Miesiąc: luty 2025 Strona 1 z 3

Uzdrów swoje życie

(opracowano na podstawie książki Louise L. Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”)

Louise L. Hay założyła i prowadzi w Kalifornii ośrodek terapeutyczny, którego celem jest pomaganie zgłaszającym się osobom w odkryciu i wykorzystaniu pełni potencjału sił wewnętrznych, które mają decydujący wpływ na zachowanie zdrowia. Źródłem wiedzy autorki książki „Możesz uzdrowić swoje życie” są jej własne doświadczenia: uznana za nieuleczalnie chorą na raka, w okresie przygotowywania się do operacji zdołała wyleczyć się sama. Jej główne przesłanie streszcza się w zdaniu: „Jeżeli tylko jesteś gotów uruchomić siły swojego umysłu, możesz wyleczyć się z niemal każdej choroby”.

Nieuleczalna choroba – określenie, które przeraża bardzo wielu ludzi – dla Louise oznacza tyle, iż danej choroby nie da się wyleczyć metodami zewnętrznymi i że trzeba sięgnąć do wnętrza człowieka, aby znaleźć sposób leczenia. Hay pisze, że „gdyby poddała się operacji w celu usunięcia raka, nie dokonując przy tym oczyszczenia „wzorca” myślowego, który go spowodował, lekarze kroiliby ją tak długo, aż by ze mnie nic nie zostało i nie podobał jej się ten pomysł”.

Louise nie poddała się jednak operacji – po 6 miesiącach pracy nad gruntownym oczyszczeniem ciała i umysłu mogła otrzymać orzeczenie lekarskie, które było zgodne z tym, co już wiedziała – że nie ma już nawet śladu raka! Teraz wiedziała z własnego doświadczenia, że CHOROBA MOŻE BYĆ ULECZONA, JEŚLI BARDZO CHCEMY ZMIENIĆ SWÓJ SPOSÓB MYŚLENIA, DZIAŁANIA ORAZ NASZE PRZEKONANIA!

W czasie sesji Louise wyjaśnia, że JAKIKOLWIEK nie byłby problem pacjenta, to podstawową przyczyną jest NIEKOCHANIE siebie. Czym jest prawdziwa miłość do siebie? Dla mnie pokochanie siebie jest to po prostu bezwarunkowa akceptacja siebie takim, jakim się jest. Wielu z nas ma długą listę rzeczy, które muszą zrobić, żeby siebie pokochać. Od razu wyrzuć tę listę!

Trzeba też wyraźnie zaznaczyć, że samo kochanie siebie to droga DONIKĄD. Tak samo ważne jest kochanie i akceptowanie innych ludzi. Era chrześcijaństwa, która niedługo się skończy opiera się tylko na kochaniu innych ludzi i to także jest droga DONIKĄD.

Natomiast tzw. Kościół Scjentologiczny założony przez Rona Hubbarda prezentuje filozofię związaną z pełną akceptacją i kochaniem siebie, co prowadzi do tego, że prawie nie mamy poważnych problemów i w naszym życiu zdarzają się „małe cuda” przy małym wysiłku z naszej strony. Według mnie zamiast afirmacji „Kocham i akceptuje siebie”, której powtarzanie nawet około 100 razy dziennie (nie, to nie jest za dużo, pisze Louise; chodzi o to, żeby to stwierdzenie „zakorzeniło się” w podświadomym umyśle) można (żeby w naszym życiu zaczęły wydarzać się małe i duże cuda) powtarzać w myślach (lub pisać albo mówić na głos) afirmację „kocham i akceptuję siebie i innych ludzi”.

Ponadto bardzo dobre efekty jeśli chodzi o nasze zdrowie dają afirmację związane z różnymi częściami ciała i dolegliwościami oraz chorobami. Na przykład skóra chroni naszą indywidualność i jest organem czuciowym. Żeby spróbować wyleczyć jej chorobę lub jej zapobiec można stosować stwierdzenie „bycie sobą jest bezpieczne”. Zawał serca to wyciskanie z serca całej radości na rzecz pieniędzy lub stanowiska. Na to pomoże „przywracam radości centralne miejsce w moim sercu; obdarzam miłością wszystkich”. Bardzo ciekawa jest przyczyna grypy według Louise – Reakcja na powszechne negatywne nastawienie i przekonania. Lęk. Wiara w słuszność tego, co statystycznie uznawane.

Afirmacja lecząca lub zapobiegająca to: „Jestem ponad ogólne przekonania lub wiarę we „właściwą porę”. Jestem wolny od wpływów wszystkiego, co masowe.”

Z kolei kości symbolizują budowę wszechświata. Ja stosuję związaną z nimi afirmację „jestem dobrze zbudowany i zrównoważony” nie dlatego, że mam jakieś problemy z nimi, ale zapobiegawczo i po to, żeby wiedzieć, że nie będę miał z nimi żadnych problemów.

Oczy reprezentują zdolność widzenia. Jeśli występują kłopoty z oczami, zazwyczaj oznacza to, że nie chcemy widzieć czegoś w sobie lub w życiu, w przeszłości, teraźniejszości lub w przyszłości.

Ilekroć Louise widzi małe dzieci noszące okulary, wie że coś dzieje się w ich domach – coś, na co one nie chcą patrzeć. Jeśli nie mogą zmienić przeżywanego doświadczenia, wolą „rozproszyć” wzrok, by nie widzieć tego dokładnie.

Wielu ludzi miało dramatyczne doświadczenia uzdrawiające, gdy zdecydowali się wrócić do przeszłości i oczyścić z problemów, na które nie chcieli patrzeć kilka lat przed założeniem okularów.

Czy odnosisz się negatywnie do tego, co dzieje się teraz? Jakiemu problemowi nie chcesz stawić czoła? Obawiasz się widzieć teraźniejszość czy też przyszłość? Gdybyś widział wyraźnie – cóż takiego mógłbyś zobaczyć, czemu nie chcesz się przyjrzeć teraz? Czy zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę sobie wyrządzasz?

Warto skupić się nad tymi pytaniami.

Skóra symbolizuje naszą indywidualność. Kłopoty ze skórą oznaczają, że odczuwamy w jakiś sposób zagrożenie naszej indywidualności. Czujemy, że inni mają władzę nad nami. Mamy cienką skórę, coś zachodzi nam za skórę, czujemy się żywcem z niej obdzierani, nasze nerwy, nasze nerwy są już pod skórą.

Jednym z najszybszych sposobów uzdrowienia skóry jest wprowadzenie do świadomości twierdzenia: „Ja akceptuję siebie”, wypowiadanego kilkaset razy dziennie. Odzyskaj swoją moc.

Przyczyna swędzenia to brak satysfakcji. Na to można stosować afirmację: „Spokojnie przyjmuję sytuację, w jakiej jestem. Akceptuję moje dobro wiedząc, że wszystkie moje potrzeby i pragnienia będą spełnione”. Trzeba ją powtarzać jak najwięcej (można też pisać), a przedtem usunąć negatywny wzorzec myślowy z umysłu (swędzenie jest wyrazem braku satysfakcji.

„Dziecinne łzy, ofiara” to przyczyna umysłowa nadprodukcji śluzu. Na to jest afirmacja: „Potwierdzam i akceptuję swoją twórczą moc w moim świecie. Od tej chwili chcę cieszyć się życiem”.

Najlepiej kupić sobie tę książkę („Możesz uzdrowić swoje życie” Louise L. Hay, Wydawnictwo Medium) gdyż znajduje się tam pełna lista chorób i dolegliwości oraz prawdopodobna przyczyna, a także afirmacja, która w tym przypadku pomoże. Poza tym książka jest bardzo ciekawa i znajduje się w niej m.in. Historia życia Louise.

Polecam też bardzo mudry – jogę małych palców – zdrowie przez Mudras (Indie). Ja wykonuję mudrę wiedzy, która m.in. polepsza pamięć i możliwości koncentracji, a także wzmacnia duchowo. Jest też środkiem przeciwko duchowemu napięciu i wewnętrznemu bałaganowi, Pomaga przy bezsenności i nadmiernej senności, przy depresjach oraz przy wysokim ciśnieniu krwi.

Pozycja: czubek kciuka i palca wskazującego lekko stykają się. Pozostałe trzy palce pozostają wyprostowane (nie spięte).

Ogólnie czas ćwiczenia nie powinien być krótszy niż 45 minut, ale nie trzeba tyle czasu ćwiczyć bez przerw – można go podzielić na mniejsze dziesięcio- lub piętnastominutowe „porcje”.

Odwieczna walka dobra ze złem

Uważam, że kiedyś na świecie w ogóle nie było śmierci. Wszyscy ludzie i wszystkie istoty były Fizycznie Nieśmiertelne. To był Prawdziwy Ziemi Złoty Wiek:)

Pewne siły zniszczyły ten idealny świat i pojawiła się śmierć. Moim zdaniem, w Złotym Wieku Ziemi była śmierć, ale wiedziano o reinkarnacji i o tym, że po śmierci są kolejne narodziny.

Jednak później wykorzeniono wiarę w reinkarnację i ukryto ją przed ludźmi. Pewne siły ukrywają Prawdę przed światem, a niektóre chcą jej ujawnienia i żeby każdy człowiek i każda istota mogły osiągnąć Życie Wieczne i Wieczną Młodość.

Uważam, że jest to związane z Odwieczną walką dobra ze złem.

Autopsja obcej istoty – Roswell czy Socorro?

Poniższy artykuł pochodzi z 3-go numeru Nexusa. 

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl 

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

AUTOPSJA OBCEJ ISTOTY – ROSWELL CZY SOCORRO?

Niektórzy badacze zjawiska UFO twierdzą, że głośny film Santilliego z Roswell jest autentyczny. Twierdzą przy tym, że przedstawione w nim podczas autopsji ciało obcej istoty pochodzi nie z katastrofy UFO w Roswell, ale wcześniejszej – w Socorro.

UDOSTĘPNIENIE OPINII PUBLICZNEJ „FILMU Z ROSWELL”

Mniej więcej półtora roku temu, 5 maja 1995 roku, londyński producent filmowy, Ray Santilli, zaprezentował po raz pierwszy w Muzeum Londyńskim przedstawicielom mediów oraz badaczom zjawiska UFO film przedstawiający rzekomo autopsję obcej istoty.

Na krótko przed tą prezentacją doszło do ożywionej dyskusji. Rozgniewani ufolodzy wezwali Santilliego do milczenia lub podjęcia z nim współpracy, natomiast pozostali od samego początku utrzymywali, że film jest zwykłym fałszerstwem, ponieważ nie posuje do ich poglądów na temat tego, co się stało w Nowym Meksyku latem 1947 roku.

Handlowe podejście Santilliego do tej sprawy, komercyjny sposób eksploatacji filmu, jego ignorancja, jeśli chodzi o zagadnienia dotyczące UFO, oraz pogwałcenie wszelkich niepisanych zasad środowiska ufologicznego nie przysporzyły mu wielu przyjaciół wśród ufologów i wkrótce znaczna ich ilość krzyknęła zgodnym chórem: „To fałszerstwo!” – mimo braku dowodów na poparcie tego werdyktu.

Jeden z badaczy po szczegółowym przytoczeniu plotek i informacji z drugiej i trzeciej ręki, a także niezborność w tym, co Santilli utrzymuje, że jest prawdą (lub przypisuje się mu, że tak utrzymuje), pozwolił sobie nawet na stwierdzenie: „Nie ma żadnego filmu [chodzi o zapis na szesnastomilimetrowej taśmie filmowej] ani operatora kamery”. Całe to „śledztwo” miało na celu udowodnienie, że od początku miał rację, twierdząc, że to jedno wielkie oszustwo, ponieważ istota na stole sekcyjnym wyglądała „zbyt ludzko, aby mogła być istotą pozaziemską”, ignorując przy tym powszechnie znany fakt, że większość naocznych świadków tak właśnie opisuje wygląd pochodzących z katastrof ciał istot pozaziemskich.

Niestety, tylko nieliczni zadali sobie trud ustalenia prawdy, jaką by ona nie była. Wśród tych nielicznych, którzy wysłuchali najpierw Santilliego, sprawdziwszy przed poproszeniem go o dalsze informacje i osądzeniem wszystko, co się da, był Philip Mantle (Wielka Brytania), Bob Shell (USA) i Michael Hesseman (Niemcy). Nasza trójka tworzyła International Research Team (IRT), do którego dołączyli następnie: Maurizio Baiata i Roberto Pinotti (Włochy), Johannes Buttlar (Niemcy), Odd-Gunnar Roed (Norwegia), Hans Peter Wachter (Szwajcaria), pułkownik Colman VonKeviczky, dr Bruce Maccabee, Joe Stefula, podpułkownik Wendelle C. Stevens, Ted Loman, Robert Morning Sky, Llewellyn Wykel, Dennis Murphy (USA) i inni.

Podkreślenia wymaga również fakt, że Ray Santilli był zawsze bardzo przyjazny, pomocny i chętny do współpracy, mimo iż bywał ograniczony w swoim działaniu różnymi umowami z partnerami w interesach oraz umową z kamerzystą. Zastanawiam się, czy jakakolwiek z czołowych, międzynarodowych korporacji prasowo-radiowo-telewizyjnych byłaby zdolna do takiej otwartości na różnego rodzaju badania, jak to miało miejsce w przypadku Santilliego. Poniższy materiał stanowi podsumowanie i wyniki pierwszego rodzaju dochodzeń przeprowadzonych przez ITR.

OPERATOR KAMERY

Tak, istnieje operator kamery. Udało się nam dotrzeć do ludzi, którzy, nie licząc Santilliego, rozmawiali z nim przez telefon. Są to: Gary Shoefield z Polygram, Philip Mantle, John Prudie z Channel Four w Wielkiej Brytanii i sekretarz Davida Roehringa z Fox Network w USA. Tym kamerzystą jest starszy wiekiem Amerykanin mieszkający na Florydzie. Był w szpitalu, kiedy Gary Shoefield chciał się z nim skontaktować, z kolei w czasie rozmowy telefonicznej z Philipem Mantle mocno kaszlał. Jak wyznał, przeszedł w dzieciństwie chorobę Heinego Medina. Ofiary tamtej choroby kończyły w tamtych czasach zwykle jako kaleki. Niemożliwe, aby choroba uszkodziła mu ręce, bowiem w takim przypadku nie mógłby być operatorem kamery, ale mógł mieć uszkodzoną nogę. Sposób poruszania się kamerzysty tego filmu właśnie na to wskazuje – jego ruchy nie są płynne. Bob Shell przeprowadził wywiad wśród starszych kamerzystów armii amerykańskiej, starając się dowiedzieć od nich, czy przypominają sobie kogoś ze swojej grupy z lat czterdziestych, który miałby niepełnosprawną nogę. Okazało się, że znali taką osobę. Nazywa się on Jack „X” i ma dokładnie tyle lat, ile powinien mieć kamerzysta Santilliego, czyli sześćdziesiąt osiem.

Człowiekiem tym nie jest Jack Barnett – Santilli posłużył się początkowo tym nazwiskiem, aby chronić własną osobę. Jack Barnett pracował dla agencji Universal News i był tym, który filmował Elvisa Presleya w czasie jego koncertu w szkole średniej w roku 1955. Zmarł w roku 1969. Jack X nie pracował dla Universalu, niemniej również filmował Presleya, lecz w czasie innego koncertu, który odbywał się na wolnym powietrzu – podczas strajku kamerzystów Uniwersalu. Zgodził się udzielić wywiadu głównym stacjom telewizyjnym Stanów Zjednoczonych.

W kwietniu 1996 roku w rezultacie dochodzenia prowadzonego na zlecenie dra Johna Gibbonsa, naukowego doradcy prezydenta Clintona, z Bobem Shellem skontaktowali się przedstawiciele Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Reprezentujący siły powietrzne oficer w stopniu kapitana powiedział Shellowi, że udało im się odnaleźć taśmy pochodzące z tego samego zbioru, co film Santilliego i że przynajmniej jego część jest oryginalna. Dodał, że ciała istot ukazanych na filmie nie przedstawiają ani atrap, ani ludzi. Znali też nazwisko kamerzysty, Jacka X, i poprosili Shella, aby podał im jego obecny adres, ponieważ w budynku wojskowym w St. Louis wybuchł swego czasu pożar i wiele akt uległo zniszczeniu. Poszukiwanie jego byłyby długotrwałe i kosztowne.

Kiedy poprosiliśmy kamerzystę o szczegóły dotyczące miejsca katastrofy, przekonaliśmy się, że bardzo dobrze orientuje się w terenie, w którym miała ona miejsce. Za pośrednictwem Raya Santilliego, który nic nie wiedział na temat tego terenu i z uporem nazywał go Sorocco zamiast Socorro, opisał ruiny mostu, które udało się nam znaleźć dopiero w czasie trzeciej wyprawy na miejsce zdarzenia. Kamerzysta wiedział dobrze, o czym mówi.

Chociaż niektórzy krytykują sposób, w jaki sfilmowano tę sekcję zwłok, inni wojskowi kamerzyści oświadczyli, że sfilmowałby ją w podobny sposób.

„Kamerzysta porusza się, ponieważ musi usuwać się z drogi chirurgowi i stara się jednocześnie uzyskać jak najlepszą perspektywę. Zadaniem kamerzysty wojskowego jest dokładna rejestracja tego, co się dzieje, a nie wykonywanie artystycznych ujęć. To, co tu widzimy stanowi dokładny filmowy protokół” – stwierdził dr Roderick Ryan, operator filmowy marynarki wojennej USA w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, który filmował wiele tajnych przedsięwzięć rządowych, włącznie z próbami z bronią atomową na Atolu Bikini.

„W takich okolicznościach nikt nie mógłby wykonać lepszych ujęć… operator był nie tylko dobrze wykształconym i doświadczonym filmowcem, ale posiadł ponadto pełną wiedzę z zakresu produkcji filmu dokumentalnego. Świadczy o tym filmowanie przebiegu sekcji zwłok z różnych pozycji” – twierdzi pułkownik Colman VonKeviczky, który studiował w Akademii Filmowej UFA w Babelsbergu pod Berlinem, a ponadto był szefem oddziału audio-wizualnego Węgierskiego Królestwa Sztabu Generalnego, operatorem i szefem służb filmowych 3 Armii Stanów Zjednoczonych w Heidelbergu oraz członkiem audio-wizualnego wydziału ONZ w Nowym Jorku.

FILM

Uważne badanie stopklatek wykonanych z oryginalnego filmu za pomocą wysokiej klasy sprzętu standardu Betacam dowodzi, że oryginalny film został rzeczywiście nakręcony na szesnastomilimetrowej taśmie. Sposób trzymania kamery w czasie filmowania scen sekcji zwłok wskazuje, że używano małej, lekkiej kamery o stałych obiektywach (stąd nieostre zbliżenia), jak na przykład szesnastomilimetrowa filmowa kamera firmy Bell&Howell, której używali amerykańscy operatorzy wojskowi w latach czterdziestych, w tym również – zgodnie z tym, co sam twierdzi – wspomniany operator filmowy.

Rozbiegówki szesnastomilimetrowego filmu zostały przesłane do oddziałów firmy Kodak w Hollywood, Londynie i Kopenhadze, gdzie potwierdzono, że posiadają one symbole stosowane przez Kodaka (kwadrat i trójkąt) w roku 1947 lub 1967.

Dwa wycinki, każdy składający się z trzech klatek (na jednym z nich znajduje się obraz pomieszczenia, w którym przeprowadzono sekcję) przekazano Bobowi Shellowi, który jest redaktorem magazynu Shutterbug oraz fototechnicznym ekspertem sądowym i konsultantem FBI. Po starannej analizie fizykochemicznej Shell potwierdził, że te fragmenty filmu muszą pochodzić z szesnastomilimetrowej taśmy wyprodukowanej przed rokiem 1956, kiedy to Kodak zmienił podkład swoich filmów z acetylocelulozowopropianowego (acetate-propionate) na trójacetylocelulozowy (triacetate). Otrzymane próbki miały podkład acetylocelulozowopropianowy. Był to film typu Super XX-Panchromatic Safety Film, który charakteryzuje się dużą czułością i jest przeznaczony do wykonywania zdjęć w pomieszczeniach zamkniętych. Jego okres ważności nie przekracza 2 lat – po tym czasie promieniowanie kosmiczne powoduje jego „zadymienie”. Shell jest pewny, że film został naświetlony i wywołany przed upływem daty ważności, co oznacza, że musi pochodzić sprzed roku 1958.

WYPOSAŻENIE POMIESZCZENIA, W KTÓRYM PRZEPROWADZANO SEKCJĘ ZWŁOK

Wszystko, co widać na filmie, jest zgodne z czasem, do którego się on odnosi. Telefon to model firmy AT&T z roku 1946, znajdujący się w nim spiralny przewód był stosowany w telefonach od roku 1938 i stanowił standardowe wyposażenie aparatów używanych w siłach zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Zegar ścienny to model znajdujący się na rynku od roku 1938, natomiast mikrofon pochodzi z roku 1946 i jest dziełem firmy Sheer Bros. Stół wraz z instrumentami był według profesora Cyrila Wechta, byłego rektora Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych, standardowym wyposażeniem anatomopatologów. Młotek do kości nie był niczym niezwykłym, podobnie jak palnik Bunsena, który służył w trakcie sekcji do wypalania tłuszczu w tkankach.

CIAŁO

Ciało znajdujące się na stole sekcyjnym stało się przedmiotem wielu zażartych dyskusji dotyczących tego, czy jest to manekin, ciało dziewczyny z defektami genetycznymi, czy też ciało obcej istoty. Prawie wszyscy eksperci od efektów specjalnych twierdzili, że stworzenie absolutnie realistycznej filmowej sceny autopsji zwłok jest jak najbardziej możliwe. Swego czasu wiele emocji wzbudzały filmy pokazujące śmierć na żywo (snuff films). Zastanawiano się nad pochodzeniem użytych w nim ciał. Uważano, że pochodzą one z Ameryki Południowej, jednak napływające stamtąd raporty mówiły, że były to bardzo realistycznie wykonane manekiny. Wprawdzie nikomu nie udało się znaleźć dowodów na to, że przy filmowaniu tej sekcji zwłok zastosowano efekty specjalne, to jednak nie ma wątpliwości, że przy obecnym poziomie techniki filmowej można zimitować wszystko.

Z drugiej strony, anatomopatolodzy i lekarze z całego świata obejrzawszy ten film byli przekonani, że to ciało nie było kukłą, ale prawdziwymi zwłokami człowieka lub humanoida.

Jest sprawą niezaprzeczalną, że w sfilmowanych zwłokach można zauważyć pewne charakterystyczne dla przypadków zaburzeń genetycznych, takich jak na przykład zespół Turnera lub progeria w połączeniu z polidaktylią, która nie jest typowym elementem zespołu Turnera, niemniej istnieje możliwość wystąpienia obu tych zaburzeń jednocześnie, a także inne anomalie. To wszystko skłoniło niemieckiego dermatologa, dra T. Jansena z Polikliniki Uniwersyteckiej w Monachium, do opublikowania w jednym z magazynów medycznych artykułu, którego celem było udowodnienie, że to ciało było ciałem pewnej dziewczyny, która zmarła na rzadką formę progerii. Z drugiej strony zapomniał wyjaśnić, skąd się wzięły dwie dziewczyny o identycznych symptomach, w tym z polidaktylią o identycznej nadmiernej ilości palców, zwłaszcza że progeria jest bardzo rzadką chorobą (na całym świecie znanych jest aktualnie zaledwie 20 przypadków). Niestety, jedyny znany przypadek bliźniąt z zespołem Turnera, choć udokumentowany za pomocą filmu, nigdy nie został omówiony w literaturze medycznej.

Wnioski dra Jansena nie wyjaśniają również szczególnych środków ostrożności, które podjęto w trakcie wykonania sekcji. Dlaczego cały zespół ubrany był w zabezpieczające przed zakażeniem kombinezony, skoro ciało poddawane sekcji było zwłokami osoby cierpiącej na zaburzenia genetyczne, i skąd u niej czarne soczewki oczne? Chociaż dr Jansen zdiagnozował, że przyczyną śmierci był udar (pospolity u ludzi z progerią), nie tłumaczy to jednak uszkodzeń prawej nogi, złamania i opuchlizny lewej nogi, odcięcia prawej dłoni oraz siniaka na lewej skroni sugerującego możliwość rany po pocisku. Czyżby ta istota sama połamała sobie nogi, odcięła prawą dłoń i strzeliła sobie w głowę, zanim zmarła z powodu udaru?

Jeszcze mniej przekonywające jest mętne wyjaśnienie dra Jansena dotyczące braku pępka: „To tak jak osłonięcie czegoś parasolem – znikają wszelkie niezgodności”.

Z drugiej strony wielu anatomopatologów uważało, że ta istota nie była człowiekiem, ponieważ jej narządy wewnętrzne nie przypominały niczego, co zdarzyło im się kiedykolwiek widzieć u ludzi. Oto kilka ich wypowiedzi:

Profesor dr Christofer Milroy, anatomopatolog Home Office (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii) z Uniwersytetu w Sheffield:

– Mimo iż pokazano zbliżenie mózgu, obraz był nieostry, niemniej mogę stwierdzić, że jego wygląd nie pasował do wyglądu mózgu człowieka.

Profesor dr M.J. Mihatsch z Uniwersytetu w Bazylei w Szwajcarii:

– Narządy, które wyjęto z ciała, nie dadzą się porównać z żadnymi ludzkimi organami.

Profesor Cyril Wecht, były rektor Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych:

– Nie potrafię umieścić tych struktur w kontekście tułowia.. Mam trudności ze znalezieniem podobieństw z ludzkim ciałem, takim jakie je znam. Tkanka, która musiałaby być mózgiem, gdyby chodziło tu o człowieka, nie wygląda tak jak tkanka mózgowa… nie wydaje mi się, aby mogła pochodzić od ludzkiej istoty.

Dr Carsten Nygren z Oslo w Norwegii:

– To nie jest mózg ludzki. Jest… zbyt ciemny.

Profesor Pierluigi Baima Bollone z Uniwesytetu Turyńskiego we Włoszech:

– Kiedy przyglądamy sie wewnętrznym organom, nie widzimy ani jednego w jakikolwiek sposób przypominającego któryś z ludzkich narządów. Organ główny, który mógłby być wątrobą, nie ma ani kształtu, ani nie znajduje się w miejscu odpowiadającym ludzkiej wątrobie. Twarz domniemanej pozaziemskiej istoty wykazuje nadzwyczajne cechy anatomiczne: bardzo duże oczodoły, bardzo płaskie wybrzuszenie nosowe, brak typowego dla ludzi umięśnienia twarzy, które odpowiada za szeroką gamę jej wyrazów… Ogólne wrażenie jest takie, że mamy do czynienia z osobnikiem należącym do naszego gatunku, lecz różniącym się od nas tak bardzo, że rozważania o podobieństwach stają sie absurdalne.

Nie było ani jednego lekarza lub anatomopatologa który po obejrzeniu tego filmu oświadczyłby, że to oszustwo lub że istota na stole sekcyjnym to manekin. Wszyscy byli zgodni, że to ciało żywej, biologicznej istoty – ludzkiej lub nie.

ANATOMOPATOLODZY

Według operatora, który nakręcił ten film, sekcja przeprowadzana była przez dra Bronka i dra Williamsa.

Dr Detlev Bronk (1897-1975) nie stanowi niespodzianki, ponieważ jego nazwisko występuje w kontrowersyjnych materiałach dotyczących grupy Majestic-12. Był czołowym amerykańskim biofozykiem, przewodniczącym National ResearchCouncil (Narodowa Rada ds. Badań) oraz członkiem Advisory Commitee of the Army (Komitet Doradczy Armii) i Atomic Energy Comission (Komisja ds. Energii Atomowej). Był osobą, której nadzór nad sekcją o takim znaczeniu mógł być powierzony. Po jego śmierci, wszystkie jego prace i dokumenty zostały przekazane do Rockefelle Institute for Medical Research (Instytut Badań Medycznych im. Rockefellera), którym kierował od roku 1953. Dr Bronk był bardzo skrupulatną osobą. Prowadził i zachowywał szczegółowe zapiski oraz całą korespondencję. Kiedy jednak Bob Shell chciał rzucić okiem na jego papiery i dzienniki z roku 1947, dowiedział się, że dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie jego dokumenty z tego roku zaginęły. Żaden z zaprzyjaźnionych z nim bibliotekarzy nie potrafił wyjaśnić mu, co się z nimi stało i dlaczego ich nie odnaleziono.

Drem Willamsem mógł być dr Robert Parvin Williams (1891-1967), który był specjalnym asystentem głównego chirurga armii stacjonującym w Fort Monroe w stanie Wirginia. W roku 1947 miał stopień podpułkownika, zaś w roku 1949 awansowano go do stopnia generała brygady. Już samo podanie nazwiska dra Williamsa, który był właściwym człowiekiem do tego zadania, wskazuje, że kamerzysta był człowiekiem wtajemniczonym.

Czy osoby występujące w filmie przedstawiającym sekcję ciała obcej istoty rzeczywiście były anatomopatologami, chirurgami, czy też aktorami? To pytanie zadaliśmy lekarzom, którzy oglądali ten film. Oto, co stwierdzili:

Profesor dr Christopher Milroy z Uniwersytetu w Sheffield w Wielkiej Brytanii:

– Chociaż to badanie posiada cechy fachowego badania medycznego, to jednak pewne aspekty wskazują, że nie było ono przeprowadzane przez doświadczonego anatomopatologa, ale raczej przez chirurga.

Profesor dr M.J. Mihatsch z Uniwersytet w Bazylei w Szwajcarii:

– Nie wątpię w fachowość anatomopatologa lub chirurga, który przeprowadzał sekcję tego ciała.

Profesor Cyril Wetch, były rektor Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych:

– …[oni] są albo anatomopatologami, albo chirurgami, i to takimi, którzy mieli już na swoim koncie wiele innych sekcji.

Profesor Pierluigi Baima Bollone z Uniwersytetu Turyńskiego we Włoszech:

-…To z pewnością chirurdzy, a nie anatomopatolodzy… doświadczeni fachowcy.

Profesor Jan Pierre z Uniwersytetu Paryskiego we Francji:

– Osoby, które przeprowadzały sekcję, były z całą pewnością zawodowymi medykami, jeśli nie doświadczonymi anatomopatologami.

Dr Carsten Nygren z Oslo w Norwegii:

– Osoby, które przeprowadzały sekcję, były z pewnością chirurgami, a nie anatomopatologami.

W rzeczywistości dr Bronk i dr Williams nie byli anatomopatologami. Bronk był biofizykiem, zaś Williams chirurgiem. Co ciekawe, żaden z lekarzy nie wysunął przypuszczenia, że to byli aktorzy i popełnili jakieś błędy.

Jedynym, co poddano krytyce, był rodzaj przeprowadzonej sekcji. Było oczywiste, że wykonano ją raczej w celu określenia przyczyny śmierci, a nie poznania budowy ciała obcej formy życia. Z drugiej jednak strony można to wyjaśnić okolicznościami, w jakich ją przeprowadzono.

Według operatora w rozbitym pojeździe znaleziono żywe obce istoty. Pierwsza z nich nie przeżyła operacji wydobycia z wraku, druga i trzecia zmarły po około tygodniu, zaś czwarta przeżyła aż do maja 1949 roku. Nie wiemy nic na temat sekcji pierwszej istoty. Być może to właśnie jej ciało poddano sekcji o charakterze naukowo-badawczym.

Operator filmował drugą i trzecią sekcję w dniach 1 i 3 lipca 1947 roku, kiedy to głównym problemem mogło być ustalenie przyczyny nagłej śmierci tych istot w celu umożliwienia utrzymania przy życiu czwartej z nich, aby nawiązać z nią kontakt i dowiedzieć się od niej, w jakim celu przybyły na Ziemię. Z całą pewnością ta sprawa stanowiła wyższy priorytet dla wojska, niż naukowe badanie obcych form życia. Tym niemniej zakładamy, że w czasie sekcji z ciała tej istoty pobrano narządy w celu ich dokładnego zbadania.

Co więcej, według tego co zeznał operator, ciało czwartej istoty poddano naukowej sekcji w medycznym audytorium w Waszyngtonie w obecności czołowych naukowców z USA, Wielkiej Brytanii i Francji.

FILM PRZEDSTAWIAJĄCY SZCZĄTKI POCHODZĄCE Z WRAKU POJAZDU OBCYCH ISTOT

Część filmu Santilliego przedstawiająca metalowe szczątki pochodzące z wraku pojazdu została poddana analizie przez Dennisa W. Murphy’ego, który posiada stopień naukowy w dziedzinie morskiego nurkowania oraz obróbki metali nadany mu przez Akademię Nauk. Przez pewien czas zajmował się badaniem różnego rodzaju konstrukcji metalowych. Oto, co powiedział:

– Nigdy nie widziałem niczego, co przypominałoby technologię zastosowaną do wykonania belek dwuteowych o tak skomplikowanych kształtach.

Murphy wyklucza zastosowanie frezowania („Kiedy przyglądam się napisowi, dostrzegam precyzyjne zaokrąglenia symboli; nie sądzę, aby można je było wykonać przy pomocy obecnie dostępnych frezarek”), wyciskania, walcowania, odlewania, wytłaczania („przeciw wytłaczaniu przemawia… pozorny brak ciężaru wszystkich części… bardzo ostre kąty proste przy podstawach, wysmukłość ramion dwuteownika oraz precyzja rysunku wypukłych symboli…”, które można wytworzyć jedynie z metalu o dużej gęstości, który byłby znacznie cięższy od podanej wagi) i spienienia („krystaliczna struktura przełomu duteowników, połysk materiału w tym miejscu oraz sztywność dwuteowników…” przemawiają zdaniem Murphy’ego przeciwko tej możliwości).

Charakter przełomów i połysk dwuteowników doprowadziły Murphy’ego do wniosku, że użyto tu metalu o niezwykle delikatnej, krystalicznej strukturze, wytworzonego przy zastosowaniu nieznanej technologii.

Do tego samego wniosku doszedł profesor dr Malanga z uniwersytetu w Pizie we Włoszech.

Starszy sierżant Bob Allen, koordynator do spraw bezpieczeństwa sił powietrznych w ściśle tajnym ośrodku badawczym położonym w pobliżu Tonopah w stanie Nevada, rozpoznał panele pokazane na filmie. Oto, co powiedział:

– Po wielu latach wojsko doszło do wniosku, że te istoty zabrały te panele ze sobą, ponieważ były one indywidualnie dostosowane do każdej z nich z osobna. Można je było wsuwać w gniazda znajdujące sie w różnych urządzeniach. Cały system – napędowy, nawigacyjny – dosłownie wszystko można było uruchamiać i kontrolować przy pomocy tych paneli. My również próbowaliśmy się nimi posłużyć, ale częstotliwość naszego mózgu była zbyt niska do sterowania nimi.

Według Allena były one razem z innymi urządzeniami pozaziemskiego pochodzenia udostępniane co dziesięć lat Laboratorium im. Lawrence’a Livermore’a do zbadania w oparciu o najnowsze osiągnięcia nauki.

Powyższe słowa potwierdza inżynier sił powietrznych zatrudniony w Laboratoriach Sandia w Albuquerque w Nowym Meksyku, który zidentyfikował je jako swego rodzaju „współpracujące z mózgiem komputery reagujące na impulsy wysyłane przez neurony”.

– Nauczyliśmy się wprowadzać do nich informacje, ale wciąż nie potrafimy wydobyć z nich żadnych danych.

Bill Uhouse, inżynier konstruktor w dziedzinie mechaniki, który pracował w ściśle tajnym kompleksie w Strefie 51 położonej w Nevadzie, gdzie miał podobno do czynienia z pozaziemską technologią, zidentyfikował te panele jako indywidualne pulpity sterownicze. Prawdopodobnie służyły one do obsługi komputera pokładowego, a właściwie jednostki sterującej. Kiedy statek rozbił się, każda z tych istot wzięła ze sobą swój panel. Przypuszczalnie służyły one również do łączności z jednostką macierzystą, która mogła dzięki nim je zlokalizować i zabrać z miejsca katastrofy.

HIEROGLIFY

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem hieroglify znajdujące sie na dwuteowych belkach, moją uwagę z miejsca zwróciło ich podobieństwo do alfabetu greckiego i fenickiego. Oba te alfabety mają wspólne źródło i należą do tej samej rodziny, podobnie jak wiele innych alfabetów semickich – aramejski, sabaicki, samarytański, hebrajski, protokananejski, nabatejski i arabski – które pochodzą z kolei od alfabetu hieroglificznego, jednej z czterech głównych grup egipskich hieroglifów (pozostałe są zbudowane z dwu- lub trójwyrazowych znaków i ideogramów).

Warto zauważyć, że inskrypcje, które najwyraźniej należą do tej samej grupy alfabetów i poprzedzają fenicką oraz egipską kulturę, zostały odkryte na całym świecie – w Peru (Ylo), w Ekwadorze (Cuenca), Brazylii (Piedra Pintada), Francji (Glozel, Maz d’Azil), na Wyspach Kanaryjskich i w wielu innych miejscach. Z powodu ich podobieństwa do alfabetu fenickiego nazywam je protofenickimi.

W naszym przypadku byłem w stanie odcyfrować inskrypcje na obu belkach dwuteowych i przetłumaczyć ich znaczenie posługując się językami z tej samej grupy, co alfabety. Mówią one: „DIREQH ELE/ECE” oraz „OSNI”. „DIREQH” jest pokrewne hebrajskiemu „Derekh”, które oznacza „drogę, szlak, podróż”. „ELE” może być liczbą mnogą od „El” oznaczającego „Bóg”, podobnie jak hebrajskim „Elohim”, zaś „ECE” jest pokrewne egipskiemu „ase” oznaczającemu „wprowadzać, przedstawiać” lub „zbliżać się”. Tak więc w zależności od tego, czy przytaczamy drugi znak jako „lambda/lamed”, czy „gamma/gimel” możemy zwrot ten przetłumaczyć (nie znając gramatyki) jako „podróż do bogów” lub „podróż do osiągnięcia/przedstawienia”. Ja tłumaczę „OSNI” jako egipskie „asni” oznaczające „uczynić otwartym” lub w znaczeniu filozoficznym jako „otworzyć na kontakt” lub „otworzyć świadomość”, lub jeszcze inaczej, w sensie praktycznym – „otworzyć tutaj”.

Dlaczego istoty pozaziemskie miałyby mówić i pisać tak jak Fenicjanie, Żydzi lub Egipcjanie? Może dlatego, że jest to język bogów, którzy wprowadzili go na Ziemi. W rzeczy samej starożytni Egipcjanie wierzyli, że ich hieroglificzne pismo zostało podarowane im przez Totha lub Tehuti, boga mądrości, jednego z Neteru (Obserwatorów), który podróżował w statkach po  niebiańskim Nilu – Drodze Mlecznej.

Czy to przypadek, że oto spotykamy istoty o 12 palcach i że podstawą matematycznego systemu zarówno starożytnych Sumerów, jak i Egipcjan była liczba 12? Co więcej, na anasazyjskich petroglifach znajdujemy dwunastopalcowe ślady stóp pochodzące z kanionów w Utah w USA. Ponadto w podaniach Indian Laguna, Hopi i innych należących do grupy Pueblo znajdujemy wzmianki o dwunastopalcowych Niebiańskich Kachinach. Brazylijscy Ugha Mongulala (nazwa plemienia) wierzą, że ich „Starożytni Ojcowie”, którzy przybyli z gwiazd, mieli sześć palców u rąk i nóg, co stanowiło oznakę ich boskiego pochodzenia.

ROSWELL CZY SOCORRO?

Twierdzenie Santilliego, że film dotyczy katastrofy w Roswell, wywołało wiele kontrowersyjnych wypowiedzi, jako że żaden ze świadków, którzy mieli z nią związek nie potwierdził zgodności wyglądu tych ciał oraz szczątków z tym, co tam wtedy widział. W rzeczywistości ciała odnalezione w Roswell były mniejsze i miały według świadków cztery lub pięć palców. Nikt z nich nigdy nie wspominał o sześciu palcach. Jeśli w tej sytuacji przyjmiemy, że film jest oszustwem, to dlaczego nikt z tych, którzy go preparowali, nie zadał sobie trudu, aby przeczytać choć jedną z książek opublikowanych na ten temat lub obejrzeć doskonały telewizyjny miniserial Roswell autorstwa Paula Daviesa pokazany w ramach programu Showtime?

Już pierwsza informacja, jaką uzyskałem od Santilliego na temat źródła pochodzenia filmu, wywołała u mnie wątpliwości, czy rzeczywiście odnosi się on do Roswell. Na pokazie 5 maja 1995 roku Santilli wciąż twierdził, że sekcje zostały sfilmowane 1 i 2 lipca 1947 roku, zaś ciała odnaleziono gdzieś „na początku czerwca”, to znaczy miesiąc za wcześnie jak na katastrofę w Roswell. Kiedy 30 czerwca 1995 roku pojechałem do Roswell, aby skonfrontować zeznania naocznych świadków (między innymi Roberta Shirkeya, Glenna Dennisa i Franka Kaufmana) z otrzymanymi zdjęciami stopklatek z filmu, poprosiłem Santilliego o szczegóły dotyczące położenia miejsca katastrofy. Mógł mi jedynie powiedzieć, że stało się to „jakieś cztery i pół godziny”, „w pobliżu poligonu White Sands” i „rezerwatu Apaczów”, oraz  „na północnym brzegu małego wyschniętego jeziora na końcu niewielkiego kanionu”. Zasugerowałem mu, aby zadzwonił do operatora i poprosił go o trochę więcej szczegółów, co też uczynił. Powiedział, że miejsce katastrofy znajdowało się „między Socorro [w rzeczywistości powiedział „Sorocco”] i Magdaleną”.

Pod koniec lipca 1995 roku Santilli opublikował całość relacji kamerzysty, który potwierdził w niej, że dowiedział się o katastrofie 1 czerwca 1947 roku, co oznacza, że doszło do niej w późnych godzinach 31 maja 1947 roku. Tak więc data, lokalizacja i wszystko inne, co jest pokazane na filmie, nie pasują do wydarzeń w Roswell, a to z kolei oznacza, że była to inna katastrofa.

To, że przetransportowano go samolotem do Roswell, a następnie zawieziono na miejsce katastrofy samochodem, stało się podstawą jego przypuszczenia, że brał udział w akcji związanej ze „zdarzeniem w Roswell”, o którym potem usłyszał, zaś Santilli wziął to mniemanie za dobrą monetę.

MIEJSCE KATASTROFY

Postępując zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez kamerzystę, kierując się jego słowami „ostatnia polna droga przed górami [Magdalena]”, znalazłem małe, wyschnięte jezioro na końcu kanionu. Miejsce to znajdowało się w odległości około 15 mil (24 km) od poligonu White Sands i Parku Narodowego Boaque del Apache – dawnego rezerwatu.

Podczas trzeciej wizyty w tamtym miejscu Tedowi Lomanowi udało się odnaleźć ruiny mostu kolejowego, o którym wspominał kamerzysta. Po przesłaniu mu zdjęć, które tam zrobiliśmy, potwierdził, że chodziło właśnie o to miejsce.

We wrześniu 1995 roku Santilli udostępnił opinii publicznej poprawione przez artystę grafika rysunki kamerzysty przedstawiające widok miejsca katastrofy. Chociaż utrwalona na naszych zdjęciach sceneria wyglądała inaczej, to jednak wychodząc z kanionu odkryliśmy, że wygląda ona dokładnie tak, jak przedstawiają to jego rysunki. W miejscu, w którym umieścił rozbity o klif pojazd, znaleźliśmy teren o średnicy 20 metrów, na którym ktoś „zamiótł” skały, jak gdyby starając się usunąć stamtąd jakieś ślady.

Powyżej niecki wyschniętego jeziora zlokalizowaliśmy starą kopalnię. Zgodnie z danymi uzyskanymi w New Mexico Office of Mining & Technology w Socorro była to kopalnia magnezu o nazwie „Niggerhead Mine”, którą zamknięto w roku 1938, a następnie ponownie otwarto w czasie wojny, kiedy wzrosło zapotrzebowanie na ten metal. Ostatecznie zamknięto w roku 1945. Według operatora Rząd Stanów Zjednoczonych otworzył ją jeszcze raz, ale nie w celach wydobywczych. Stało się to dokładnie tego samego dnia, kiedy rozpoczęto operację przejmowania wraku, czyli 1 czerwca 1947 roku. Jak wiadomo, w czasie realizacji Projektu Manhattan prowadzono prace wydobywcze, które stanowiły kamuflarz dla rzeczywistych działań. Być może i tutaj było podobnie. Ostateczne wznowienie wydobycia w kopalni stanowi doskonały pretekst do wprowadzenia na dany teren ciężkiego sprzętu – żurawi, samochodów ciężarowych – oraz personelu, a także jego ogrodzenia.

Raport w sprawie wypadku lotniczego napisany rzekomo przez generała Nathana Twininga z Dowództwa Sprzętu Lotniczego w bazie Wright Field i opublikowany przez nieżyjącego już Lena Stringfielda zawiera następujące zdanie: „Latający dysk znaleziony w pobliżu poligonu White Sands”. Musiało się to wydarzyć przed datą sporządzenia raportu, czyli przed 16 lipca 1947 roku. Ponieważ raport zawiera pełny opis badania pojazdu, można przyjąć, że katastrofa miała miejsce co najmniej miesiąc wcześniej, jeśli nie więcej.

Stringfield podaje jeszcze jednego świadka, kapitana V.A. Postlethwaita z wywiadu wojskowego, który widział tajny teleks, w którym była mowa o rozbiciu się dysku „na poligonie White Sands proving Grounds”.

ŚWIADKOWIE OBECNI NA MIEJSCU KATASTROFY

Udało się nam zlokalizować wielu świadków katastrofy, do której doszło 31 maja 1947 roku. Według miejscowych ranczerów, Betty i Smoky Poudów, miejscowy hodowca bydła, Fred Strozzi, który mieszkał zaledwie kilka mil od miejsca katastrofy, twierdził, że widział meteoryt „większy od piłki do koszykówki”, który opadał ku ziemi właśnie w tym czasie i miejscu. Niestety, Strozzi nie żyje już od wielu lat, przeto nie mogliśmy zapytać go o szczegóły.

Ten sam „meteoryt” został także zauważony przez grupę dzieci pochodzącą z plemienia Acoma. Dzieci chodziły do szkoły Gallup w stanie Nowy Meksyk. Tego dnia, to znaczy 31 maja (datę tę zapamiętała dokładnie jedna z dziewczynek, ponieważ było to dokładnie w przeddzień jej urodzin), było bardzo gorąco i bawiły sie one dopiero wieczorem, kiedy upał trochę zelżał. „Nagle całe niebo rozświetliło się, jakby wróciła pełnia dnia” – powiedział jeden ze świadków. „W ciągu nie więcej niż czterech sekund wielka kula ognia przeleciała w ciszy nad naszymi głowami z lewej strony na prawą, czyli z północnego zachodu na południowy wschód” – to znaczy w kierunku Socorro.”Światło było tak jasne, że dzieciaki zasłoniły sobie oczy rękoma”.

Dwa dni później większość z nich miała pęcherze na dłoniach i ramionach, które nazywały „swędzeniami”. Otrzymaliśmy list od córki jednego ze świadków, a także udało się nam przeprowadzić rozmowę z dwoma z nich, jedna z nich została przeprowadzona telefonicznie, a druga nagrana kamerą wideo. Meteoryt nie mógłby spowodować takich pęcherzy. Kiedy operator przybył na miejsce katastrofy 24 później, dysk nadal był gorący i obawiano się wybuchu pożaru. Możemy zatem przyjąć, że dysk był rzeczywiście „kulą ognia” przed rozbiciem się w późnych godzinach 31 maja 1947 roku.

Czy w lokalnej prasie ukazały się informacje na temat tego „meteorytu”? Ted Lorman próbował odszukać coś na ten temat i w tym celu odwiedził redakcję Socorro Chieftain. Powiedziano mu, że pod koniec lat sześćdziesiątych ogień zniszczył pewną część archiwum i że brakuje niektórych numerów – tych z okresu między 10 maja a 15 czerwca 1947 roku. Idąc za wskazówką asystenta redaktora Ted spróbował szczęścia w bibliotece miejscowej uczelni górniczej, gdzie udało mu się odnaleźć mikrofilmy wszystkich lokalnych gazet – z wyjątkiem numerów, które wyszły między 10 maja i 15 czerwca 1947 roku. Jego starania zmierzające do odnalezienia brakujących numerów w Zbiorze Rio Grande Uniwersytetu stanu Nowy Meksyk w Las Cruces okazały się również bezowocne.

Bob Shell próbował swoich sił w Magdalenie. Tam również brakowało numerów z tego samego okresu. Powiedziano mu: „Nie znajdziesz ich pan. Szukam ich od lat, ale nikt ich nie ma”. Próbował również znaleźć coś w nowomeksykańskiej Bibliotece Zimmermana, ale również bez rezultatu.

Według kamerzysty dysk został w połowie czerwca 1947 roku przetransportowany na ciężarowej naczepie do Wright Field w stanie Ohio. Świadek Howard Marston, inżynier budowlany, który latem 1947 roku był zatrudniony w laboratorium badawczym w Wright Field, utrzymuje, że był w bazie, „kiedy przywieźli dysk…” W czasie wywiadu, który z nim przeprowadziłem, powiedział mi, że „znajdował się on na naczepie ciężarówki przykrytej plandekami. Rozładowali go w hangarze. Widziałem go z daleka, kiedy go odkryli. Był to metaliczny dysk o średnicy od 30 do 40 stóp [9-12 m]”.

ŚWIADKOWIE POTWIERDZAJĄCY AUTENTYCZNOŚĆ FILMU

Udało sie nam znaleźć czterech świadków, którzy widzieli będący w posiadaniu wojska i służb specjalnych film z tego samego zestawu, co fill Santilliego. Fakt ten został niedawno potwierdzony przez kapitana Johna McAndrewsa z sił powietrznych.

Starszy sierżant Bob Allen był koordynatorem do spraw bezpieczeństwa sił powietrznych w ściśle tajnym ośrodku badawczym położonym w pobliżu Tonopah w stanie Nevada. W czasie szkolenia miał okazję obejrzeć ponad dwuipółgodzinny film. Kiedy zobaczył w telewizji film Santilliego natychmiast go rozpoznał jako część tamtego zestawu. „Widziałem trzy sekcje” – oświadczył. – „Podczas jednej z nich za szklaną przegrodą znajdującą się w pomieszczeniu, gdzie odbywała się sekcja, stał Truman. Miał wprawdzie na twarzy maskę chirurgiczną, ale mimo to można było poznać, że to on. Po kilku dniach zmarł pierwszy, a potem drugi [chodzi o istoty pozaziemskie – przyp. tłum.]. Powiedzieli: Niech to szlag trafi, mrą jak muchy, a my musimy dowiedzieć się, czy nie mają jakichś wrogich zamiarów i co tu robią. Musimy znaleźć sposób na utrzymanie tego czwartego przy życiu. Dlatego dokonano sekcji zwłok. Czwarta istota pozaziemska żyła jeszcze przez dwa lata…”

Sierżant Clifford Stone stacjonował w roku 1969 w Fort Ley w stanie Wirginia. Wchodził w skład Atomowo-Biologiczno-Chemicznego (NBC) Zespołu Szybkiego Reagowania. Powiedział: „Moje obowiązki polegały na wykonywaniu zadań NBC NCO w zakresie łączności. Któregoś razu poleciałem razem z naszym porucznikiem do Fort Belvoir w Wirginii. Będąc tam poszedłem razem z pilotem do świetlicy. Weszliśmy po shcodach na górę, a następnie do pomieszczenia przylegającego do przestronnej sali widowiskowej. Usiedliśmy i zaczęliśmy się rozglądać. Było tam okno z pleksiglasu, które wychodziło na tę salę… siedzieli tam na dole i oglądali coś, co wydawało się nam fragmentami filmu fantastyczno-naukowego. Przedstawiały one te pospolite, talerzokształtne pojazdy UFO, UFO przypominające cygara… a także ciała. Pilot i ja oglądaliśmy to z zaciekawieniem i staraliśmy się ustalić, z jakiego filmu pochodzą te urywki, ponieważ obaj interesowaliśmy się SF… było kilka typów ciał… Kiedy już obejrzeliśmy wszystko, przyszli jacyś ludzie i kazali nam iść ze sobą bez podawania jakichkolwiek powodów”.

Obaj zostali aresztowani i poddani „intensywnemu praniu mózgów”, które trwało cztery noce i pięć dni. „Kiedy zobaczyłem film Santilliego, stanęły mi przed oczami obrazy, które wtedy widziałem, cofnęły mnie do owego dnia w 1969 roku, do tamtego filmu, który wtedy oni oglądali. Były tam ciała, które wyglądały bardzo, bardzo podobnie do tych [z filmu Santilliego]. Były tam również żywe istoty. Wiem, że istnieje film, film z… jeśli to nie był Truman w tym filmie, to był to bardzo podobny do niego dubler”.

26 czerwca brytyjski badacz zjawiska UFO, Colin Andrews, odwiedził Raya Santilliego w towarzystwie japońskiego badacza Johsena Takano, doradcy japońskiego rządu do spraw UFO, oraz dra Hoang-Yung Chianga Z Państwowego Ośrodka Badań Biotechnologicznych w tajnej na Tajwanie. Dr Hoang-Yung Chiang jest wykładowcą na Uniwersytecie Kultury oraz Uniwersytecie Medycznym w Tajpej. To właśnie dzięki jego staraniom ufologia została uznana przez rząd tajwański za dyscyplinę naukową.

Po prywatnym pokazie filmu obaj, Johsen Takano i Hoang-Yung Chiang, oświadczyli Andrewsowi, że widzieli już ten film: Takano, po tym jak jego rząd zwrócił się do rządu USA o informacje na temat UFO (film został wówczas dostarczony do Tokio przez agenta CIA), zaś Chiang goszcząc w kwaterze głównej CIA w Langley w stanie Wirginia.

WNIOSKI

W czasie gdy nikomu nie udało się przedstawić faktów świadczących, że film Santilliego ukazujący sekcję zwłok obcej istoty jest fałszerstwem, nam udało się zgromadzić kilka dość przekonywających dowodów wskazujących na to, że jest on prawdziwy. Jeśli jest on jednak mistyfikacją, to jest to z całą pewnością jedno z najzręczniejszych oszustw naszego stulecia.

Zamiast polemizować ze sobą bez końca poważni badacze zjawiska UFO powinni  zająć się ujawnianiem prawdy i szukaniem dowodów – dowodów, która mogą okazać się najbardziej prowokującą prawdą, prawdą dowodzącą, że nie jesteśmy sami we Wszechświecie.

Michael Hasemann

Pamięć wdrukowana

Niniejszy artykuł pochodzi z 12-go numeru Nexusa. Strona internetowa jego wydawcy to http://www.nexus.media.pl/

Adres email do nich to nexus@nexus.media.pl. Telefon do wydawcy (Agencji Nolpress) to 85 653 55 11

„Wdrukowywanie” pamięci wcieleń innych ludzi wyjaśnia istniejące kontrowersje dotyczące wielości inkarnacji oraz pamiętania przez innych ludzi tego samego wcielenia, na przykład jako sławnej postaci historycznej, jako własnego.

Poniższy tekst zaczerpnięty został z wydanej niedawno w Polsce przez Dom Wydawniczy LIMBUS książki Dolores Cannon Kosmiczni Ogrodnicy (Keepers of the Garden), którą zainteresowani nabyć mogą bezpośrednio z naszej redakcji za pośrednictwem prowadzonej przez nas sprzedaży wysyłkowej.

Wydawca

Rozmowa o innych wymiarach wprawiła mnie w zakłopotanie i utrudniała prowadzenie sesji. Chciałam nawet skierować Phila ku jego ziemskim wcieleniom, by zyskać czas na zebranie myśli i sformułowanie pytań. Stwierdziłam jednak, że tak łatwo nie wrócimy na znany, ziemski grunt, skoro otworzyły się przed nami drzwi do innych światów i niezwykłych egzystencji. Do powyższego wniosku doszłam podczas następnej sesji z Philem. Wstrząsnęła ona całym moim jestestwem i podważyła wiarę w sens mojej pracy. Być może to prawda, że nic nie jest takim, jakim się nam wydaje.

Dolores: Czy masz za sobą wiele ziemskich egzystencji?

Phil: To moje pierwsze życie w świecie fizycznym, moja pierwsza prawdziwa inkarnacja na tej planecie. Mam wdrukowaną pamięć wielu ziemskich egzystencji. Byłem też towarzyszem wielu fizycznych istot. Ale, jak już mówiłem, to moja pierwsza prawdziwa inkarnacja na Ziemi.

Zaraz, zaraz! Cóż to miało znaczyć? Mój pacjent stwierdził, że po raz pierwszy doświadcza ziemskiej egzystencji, że bliższe są mu wcielenia na innych planetach i w innych wymiarach! Jak to możliwe? Nie mogłam tego pojąć. Przecież w ciągu naszych początkowych sesji poznaliśmy aż cztery jego ziemskie wcielenia. Jeśli teraz mówił prawdę, to o czym rozmawialiśmy wcześniej? O co w tym wszystkim chodzi?

D: A więc egzystencje, o których wcześniej rozmawialiśmy, nie były prawdziwe?

P: Nie. Odkrywaliśmy pamięć wdrukowaną albo pamięć o istnieniu jako byt towarzyszący. To nie były prawdziwe, fizyczne wcielenia.

Ta wypwiedź mną wstrząsnęła. Nigdy jeszcze nie słyszałam o pamieci wdrukowanej. W pracy z moimi pacjentami albo odkrywałam ich wcześniejsze wcielenia, albo nie. Czasami zdarzało się, ze pacjent wymyślał swoje wcielenia, fantazjował. Byłam z siebie dumna, że porafię odróżnić parwdę i fałsz. Przeczytałam mnóstwo lektur an temat regresji hipnotycznej oraz możliwości wyjaśnienia wspomnień z poprzedniej egzystencji, ale w żadnej z nich nie natrafiłam na pojęcie „wdrukowania” wspomnień. Phil włączył do naszej gry zupełnie nowy element. Przeżyłam wstrząs. Przypomniałam sobie jednak, że nie stykam się ze zwyczajną, ziemską materią. Choć z drugiej strony, jeśli życie nie jest uznawane za prawdziwą fizyczną inkarnację, to nad czym tak długo pracowałam?

D: Czy to znaczy, że kiedy niektóre dusze zaczynają życie, to wspomnienia doświadczeń wcześniejszych wcieleń biorą z

P: Czerpią je z Kroniki Akaszy. Zawarte tam informacje zostają przyswojone przez duszę, wdrukowane, i stanowią już jej własne doświadczenia.

Inni specjaliści w dziedzinie regresji hipnotycznej twierdzą, że Kronika Akaszy nie zawiera informacji o czasie, lecz zapisy zdarzeń, emocji oraz wiedzy.

D: Cóż… Może powiesz mi, w jaki sposób mogę poznać taką duszę podczas mojej pracy?

P: Nie, ponieważ nawet ja nie mógłbym wskazać takiej duszy, nie rozpoznał bym jej. Wdrukowane wspomnienia są równie prawdziwe, realne, jak zdarzenia doświadczane na co dzień. Dotyczą emocji, uczuć, wydarzeń. Wdrukowane doświadczenia stają się własnymi, parwdziwymi. Dzięki temu, można żyć na planecie tysiące, setki tysięcy lat, a tak naprawdę – nigdy na niej nie być.

D: Z jakiego powodu dokonuje się wdrukowania pamięci o wcześniejszych wcieleniach?

P: Gdyby ktoś przybył na tę planetę z innych planet, innych wymiarów, bez wdrukowanych wspomnień, byłby tu całkowicie zagubiony. Nie zrozumiałby tutejszych zwyczajów, religii, polityki, nie znał by zachowań społecznych. Dlatego istnieje konieczność wdrukowania pamięci o tych zjawiskach, doświadczanych w poprzednich wcieleniach. Gwiezdne dzieci przybywające na Ziemię nie mają wcześniejszych ziemskich doświadczeń. Aby ułatwić im wejście w ziemskie życie, zapewnić komfort psychiczny, istnieje sfera, skąd mogą czerpać informacje na temat ziemskiej egzystencji, porównać ją z doświadczeniami, które mają już za sobą. Gdyby nie możliwość wdrukowania pamięci o wcześniejszych wcieleniach, gwiezdne dzieci czuły by się na Ziemi zagubione. Z każdym kolejnym dniem ziemskiego życia odczuwały by niepokój, dyskomfort. Dopiero pod koniec pierwszej ziemskiej egzystencji mogły by czuć się bezpiecznie i pozostawać w harmonii ze światem. Lecz ich zagubienie i poczucie dysharmonii uniemożliwiałoby naukę. A przynajmniej, znacznie by ją utrudniło. Cel ich egzystencji był by przesłonięty poczuciem dyskomfortu, wyobcowania. Dlatego właśnie, aby uniknąć alienacji i poczucia dysharmonii, dusze dokonuja wdrukowania pamięci o poprzednich ziemskich wcieleniach. Dzięki temu mogą skupić się na naukach, które w tym ziemskim życiu mają przyswoić. Każdy szczegół ziemskiego życia może uniemożliwić to zadanie. Gwiezdne dzieci nie znają, na przykład, gniewu czy strachu, w ziemskich znaczeniach tych słów. Muszą je poznać przed pierwsza ziemską egzystencją, aby później te uczucia ich nie paraliżowały, nie przesłaniały celu życia na Ziemi.

Większość ludzi twierdzi, iż największy wpływ na kształtowanie charakteru jednostki ma środowisko, w którym ta jednostka się wychowuje. Uważamy, że umysł dziecka jest nie zapisaną kartą, która zostaje zapełniona doświadczeniami zdobytymi w trakcie dorastania i późniejszego życia. Na co dzień korzystamy z tych zapisów, umożliwiających nam życie zgodne z wszelkimi normami. Podświadomość jest rodzajem komputera, z którego czerpiemy informacje niezbędne do prawidłowego codziennego funkcjonowania. Według koncepcji podsuniętej mi przez Phila, gwiezdne dzieci przybywające na Ziemię po raz pierwszy muszą zdobyć jakieś punkty orientacyjne, wspomnienia, umożliwiające im bezpieczne poruszanie się w ziemskiej rzeczywistości. Idea ta zaskoczyła mnie i zmodyfikowała moje opinie na temat reinkarnacji.

D: Czy istnieje jednak jakiś sposób, bym mogła poznać, który z pacjentów ma za sobą prawdziwe życie ziemskie, a który czerpie wiedzę z pamięci wdrukowanej?

P: Ciekawi jesteśmy, dlaczego chcesz to wiedzieć?

D: Cóż, chyba pozwoliło by mi to udowodnić sprawy, które chcę udowodnić.

Zaśmiałam się w duchu: czy ja chcę cokolwiek udowodnić? Istota przemawiająca przez Phila czytała w moich myślach.

P: A co starasz się udowodnić?

Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się. „To dobre pytanie” – powiedziałam.

D: Cóż, staram się dowieść prawdziwości zjawiska reinkarnacji, ponieważ wielu ludzi zaprzecza tej koncepcji. Prowadząc sesje regresji hipnotycznej jestem w stanie udowodnić, że dana osoba doświadczyła już życia na Ziemi, w innym wcieleniu, czasie, miejscu. Pracując w ten sposób, próbuję przekonać ludzi do zaakceptowania teorii reinkarnacji. W tej chwili nie wiem jednak, czy pacjent wyykorzystujący pamięć wdrukowaną może być wiarygodny dla sceptyków. Czy jego wdrukowane wspomnienia stanowią dowód na prawdziwość zjawiska reinkarnacji?

P: Oczywiście, że tak. Przecież jego wspomnienia to prawdziwe doświadczenia życiowe – rzeczywiste, choć być może nie są bezpośrednio związane z tym akurat fizycznym obiektem, z którym rozmawiasz. Rozmawiasz wszak z duszą znajdującą się w tym fizycznym obiekcie. Wdrukowane wspomnienia czerpane z zasobów Kroniki Akaszy są rzeczywiste, stanowią część tej duszy.

D: Czy ta koncepcja może tłumaczyć fakt, iż kilka osób ma wspomnienia z tego samego wcieleniaNa przykład u kilku osób odkrywam wspomnienia z życia jako Kleopatra, Napoleon. Czy można to wytłumaczyć zjawiskiem wdrukowania pamięci o wcześniejszych ziemskich egzystencjach?

P: Oczywiście, że tak. Nie istnieją żadne… [Phil miał trudności ze znalezieniem odpowiedniego słowa] preferencje ani ograniczenia dotyczące wdrukowania pamięci. Wszystkie informacje z Kroniki Akaszy są dostępne w równym stopniu.

Tak naprawdę, w mojej pracy nigdy nie trafiłam na ludzi, którzy doświadczali by w przeszłości tego samego wcielenia. Wiem jednak, iż zjawisko to jest wskazywane przez sceptyków jako dowód nieprawdziwości informacji uzyskiwanych w trakcie regresji hipnotycznej, podważający realność reinkarnacji.

D: Niektórzy twierdzą, że doznanie tego samego wcielenia przez grupę osób dowodzi nieprawdziwości teorii reinkarnacji. To jeden z argumentów przeciw reinkarnacji, przywoływany przez sceptyków.

P: Owi sceptycy stykają sie z wiedzą, która przekracza ich zawężony sposób postrzegania rzeczywistości, wykracza poza ich wąską wiedzę. Ujawnia ich krótkozwroczność i stanowi wyzwanie dla świadomości.

D: Tak więc nie ma znacznia, czy ktoś naprawdę był Kleopatrą, czy inną postacią. Najważniejsze, że zyskujemy dostęp do infornacji o życiu w przeszłości.

P: Masz rację. Takie informacje można uzyskać od duszy, która naprawdę doświadczyła życia jako, np. Kleopatra, albo od setek innych dusz z wdrukowaną pamięcią o tym wcieleniu. I nie ma między tymi informacjami żadnej różnicy.

D: Ale czy różni ludzie, różne dusze, postrzegają wdrukowane wspomnienia w ten sam sposóbCzy dwie osoby o tym samym poprzednim wcieleniu mogą inaczej postrzegać swe doświadczenia?

P: Bardzo dobre pytanie. Ludzkie postrzeganie moglibyśmy porównać do filtra, który zabarwia doświadczenia i wrażenia przechodzące przez niego. Jeśli więc dla osoby, która w trakcie regresji hipnotycznej relacjonuje życie Kleopatry, wydaje się ono nieco kontrowersyjne, to świadomość tej osoby uchwyci wszelkie obiekcje i przedstawi to wcielenie w kontekście teraźniejszych norm zachowania, wyznawanych przez pacjenta. Stąd mogą pojawić się rozbieżności w przedstawianiu tego samego wcielenia przez różne osoby.

Wyjaśnienie to przywodziło na myśl mechanizmy autocenzury czy autokorekty przejawiający się w ludzkich zachowaniach. Czy te mechanizmy stanowią wyjaśnienie rozbieżności w relacjach dotyczących tego samego wcielenia przedstawianych przez różne osoby? Czyż ludzie nie rozumują w ten właśnie sposób? Czyż nie postrzegają rzeczywistości selektywnie, subiektywnie, dostosowując ją do własnego punktu widzenia, własnego światopoglądu?

D: To może być prawda. Faktycznie, rozpatrując to zjawisko należy uwzględnić subiektywność postrzegania rzeczywistości.

P: Zgadza się. Dana osoba poddana regresji hipnotycznej przedstawi dość dokładne przeżycia z wcześniejszych wcieleń, ale w formie jak najbardziej komfortowej i bezpiecznej dla teraźniejszego wizerunku tej osoby.

D: Czy wdrukowaniem pamięci można także wytłumaczyć zjawisko wcieleń równoległych, dwóch egzystencji przebiegających w tym samym czasie lub częściowo nachodzących na siebie?

P: Tak, oczywiście. Wszelkie kontrowersje dotyczące egzystencji równoległych to absurd. Przecież w ten sposób, dzięki zjawisku wcieleń równoległychm zwiększa się efektywność nauki. Dusza przyswaja więcej wiedzy na temat życia społecznego, norm prawnych, zwyczajów.

D: Tak naprawdę, nie trzeba w tej kwestii niczego udawadniać, mam rację?

P: W zupełności. Istota mechanizmu wdrukowania pamięci tkwi w dostępie do wiedzy. Ktoś może doświadczać egzystencji przez całe tysiąclecia, ale tylko na swój użytek. Dla innych było by to właściwie bezużyteczne. A przecież z takich przeżyć, doświadczeń, można się wiele nauczyć. Mogą z nich korzystać nie tylko osoby poddające się regresji hipnotycznej, ale też ci, którzy słuchają relacji o „przeszłych wcieleniach” – że zastosuję ten termin – oraz je czytają. Ta wiedza powinna być dostępna dla wszystkich.

D: Odsłanianie przeszłych wcieleń jest bardzo korzystne dla pacjentów. Dzięki temu procesowi mogą oni zrozumieć na przykład istotę stosunków łączących ich z innymi ludźmi.

P: Tak, to prawda.

D: Od czego zależy wybór określonego „wdruku” pamięci dla konkretnej osobyCzy pamięć o jakimś wcieleniu jest dobierana indywidualnie?

P: Wybór pamięci o określonym wcieleniu zależy od celów, jakie ma przed sobą dana dusza. Na przykład, jeśli ktoś ma pełnić na Ziemi funkcje przywódcze, to przyswoi sobie pamięć o wcieleniach różnych przywódców – od wodza plemiennego po prezydenta jakiegoś państwa. Może też otrzymać pamięć o życiu przywódcy wojskowego albo nawet szefa szajki złodziei. Pamięć wdrukowana takiej osobie powinna zawierać wspomnienia dotyczące przywództwa, jego różnych form i aspektów, aby dana dusza mogła dobrze wypełnić swoje życiowe cele. Poza tym, dzięki wdrukowaniu pamięci, dusza uczy się pokory, cierpliwości, radości, poznaje formy i sens rozrywki, odpoczynku. Wszystkie te elementy zawarte są właśnie we wspomnieniach wdrukowanych. Wiedza o metodach wdrukowywania pamięci leży poza moim zasięgiem. Nie mogę więc przekazać informacji na ten temat. Wiem, że w efekcie tego procesu dusza przyswaja sobie wspomnienia wielu wcieleń, niekiedy równoległych, niekiedy tych jakie poznały inne dusze. Istotę procesu stanowi przyswojenie nauk zawartych w doświdczeniach innych ludzi. Doświadczenia życiowe każdego z nas będą kiedyś dostępne istotom, które zechcą z nich skorzystać. To tak, jak byś wypożyczał książkę z biblioteki, jesli każdą egzystencję uznamy za książkę, która jest wciąż wypożyczana, czytana i rozumiana na wiele sposobów.

D: Mówisz więc, że ludzkie doświadczenia, czyli życiowa energia, są jak gdyby magazynowane w książce i umieszczane w bibliotece? I każdy, kto zechce skorzystać z tych informacji, może poddać się procesowi ich wdrukowania?

P: Tak, dokładnie tak. Nie istnieją ograniczenia co do wykorzystywania określonych doświadczeń danej egzystencji. Tysiące ludzi mogą mieć wdrukowaną pamięć tych samych doznań.

D: A więc w mojej pracy mogę spotkać pacjentów, którzy zrelacjonują mi życie w tym samym wcieleniu i będzie to po prostu oznaczać, że ich dusze miały dostęp do tej samej „książki”by wrócić do twojej metafory.

P: Tak, to prawda. Pamięć do wdrukowania wybierana jest przed inkarnacją. Metody wdrukowania są bardzo skomplikowane. Ty mogła byś porównać to do wielkiego komputera mającego dane na temat wszystkich egzystencji, przeszłych i teraźniejszych. Idąc tym toren myślenia, do tego komputera wprowadzane są informacje na temat celów przyszłej inkarnacji danej osoby, a on selekcjonuje wszystkie egzystencje i proponuje te, które ułatwią osiągnięcie zamierzonego celu. Procesem wdrukowania pamięci zajmują się byty duchowe. Istnieje cała hierarchia duchów związana z tym zadaniem. Nadzorują one proces i wspomagają duszę w wyborze doświadczeń. Przedstawiają jej wszystkie wspomnienia, myśli, wrażenia, wszystko, co zawarto w określonym zapisie egzystencji. Owa prezentacja w formie przypomina hologram, trójwymiarowy zapis życia konkretnej osoby. Wszystkie zawarte w nim doświadczenia, wspomnienia i emocje zostają wdrukowane w duszę i stają się jej częścią.

D: Czyli pamięć wdrukowana to pewien wzorzec  czy wzorzec to dobre słowo? – według którego kształtuje się nowa inkarnacja, która z kolei tworzy następny wzorzec do późniejszego odtworzenia.

P: Tak, zapis nowej egzystencji trafi do tego „komputera”.

D: Ciekawa koncepcja. Przypomina nieco pracę naukową w bibliotece, prawda?

P: Tak. Czerpiesz wiedzę z książek o różnej tematyce, a później wykorzystujesz ją we własnej pracy.

D: W trakcie rzeczywistego życia człowiek zyskuje jednak coś więcej niż doświadczenia dnia codziennego. Czy zyskuje też te wartości, jeśli mogę tak powiedzieć, dzięki pamięci wdrukowanej?

P: Wypowiadasz się teraz z punktu widzenia karmy, a ten kontekst nie jest właściwy dla naszej rozmowy. Z pamięci wdrukowanej czerpie się informacje, jest ona punktem odniesienia dla późniejszej inkarnacji. Nie bierze udziału w kształtowaniu karmy. Stanowi narzędzie umożliwiające wypracowanie karmy. Gdyby każda dusza bazowała wyłącznie na wdrukowanej pamięci o różnych egzystencjach, nie było by mowy o rozwoju, o pracy nad karmą. Rzeczywiste, prawdziwe życie jest koniecznością. To ono właśnie zapewnia rozwój duszy i dopływ nowych doświadczeń do naszej „biblioteki”.

D: Tak, ale niektóre dusze może wolały by iść na skróty i korzystać wyłącznie z wdrukowanych doświadczeń.

P: Dla niektórych dusz takie skróty są wskazane, dla innych nie. Dla tego obiektu [Phila] rzeczywista inkarnacja jest najkorzystniejsza. Oczywiście, ktoś powie, że dusza mogła by zaczekać, aż ktoś inny doświadczy życia w tym czasie, a później wdrukować sobie te doświadczenia. Było by to prostsze, łatwiejsze, prawda? O wdrukowaniu lub rzeczywistej inkarnacji decyduje dusza. Jej wolna wola decyduje w tej kwestii. Ma dostęp do źródła wiedzy o wszystkich egzystencjach, duchy wskazują jej najwłaściwsze doświadczenia przydatne w rozwoju, ale to dusza podejmuje ostateczną decyzję. Może odrzucić proponowane wersje egzystencji, powiedzieć: „Nie, nie chcę tych doświadczeń”, a wszystko potoczy się zgodnie z jej wolą.

D: Wszystko to wprawia mnie w zakłopotanie. Z twoich słów wynika bowiem, że reinkarnacja, tak jak my ją rozumiemy nie istnieje.

P: To nie tak. Dusza przechodzi z ciała do ciała o rozwija się w ten sposób. Ale istnieją także zasoby doświadczeń, które można duszy wdrukować. Ktoś realnie przeżył pięć egzystencji, a dzięki pamięci wdrukowanej posiada zasób doświadczeń z 500 istnień. Jak widzisz, mechanizm ten obliczony jest na jak najlepszy efekt.

D: Innymi słowy, w momencie narodzin posiadasz już pewien zbiór informacji, który wykorzystujesz w ciągu dnia.

P: Tak, w momencie narodzin posiadamy zestaw wdrukowanych doświadczeń. Chociaż i w trakcie życia możesz zyskać dostęp do naszego „komputera”, dostać „ekstrawdruk” pamięci. Jak ci to wytłumaczyć… To tak, jak z daleką podróżą. Przygotowujesz się, pakujesz bagaże i wyjeżdżasz. W trakcie kazdy uzmysławiasz sobie, że czegoś zapomniałaś. Nie musisz wtedy zawracać. Przecież na twojej drodze są sklepy, gdzie możesz dokupić zapomniany drobiazg, potrzebną ci rzecz. Albo inne porównanie: podróżujesz przez Stany Zjednoczone. Nie masz mapy z nazwami miast, stanów czy okręgów. Znasz tylko zasięg granic kraju. Na swej drodze spotykasz jednak tablice z nazwami miejsc z nazwami miejsc, przez które przejeżdżasz. One ułatwiają ci osiągnięcie celu podróży, bo wiesz, dokąd jedziesz i jakie miejsca leżą w sąsiedztwie celu jazdy. Dzięki tablicom z nazwami miast docierasz do miejsca przeznaczenia. Orientujesz się w terenie włąśnie dzięki informacjom zawartym na tych tablicach. W swej życiowej podróży także spotykasz takie „tablice”, informacje dotyczące twego życiowego celu. Widujesz je w snach, różnego rodzaju doznaniach psychicznych. Te informacje odnajdziesz w przeżyciach traumatycznych, jak na przykład śmierć bliskiej ci osoby, krewnego, utrata pracy. Swoją życiową drogę możesz odnaleźć w przeżyciach bolesnych i radosnych. Trzeba tylko otworzyć się na te doświadczenia, odnaleźć do nich klucz. Wdrukowane wspomnienia mogą ci pomóc przejść przez życie. Oczywiście, można przeżyć wiele egzystencji nie korzystając z doświadczeń wdrukowanych. One są tylko dodatkiem. Nie wszyscy ich potrzebują. Jednak dla gwiezdnych dzieci wdrukowanie pamięci o przeszłych wcieleniach to konieczność.

Kiedy rozpoczęłam pracę z Philem, jego podświadomość uruchomiła mechanizmy obronne. Teraz jednak spostrzegam, iż były to mechanizmy inne, niż sądziłam na początku. Podświadomość najpierw odsłoniła wdrukowaną pamięć o poprzednich egzystencjach Phila, ale nie odkrył on swych powiązań z bytami pozaziemskimi. Dopiero, gdy Phil był już gotów przyjąć i zrozumieć owe pozaziemskie wcielenia, podświadomość pozwoliła im się ujawnić. Gdybym, po początkowych rozczarowaniach, zarzuciła pracę z Philem, nigdy nie poznalibyśmy jego doświaczeń  z innych planet, Pomyślałam, że podobny mechanizm mógł zadziałać w przypadku wielu innych moich pacjentów. W trakcie kilkuletniej pracy w dziedzinie regresji hipnotycznej mogłam spotkać setki pacjentów, u których nie doszłam do poziomu rzeczywistych inkarnacji pozaziemskich, a sami pacjenci nie mieli pojęcia, że ich podświadomość kryje podobne doznania, Mechanizmy ochronne stosowane przez podświadomość są rzeczywiście zadziwiające. Analizowałam je podczas pracy z innymi pacjentami. Najciekawsze informacje o poprzednich egzystencjach pojawiają się po kilku czy nawet kilkunastu sesjach. Dlaetego właśnie moja praca wymaga ogromnej cierpliwości. Gdybym zrezygnowała z kilku pacjentów zbyt wcześnie, niegdy nie usłyszałabym fascynujących historii, które później zamieszczałam w swoich książkach.

D: Czy gwiezdne dzieci, czy też inne istoty pozaziemskie przybywają na Ziemię z pominięciem procesu wcielenia duchaz pominięciem narodzin jako fizyczna istota? Chodzi mi o to, czy przybywacie na Ziemię i wytwarzacie ciało, aby żyć między ludźmi?

P: Tak. Zdarzało się to wielkokrotnie i będzie powtarzać się w przyszłości. Zasymilowanie i przetworzenie ziemskiej energii w dowolny obiekt to bardzo proste zadanie. Nic wielkiego.

D: Czy kształtujecie wówczas ciało fizyczne, materialne, czy tworzycie tylko obraz, wizualne wrażenie ciała?

P: Możemy czynić i jedno, i drugie. Przy wykorzystaniu energii mentalnej utworzone ciało nie będzie jednak tak gęste, jak materialne.

D: Z jakiego powodu to robicie?

P: Niekiedy chodzi nam o przekazanie specjalnej informacji. Docieramy z nią do konkretnej jednostki. Czasami nawiązujemy w ten sposób kontakt z ludźmi, którzy faktycznie próbują się z nami porozumieć.

D:  A więc moglibyście ukształtować fizyczne ciało i zostać na Ziemi przez jakiś czas?

P: Gdyby okazało się to konieczne, moglibyśmy przebywać na Ziemi przez czas nieograniczony. Po prostu, nie wiąże nas pojęcie czasu. Zostalibyśmy tak długo, jak wymagałaby tego nasza misja.

D: Rozumiem. Słyszymy tu różne historie o ludziachktórzy żyją między nami, a nie przynależą do naszego gatunku, jeśli mogę tak powiedzieć.

P: To wysoce prawdopodobne.

D: Czy istoty, które ukształtowały ciało fizyczne i żyją między nami stanowią niebezpieczeństwo dla naszej rasy?

P: Są chyba tak niebezpieczni, jak ludzie sami dla siebie. A nawet mniej, gdyż przebywają na Ziemi, by nam towarzyszyć i pomagać w realizacji życiowych celów. Jeśli nie przyjmiemy pomocy od tych istot, może się okazać, iż dla ludzkiej rasy nie ma już ratunku.

D: W jaki sposób możemy rozpoznać te byty?

P: Nie chcieliśmy, by wyróżniały nas jakieś specjalne cechy, więc takich cech charakterystycznych  po prostu nie ma. Tak naprawdę, owe istoty są z krwi i ciała, jak ludzie. Oczywiście, istnieje pewien klucz, podług którego można by wyselekcjonować te byty. Czujemy jednak, iż podawanie teraz tego klucza nie byłoby właściwe. Gdyby ludzie poznali owe wyrózniki, mogłaby zapanować atmosfera „polowań na czarownice”, nagonki na te istoty. Naruszano by prywatność tych, którzy jeszcze nie zdają sobie sprawy z własnego dziedzictwa. Po co tworzyć atmosferę podejrzliwości i przyczyniać się do czyjegoś nieszczęścia.

Uświadomiłam sobie, że rozmawiający ze mną byt ma rację. Na Ziemi żyje zapewne wiele gwiezdnych dzieci, które – jak Phil – nie posiadają żadnej cechy wskazującej, iż pochodzą z gwiazd.

P: Ludzie kierują się uprzedzeniami. Nasz umysł ma naturę osądzającą, oskarżającą. Ktoś mógłby rozpocząć nagonkę na gwiezdne dzieci, ścigac je w poczuciu spełniania misji, w imię dobra ludzkości albo dla własnych celów, kierując się niskimi pobudkami. Nie chcamy przyczynić się do zaistnienia takiej sytuacji. Znamy ludzki umysł. Ludzie postrzegaliby gwiezdne dzieci jako obcych, a nie jako swoich braci. Nikt na Ziemi nie ma prawa do osądzania czy ścigania gwiezdnych bytów.

D: Cóż mam powiedzieć. Jesteśmy ukształtowani przez kino i telewizję, gdzie obcy zawsze był przedstawiany jako zły.

P: Tak, wasze myślenie jest ukierunkowane tym obrazem. Ale to tylko uwarunkowanie, a nie ludzka natura. Chcielibyśmy, abyś w swojej książce jasno wytłumaczyła, dlaczego nie zawiera ona informacji na temat cech charakterystycznych gwiezdnych dzieci. Po prostu wielu ludzi nie zaakcptowałoby ich istnienia, normalnego życia. Mówię o tych ludziach, którym do życia wystarczy znalezienie jakiegoś obiektu ataku, polowania, Istnieją na Ziemi prawa przeciw segregacji rasowej, otwartemu rasizmowi itp. Nie ma jednak prawa chroniącego gwiezdne dzieci. Na tym polu gra jest otwarta. Niestety, to kwestia mentalności niektórych ludzi.

D: Czy istoty, które przybyły na Ziemię, ukształtowały ciała i żyły między nami, przejawiałyby emocje podobne ludzkim? Nie miałbyby przecież wdrukowanych wspomnień, czyż nie?

P: Nie rozmawiamy teraz o istotach przebywających pośród Ziemian w jakiejś misji, czyli chwilowo. Mówimy o gwiezdnych dzieciach, które prowadzą na Ziemi normalne życie. One posiadają wdrukowaną wiedzę o emocjach; wiedzą, czym są uczucia, emocje i jak sobie z nimi radzić. Temu właśnie celowi służy wdrukowywanie pamięci. Byty pozaziemskie, które czasowo przebywają między ludźmi, to zupełnie inna sprawa. One nie dysponują pamięcią wdrukowaną. Posiadają natomiast szerokoą wiedzę na temat ludzkiej rasy, zdobywaną w czasie głębokich studiów. Informacje te gwarantują im swobodne i bezpieczne funkcjonowanie między Ziemianami. Dzięki studiom nad dziejami ludzkości osoby te nie wyróżniają się wśród ludzi.

D: Nie doświadczają emocji, ale wyłącznie obserwują, prawda?

P: Nie zgadzamy się z takim wnioskiem. Te istoty są bardzo ludzkie, jeśli mogę tak powiedzieć. Przejawiają wszystkie najlepsze cechy ludzkie, wiele ludzkich zachowań.

D: Według mnie większość ludzi sądzi, że obcy są pozbawieni uczuć, emocji i pod tym względem przypominają roboty. Taki wizerunek obcych przeraża wiele osób.

P: Ludzie byliby więc zaskoczeni widokiem zgromadzenia planetarnych ras, kiedy to czcimy zasadę nowego porządku. Można wówczas zaobserwować u nas wiele reakcji emocjonalnych. Płaczemy, śmiejemy się, tańczymy, śpiewamy. Wszelkie reakcje emocjonalne nie są zarezerwowane wyłącznie dla Ziemian. Ziemianie zawsze odnoszą wszystko do siebie; uważają, że stanowią źródło i początek wszystkiego. W kosmosie natomiast panuje wspólnota doświadczeń, braterska harmonia. I wszelkie emocje, uczucia, są udziałem każdego członka tej wspólnoty uniwersum, nie tylko mieszkańca Ziemi. Kosmos jest pełen smutku. Kosmos jest niekiedy pełen gniewu. W kosmosie czuje się także strach. Wszystkie te emocje odczuwalne są w całym Kosmosie, choć zyskują one różne manifestacje w różnych światach. Dla nas, ekwiwalentem ludzkiego strachu i gniewu jest czerń. Nie chodzi mi tu o tłumaczenie tych pojęć na inną częstotliwość wibracji, na język ziemski, lecz o ekwiwalent pojęciowy. Od bardzo dawna ludzkość jest spętana strachem. Teraz przyszedł czas, by zrzucić te okowy i odważnie przyjąć odpowiedzialność za własną egzystencję. Wtedy ludzie staną się rzeczywistymi członkami kosmicznej wspólnoty. Nie chcemy, by ludzki strach przeniknął uniwersum. Musicie sobie z nim poradzić sami. Kiedy to uczynicie, kiedy opanujecie strach rządzący waszą małą planetą, wówczas będziecie mogli przemierzać uniwersum i spotykać się z innymi cywilizacjami, które nigdy nie zaznały więzów strachu krępujących ludzkość. Strach jest zaraźliwy. Nie chcemy, by dotknął on subtelne pozaziemskie byty. Mógłby je zniszczyć. One nigdy nie zaznały strachu w wydaniu Ziemian. Są pełne wiary i nie potrzebują tego typu strachu.

D: A więc strach jest czysto ludzkim uczuciem?

P: Strach panujący na Ziemi, tak. To choroba ludzkości. Choroba, która wymaga kwarantanny. Dlatego wciąż pozostajecie osamotnieni, zepchnięci w kąt uniwersum. Wasz strach jest obcy innym regionom Kosmosu. Nie potraficie właściwie wykorzystywać naturalnych energii, nie postrzegacie ogromnego potencjału tkwiącego na przykład w energii strachu. W waszym wydaniu jest to energia destruktywna, a powinna być konstruktywna. Świadczy to o waszej nieumiejętności obchodzenia się z energiami. Nawet nie jesteśmy w stanie wam wytłumaczyć, w jaki sposób – konstruktywny, oczywiście – możecie wykorzystać energię strachu. Nie potrafilibyście tego pojąć, gdyż zbyt daleko odbiega od ziemskich schematów myślenia. W momencie, gdy opanujecie chorobę strachu, zwalczycie ją, otworzą się przed wami bramy do innych światów.

D: Od kiedy i na jaki czas owe istoty przybywają na Ziemię?

P: Byty, o których rozmawiamy, pojawiały się na Ziemi do zarania jej historii. Podkreślam, że mówimy o istotach, które nigdy nie doznały rzeczywistej inkarnacji na Ziemi: One tylko odwiedzały i odwiedzają Ziemię. Taki „gość” może pozostać tu przez jeden dzień albo przez wiele lat, ale nie doświadcza on rzeczywistego wcielenia na Ziemi. Znacznie częściej przybywają na Ziemię byty, które doświadczają tu inkarnacji. Jest ich coraz więcej, a wpływ ich obecności na losy Ziemi szczególnie dał się odczuć w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci.

D: Więc prawdziwa jest teoria dyktująca, że u zarania dziejów na Ziemię przybywały istoty z innych planet, które nauczały naszych przodków i kierowały ich rozwojem?

P: Tak. Gdyby nie ten fakt, ludzka rasa nigdy by nie ewoluowała do współczesnej formy. Inaczej mówiąc, nie było by dzisiejszej ludzkiej rasy, gdyby nie owi „goście” z Kosmosu. Oni wspomagali nasz rozwój od samego początku.

Dolores Cannon

Moc wdzięczności

(opracowano na podstawie rozdziału „Moc wdzięczności” z książki Ewy Foley p.t. „Zakochaj się w życiu”)

„Wszystko, co masz teraz w życiu, jest wszystkim, czego potrzebujesz”

Wierzę, że prawdziwa wielkość duchowa przejawia się w radości z tego, co się ma, a nie w trosce o to, że się czegoś jeszcze nie ma. Ewa zrozumiała to wiele lat temu, kiedy kolejny raz „zamartwiała się”, że czegoś nie ma. Nagle i niespodziewanie doznała OLŚNIENIA:

Im bardziej skupiam się na braku i na tym czego nie mogę miećtym gorzej się czuję i tym bardziej się bojęże nie starczy„!

Ewa uświadomiła sobie, że jest emocjonalnie i fizycznie wyczerpana koncentrowaniem się na rzeczach, które chciała sobie czy synowi kupić, ale nie było jej na to stać. Błędne koło. Wtedy usłyszała szept duszy: tak naprawdę najbardziej ze wszystkiego pragnę spokoju wewnętrznego. Zrozumiała, że jest to najgłębsze pragnienie jej serca. Poprosiła Ducha o pomoc i przewodnictwo, jednocześnie obiecując sobie, że pójdzie we wskazanym kierunku. Ewa zrezygnowała ze swoich miesięcznych, rocznych i pięcioletnich planów. W jednej chwili stała się poszukującym pielgrzymem, badaczem i uczniem życia. Pojechała na pielgrzymkę do Lourdes.

Tam, w Pirenejach, przyjrzała się bliżej swojemu życiu. Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, gdyż zobaczyła jak wiele ma powodów do wdzięczności. W pokorze padła na kolana w jaskini, gdzie Bernadetta rozmawiała z Matką Boską, i zaczęła żarliwie dziękować za wszystko, co już ma w swoim życiu. To była jej pierwsza w życiu modlitwa dziękczynna; do tej opry ciągle o coś prosiła. Ewa gorąco przepraszała Boga i siebie, że tak długo nie doceniała bogactwa swojego życia. Pobieżnie zinwentaryzowała dostatki swojego życia.

Patrząc na swoją długą listę, Ewa uświadomiła sobie, jak jest naprawdę bogata. Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!

Jeśli jedynym słowemjakim modlisz się przez całe życie jest dziękuję” – to wystarczy.

mistrz Eckhart

Odtąd Ewa przypomina to sobie codziennie. Każdy dzień zaczynam modlitwą wdzięczności za swoje wspaniałe, spełnione życie. Codziennie ciszę się, że żyję, że oddycham, że mogę zrobić dla kogoś coś dobrego, że się uczę, że moja wiedza przydaje się innym ludziom. Codziennie też dziekuję za przywilej posiadania ciała i przebywania na tej najpiękniejszej z planet.

Im więcej masz i im bardziej jesteś za to wdzięczny, tym więcej będzie ci dane.

Pochwała oczyszcza,

Miłość żywi,

Wdzięczność wszystko pomnaża.

Robert Coon

Wprowadź do swojego życia tę piękną, afirmującą życie zasadę, a cuda, na które czekasz, będą ci objawione ku twojemu zdumieniu i wielkiej radości.

ZAPAMIĘTAJ

Życie nie jest próbą generalną ani testem. TO JEST TO.

Moc akceptacji

(opracowano na podstawie rozdziału „Moc akceptacji” z książki Ewy Foley „Zakochaj się w życiu”)

Wszystko, co w naszym życiu naprawdę zaakceptujemy, zmienia się.

Katherine Mansfield

Czym naprawdę jest akceptacja? Według Ewy Foley jest to poddanie się okolicznościom, problemom, uczuciom, sytuacji finansowej, wykonywanej pracy, stanowi zdrowia, relacjom z innymi ludźmi, opóźnieniom w realizacji naszych marzeń. Zanim będziemy mogli cokolwiek zmienić w swoim życiu, musimy zaakceptować, że sprawy mają się dokładnie tak, jak mają być na teraz. Akceptacja to westchienie ulgi dla duszy, zamknięcie oczu w modlitwie, ciche łzy spływające po policzkach. To szept: W porządku. Wszystko jest w porządku. Oznacza to dla mnie: Poddaję się. Prowadź mnie. Pokaż mi drogę, a ja pójdę za tobą. porządku znaczy także dla mnie: Wszystko się ułoży. To po prostu część mojej podróży.

Co dzieje się, gdy zaakceptujemy towarzyszące nam okoliczności? Przede wszystkim odprężamy się i oddychamy z ulgą. Zmienia to naszą wibrację, nasz wzorzec energetyczny, także rytm bicia serca. Wtedy znowu jesteśmy w stanie podłączyć się do nieograniczonej pozytywnej energii wszechświata. Akceptacja także oświetla rzeczywistość – wtedy wyraźniej widzimy swój następny krok.

Bez względu na to, w jakiej jesteś teraz sytuacji życiowej, zaakceptuj ją taką, jaka jest. Powiedz jej TAK. Przyjrzyj jej się uważnie i uznaj to, co jest, co się dzieje. Taka jest moja rzeczywistość w tym punkcie czasu i przestrzeni. Jest OK. Jest jak jest. To jest moje życie teraz.

Zrezygnuj z walki. Pozwól, aby zaczął się uzdrawiający proces zmiany.

Życie nie miało być walką.

(Life was not meant to be a struggle.)

Stuart Wilde

Zagadkowy mózg

(opracowano na podstawie artykułu „Zagadka mózgu” z 221-go (maj 2009) numeru Nieznanego Świata)

Okazuje się, że odpowiedź na z pozoru prozaiczne pytanie: Czy mózg jest nam potrzebny? wcale nie jest taka oczywista. Profesor neurologii z Wielkiej Brytanii John Lober zadał je na konferencji medycznej w 1980 roku.

Lober był badaczem wodogłowia u dzieci, które polega na zwiększeniu objętości płynu mózgowo-rdzeniowego w układzie komorowym mózgu najczęściej wskutek nieprawidłowego krążenia tego płynu na skutek wrodzonych wad anatomicznych. Jeśli chodzi o dzieci to zwykle towarzyszy mu powiększenie czaszki – i stąd wzięła się nazwa wodogłowie.

W czasie badań neurolog wykonał około 600 skanów mózgu ludzi z tą dolegliwością. W ostatniej grupie (gdzie płyn mózgowo-rdzeniowy wypełnia 95% czaszki; oznacza prawie brak mózgu) było mniej niż 10% z badanych, ale 50% z nich miało iloraz inteligencji około 100 punktów – czyli przeciętny dla populacji!

Chociaż sceptycy podważyli te wyniki Lober był pewny tego, co mówi.

Iloraz inteligencji 26-letniego studenta, u którego Lober wykrył około 1-milimetrową  korę mózgową (normalnie ma około 45 mm) wynosił 126 punktów, bardzo dużo powyżej przeciętnej! Student nie miał prawie kory mózgowej, ale świetnie radził sobie z nauką.

Niezwykłe zdolności posiadali bliźniacy, których opisał Oliver Sacks w książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. John i Michael byli umieszczeni w różnych zakładach i w momencie gdy Sacks ich poznał mieli po 26 lat. Został u nich wykryty autyzm, psychoza oraz spore opóźnienie w rozwoju. Mówiąc kolokwialnie byli „bliźniakami-idiotami”, ale wyróżniali się fenomenalną pamięcią i dosyć dziwnymi uzdolnieniami matematycznymi.

Polegało to na przykad na tym, że byli w stanie podać każdą datę Wielkiej Nocy, która miała miejsce w czasie ostatnich 80 tysięcy lat! Chyba nie trzeba mówić, że tylko komputer może wykonać takie wyliczenia.

Dodawanie było dla nich ogromną trudnością. Podobnie było z mnożeniem i dzieleniem. Mimo to, gdy na podłogę upadło pudełko zapałek, obaj krzyknęli: 111! Okazało się, że było ich 111. Kiedy zapytano ich, skąd to wiedzieli, odpowiedzieli, że zobaczyli to, czyli nie liczyli ich.

Najdziwniejszą ich umiejętnością było jednak to, że bliźniacy porozumiewali się między sobą za pomocą liczb pierwszych, a gdy Sacks to odkrył były to liczby sześciocyfrowe!

John mówił jedną liczbę, a potem Micheal ją podchwytywał i odpowiadał inną liczbą (Sacks odkrył, że te sześciocyfrowe liczby są liczbami pierwszymi – dzielą się bez reszty tylko przez jeden i przez siebie; początek to: 1,2,3,5,7,11,13,17 itd.)

Potem Sacks przyniósł tablicę (liczb pierwszych) i postanowił zagrać z bliźniakami.  Podał liczbę ośmiocyfrową, a po pięciu minutach milczenia John wypowiedział dziewięciocyfrową liczbę pierwszą. Gdy tablica skończyła się na liczbach dziesięciocyfrowych Sacks wyłączył się z tej gry, ale nie John i Michael. Neurolog dał za wygraną, gdy bliźniacy przerzucali się liczbami dwunastocyfrowymi! Miało to miejsce w 1966 roku.

W znanym filmie z Russelem Crowe w roli głównej p.t. „Piękny umysł” (2001) opartym na biografii Johna Nasha Jr., który był matematykiem nagrodzonym Noblem w dziedzinie ekonomii bohater obrazu odnosi ogromny sukces mimo tego, że chorował na schizofrenię paranoidalną.

Okazuje się, że ludzki mózg cały czas stanowi wielką zagadkę i nasza wiedza na ten temat często jest wręcz bezradna, co daje dużo nadzieii tym, którzy cierpią na różne urazy, że kiedyś może być tak, jak przed wypadkiem, gdyż wszystko jest możliwe, na co wskazuje ten artykuł.

Szmaragdowe tablice Thota z Atlantydy

SZMARAGDOWE TABLICE THOTHA Z ATLANTYDY

(opracowano na podstawie książki „Szmaragdowe tablice. Tot z Atlantydy – interpretacja dr Doreal”)

Tot (Thoth, Thot) zajmuje czołowe miejsce w panteonie bogów starożytnego Egiptu. Przedstawiany najczęściej w postaci człowieka z głową ibisa, rzadziej jako pawian lub człowiek z głową pawiana. Tot nazywany jest także bogiem Księżyca, jest wynalazcą pisma, astronomii, sztuki, matematyki, nauk ścisłych, prawa, magii, medycyny, muzyki. Jest patronem lekarzy i pisarzy. Jako wynalazca pisma zwany jest „Panem Świętych Słów”.

Tot, syn Re, posiadł część uniwersalnej wiedzy swego ojca. Mądrość czerpał studiując księgi w bibliotece Re. Opanował sztukę magii, którą przekazał swoim kapłanom.

Mnie najbardziej interesuje tablica XIII – „Klucz do życia i śmierci”

Poniżej jej interpretacja:

Thoth obiecał nauczenia tajemnicy Kwiatu Życia, a kiedy osiągną jedność w Bycie, powinni udać się do Amenti. Kwiat Życie jest Solar Plexusem Ziemi i z niego wywodzi się Duch utrzymujący Ziemię w jej formie. 

Ten sam duch, który przebywa w człowieku, jest również w Ziemi. Różni się tylko w ilości.

Człowiek jest dwubiegunowy. Kiedy jeden z biegunów traci równowagę, zostaje równocześnie zachwiana równowaga ciała, pojawiają się choroby i śmierć. Dokładne zharmonizowanie biegunów, powoduje zanik wszelkich chorób i bolączek.

Kwiat Życia wywiera balansujący wpływ na biegunowość ciała i utrzymuje go w równowadze.

Reszta tablicy jest tak jednoznaczna, że nie potrzebuje dalszej interpretacji, gdyż tylko zostaje podany dokładny opis ćwiczeń.

Tajne tunele Inków

Poniższy artykuł pochodzi z 2-go numeru Nexusa.

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

W styczniu 1533 roku hiszpański podbój osiągnął punkt szczytowy. Król Inków, Atahualpa, więziony przez Pizzara i jego ludzi przyrzekł, że za swoją wolność zapłaci im olbrzymi okup w złocie i srebrze. Aby przyśpieszyć zebranie potrzebnej sumy, pozwolił trzem swoim hiszpańskim ciemiężycielom wejść do Świątyni Słońca (Coricancha) i zabrać stamtąd wszystkie cenne przedmioty konieczne do uzupełnienia okupu.

Ci trzej ludzie byli ostatnimi, którzy widzieli ten święty przybytek w jego pełnej krasie, zanim zaczęto usuwanie z jego ścian siedmiuset złotych płytek, z których każda ważyła około 5 funtów (2,27 kg), złotych masek i regaliów z mumii imperatorów Inków, przodków Atahualpy. Mimo, iż zebrano w ten sposób znaczną ilość złota, nie była ona wystarczająca – w swoim ultimatum Pizzaro wyznaczył większą ilość, co dostarczyło mu znakomitego pretekstu do stracenia Atahualpy. Stało się to po południu 24 czerwca 1533 roku.

Po śmierci Atahualpy Pizzaro wrócił do Cuzco, aby kontynuować łupienie Coricanchy. W ogrodach świętego przybytku znajdowały się jeszcze złote posągi i niesamowity złoty dysk, od którego wziął nazwę sam przybytek, lecz mimo iż Hiszpanie mieli doskonałą okazję do zdobycia tych najwartościowszych skarbów, nigdy im się to nie udało, bowiem w międzyczasie ukryto je w jakimś nikomu nie znanym miejscu, nie znanym i niedostępnym najeźdźcom.

Kronikarz Cristobal de Morina napisał w roku 1533: „Słoneczny dysk został ukryty przez Indian w takim miejscu, że do dzisiaj nie udało się go znaleźć”. Stało się to przyczyną wysunięcia przypuszczeń, że najbardziej wartościowe  sakralne obiekty Inków zostały ukryte w jakimś podziemnym schowku dostępnym jedynie przez system podziemnych korytarzy. Wiele historii nawiązujących do tej historii stało się oliwą podtrzymującą ogień legendy, która mówi, że tunel prowadzący do skarbów Inków ma swój początek w świątyni Coricancham, zaś wyjście z niego znajduje się w pobliżu ruin Sacsahuaman, w miejscu znanym jako Chinkana Grande (Wielka Jaskinia).

Obecnie Chinkana Grande jest zaledwie dużym dołem, głębokim na kilka metrów, który znajduje się pod olbrzymim, z grubsza ociosanym głazem. W roku 1989 badacz Fernando Jimenez del Oso próbował sfilmować wejście do jaskini, lecz nie udało mu się to ze względu na zbyt wąskie wejście oraz skalne osuwiska powstałe po wysadzeniu skał przez armię peruwiańską, która chciała w ten sposób zamknąć do niej wejście i zablokować drogę ewentualnym poszukiwaczom skarbów.

Najważniejsza próba wejścia do Chinkana miała miejsce w roku 1700, kiedy to grupa składająca się z kilkunastu ludzi postanowiła wejść do środka, aby odnaleźć skarb Atahualpy. Spotkał ich zły los. Po wielodniowym pobycie pod ziemią tylko jednemu z nich udało się ujść z życiem i wyjść na powierzchnię. Wyłonił się z otworu pod głównym ołtarzem kościoła w Santo Domingo, gdzie w czasach Pizzara wznosiły się majestatyczne mury Świątyni Coricancha. Człowiek ten miał przy sobie kolbę kukurydzy zrobioną z litego złota, która była niewątpliwie jednym z obiektów, które uświetniały kiedyś ogrody Coricanchy.

Jeszcze jedna historia uwiarygodniająca tę legendę. W roku 1814 okoliczności zmusiły brygadiera Mateo Garcię Pumakahuę, potomka Inków do pokazania swoim przełożonym części skarbów Inków. Poprowadził jednego z wysokich rangą oficerów, z oczami zawiązanymi przepaską, przez główny plac Cuzco do strumienia, a następnie po usunięciu kilku kamieni poszli w dół kamiennym przejściem w głąb podziemi położonych pod Cuzco. Kiedy już tam weszli, oficerowi zdjęto przepaskę i ujrzał on niezwykły widok: wielkie srebrne pumy z oczami ze szmaragdów, „cegły” wykonane ze złota i srebra i inne obiekty o niemożliwej do określenia wartości. Chociaż nie bardzo wiedział, gdzie się znalazł, przypomniał sobie później, ze kiedy przyglądał się skarbowi, wyraźnie słyszał, jak zegar na głównej katedrze Cuzco wybija dziewiątą. na tej podstawie wywnioskował, że musiał być niedaleko niej.

Opis przeżyć oficera raz jeszcze dowodzi istnienia tunelu między Sacsahuaman i Coricanchą, ponieważ katedra w Cuzco i mały kościół w San Cristobal znajdują się dokładnie na hipotetycznej linii łączącej te dwa  miejsca.

W roku 1600 jezuickiemu zakonnikowi udało się trafić  w samo sedno tajemnicy dotyczącej tunelu: „Czczona jaskinia Cuzco, nazywana przez Indian Chinkana, została wykonana na polecenie inkaskich królów. Jest bardzo głęboka i przebiega przez centrum miasta, zaś jej ujście lub wejście do niej znajduje się w fortecy Sacsahuaman. Schodzi ona w dół zboczem góry, na którym usytuowana jest parafia San Cristobal, a następnie na różnych głębokościach, dochodzi i kończy się w Santo Domingo, które za czasów Inków było sławną Świątynią Coricancha. Wszyscy Indianie, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że Inkowie wykonali tę kosztowną i pracochłonną jaskinię, aby umożliwić w czasie wojen swoim królom przechodzenie z fortecy Sacsahuaman do Świątyni Słońca w celu składania hołdu swojemu idolowi Punchau”.

Te właśnie informacje spowodowały, że razem z moim przyjacielem Vincentem Parisem przystąpiliśmy do poważnych badań w sprawie tego tunelu. W roku 1993 udaliśmy się do Cuzco w Peru i znaleźliśmy potwierdzenie istnienia podziemnej komory poniżej głównego ołtarza kościoła w Santo Domingo, co potwierdzało legendę o człowieku, który po wejściu do tunelu w Sacsahuaman doszedł do Santo Domingo. Później, w marcu 1994 roku, wróciliśmy do Cuzco i po raz kolejny uzyskaliśmy potwierdzenie istnienia komory i ujścia ślepego tunelu, ponadto dowiedzieliśmy się od ojca Beningo Gamarry, przeora zakonu Santo Domingo, sporo na temat zastosowania i funkcji tego tunelu. Oto, co nam powiedział:

– Wasze informacje są prawdziwe, lecz tunel ciągnie się znacznie dalej za Sacsahuaman i kończy się w pewnym miejscu pod miejscowością Quito w Ekwadorze!

– Dlaczego wejście do tunelu pod głównym ołtarzem w Santo Domingo jest obecnie zamknięte? – zapytaliśmy.

– Niestety trzęsienie ziemi, które zdewastowało Cuzco w roku 1950 – odrzekł – zmusiło nas do zamknięcia wejścia w celu wzmocnienia fundamentów kościoła. Ale nie wszystko zostało stracone przez to zamknięcie, ponieważ kiedy tu studiowałem, dowiedziałem się później, już jako przeor, że tunel spełniał bardzo szczególną rolę.

– Jaką? – zapytaliśmy

– Każdego 24 czerwca wnętrze tunelu oświetlone było promieniami słonecznymi odbitymi od powierzchni sławnego słonecznego dysku – odrzekł ojciec Gamarra – które kierowane były następnie do wnętrza Chinkany (jaskini), skąd ciąg wykonanych z doskonale wypolerowanych metalowych płytek luster przekazywał je do fortecy Sacsahuaman. Inkowie byli biegli w astronomii i geometrii i to precyzyjne dzieło musiało mieć jakieś szczególne znaczenie, które niestety odeszło już w zapomnienie.

Ojciec Gamarra ujawnił nam jeszcze tajemnicę związaną z czworgiem drzwi-pułapek usytuowanych w bocznych nawach kościoła. Wyjaśnił, że to próbne wykopy, które odsłoniły część oryginalnych murów Corichanchy. Jak się okazuje, trzy lata temu zespół peruwiańskich archeologów zdecydował się na zdewastowanie opactwa Santo Domingo, aby wydobyć z gruntu pozostałości po świętej Corichanchy.

Ojciec Gamarra powiedział także, że istnieje strumień, którego początek znajduje się na głównym placu Cuzco, i że płynie on obok starych murów Coricanchy, pod kościołem. Ta ostatnia informacja, wcale nie będąca błahą, dowodzi, że istnieje co najmniej jedno naturalne przejście łączące główny plac, na którym znajduje się katedra, z Coricanchą. Niektórzy hiszpańscy kronikarze, na przykład Cieza de Leon, podają, że główny plan Cuzco był w ich czasach jeziorem lub bagnem, które zostało później osuszone przez Inca Sinchi Rocę. Dziś wciąż przepływają przez miasto dwie rzeki, które przykryte brukiem funkcjonują jako miejskie ulice.

Wszystko zdaje się wskazywać na to, że Inkowie wykorzystali do połączenia tunelem Sacsahuaman z Coricanchą istniejącą tam naturalną jaskinię. Garcilaso de la Vega zwraca uwagę na istnienie złożonego systemu syfonowych wiaduktów, które wybudowali Inkowie i które, jak się wydaje, przekraczały rzekę Saphi i służyły jako połączenie między otworami w skałach a wybudowanymi przez ludzi drogami.

Pomimo tych wszystkich informacji jest w tych legendach coś, co zastanawia. W trakcie naszych badań zauważyliśmy, że dwa miejsca – Sacsahuaman i Coricancha – wydają się być połączone wyimaginowaną prostą linią, która przechodzi również pod katedrą i kościołem w San Cristobal. To nasze „odkrycie” było zupełnie przypadkowe. Po dojściu do najwyższego punktu w Sacsahuaman, znanego jako Muyucmarca, mieliśmy możliwość sprawdzenia, że te cztery budynki leżały dokładnie na jednej linii. Oczywiście obecne obiekty kultu religijnego zostały zbudowane na starszych konstrukcjach Inków.

Po przetransportowaniu naszych spostrzeżeń na mapę ze zdziwieniem zauważyliśmy, że do znanych nam już religijnych budynków musimy dodać jeszcze jeden, oraz to, że ta linia po przedłużeniu dochodzi do punktu połączenia dwóch rzek przepływających przez miasto.

Nasza analiza wykazała, że kimkolwiek byli budowniczowie tych religijnych budynków, dobrze wiedzieli, co robią. Czy Hiszpanie chcieli wykorzystać piwnice swoich nowych kościołów do odszukania ukrytego skarbu Inków, otwierając w nich wejścia do tunelu? A może znając magiczną moc przypisywaną tym miejscom przez Inków chcieli je po prostu „schrystianizować”?

Przypuśćmy, że tak właśnie było, co jest całkiem możliwe. Dziwi jedynie, że nikomu do tej pory nie rzuciła się w oczy dziwna współliniowość tych miejsc kultu religijnego, która, sądząc po odkryciach innych badaczy, takich jak Maria Scholten de D’Ebneth w odniesieniu do Szlaku Wirakoczy, nie może być dziełem przypadku. Badaczka ta odkryła w roku 1985 główną drogę Wirakoczy z jeziora Titicaca do Oceanu Spokojnego – idealnie prostą linię o długości prawie 1500 kilometrów kończącą się w północnej części Peru, w pobliżu Tumbes.

Według kronikarza, Cieza de Leona, Peru było przez wiele lat pozbawione światła słonecznego. W końcu pewnego dnia Słońce wzeszło nad wyspą na jeziorze Titicaca, po czym na lądzie ukazał się „biały korpulentny mężczyzna, z którego postaci emanowała wielka powaga i dostojeństwo. Miał on również wielką moc, przy pomocy której zmieniał wzgórza w równiny, zaś równiny w góry”. Ten mistrz cywilizacji, zwany Wirakocza, przeszedł przez Andy, zmieniając ich topografię, po czym zniknął w odmętach fal morskich. Tak więc Wirwkocza popisał się mistrzostwem geodezyjnym na terenach, gdzie zgodnie z historią nie było teodolitów ani sztucznych satelitów. Kim był Wirakocza, który posiadał tak rozległą wiedzę matematyczną i geodezyjną?

Nasze badania wykazały, że przynajmniej do połowy tego stulecia, tunel w Cuzco istniał i był otwarty. Niestety wciąż nie jesteśmy w stanie wykazać, w jaki sposób został zbudowany i w jakim celu.

W opinii Felipe Mormontoya, który jest przywódcą Ruchu Inków i w prostej linii potomkiem brygadiera Mateo Garcii Pumakahui, tunel i jego przejścia spełniał różne zadania, głównie skracał drogę przez kamieniste góry do tajnych dróg prowadzących do świętych miejsc. Powiada:

– Mamy ukryte rzeźby naskalne, które, jak się wydaje, były pokryte czymś podobnym do złotych liści. Musiało to być oryginalne dzieło WayoQhari, gigantów, którzy byli prawdopodobnie pierwszymi mieszkańcami tych okolic, tymi, którzy zbudowali te gigantyczne kamienne budowle”.

Jak zatem widać ta zagadka dopiero zaczyna wyłaniać się na światło dzienne.

Javier Sierra

O chorobie

Wierzę, że ciało i umysł są dwoma aspektami jednego organizmu. Dolegliwości fizyczne mogą być dla nas wielkim darem, a choroba sprzymierzeńcem, jeśli tylko będziemy chcieli zrozumieć przesłanie, które przychodzi do nas w ten sposoób. Wierzę, że ciało jest naszym najlepszym nauczycielem. Fizyczne wyzwania, których doświadczamy, mogą uzdrawiać i równoważyć nas w innym nieuświadomiony do końca sposób.

Choroba może być wielkim darem. Arnold Mindell, fizyk, psycholog i terapeuta, twórca psychologii zorientowanej na proces, nazywa chorobę „sprzymierzeńcem”. Mindell pokazuje, w jaki sposób choroby i inne odczucia związane z ciałem mogą pomagać w pełniejszym rozumieniu siebie i swojego życia, jak mogą stać się drogą do samopoznania i rozwoju.

Fizyczne niedomagania, których doświadczasz, uzdrawiają i równoważą Cię w inny, często zupełnie nieuświadomiony sposób. Nie znamy pełnego obrazu. Myślę, że gdybyśmy znali pełny obraz, nie martwilibyśmy się trudnymi sytuacjami. Opowiem Ci pewną historię:

W pewnej wiosce mieszkał stary człowiek. Był bardzo skromny i biedny. Jedyną jego właśnością był jego przepiękny biały koń. Nawet król zazdrościł mu tego rumaka i oferował za niego wielkie sumy, ale stary człowiek odmawiał mówiąc: Kocham mojego konia.To mój przyjaciel. Nie sprzedaje się przyjaciół. Pewnego dnia wszedł do stajni i nie zastał tam konia. Wieśniacy powiedzieli: Ty stary głupcze. Powinieneś był sprzedać tego konia. Ale nieszczęśicie. A stary człowiek odpowiedział: Nie jest to ani dobre, ani złe. To tylko fragment. Nie znamy pełnego obrazu. Ale wieśniacy śmiali się ze starca.

Po kilku dniach biały koń wrócił, a z nim całe stado dzikich koni. Znowu zgromadzili się wieśniacy i mówili: To nie był pech! Miałeś rację. To było wielkie błogosławieństwo, że koń wrócił. A stary człowiek powiedział: Nie jest to ani dobre, ani złe. Po prostu powiedzcie, że koń wrócił. Wieśniacy nic mu na to nie odpowiedzieli, ale wiedzieli, że nie ma racji.

Stary człowiek miał jedynego syna, który zaczął ujarzmiać dzikie konie. Pewnego dnia spadł z konia i złamał obydwie nogi. Znowu zgromadzili się wieśniacy i mówili: Starcze, miałeś rację. Konie okazały się nieszczęściem. Twój jedyny syn został kaleką. Nie będziesz miał żadnej pomocy na starość. A starzec powiedział: Jak możecie tak mówić. Nie znamy całego obrazu. Czy znacie całą książkę po przeczytaniu jednej strony?

Po jakimś czasie w królestwie zaczęła się wojna i wszyscy młodzi chłopcy z wioski zostali powołani do wojska. Wszyscy, z wyjątkiem syna starego człowieka. Wioska była pogrążona w żałobie. Królestwo przegrywało wojnę i pewne było, że większość młodych ludzi nigdy nie wróci do domu. Przeto ludzie powiedzieli starcowi: Znowu miałeś rację – to było szczęście, że twojego syna zrzucił koń. Jest kaleką, ale przynajmniej jest z tobą. A starzec odpowiedział: Nie jest to ani dobre, ani złe. Nie oceniajcie, bo nie znacie pełnego obrazu…

To samo dotyczy Twojego zdrowia. Nie obwiniaj się, że chorujesz czy doświadczasz dolegliwości fizycznych.Pamiętaj, że to tylko fragment całego obrazu. Jeśli przykleisz chorobie etykietkę, że jest zła – przestaniesz patrzeć na nią jak na sprzymierzeńca i niezwyklą okazję do rozwoju, a zobaczysz w niej atakującego Ciebie wroga.

Jeśli nie akceptujesz tego, co jest, walczysz z życiem i ze swoim ciałem, opierasz się – to życie i trudności napierają.

ZAPAMIĘTAJ

To, czemu się opierasz – napiera.

Pierwszym krokiem jest akceptacja. Drugim jest zrozumienie prawdziwej przyczyny swojej dolegliwości. Każda ma dobrą intencję. Pamiętaj też, że nasze oczekiwanie stają się samospełniającą się przepowiednią. Jeśli spodziewasz się problemów z sercem, szanse, że będziesz je mieć są dość duże.

Tak naprawdę uzdrowienie jest ciągle wielką tajemnicą. Tajemnicą zarówno dla ludzi nauki, jak i dla tych stojących na czele rozwoju myśli ludzkiej.

Strona 1 z 3

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén