzi z 70-tego numeru Nexusa.

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresemhttp://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl 

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

Liczne malowidła religijne przedstawiają w otoczeniu świętych osób wizerunki unoszących się w powietrzu obiektów, które do złudzenia przypominają znane nam współcześnie UFO, co prowadzi do wniosku, że obce istoty towarzyszą nam od zamierzchłych czasów.

Czytając tytuł tego artykułu praAJĄNIATwie każdy zastanawia się zapewne, co też takiego autor miał na myśli? Czy odkryto jakiś sarkofag z mumia istoty pozaziemskiej? Czy może odkopano gdzieś na pustyni statek kosmiczny w kształcie dysku? Nic takiego nie miało miejsca, co nie zmienia jednak faktu, że dowody są przygniatające. Chodzi o fakty z kilku dziedzin, które zestawione razem tworzą całość wręcz niepodważalną. Nie da się ich w żaden sensowny sposób wytłumaczyć inaczej jak przez odwołanie się do ingerencji cywilizacji pozaziemskiej. Dotarcie do nich zajęło mi wiele lat i przedstawiłem je w dwóch książkach, które ukazały się pod koniec ubiegłego roku: Chrystus i UFO oraz znacznie rozszerzone, nowe wydanie książki Oś świata. Obejmują one dwa zagadnienia z różnych okresów historycznych, jednak doskonale się uzupełniają. Oś świata prezentuje dowody z czasu rozkwitu najstarszych cywilizacji starożytnych , natomiast Chrystus i UFO poświęcona została, jak wskazuje tytuł, dowodom z czasów biblijnych. Zacznę od tematu przedstawionego w tej drugiej.

Jesteśmy przyzwyczajeni do tak zwanej historii biblijnej jako do utrwalonego, jednoznacznego kanonu. W zasadzie trudno było spodziewać się, że nagle kanon ten okaże się mieć konkurencję, która z jednej strony była kiedyś akceptowana przez Kościół, a z drugiej pokazuje nam jednak rzeczywistość diametralnie inną. Relatywizm kanonu biblijnego? Jak to w ogóle możliwe? Otóż, okazało się to możliwe dzięki kilku brzemiennym w skutki okolicznościom.

To prawda, trudno byłoby obecnie spodziewać się, że na przykład papież będzie omawiał związek pomiędzy fundamentami religii chrześcijańskiej a cywilizacjami pozaziemskimi. Był jednak okres, w którym ludzie nie rozumieli samego pojęcia „cywilizacja pozaziemska” i informacje o tego rodzaju związkach bez problemu przechodziły przez filtr cenzury kościelnej – w okresie średniowiecza i renesansu.

„Zgrzyty” wynikające z powiązania zagadnienia cywilizacji pozaziemskich z wiarą nie były co prawda rozumiane przez ludzi z tamtych czasów, ale najważniejsze jest to, że są zrozumiałe dla nas dzisiaj. Niektórzy Czytelnicy zapewne zetknęli się już kiedyś z przykładami sztuki sakralnej, na których oprócz kontekstu religijnego przedstawiano typowe UFO. Pewne przykłady tego rodzaju były już znane, sam zamieściłem kilka w wydanych wiele lat temu książkach Wizyty z nieba i Księga dowodów. Co innego jednak parę odosobnionych przykładów, a co innego obszerny zbiór tego rodzaju dzieł, który daje już pewien spójny obraz. Dotarcie do tego rodzaju świadectw zajęło mi wiele lat i w rezultacie udało mi się zgromadzić zbiór, którego wartość dowodowa jest na tyle duża, że wspomniane dzieła pochodzą z różnych krajów, z różnych epok (od XIV do XVIII wieku), a nawet z różnych kręgów kulturowych – zjawisko to odcisnęło bowiem swoje szokujące piętno na całym obszarze Europy oraz w strefie oddziaływania Kościoła bizantyjskiego do Gruzji włącznie. Wszystkie one mają jednak zasadniczą cechę wspólną: obiekty latające przedstawiono mianowicie w „świętym” kontekście i na ogół towarzyszą one Chrystusowi oraz/lub Matce Boskiej. Przedstawiona na nich rzeczywistość jest w dużej mierze zgodna ze sobą – na przykład dwa freski o zupełnie innym rodowodzie przedstawiają UFO unoszące się nad ukrzyżowanym Chrystusem, które są bardzo podobne. Względne bogactwo tych dzieł pozwala wręcz na zilustrowanie poszczególnych etapów życia Chrystusa w sposób zupełnie inny niż powszechnie znany – można stworzyć pewną chronologię tego zjawiska. Od obrazu Giotta przedstawiającego tak zwaną gwiazdę betlejemską (obserwacji której nie odnotowano jednak w innych częściach świata) poprzez „alternatywne” przedstawienie chrztu Chrystusa i jego „alternatywne” ukrzyżowanie, po wniebowzięcie, które dokonuje się wewnątrz dziwnego obiektu latającego. Wszystkie te obrazy, freski, a nawet arrasy, mają – powtarzam – jedną cechę wspólną, którą jest występowanie UFO w tle, przy czym nie pozostawiono nawet cienia wątpliwości na temat tego, o jak głęboki związek chodzi.

Jakiego rodzaju są to obiekty? Zaskakuje refleksja, że przegląd ten nie odbiega znacząco od współczesnej statystyki ufologicznej. Na ogół przedstawiano dyski, kule lub obiekty w kształcie zbliżonym do kropli. Jeszcze bardziej szokuje fakt, że w tych przypadkach, w których dyski przedstawiono w widoku z boku (bo są też dyski widoczne mniej lub bardziej od dołu, wtedy są widoczne jako elipsy), ich podobieństwo do współczesnych UFO nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości – mamy kształty przypominające odwrócony spodek lub talerz. Kształty są dosłownie takie same, jak na współczesnych fotografiach. Co z tego wynika?

Przede wszystkim realność zjawiska jest w tym świetle niepodważalna, ponieważ to samo pojawiało się w różnych miejscach ówczesnego świata chrześcijańskiego i w różnym czasie oraz dlatego że pasuje to zarazem do wzorca znanego z obecnej epoki. Poza tym mamy do czynienia ze spójnym szeregiem faktów obejmującym cały określony aspekt historii (dla naszej kultury aspekt fundamentalny!), w tym niemal cały okres życia Chrystusa. Widać więc, że nie ma mowy o jakiejś przypadkowej obserwacji jednego obiektu na niebie, nie mogło też wziąć się to z przypadkowego podobieństwa jakiejś chmury do dysku z kopułą. Obcy nie pojawili się w tym aspekcie historii ani przypadkowo, ani jednorazowo, lecz ewidentnie siedzieli w nim po uszy. Mamy więc dowód manipulowania rozwojem kulturowym ludzkości. 

Pamiętam rozmowę z nieżyjącym już Arnoldem Mostowiczem, który podsumował kiedyś podobne rozważania stwierdzeniem: „UFO towarzyszy ludzkości, jak długo ona istnieje”. Wystarczy jednak przejrzeć najważniejsze z reprodukcji tych dzieł sztuki sakralnej (zajmujących w książce 16-stronicową kolorową wkładkę i kilka stron czarno-białych), aby stało się jasne, że obiekty klasyfikowane obecnie jako UFO robiły o wiele więcej niż tylko „towarzyszyły” ludzkości. Można to porównać do sytuacji, gdy przyzwyczajeni do jakiejś scenerii, nazywanej „rzeczywistością, nagle przekonujemy się, że podniosła się kurtyna, o istnieniu której dotychczas nie wiedzieliśmy, i ujrzeliśmy kulisy, a tam sznurki łączące postacie ze sceny z jakimiś dłońmi znajdującymi się wyżej. na obrazach i freskach nie ma co prawda sznurków, ale są snopy światła i promienie laserów… Na jednym z obrazów przedstawiono nawet scenę, w której wyrocznia zwraca uwagę rzymskiego cesarza na znajdujący się nad nim wielki dysk, na którym ukazał się skrót imienia Chrystusa. Czyż trzeba lepszej reklamy adresowanej do wahającego się władcy? Nagle staje się jasne, jakim cudem chrześcijaństwo tak szybko zmiotło z rzymskiej sceny religijnej dziesiątki innych konkurencyjnych kultów. A trzeba wiedzieć, że w tym okresie nawet pewne pojęcia, takie jak wstrzemięźliwość i skromność, awansowały do miana bogów i bogiń i stawały się obiektami kultu (to, że w sądzie możemy wciąż natknąć się na przykład na posąg Uczciwości, to nie przenośnia poetycka, ale wierne przeniesienie rzeczywistości rzymskiej). Wierzeń takich jak heretycki odłam judaizmu, jakim początkowo było chrześcijaństwo, było w gruncie rzeczy bardzo wiele i dzisiaj poza specjalistami z wąskiej dziedziny nikt o nich nie pamięta.

Znaczenie tych dowodów, będzie jeszcze większe, gdy uświadomimy sobie, że sztuka sakralna, zwłaszcza w okresie średniowiecza, podlegała ścisłemu nadzorowi teologicznemu i nie było tu szczególnej dowolności pozostawionej artyście, a, po drugie, sztuki tej nie można odczytywać w myśl tych samych zasad, według których dzisiaj odbieramy sztukę abstrakcyjną – takie pojęcie w ogóle wtedy nie funkcjonowało. Twórcy sztuki kościelnej i ich z reguły kościelni zleceniodawcy zawsze traktowali przekazywane treści bardzo dosłownie (w każdym razie w porównaniu z percepcją człowieka współczesnego). Zagadnieniu różnic percepcyjnych w stosunku do czasów współczesnych i kontekstowi kulturowemu poświęcona została znaczna część książkiChrystus i UFO, jest to bowiem czynnik o podstawowym znaczeniu. Oczywiście wiąże się to z zagadką źródeł, z których czerpano. Muszę przyznać, że wprawdzie pewne opisy, które można odnieść do określonych źródeł – naocznych świadków – istnieją i są obecnie znane, jednak wyjaśnia to problem tylko w niewielkim stopniu, zwłaszcza że te znane opisy dotyczą innych sytuacji, niż zostały przedstawione na obrazach. Mimo znacznego wkładu pracy nie udało mi się ustalić, na czym konkretnie ci artyści się opierali. Jesienią 2008 roku konsultowałem się w tej sprawie między innymi ze znawcą zagadnienia symboliki i ikonografii Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW) w Warszawie, autorem wielu opracowań. Pokazałem mu kilka przykładów, jednak dla niego również było to kompletną zagadką. Jedno jest jednak pewne: w tamtym przesyconym mistyką okresie w obiegu funkcjonowało wiele tekstów, które później celowo zniszczono lub ukryto, albo zniknęły one z późniejszego horyzontu niejako naturalną koleją rzeczy, chociażby dlatego, że pochodziły z czasów, gdy nie znano jeszcze druku i istniały w pojedynczych egzemplarzach. Pomimo to musiały mieć wtedy status źródeł „pełnoprawnych”, w przeciwnym razie hierarchia kościelna nie uznawałaby utrwalonej w nich rzeczywistości.

Trzeba też pamiętać, że w średniowieczu nie istniał jeszcze jednoznacznie ustalony kanon świętych pism – prośby takie (można rzec: cząstkowe) podejmowano na różnych soborach, jednak de facto w obiegu były bardzo różne pisma. Zresztą, w tamtych czasach, gdy nie znano druku, a zbiory, na przykład klasztorne, składały się w  większości z dzieł w dzisiejszym rozumieniu unikalnych, nie można było po prostu wyliczyć „tytułów znajdujących się na indeksie”, bo nikt dokładnie nie wiedział, co i gdzie się znajduje. Taki „filtr” nie byłby szczelny. Ostateczny kanon pism biblijnych określono dopiero na Soborze Trydenckim w roku 1543, w związku z czym w okresie, w którym powstawały przedstawione tu dzieła sakralne, ich autorzy mogli jeszcze odwoływać się do stosunkowo bogatego zasobu źródłowego. fakt, że ludzie nie rozumieli pojęcia „obiekt latający” tak jak dzisiaj (jako techniki), powodował oczywiście, że umieszczenie takowego na obrazie nie wywoływało „alarmu”. Jeśli tylko było to zgodne ze źródłami, o których wiedział autor lub jego zwykle duchowny zleceniodawca lub odbiorca, to było to akceptowane (bo często zamawiał obraz jakiś możny fundator, ale wtedy na ogół musiał spełniać on kryteria duchowego odbiorcy…). Zaistniał więc ciekawy paradoks: ciemnota średniowiecza i rygorystyczne traktowanie doktryny nie przeszkadzało w „przemycaniu” na światło dzienne tego rodzaju informacji, których w dzisiejszych realiach na pewno by nie ujawniono! Drugi paradoks to, że przekazy odbierane przez Kościół (zapewne) jako obrazoburcze wtedy traktowano jako kluczowe dla widzenia rzeczywistości boskiej – jako święte. Ta ich waga zapewne wynikała wprost z opisów, na jakich się opierano. Chodzi więc o całkiem poważny problem wymagający głębszego zastanowienia. O tyle ważny, że bez wątpienia obejmujący informacje przeznaczone dla potomności… Zaryzykuję twierdzenie, że uświadomienie sobie tego zagadnienia, tych faktów, to jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń, jakie może nastąpić w naszych czasach. Upoważnia to również do postawienia sobie całego szeregu fundamentalnych pytań, przede wszystkim o to, jak to możliwe, że możemy mieć prawdę na przysłowiowym talerzu, a mimo to jako ludzkość nie widzieć jej. Jest to klucz nie tylko do zrozumienia roli UFO, ale w ogóle do zrozumienia naszej cywilizacji, do uświadomienia sobie, jak dziwne mechanizmy rządzą jej funkcjonowaniem. Rozważaniom na ten temat, mam nadzieję że nie jałowym, poświęciłem prawie połowę wspomnianej książki. Wnioski poparłem przykładami…

Bardzo ciekawe są dwa wiążące się z tym zagadnienia opisane obszerniej w książce. Pierwsze to skonfrontowanie tych obrazów (których zreprodukowano około 20) z szeregiem relacji dotyczących wniebowzięć i innych zastanawiających kontaktów z obcą inteligencją – bo jakby na sprawę nie patrzeć, tak czy inaczej, chodzi o inteligencję obcą. Drugie natomiast to oznaki dokonujących się współcześnie zmian w nastawieniu samego  Kościoła. Jak wspomniałem, nasz rodzimy ekspert od symboliki i ikonografii chrześcijańskiej z interesującego nas okresu nic w istocie nie wyjaśnił, jednak ciekawe sygnały napływają od pewnego czasu z Watykanu…

W niniejszym artykule pozwolę sobie zaznaczyć tylko najistotniejsze fakty. Wydaje się, że sprawcą zmian jest sam papież Benedykt XVI, który nadzorował wcześniej jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary wiele ciekawych badań, od dotyczących właśnie tych spraw po objawienia i tak zwaną tajemnicą fatimską (zresztą, pochodzący z Fatimy opis świetlistej kuli wpasowuje się w ten sam schemat) 11 czerwca 2006 roku podczas modlitwy na Anioł Pański wygłosił do zgromadzonych nieco zaskakujące słowa:

„Wszechświat, dla posiadających wiarę, w całości mówi o Bogu w Trójcy jedynym: od międzygwiezdnej przestrzeni aż po mikroskopijne cząsteczki”.

Dokładnie tydzień później podczas obrzędu poświęconego Eucharystii dodał jeszcze, jakby chcąc podkreślić znaczenie tej kwestii:

„Promień Eucharystii nie wyczerpuje się w obrębie Kościoła, wartość Eucharystii ma zasięg kosmiczny”.

To ostatnie zdanie trudno odebrać inaczej niż jako nawiązanie do życia pozaziemskiego; jako komunię, która przecież materii nieożywionej nie dotyczy. Głos w tej sprawie zaczęło zabierać także wielu teologów, duchownych i świeckich związanych z Kościołem, a zwłaszcza duchownych watykańskich. W kwietniu 2007 roku astronomowie odkryli planetę podobną do Ziemi krążącej wokół jednej z gwiazd (w sumie odkryto już wiele planet poza naszym układem), co stało się pretekstem do kolejnego poruszenia tych kwestii. W reakcji na toDziennik przeprowadził wywiad z teologiem prof. Tadeuszem Gadaczem, byłym współpracownikiem księdza Tischnera. Na pierwsze pytanie: „Czy Bóg mógł stworzyć inne światy? Czy dałoby się pogodzić istnienie kosmitów z religią chrześcijańską?” – odpowiedział następująco: „Odkrycie życia rozumnego poza Ziemią nie stoi w żadnej sprzeczności z nauką chrześcijańską, bo mamy tak fundamentalne idee jak Stworzenie: Bóg stworzył nie tylko Ziemię i człowieka, ale także cały kosmos. Poza tym w idei zbawienia zawarta jest jego powszechność. W wielu księgach biblijnych występują stwierdzenie mówiące, iż zbawienie obejmuje wszystko, co istnieje. Nie możemy jako ludzie żyjący na małej planecie mieć egoistycznego przekonania, że jesteśmy sami we Wszechświecie. […]”

Później, w roku 2008, głos zabrał szef watykańskiego obserwatorium astronomicznego w Castel Gandolfo ksiądz Jose Gabriel Funes:

„Można przyjąć, że istnieją inne światy, także bardziej rozwinięte od naszego bez kwestionowania wiary…”

To stwierdzenie zaskakiwało już odwagą i otwartością, choć nie było ostatnim tego rodzaju. Trudno oczywiście nie zastanowić się, dlaczego zostało wypowiedziane! Co ciekawsze Funes (duchowny argentyński) został niespodziewanie mianowany szefem obserwatorium po wypowiedzi swojego poprzednika w tej samej sprawie, która była sceptyczna! Oficjalnie podano, że chodziło o „przyczyny zdrowotne”. Co jeszcze ciekawsze, Benedykt XVI przeprowadził identyczną roszadę na stanowisku kierowniczym także w drugim obserwatorium, z którego korzysta Watykan, w Arizonie, gdzie sceptyka zastąpił jezuita znany z otwartego podejścia do UFO. Dlaczego dyrektorzy obserwatoriów astronomicznych mają reprezentować postawy dopuszczające istnienie określonej rzeczywistości, to już chyba każdy sam może sobie odpowiedzieć…

7 maja 2006 roku inny wysoko postawiony dostojnik watykański, ksiądz Corrado Balducci, wziął udział w programie włoskiej telewizji na temat UFO (kanał „Speciale G2”) i ku zaskoczeniu, zarówno gospodarzy, jak i widzów, wyjął wielką odbitkę fotograficzną przedstawiającą formację UFO w kształcie idealnego krzyża (to znaczy mającego proporcje krzyża chrześcijańskiego). Miało to służyć przekazaniu informacji, że Watykan o wszystkim wie. Ale konkretnie o czym? Najwyraźniej „coś jest na rzeczy”, coś się dzieje, lecz Watykan nie chce lub nie może podać powodów czy szczegółów otwarcie. Tak czy inaczej, w dziełach Kościoła jest to niewątpliwie zjawisko bez precedensu.

Zacytowane wcześniej wypowiedzi hierarchów Kościoła na temat cywilizacji pozaziemskich (w tym stwierdzenie Funesa, że one istnieją!) w istocie „omijają” problem, któremu poświęcona jest wspomniana książka – problem związku tych cywilizacji z pewnymi wydarzeniami sprzed dwóch tysięcy lat. Kwestia tych związków – faktycznych czy potencjalnych – z samą religią traktowana jest dość płytko. Mimo to udało mi się odnaleźć wypowiedź odnoszącą się do sedna problemu. Jej autorem jest sam Balducci! Przyznał on, że relacje świadków dotyczące obserwacji UFO nie mogą być dyskredytowane, ponieważ „ludzkie świadectwa są fundamentem życia społecznego i religijnego”. Gdybyśmy je dyskredytowali, „pozbawilibyśmy religii chrześcijańskiej jej fundamentów”. W kwestii obiektów latających stwierdził: „Możemy wykluczyć anioły, a zwłaszcza diabły […] oni nie potrzebują obiektów latających, aby pokazywać się ludziom… Kościół nie będzie się wypowiadał na ten temat, to jest domeną nauki. Co do możliwości życia na innych planetach, to Biblia tego nie wyklucza, jako że moc Boga nie zna granic”.

Jest to pogląd ciekawy i „postępowy”, jednak dzieła sztuki sakralnej zaprezentowane we wspomnianej książce pokazują, że posiada on zasadniczą lukę. Wygląda bowiem na to, że „rydwany aniołów” i statki pozaziemskie to jedno i to samo! Przy tej okazji pojawia się też problem ewentualnego podejścia, w którym nie dostrzega się sprzeczności rzeczywistości technicznej z wyobrażeniem religijnym. Jeśli jednak ktoś sądzi, że aniołowie mogli korzystać z techniki umożliwiającej im przemieszczanie się w przestworzach, to rodzi się wtedy pytanie o to, w czym dokładnie dopatrzył się ich boskiego charakteru. Jest to wyzwanie, które dla duchownych jest niemożliwe do pokonania.

Druga ze wspomnianych we wstępie książek poświęconych ingerencji wyższej inteligencji w rozwój ludzkości (Oś świata) początkowo wcale nie miała mieć takiego charakteru. W porównaniu ze starszym wydaniem z 2002 roku została znacznie rozszerzona i, na dobrą sprawę, w połowie napisana od nowa. W ciągu minionych siedmiu lat pojawiło się bardzo dużo nowych informacji początkowo zbieranych z myślą o wydaniu amerykańskim (które ukazało się w roku 2008 jako Axis of the World). Ostatnie jej polskie wydanie jest jeszcze bardziej ulepszone w stosunku do tego zza oceanu. Formalnie książka ta jest poświęcona pewnej tajemnicy dotyczącej śladów łączących najstarsze ziemskie cywilizacje, zwłaszcza tropowi związanemu z wymarłym odłamem białej rasy, który zaznaczył swoją migrację z Azji nie tylko na zachód, w stronę Europy, ale przede wszystkim na wschód – w poprzek Pacyfiku.

Czasami tak jest, że autor pisząc książkę nie zdaje sobie sprawy, jaki ogólny obraz się z niej wyłoni, zwłaszcze gdy oparta jest ona na bardzo wielu różnych źródłach i zawiera bardzo wiele powiązanych ze sobą wątków. Tak było i tym razem. Dopiero gdy ją sam przeczytałem po jej ukończeniu, uległem wrażeniu, że w gruncie rzeczy stanowi ona uzupełnienie pracy Chrystus i UFO, tak jakby była odrębnym rozdziałem poświęconym temu samemu problemowi, z tym że tutaj chodzi o epizod w historii ludzkości znacznie poprzedzający czasy biblijne. Wnioski, jakie się nasuwają, są jednak analogiczne, chociaż nie jestem pewien, czy choć raz pada w książce określenie „cywilizacje pozaziemskie”. Na podstawie przedstawionych faktów nie da się jednak wyciągnąć innych wniosków. Podam przykład: punktem wyjścia do „zagłębienia się” w zagadnienie, które ostatecznie okazało się bardzo rozległe i głębokie, był fakt odkrycia już przed drugą wojną światową, że pismo używane przez bodaj najstarszą znaną „wielką” cywilizację starożytną – cywilizację Doliny Indusu, której pozostałości znajdują się dzisiaj w Pakistanie – jest tym samym, które odkryto na Wyspie Wielkanocnej położonej w południowo-wschodniej części Pacyfiku. Problem jest o tyle zastanawiający, że, po pierwsze, centrum cywilizacji Doliny Indusu (Mohendżo Daro) i Wyspa Wielkanocna znajdują się niemal dokładnie po przeciwnych stronach kuli ziemskiej. Oznacza to, że najwyraźniej jacyś zupełnie dziś zapomniani nosiciele równie zapomnianej starożytnej kultury (zaginiony lud, czego w książce dowodzę!), wiedzieli, że Ziemia jest kulą i byli w stanie skorelować ze sobą punkty leżące po jej przeciwnych stronach. Tysiące lat temu! Dodatkowo okazuje się, że oba pisma stanowią wzajemne lustrzane odbicia – to znaczy zarówno hieroglify, jak i całe teksty wyglądają tak, jakby były oglądane przy pomocy lustra! Tak jakby realizatorzy tego przemilczanego obecnie, globalnego przedsięwzięcia chcieli nam przekazać, że zdawali sobie sprawę z charakteru opisanej korelacji. W książce użyłem obrazowego porównania, że jest to tak, jakby nagle na Alasce odkryto lustrzane odbicie egipskiej Wielkiej Piramidy. Całe fundamenty egiptologii można by wtedy z czystym sumieniem wyrzucić na śmietnik. Bo jak tak gigantyczny przeskok pogodzić z wiedzą akademicką? Zwłaszcza że był to przeskok obejmujący tylko jedną kulturę… To jest po prostu niemożliwe. Mowa przecież o okresie, gdy na naszej planecie cywilizacje dopiero się kształtowały. I nagle w tym kontekście pojawiają się działania realizowane na globalną skalę, precyzyjnie. Nie chodzi przy tym wyłącznie o oba wspomniane wcześniej punkty. W połowie drogi na łączącej je linii znajdują się najbardziej chyba tajemnicze ruiny na Ziemi, znane jako Nan Madol. Profesor, który odczyta wspomniane pismo, stwierdził przy tym, że ta nazwa odczytana w języku związanym z „lustrzanym” pismem znaczy… „w połowie drogi”. Śladów podobnej rangi jest więcej – cała książka jest im poświęcona i nie są to żadne domysły czy nadinterpretacje, ale rzeczy znane naukowcom, których nie potrafią oni jednak wyjaśnić, a w wielu przypadkach nie potrafią nawet powiązać ich ze sobą. Tworzy to w sumie obraz, który bez względu na to, jakbyśmy tego chcieli, nie da się żadną miarą pogodzić z potocznymi wyobrażeniami na temat początków dziejów na naszej plancie.

Końcem łańcucha śladów, którymi starałem się podążyć, są ruiny, których interpretacją zajmowałem się już wcześniej, co nie zmienia faktu, że ich ignorowanie przez naukę tylko potwierdza wyłaniającą się przy tej okazji regułę. Ruiny te leżą w Boliwii w Ameryce Południowej i znane są pod nazwą Puma Punku. W porównaniu ze starszym wydaniem Osi świata ich opis został rozszerzony o wiele nowych faktów, jednak najważniejszym plusem nowego wydania jest film dokumentalny na ten temat, który jest dołączony do książki w formie płyty DVD, gdzie widać wszystko znacznie lepiej niż na drukowanych reprodukcjach.

Puma Punku bez przesady można określić mianem ruin, które nie mają odpowiednika nigdzie indziej na świecie! Można zadać sobie pytanie: a cóż takiego może być niezwykłego w kamieniach? Precyzja? Przecież to tylko kwestia czasu poświęconego na przykład na ich szlifowanie czy polerowanie. Nie, problem polega na czymś zupełnie innym. Mamy tam do czynienia ze skomplikowanymi kształtami, które są dokładnie powtarzane (są serie określonych bloków), a przy tym wykorzystano je z tak dużą precyzją, że po prostu nie dałoby się tego zrobić ręką „na oko” na takiej samej zasadzie, na jakiej nie otrzymano równiej i gładkiej szyby próbując piaskiem szorować odlaną płytę szklaną i wyznaczając równość powierzchni przy pomocy sznurka, do czego, mniej więcej, sprowadza się interpretacja oficjalnej archeologii. Można owszem, wykonać blok z równymi bokami, ale jeśli ma to być bardzo skomplikowany kształt z profilami wchodzącymi w głąb i składający się na przykład z 86 płaszczyzn, przy czym wszystkie detale wykonane są bez zarzutu, a na nie uszkodzonych powierzchniach widać precyzję na poziomie 0,1 mm, to mamy namacalny i jak najbardziej konkretny dowód istnienia w zamierzchłych czasach cywilizacji technicznej. Wystarczy, zresztą, spojrzeć na serie wykonanych w blokach otworów, aby każdy, kto ma chociaż minimum percepcji i wyobraźni technicznej, zdał sobie sprawę, że mamy tu coś, co znany kiedyś rosyjski badacz i teoretyk tak zwanych paleokontaktów, Wladimir Awiński, określił mianem „technicyzmów niezgodnym z kontekstem historycznym epoki”. Jednym słowem, klasyczny przykład „powrotu do przyszłości”…

Aby było jasne, udałem się z prośbą o konsultację do współczesnego specjalisty od obróbki kamienia, prezes jednej z najlepszych firm w Polsce, który popatrzył na zdjęcia i zapytany o to, jak jego zdaniem coś takiego mogło być wykonane tysiące lat temu, odparł po chwili zastanowienia, że… „nie starcza mu na to wyobraźni” oraz że „było to wręcz niewykonalne”. Fragment tego wywiadu znalazł się oczywiście na wspomnianej płycie DVD. Z archeologiem, który był zresztą w Puma Punku, też próbowałem na ten temat porozmawiać, ale nie był w stanie nic ciekawego powiedzieć na temat zastosowanej technologii. Odniosłem wrażenie, że w ogóle nie myślał takimi kategoriami. Owa zagadka archeologiczna, jest – powtarzam – czymś niepodważalnym. To nie hipoteza formułowana na podstawie na przykład jednego zdjęcia czy jakiś wniosek poszlakowy. To obszerne zagadnienie, o którym, tak samo jak w przypadku latających talerzy unoszących się nad Chrystusem i Matką Boską, w gruncie rzeczy wiadomo było od dawna. Tu nie ma na dowolności interpretacji. Mamy po prostu fakty, w dodatku materialne, które stoją w sprzeczności z podstawowymi założeniami dotyczącymi korzeni ludzkiej cywilizacji. Warto przy tym zauważyć, że wyłaniający się obraz tego rodzaju tworzy coś w rodzaju zwierciadła, w którym w istocie zobaczymy obraz nas samych. Obraz każący zadać sobie pytanie: jak to jest możliwe, że nie jesteśmy w stanie dostrzec tego, co było (i jest) wokół nas cały czas? Jest to pytanie, które uznałem za fundamentalne i, jak wspomniałem, rozważaniom z nim związanym poświęciłem sporo miejsca. Jest to wyzwanie, które stoi przed nami, a uświadomienie go sobie jest pierwszym krokiem na drodze do pokonania pewnego progu – ważniejszego niż większość ludzi sobie wyobraża.

Igor Witkowski

Sześć wielkich zagadek starożytności

Poniższy artykuł pochodzi z 43 numeru Nexusa.

Strona internetowa wydawcy to http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do wydawcy Nexusa (Agencji Nolpress) to 85 653 55 11

Oficjalna archeologia twierdzi, że wszystko, co dotąd odkryto, zostało zbadane i wyjaśnione, co nie jest prawdą, albowiem wciąż istnieje bardzo wiele spraw wymagających rzetelnego wytłumaczenia.

Znaleźliśmy się obecnie w bezprecedensowym punkcie zwrotnym naszej historii. W ostatnich dwóch latach ukształtowały się dwie wersje starożytnej historii. Jedna z nich będziemy nazywali historią „alternatywną”, a drugą „oficjalną”. Pierwsza zastanawia się nad szeregiem anomalii i stara się wyciągnąć sensowne wnioski z istniejących danych, na przykład piramid – w jakim celu je zbudowano, kto i kiedy? Druga natomiast prowadzi wykopaliska, kataloguje naczynia i stara się obronić swój punkt widzenia mówiący, że nie ma żadnych zagadek i że wszystko zostało już wyjaśnione.

Jeszcze piętnaście lat temu obie szkoły zdawały się prowadzić nieformalny dialog, jednak wszystko zmieniło się, gdy zrodziły się poważne kontrowersje w sprawie datowania Wielkiego Sfinksa i kiedy Chris Dunn opublikował książkę The Giza Power Plant: Technologies of Ancieny Egypt (Siłownia w Gizie – technika starożytnego Egiptu).

Obecnie nie ma już dialogu i żadnej debaty prowadzonej w „rękawiczkach”. Rzecznicy „oficjalnej historii” przybrali bardziej polityczną i ideologiczną postawę. Ograniczają się do interpretowania oficjalnej historycznej „prawdy” i oskarżania tych, którzy ważą się poddawać ją w wątpliwość.

Właśnie w tym kontekście prezentujemy poniższe dane, których nasi „uczeni” – strażnicy kontrolujący nasze instytucje „wyższego kształcenia” – nie chcą brać pod uwagę.

WIELKA PIRAMIDA – PRECYZJA WYKONANIA

Ta ogromna budowla, ostatni z siedmiu cudów starożytności i największa kamienna budowla na świecie, wciąż wzbudza podziw i kontrowersje oraz inspiruje ludzi do prowadzenia zaciekłych sporów na jej temat. Zamiast zajmować się dobrze znanymi tajemnicami chcemy rzucić nowe światło na pewną ważną zagadkę, która zdaje się nie pasować do Egiptu „epoki kamiennej”.

Rzeczywistym wyzwaniem, jakie stanowi dla nas Wielka Piramida (Cheopsa) u progu dekady otwierającej trzecie tysiąclecie, jest jej fizyczny plan. Teoretycy do znudzenia roztrząsają problem dotyczący sposobu jej budowy oraz metafizyczne, kulturowe i religijne znaczenie, jak również kryjący się za jej konstrukcją symbolizm, i chociaż kilku autorów zaproponowało kuszące ewentualności, żadna z nich nie została ostatecznie udowodniona.

Zagadka pozostaje nierozwiązana.

Po pierwsze jej ogromne wymiary – oszałamiająca objętość i ciężar bloków, z których ja zbudowano – wciąż stanowią problem. Przy około 2,3 miliona bloków o wadze 4 milionów ton, piramida stanowi 2/3 masy Tamy Hoovera. Ogrom wymiarów i liczba bloków wydobytych z kamieniołomów i przetransportowanych na miejsce budowy składają się na liczne, przyprawiające o ból głowy, architektoniczne, konstrukcyjne i techniczne zawiłości.

Te problemy były wielokrotnie podnoszone i wciąż pozostają nierozwiązane, ale nadszedł czas, żeby zdefiniować jeszcze trudniejsze. Uważamy, że najbardziej „trudnymi” problemami są te, które dotyczą precyzji konstrukcji i wykonanej w ogromnej skali linii montażowej. Wymyślony przez egiptologów scenariusz z prymitywnymi narzędziami nie wyjaśnia:

1. Wykonania precyzyjnie obrobionych bloków ważących 16 ton każdy, spasowanych i połączonych zaprawą typu superglue, która utrzymała głazy, jakby były zespawane, tworząc prawie bezspoinową skorupę.

2. Wypoziomowanie twardej płynnej stały na podstawę o powierzchni 52610 m2 (5,26 ha) z precyzją uzyskiwaną obecnie przy zastosowaniu laserów.

3. Zorientowania podstawy względem prawdziwej północy (chodzi o północ geograficzną a nie magnetyczną) z minimalnym odchyleniem.

4. Wykucia „Zstępującego Przejścia” na odcinku 107 metrów w twardym skalnym podłożu przy nachyleniu 26 stopni z utrzymaniem idealnie prostej linii tunelu.

5. Spasowania całego masywu 48-piętrowej piramidy z jej wewnętrzną strukturą utrzymując kształt pozwalający budowniczym na uformowanie wierzchołka. (Te wewnętrzne elementy konstrukcyjne to cztery zagadkowe szyby wentylacyjne i skrzynia w Komnacie Królewskiej, która jest zbyt duża, aby można ją było wnieść przez otwór wejściowy i która nosi ślady cięć dowodzące, że wykonano je piłą o zębach z kamieni szlachetnych).

6. Stosowana w dużym zakresie różnych rodzajów obrobionego granitu wewnątrz komnat Wielkiej Piramidy.

Ojciec współczesnej egiptologii, Flinders Petrie, zachwycał się precyzją i rozmiarami bloków obudowy. Dokładnie je zmierzył i okazało się, że „średnia grubość połączeń wynosi 0,02 cala (0,5 mm), skąd średnia odchylenia cięcia kamieni od prostej i od kwadratu wynosi zaledwie 0,01 na długości 75 cali (190,5 cm), czyli wykonano je z dokładnością, jaką uzyskuje się przy stosowaniu najnowocześniejszych metod wykonywania prostych krawędzi na takiej długości”.

Firma inżynieryjna Daniel, Mann, Johnson & Menedhall przeprowadziła ekspertyzę sądową piramidy Cheopsa. Ich ustalenia opublikował magazyn Civil Engineerinng:

„Piramida została zorientowana tak, że boki jej podstawy są skierowane wzdłuż linii północ-południe lub wschód-zachód. Już samo to usytuowanie stanowi ogromne osiągnięcie, biorąc pod uwagę dokładność jego wykonania, co oznacza, że Egipcjanie musieli posłużyć się obserwacjami astronomicznymi – kompasu wówczas jeszcze nie znano. Wymiary piramidy są niezwykle dokładne, a miejsce, gdzie ją wybudowano, zniwelowano z dokładnością do ułamka cala, co jest porównywalne z dokładnością uzyskiwaną za pomocą niwelatorów laserowych”.

W podsumowaniu można wiele wyczytać między wierszami. jest wiele niewyjaśnionych aspektów Zstępującego Przejścia. Po pierwsze tunel ten ma wymiary 1,22 X 1,22 metra, co ledwie wystarcza dla jednego kopacza z młotem kamiennym w ręku. W jaki sposób miałby się tam zmieścić zespół kopaczy i wspólnie pracować, zwłaszcza, że już po wkopaniu się na głębokość 15 metrów pojawiało się dodatkowe utrudnienie w postaci ciemności? Co więcej, jak wyznaczono i utrzymano kąt spadku wynoszący 26 stopni bez światła i niwelatora? Brak sadzy na ścianach dowodzi, że nie używano pochodni. Petrie zmierzył również tunel i ustalił, że został on wykonany z zadziwiającą dokładnością 0,2 cala (0,5 mm), na długości 150 stóp (45,7 m) i 0,25 cala (6,35 mm) na całkowitej jego długości wynoszącej350 stóp (106,7 m). Twierdzimy, że to podziemne przejście z jego gładkimi ścianami kwadratowym przekrojem i dokładnie utrzymanym kątem spadu nie mogło być wydrążone przy zastosowaniu prymitywnych narzędzi i metod.

Wielka Piramida pozostaje największym cudem świata i zagadką starożytności. proponujemy, aby badacze poświęcili więcej uwagi tym szczegółom i zastanowili się nad materiałami użytymi wewnątrz tej piramidy, szczególnie tymi w otoczeniu szybów wentylacyjnych. Obecnie jest tam dwoje drzwi blokujących dostęp do bardzo ważnego szybu, który w roku 240 p.n.e. wskazywał na gwiazdę Syriusz.

POCHODZENIE PSA-INŻYNIERIA GENETYCZNA

Obecnie przejdziemy do zagadki niemal równej zagadce piramidy, mimo iż dotyczy czegoś znacznie mniej znanego, skrytego w mrokach zamierzchłej przeszłości.

Zacznijmy od prostego pytania, na które mamy, jak się wydaje, prostą odpowiedź: Co to jest pies? Otóż, jak dowiedli tego w ostatnim dziesięcioleciu genetycy, odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Okazuje się, że pokolenia antropologów, archeologów i biologów myliły się w kwestii pochodzenia „najlepszego przyjaciela człowieka”.

Przed zbadaniem DNA, co nastąpiło w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, ogólnie akceptowana teoria głosiła, że psy wyodrębniły się z gatunków psowatych, czyli kojotów, hien , szakali, wilków itp. około 15000 lat temu. Wyniki pierwszych wyczerpujących badań DNA zaszokowały naukowców. Okazało się bowiem, że wszystkie rasy psów pochodzą wyłącznie od wilków – w żadnym wypadku od innych psowatych. Druga część wyników badań była jeszcze bardziej zaskakująca – wyodrębnienie nastąpiło między 40 a 150 tysiącami lat temu.

Dlaczego te wyniki stanowią problem? Odpowiedzią na to jest kolejne pytanie: jak psy wyhodowano z wilków? Odpowiedź na to pytanie nie tylko jest trudna, ale wręcz niemożliwa! Nie dajcie się ogłupić pseudowyjaśnieniami prezentowanymi przez popularyzatorów nauki, którzy głoszą, że nasi przodkowie z epoki kamiennej oswoili wilki i jakoś (to, w jaki sposób tego dokonano, nigdy nie jest podawane) wyhodowali pierwszego zmutowanego wilka, praprzodka wszystkich psów. Krótko mówiąc, pies jest mutantem wilka.

Problemy pojawiają się w najistotniejszym momencie, kiedy dochodzi do wytworzenia psa i suki wszystkich podgatunków (przy założeniu, że można je wszystkie oswoić i z nimi współżyć). Zróbmy jednak krok dalej i wróćmy do zasadniczego pytania: czym jest pies? Pies jest zmutowanym wilkiem, który posiada tylko te cechy dzikiego przodka, które ludzie uznali za przyjazne i użyteczne. To bardzo zastanawiający fakt.

Proszę przez chwilę zastanowić się nad powyższymi stwierdzeniami. Jeśli ktoś sądzi, że psy ewoluowały z wilków w naturalny sposób , to się myli. Naukowcy doskonale wiedzą, że z powodu rygorystycznej hierarchii w grupie i zwyczajów rozrodczych, nigdy nie dojdzie do przetrwania mutanta, co jest solidnym argumentem przeciwko naturalnemu doborowi.

Skoro nasi przodkowie z paleolitu jakoś tego dokonali, mimo iż rzeczywiste problemy występujące podczas tego procesu są znacznie bardziej skomplikowane, przeto współcześni hodowcy wilków/psów nie powinni mieć problemów z jego powtórzeniem. Niestety, nie jest to takie proste, podobnie jak w przypadku Wielkiej Piramidy. Jak dotąd nie zgłosił się żaden z hodowców twierdzący, że może wziąć dwa czystej krwi wilki i stworzyć z nich psa bez pomocy inżynierii genetycznej.

Wyewoluowanie psa domowego z hordy dzikich zwierząt wydaje się być cudem. Nie powinno było do tego dojść i jest to kolejną zagadką.

MOHANJO DARO – BUDOWNICTWO

Biorąc pod uwagę, że domowe instalacje wodno-kanalizacyjne nie występowały w żadnej formie we współczesnych społeczeństwach przed XX wiekiem, oraz to, że do tego samego czasu nie istniało planowanie miast, za swoistą anomalię można uznać to, co znajdujemy w starożytnym mieście Mohenjo Daro.

To leżące w dolinie Indusu miasto zbudowano na planie siatki około 4500 lat temu, najwyraźniej planując i rozrysowując je przed położeniem pierwszej cegły. Ulice mają szerokość od 2,5 do 3,0 metra i zostały wyposażone w dobrze skonstruowane kanały odprowadzające wodę.

Mohenjo Daro podzielono na dwie części: cytadela znalazła się na wyższym poziomie i była wyposażona w wymyślny zbiornik o nazwie Wielka Wanna wykonany z wysokiej jakości cegły i przewodów. Wielka Wanna miała 12 metrów długości i 2,5 metra głębokości i według wszelkich kryteriów była ogromnym urządzeniem publicznym. Na tym wyższym poziomie znajdowały się również: ogromny spichlerz, duży budynek mieszkalny i kilka sal zgromadzeń. Wielka Wanna była wodoszczelna dzięki zastosowaniu dwóch warstw cegły, zaprawy wapiennej i bitumenicznego uszczelniania (smoła). W wannie była płytka część dla dzieci.

Zastanowić nas powinno, w jaki sposób ta starożytna kultura, o której nic nie wiemy (nie znamy nawet jej języka), stworzyła tak wyrafinowane miasto w czasie wyprzedzającym tego typu rozwiązania o tysiące lat? Inżynierowie budownictwa w tamtych czasach nie zdążyli jeszcze wypełznąć z krytych strzechą chałup, nie mówiąc już o rysowaniu planów skomplikowanych miejskich kompleksów. Widzimy potrzebę zwrócenia się do archeologów i historyków z następującymi pytaniami:

1. Gdzie są miasta, które charakteryzują się stopniem urbanistycznego rozwoju oraz społecznej i technicznej organizacji, które stanowiłyby etap prowadzący do tego, co osiągnięto w Mohenjo Daro?

2. Jak wytłumaczyć nagłe pojawienie się złożonego społeczeństwa w czasie, gdy pozostałe 99,9 procenta ludzkości żyło w skrajnie prymitywnych warunkach?

Nad tymi problemami nie można przejść do porządku dziennego pod aroganckim pozorem, że zostały one już wyjaśnione i omówione w wyniku kopania oraz etykietowania skorup i innych artefaktów. Byliśmy i jesteśmy niezmiernie pobłażliwi dla naszych „miękkich” nauk w odniesieniu do ich nonszalanckich twierdzeń o posiadaniu wszelkich odpowiedzi. W rzeczywistości mamy ich niewiele. Dlaczego więc rzucają kłody pod nogi niezależnych badaczy spoza „szklanych wież”? O cywilizacji Doliny Indusu, która rozciągała się kiedyś na długości tysiąca mil i obejmowała wiele innych miast o poziomie rozwoju podobnym do Mohenjo Daro, wiemy wyjątkowo mało.

Wpisujemy to na naszą listę wielkich zagadek i wzywamy ortodoksyjnych naukowców, aby udowodnili, że jest inaczej, podobnie jak w przypadku dwóch pierwszych zagadek. Podkreślamy, że cywilizacje doliny Indusu istniały w tym samym czasie, w którym powstawała Wielka Piramida. Często mówi, że była to jedna z pierwszych cywilizacji posiadających pisane teksty, których do chwili obecnej nie odczytano.

Obecnie przejdziemy do kolebki wszystkich cywilizacji, Sumeru.

SUMER – ŹRÓDŁO CYWILIZACJI

Czy coś przeoczyliśmy lub przeoczyli to nasi historycy, przyglądający się najwcześniejszym cywilizacjom przez dziwną i zniekształcającą lupę? Podobnie jak Egipt i dolina Indusu, biblijna „ziemia Szinear” (Banilonia) – miejsce urodzin Abrahama – była dokuczliwie gorącą, w zasadzie jałową i bezludną pustynią z potężną rzeką torującą sobie poprzez nią drogę. Czy takie miejsce wygląda na coś, co mogłoby przyciągnąć plemiona z epoki późnego kamienia, aby ich członkowie mogli przysiąść przed swoimi chatami i zachwycić się jego widokiem?

Historycy aż do XX wieku sądzili, że Szinear jest biblijną fikcją, ale teraz wiedzą już wszystko na jego temat i to z absolutną pewnością, której my, niedouczone masy, nie ważymy się kwestionować. Mimo to zachęcamy czytelników do pozostania w nastroju zdrowego sceptycyzmu i poddawania w wątpliwość oficjalnej wersji historii.

Podobnie jak w przypadku kultury, która zbudowała miasta w dolinie Indusu, nikt nie wie kim byli i skąd przybyli starożytni Sumerowie. Oni sami nazywali siebie „czarnogłowymi” i mówili dziwnym językiem, który nie był spokrewniony z językami zamieszkujących ten region plemion semickich. Niektórzy lingwiści wykazują podobieństwo ich języka do języka Basków – kolejna anomalia kulturowa.

Uważamy za ciekawe to, że prymitywni ludzie wybrali ciężkie warunki pustynnego środowiska na miejsce osiedlenia i stworzenia cywilizacji. Dlaczego nie w łagodnej dolinie rzeki w porośniętych lasem górach, zwłaszcza, że Sumer miał bardzo niewiele zasobów naturalnych, żadnych lasów, żadnych minerałów i żadnych skał, których było pełno w Egipcie.

Jak wytłumaczyć, że tej tajemniczej kulturze udało się wynaleźć w tak surowych warunkach wszystkie podstawowe elementy cywilizacji? Sądzimy, że kulturze potrzebne są podstawowe minerały, takie jak miedź, złoto, srebro i cyna, i do tego łatwo dostępne, tak by w wyniku doświadczeń kolejnych pokoleń wykształcił się proces metalurgiczny. Nie ma nic prostego ani przypadkowego w łączeniu surowych rud metali, które one zawierają, ani w tym, jak je wydzielić z ich pierwotnej postaci przy pomocy ciepła.

Mimo to Sumerowie nie tylko opanowali geologię, ale nauczyli się uzyskiwać rudy, znali poziom koniecznych temperatur i wiedzieli, jak budować piece metalurgiczne. To oni stworzyli pierwszy stop-brąz. Podczas gdy metalurdzy dokonywali swoich wyczynów, inni obywatele wynaleźli kolo, budowali miasta, ziguraty, stworzyli pismo, ruchome czcionki, ciągniony przez woły pług, rolnictwo oparte na uprawie zbóż, zaawansowaną matematykę – to tylko niektóre z ich najbardziej znaczących wynalazków.

Coś jest nie tak z tym obrazem. Większość ludzi liczyła przy użyciu palców, jeśli w ogóle, polowała na zwierzęta i zajmowała  się zbieractwem. A tu mamy Sumerów uczących się w klasach zasad sześćdziesiątkowego układu matematycznego. Tak, tak, o tej samej podstawie, której używamy obecnie do mierzenia czasu (godzin, minut i sekund). To był pierwszy układ, w którym zastosowano podział koła na 360 stopni, a następnie dokonano dalszego podziału przy użyciu liczb 60, 30, 15, 12 etc. – wszystkie one stanowią część podstawy układu.

TEOTIHUACAN – DOWODY NADZWYCZAJNYCH OSIĄGNIĘĆ TECHNICZNYCH

Meksykańskie Teotihuacan to ogromne, wręcz przytłaczające stanowisko archeologiczne zorientowane wzdłuż bliźniaczych osi. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zespół archeologów i geodetów przeprowadził bardzo dokładne pomiary i inwentaryzację całego kompleksu. Powstała w ten sposób mapa uwidoczniła siatkę urbanistyczną skupioną wokół dwóch głównych, niemal prostopadłych osi.

Od Piramidy Słońca na północnym krańcu kompleks ciągnie się na południe wzdłuż Alei Zmarłych poza Cytadelę i Wielką Dzielnicę na odcinku około 3,2 km. Do tej północno-południowej osi należy dodać drugą, wschodnio-zachodnią, która zaczyna się w punkcie niezbyt odległym od Piramidy Słońca i biegnie do punktu o zasadniczym znaczeniu astronomicznym i położonym na zachodnim horyzoncie.

Antony Aveni, astronom-antropolog, odkrył, że na wiosnę w dniu, w którym Słońce na północnej półkuli znajduje się w zenicie (18 maja), Plejady (Siedem Sióstr), gromada gwiazd w gwiazdozbiorze Byka , po raz pierwszy pojawia się nad horyzontem i budowniczowie skierowali swoją oś wschód-zachód właśnie na ten punkt.

Co więcej, Słońce zachodzi w tym punkcie horyzontu 12 sierpnia, w rocznicę początku obecnego cyklu kalendarza mezoamerykańskiego (piątego Słońca), którego początkiem był, jak uzgodnili wspólnie uniwersyteccy i niezależni badacze, dzień 12 sierpnia 3114 roku p.n.e.

Jest sprawą oczywistą, że Teotihuacan zostało założone w nawiązaniu do osi odzwierciedlających, zarówno niebieskie, jak i geograficzne i geodezyjne zależności. Idąc aleją od jednej piramidy do drugiej, a także schodami w górę, oraz analizując stanowisko pod różnymi kątami widzenia, obserwator odnosi wrażenie, że znalazł się w środku ogromnej geometrycznej matrycy.

Teotihuacan było pierwszym prawdziwie miejskim ośrodkiem w Amerykach. U szczytu jego rozwoju, około roku 500 n.e., zamieszkiwało je około 200000 ludzi. George E. Stuart, archeolog i redaktor magazynu National Geografic, tak oto podsumowuje naszą wiedzę na ten temat:

„Mówimy o nim z podziwem, podobnie jak o egipskich piramidach, ale wciąż jesteśmy bliscy kompletnej niewiedzy w odniesieniu do źródeł Teotihuacan, języka jego mieszkańców, systemu organizacji społeczeństwa i przyczyny upadku”.

Jednym z najdziwniejszych artefaktów był arkusz miki znaleziony przez archeologów w XX wieku w górnych warstwach piramidy Słońca. Nie była to wykuta ceramiczna skorupa, którą można skatalogować i odłożyć na bok w skrzyni, a mimo to tak właśnie archeolodzy potraktowali to znalezisko. Dla każdego, nawet z powierzchowną wiedzą techniczna, odkrycie dużego arkusza miki w starożytnej piramidzie musi być szokujące. W rzeczy samej jest to jeden z tych doniosłych dowodów, które zamykają archeologom usta.

Mika jest niepalnym materiałem, izolatorem, który występuje w postaci małych płytek o niewielkiej wytrzymałości. Nie jest wykorzystywana w budownictwie jako materiał konstrukcyjny, natomiast NASA stosuje ją do ekranowania przed promieniowaniem w pojazdach kosmicznych. Mikę stosuję się również w podzespołach elektronicznych i w kuchenkach mikrofalowych. Jest dobrym ekranem chroniącym przed promieniowaniem elektromagnetycznym, na przykład falami radiowymi. Piramida Słońca, podobnie jak Wielka Piramida, posiada podziemną część usytuowaną w środku podstawy. Duża piramida z warstwami grubej miki byłaby doskonałym ekranem. Umieszczenie jej w piramidzie rodzi pytania, na które moglibyśmy odpowiedzieć dopiero dziś po rozwinięciu technologii z zakresu elektroniki, atomistyki i kosmonautyki.

Grube arkusze miki znaleziono również w odległości około 400 metrów od Piramidy Słońca w Alei Zmarłych i miały one znaczne rozmiary dochodzące do 27,5 m2. Arkusze umieszczone były pod płytą podłogi kompleksu zwanego obecnie Świątynią Miki. Czym mogli się kierować budowniczowie umieszczając mikę w danej budowli? Z całą pewnością nie były to względy dekoracyjne. Żeby jeszcze bardziej skomplikować tę zagadkę, ustalono, że znaleziona mika pochodzi z Brazylii. Teraz zaczynamy dochodzić do sedna sprawy. Skąd ta podobno autochtoniczna, lokalna kultura wiedziała, że mika znajduje się w brazylijskiej dżungli, w miejscu położonym w odległości 3200 km od Teotihuacan? Co więcej, jak udało się im przetransportować tak wielkie arkusze miki na tak dużą odległość bez pojazdów kołowych? Z całą pewnością nie za pomocą zespołów sztafet przemieszczających się pieszo! W starożytnym Meksyku nie odkryto żadnych statków ani portów morskich.

WYSOKO ZAAWANSOWANA TECHNIKA W PERU Z EPOKI KAMIENNEJ

Jezioro Titicaca leży w Andach na granicy Peru i Boliwii. To najwyżej położone na świecie duże jezioro i wiele wskazuje na to, że kiedyś łączyło się z oceanem. Megalityczne budowle, takie jak Brama Słońca w Tiahuanaco w Boliwii, również wskazują na czasy dawnej świetności. Brama została wykuta z jednego bloku skalnego, co jest dość trudnym zadaniem.

Przemieszczając się na północ w kierunku Cuzco w Peru napotykamy jeszcze większe i robiące ogromne wrażenie tajemnicze budowle. Są to ściany zbudowane z megalitycznych bloków na wzór skomplikowanej układanki, podobne do bardziej znanych murów z rejonu Machu Picchu. Niektóre z tych megalitycznych budowli zawierają powycinane w skomplikowany sposób bloki skalne o wadze ponad 100 ton, z których część jest połączona klamrami z brązu. Brąz musiał być tu przywieziony, ponieważ w prekolumbijskim Peru nie znano sposobu jego wytwarzania.

Wysokie Andy, podobnie jak Sumer, nie są miejscem gdzie można by się spodziewać miast epoki kamiennej, dowodów zaawansowanej techniki i uprawy roli. Doskonale wiadomo, że rejon wokół Tiahuanaco, położony na wysokości 3810 metrów n.p.m., został przekształcony w strefę wysokowydajnego rolnictwa. Uzyskano to poprzez budowę grobli, tam, kanałów i podniesionych grządek, co chroniło rośliny przed przymrozkami.

Próbowaliśmy wykazać, że nasza planeta pełna jest cudów i wciąż czekających na wyjaśnienie tajemnic. Więcej informacji na ten temat, jak również dotyczących naszych teorii, można znaleźć w naszych książkach: The Genesis Rase (Rasa Genetyczna) Willa Harta i Ancient Gods and Their Mysteries: Will They Return in 2012 AD? (Starożytni bogowie i ich tajemnice – czy powrócą w roku 2012?) Roberta Berringera.

Will Hart

Robert Berringer

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén