Autor: admin Strona 2 z 11

I Ty możesz zostać Hunzą!

Poniższy artykuł pochodzi z 58-go numeru Nexusa.

Strona internetowa jego wydawcy(Agencji Nolpress) to http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do nich to 85 653 55 11

I TY MOŻESZ ZOSTAĆ HUNZĄ

Dariusz Klimaczak

Chcesz dożyć setki w pełni zdrowia i władz umysłowych? Bierz przykład z Hunzów!

Zapewne wielu ludzi ma takie marzenia. Ale już większość zdaje sobie sprawę, że w tym wieku pozbawieni już będą wszelkich przyjemności, no może poza oglądaniem seriali w telewizji. Ale tylko w grubych okularach… W naszym kraju na imprezach urodzinowych często solenizantom śpiewa się Sto lat! Przeżycie całego wieku w polskich warunkach to rzeczywiście wyczyn. Co należy zrobić, aby to się udało?

Polska starość

Dokładnie 1 stycznia 2007 roku w Ostródzie zmarła najstarsza Polka – Benedykta Mackiełło. W maju ubiegłego roku, podczas swoich 113.urodzin wyznała, że trochę boi się tej długowieczności. Nie ma się czemu dziwić, w Europie to wiek naprawdę sędziwy i nie bez powodu można się go obawiać. Nie oszukujmy się starość w wydaniu polskim, a także europejskim, to wiek klęski, i to prawie na każdym polu. Cóż z tego, że podkreśla się wyjątkową pogodę ducha i poczucie humoru takich wiekowych jubilatów, skoro są to często jedyne przymioty, które im pozostały…

Polska starość wielokrotnie pozbawiona jest godności, szara, smutna, beznadziejna. Składa się na to wiele czynników, nie tylko ekonomicznych. Bo zdrowie podupada, bo władze umysłowe już nie najlepsze, bo pogłębiająca się z roku na rok samotność, spotęgowana z odchodzeniem z tego świata rówieśników, spycha tak wiekową osobę na margines życia. A ten margines w naszym kraju nie wygląda najlepiej, do tego jeszcze źle się kojarzy.

Co zrobić, by końcówkę życia uczynić szczęśliwszą? Sprawa wydaje się trudna, a nawet beznadziejna. Mamy szansę na dożycie późnego wieku, pod warunkiem jednak, że już teraz zaczniemy coś robić ze swoim życiem. Jeśli powielimy schemat swoich rodziców i dziadków, czeka nas niestety stetryczała starość. W chorobie smutku, a często w biedzie i samotności.

Legendy

Światowy rekord długowieczności (tak, odnotowuje się takie przypadki) należy do Francuzki Jeanne Calment, która przeżyła dokładnie 122 lata i 164 dni. Odeszła z tego świata dziesięć lat temu. To dane oficjalne, potwierdzone jej metryką. Obecnie, najstarszą kobietą świata jest 114 letnia Amerykanka Edna Parker (ur. 20 IV 1883 roku). Przejęła ten tytuł 13 VIII 2007 roku po śmierci Japonki Yone Minagawy. Najstarszym żyjącym mężczyzną jest również mieszkaniec Japonii Tomoji Tanabe (ur. 18 IX 1895 roku), który mimo swego sędziwego wieku ma się dobrze.

Tyle oficjalne dane. A co z nieoficjalnymi? Z tymi wszystkimi anonimowymi starcami z puszcz, gór, tajg, żyjącymi z dala od cywilizacji, metryk i urzędów? Krążą o nich legendy mniej lub bardziej prawdopodobne. Mówi się o 130-letnich Gruzinach, jeszcze starszych Ekwadorczykach, Abchazach i Uzbekach, ale namacalnych dowodów, choćby w postaci urzędowych metryk, nikt na oczy nie widział. Dlatego te opowieści o wyjątkowo długim życiu najczęściej traktowane są z przymrużeniem oka, jak wymarzone mity, niemożliwe do zrealizowania  legendy, które prędzej czy później odkładane są między bajki.

Właściwie, pisząc o długowieczności, należałoby zacząć od innej, biblijnej legendy. Mówi się, że człowiek może żyć nawet tysiąc lat. Że komórki naszego ciała wytrzymałyby taki okres, pod warunkiem, że zapewniłoby się im odpowiednie warunki – zdrowe odżywianie, ruch na świeżym powietrzu, brak nałogów, stresu itp. itd. Przykładem jest Matuzalem , który według Starego Testamentu dożył 969 lat! Postać tego najstarszego ze starców występuje w Księdze Rodzaju, rozdział 5, wersy 21-27. Długowieczność Matuzalema weszła na stałe do języka potocznego, stając się synonimem bardzo późnej starości. Jednak wiek tan kwestionowany jest przez sceptyków, którzy uważają, że to typowy czeski błąd, polegający na mylnym tłumaczeniu Biblii (zamiast lat chodziło podobno o miesiące). Według nich jego niebotyczny wiek należałoby podzielić przez 12 i uzyskany wynik (około 78) odpowiadałby rzeczywistemu wiekowi starca, notabene ojca Noego – tego od potopu.

Druga rzecz, długowieczność naszych odległych przodków może być, a nawet jest prawdopodobna, zważywszy na inne od współczesnych realia ekologiczne. Woda z pewnością była czystsza, tlenu w powietrzu było o wiele więcej niż teraz, a pełny chleb nie stanowił rarytasu, był daniem powszechnym i ze wszech miar normalnym. To jeden poziom. Drugi to rozwój cywilizacji, która – co by nie mówić – wiele rzeczy uprościła, dążąc do ułatwienia ludziom życia. Niestety nie ma nic za darmo. Przyniosła ze sobą modyfikowaną genetycznie żywność, skażenie środowiska, nadmierne zaludnienie. Za Matuzalema nie było też wyścigu szczurów, kapitalizmu i wielu innych „skracaczy” życia. Biorąc te rzeczy pod uwagę, wydaje się możliwe, że starożytni rzeczywiście żyli długo.

Siedem lat

W tym momencie zaczyna się bajka. Właściwie powinienem zacząć tak: Za górami, za lasami, w odległym, trudno dostępnym państwie żyją mężczyźni, którzy w w wieku 90 lat zostają ojcami. Nie jest to bynajmniej zasługa viagry, ale wyjątkowej krzepy i tężyzny fizycznej wynikającej w prostej linii z szeroko pojętego zdrowia. Ojcowie tych mężczyzn, w zdecydowanej większości już dobrze po setce, spotykają się w elitarnym klubie sportowym, do którego tacy młodzicy, jak ich dzieci, nie mają wstępu. Jeżdżą na koniach, grają w coś w rodzaju europejskiego polo, podczas gdy ich żony, bywa, że starsze od najstarszych starców, przygotowują z uśmiechami na ustach proste dania z produktów, które właśnie mają pod ręką.

Cóż to za dziwna kraina, zapytacie. Czy ona rzeczywiście istnieje? Tak, jak najbardziej. U podnóża Himalajów, na terenie dzisiejszego Pakistanu dwa kilometry nad poziomem morza jest państewko Hunzów. Odkryte zostało przez tak zwany cywilizowany świat na początku XX wieku dzięki wyprawie angielskiego lekarza Roberta McCarrisona, który badał różne grupy etniczne na terenie Azji, szukając recepty na choroby spowodowane złym odżywianiem. Tak trafił do Królestwa Hunza. Zdziwiony niezwykłą żywotnością tych prostych ludzi został z nimi aż siedem lat, obserwując z coraz większą fascynacją ich życie.

Do jakich wniosków doszedł? Hunzowie nie jedzą „trzech białych trucizn”: cukru, soli i jasnego chleba. Ich posiłki są proste. Jedzą, by zaspokoić głód, a nie delektować się smakiem potraw. Spożywają dużo surowych warzyw i owoców, najczęściej w postaci sałatek okraszanych olejem z pestek moreli. Z ziaren codziennie pieczą podpłomyki, które z powodzeniem zastępują chleb, dostarczając organizmowi naturalnych mikroelementów, oleju i błonnika.

Dolina odcięta jest od świata, więc siłą rzeczy Hunzowie są skazani na jedzenie tego, co jest w zasięgu ręki. Z racji ciężkich warunków, zwierząt prawie tam nie ma, a nawet gdyby były, brakowałoby pastwisk do ich wypasania. Nie znaczy to, że Hunzowie unikają mięsa. Jedzą je rzadko, kiedy nadarza się okazja. Piją również wino, a właściwie ledwo co sfermentowany sok owocowy, oczywiście w granicach rozsądku. Nie uświadczysz tam pijaka, bo to ludzie pracowici, a alkoholowy nałóg odciąga od zajęć, zaprzątając niepotrzebnie głowę.

Świadomość

Jak widać, nie samo jedzenie wpływa na długowieczność Hunzów, ale także, a może głównie, ich stosunek do życia. Szanują je pod każdą postacią, starając się we wszystkim działać zgodnie z naturą. Srogie warunki życia zmusiły ich do zawarcia pokoju z przyrodą opartego na wzajemnym szacunku i poważaniu. Wysoce rozwinięta świadomość u tych prostych ludzi zadziwiła angielskiego lekarza i zadziwia wszystkich, którzy mieli szczęście być w ich krainie. A dostać się tam nie jest łatwo. Nie docierają tam samoloty ani samochody, większość drogi pokonuje się pieszo, a trzeba pamiętać, że to podnóże Himalajów. Mało tego – żeby przekroczyć granicę tego państewka, potrzebna jest zgoda pakistańskich władz oraz osobiste zaproszenie króla Hunzów. Tak, mają króla, ale nie jest to władca w stylu europejskim mieszkający w pałacu i otoczony dworem. Najczęściej głową państwa zostaje najbardziej szanowany członek starszyzny, która i tak decyduje o najważniejszych sprawach kraju. Król jest tylko jednym z nich, a jego życie niczym nie różni się od życia zwykłego obywatela. Taką demokrację w najczystszym wydaniu czuć na każdym kroku. Hunzowie pracują do późnej starości i często odchodzą z tego świata w trakcie pracy. Działanie dla dobra wspólnego uważają za coś naturalnego. Pomagają sobie nawzajem, mając świadomość, że szczęście każdego z osobna przekłada się na szczęście wszystkich. Pieniądze są u nich praktycznie nieznane, wszelkie transakcje odbywają się na zasadzie handlu wymiennego. „Wymuruję ci płotek, a ty w zamian wstawisz mi okna”. Nie liczą na emeryturę (nie znają nawet takiego pojęcia), bo nie mają od czego odpoczywać. Życie ich nie męczy, a praca jest dla nich sensem życia. Nie wyobrażają sobie bezczynności ani lenistwa.

Zgniły Zachód

Hunzowie zyją skromnie, według zachodnich kryteriów nawet poniżej dolnej granicy ubóstwa, a mimo to są szczęśliwi. Zadziwiające, prawda? Wydaje się, że cała tajemnica leży w prostocie. Jedzą prosto, żyją prosto, reguły ich życia również są proste. Co ciekawe, nie ma tam wojska, policji ani żadnych służb porządkowych. Młodzi wychowywani są w poszanowaniu tradycji i starszych. Dzieci obdarzane są miłością nie tylko rodziców, ale całej społeczności, co owocuje tym, że czują się akceptowane, odpłacając tym samym innym. Nie dotarły tam żadne zdobycze cywilizacji, a nawet jeśli docierają, Hunzowie nie są nimi zbytnio zainteresowani.

Jakże inaczej wszystko wygląda na Zachodzie! Trudno oprzeć się wrażeniu, że człowiek Zachodu żyje głupio i głupio umiera. Czasami też głupio się rodzi…

Pracujemy po to, żeby zdobyć pieniądze na utrzymanie domu i rodziny. Często w stresie, nienawidząc szefa i swojego zajęcia. Starość, czyli emerytura, jawi nam się jako upragniony raj bez obowiązków, odpowiedzialności i napięcia. Niestety, wyniszczający system, który zmusza nas – ludzi Zachodu – do ciągłej gonitwy, czyni z emeryta odpad społeczeństwa. Odpad bezproduktywny, bezużyteczny i wypalony. Starość zamiast nieść ze sobą spokój ducha i pogodzenie się z upływającym czasem staje się przedsionkiem śmierci.

Czego możemy nauczyć się od Hunzów? Z pewnością odpowiedniego wartościowania. Ci prości górale mają poukładane w głowach i sercach od pokoleń. Pielęgnują te przekonania, w naturalny sposób osiągając taki stan ducha, o jakim marzą medytujący latami Europejczycy. Obronili się przed cywilizacją, zachowując odrębne wartości, jakże inne od przyjętych w większości miejsc na Ziemi. A przecież żyją na tej samej planecie, co my. Oddychają tym samym tlenem, mają podobną do nas krew, a ich mózgi nie różnią się zasadniczo od naszych. Po raz kolejny trzeba tu wspomnieć o prostocie – jedzenia, odczuwania i życia, które jest dla nich bezcennym darem, a świat krainą szczęśliwości. Krainą, która istnieje od zawsze tu i teraz. Trzeba tylko umieć to dostrzec. Głównie w sobie.

Dieta Hunzów:

1. Jedz jak najwięcej surowego (warzywa, owoce, nasiona).

2. Codziennie zjadaj zielone liście (nać pietruszki, por, szczypiorek, sałata).

3. Jedz całość. Kiedy gotujesz warzywa, nie wylewaj wody, w której się gotowały. Gotuj jak najkrócej, żeby nie stracić cennych wartości pożywienia.

4. Staraj się zrezygnować z jedzenia mięsa. Jeśli nie potrafisz, przestaw się na ryby i drób.

5. Przez cały rok jedz musli.

6. Nie przejadaj się

7. Staraj się raz na pół roku zrobić choć jednodniową głodówkę, tylko o wodzie.

8. Unikaj cukru, soli i białej mąki.

9. Myśl pozytywnie.

Moja kopalnia diamentów – część 5-ta

Jedną z piosenek, w której można odnaleźć Prawdziwą Miłość, jest utwór Maćka Silskiego pod tytułem „Póki jesteś”. Poniżej prezentuję zdjęcie autora teledysku:

Następną piosenką jest „Tej jesieni” Piaska, którego zdjęcia poniżej:

Moją ulubioną piosenką Piaska, w której jest przesłanie miłosne, jest utwór „W świetle dnia”. Znajduje się on na płycie „15 dni”, która jest podsumowaniem 15 lat pracy twórczej artysty. Znajduje się tam wiele innych świetnych piosenek.

Jedna z płyt Piaska to „Kalejdoskop”. Znajduje się tam m.in. nowa wersja ważnej dla Andrzeja piosenki „Wszystko trzeba przeżyć”.

8-ma Galeria zdjęć

Najciekawsze artykuły

Wpisz „Symbole i ich znaczenie oraz symbolika liczb” w wyszukiwarce NA TYM BLOGU, a wyświetli Ci się ten artykuł. Przeczytasz tam o tzw. liczbach mistrzowskich oraz o znaczeniu niektórych liczb. Polecam!

Z kolei „Starożytni kosmici” to artykuł, w którym jest o Atlantydzie, Puma Punku i innych ciekawych rzeczach.

A „Jak żyć, żeby w ogóle nie mieć próchnicy?” opowiada o diecie i stylu życia oraz higienie jamy ustnej jaka sprawia, że nie mamy żadnych lub prawie żadnych ubytków.

Artykuł „Szambala – Dolina Nieśmiertelnych” jest moim zdaniem warty przeczytania.

„Jak żyć, żeby mieć jak najzdrowsze kości” to kolejny tekst godny uwagi.

Polecam też „Uzdrawiająca moc wody”:) oraz „Cudowna moc witaminy C”:)

Jeśli wpiszecie „O mnie” wyskoczą Wam – strona i wpis „O mnie”.

Zachęcam też do przeczytania artykułów – „Ratujmy Naszą Planetę”, „Ratujmy Naszą Planetę cz.2” oraz „Ekologia”.

Polecam „Dlaczego słuchać radia Cud miłości FM?”.

Zdrowe produkty

Poniżej opisuję różne zdrowe produkty, to co zawierają i ich wpływ na zdrowie:

  • jajka kur hodowanych w naturalnych warunkach – zawierają rozpuszczalne w tłuszczu witaminy A i D, które mają bardzo dobry wpływ na nasze zęby
  • zielony groszek, szpinak, kapusta, brukselka, jarmuż, brokuły – zawierają luteinę – jeden z kartenoidów – która chroni oczy prezd chorobą AMD (zwyrodnienie plamki żółtej w oku)
  • kukurydza i szafran – zwierają zeaksantynę – drugi z kartenoidów – która też chroni oczy przed chorobą AMD
  • ryby morskie – kwasy tłuszczowe omega 3 (które te ryby zawierają) działają pozytywnie na naczynia krwionośne i siatkówkę  oka.
  • borówki czernice – są w nich zawarte antycyjanozydy, które  mają zdolność do regeneracji części oka odpowiedzialnej za dobre widzenie po zmierzchu
  • buraki naciowe, boćwina, jarmuż, cukinia, brokuły, seler, fasolka szparagowa – są bardzo zdrowe dla zębów
  • organiczne, dzikie wątróbki – też są dla nich zdrowe
  • granaty – zawierają kwas elagowy, który zwalcza raka piersi
  • produkty mleczne – wapń z tych produktów jest najlepiej przyswajalny, więc są one bardzo zdrowe na kości
  • owoce dzikiej róży, porzeczki, owoce cytrusowe (np. cytryny) – zawierają witaminę C, która uczestniczy w reakcjach odpornościowych organizmu, a jej niedobór jest przyczyną gorszej przyswajalności żelaza przez ustrój. Kwas askorbowy (witamina C) może być skuteczny w leczeniu chorób wirusowych, takich jak: wśród dzieci różyczka, ospa wietrzna, opryszczka pospolita, rumień nagły, mononukleoza zakaźna i inne, a u dorosłych: wirusowe zapalenie płuc i wątroby, różne grypy i przeziębienia. Kwas askorbowy niszczy również nadmiar wolnych rodników i przywraca stan równowagi (czyli homeostazy). Każdy człowiek posiada te rodniki, które działają przeciwko szkodliwym drobnoustrojom, ale ich zbyt duża ilość może prowadzić do uszkodzeń śródbłonka, ścian komórek i materiału genetycznego. Witamina C ma także działanie przeciwalergiczne, a w połączeniu z pewnymi pierwiastkami (wapniem, magnezem, potasem, cynkiem) i innymi mikroelementami pomaga utrzymać równowagę kwasowo-zasadową. Zaleca się (w przypadku równowagi kwasowo-zasadowej) stosować 250-500 mg witaminy C, którą rozpuszczamy w 1/3 szklanki wody 3-4 razy dziennie w takich samych odstępach czasowych. Można (gdy zajdzie potrzeba) podwoić dawkowanie.
  • daktyle – są bogatym źródłem błonnika – 100g daktyli dostarcza prawie 7g błonnika, co zapobiega zaparciom i pomaga utrzymać perystaltykę jelit. Błonnik pełni też ważną rolę w regulacji poziomu cukru we krwi. Spowalnia trawienie co może zapobiegać nagłym skokom glukozy. To szczególnie ważne dla osób z cukrzycą i tych, które chcą unikać gwałtownych wahań energetycznych w ciągu dnia. Daktyle w ogóle nie wpływają na długoterminowy poziom cukru we krwi, nawet jeśli ktoś choruje na cukrzycę. Badania wykazują, że daktyle nie wpływają na średni poziom glukozy na czczo, a niektóre wskazują nawet, że mogą obniżać średnie stężenie cukru oraz poziom cholesterolu. Poadto daktyle zawierają przeciwutleniacze i polifenole, które mogą zmniejszać uszkodzenia komórek wywołane przez wolne rodniki. Daktyle to zdrowa alternatywa dla cukru. S ą też bogate w wapń, magnez, potas i witaminę K, które wspierają zdrowie układu kostnego i mogą przeciwdziałać osteoporozie.

Moja kopalnia diamentów – część 4-ta

Do Austrii warto przyjechać także zimą. Właśnie o tej porze roku byłem tam w 2002 roku na nartach, a konkretnie w Kaprun.

Teraz przedstawię zdjęcia z Australii.

W lipcu 2023 byłem na Cyprze:)))))

Zdumiewające bliskie spotkanie na wyspie Blount

Niniejszy artykuł pochodzi z 71-go numeru Nexusa (z rubryki Strefa mroku). 

Strona internetowa jego wydawcy (Agencji Nolpress) to http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11.

ZDUMIEWAJĄCE BLISKIE SPOTKANIE NA WYSPIE BLOUNT

Niniejszą historię po raz pierwszy opublikował amerykański magazyn UFO Report, po czym w grudniu 1990 roku przedrukował ją miesięcznik The Missing Link, skąd trafiła ona na łamy wydawanego w Polsce w latach 1990-2005 kwartalnika UFO. Jest jedną z tych historii, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Do dziś jest jedną z moich ulubionych opowieści związanych ze zjawiskiem UFO. Uznałem, że warto ją przypomnieć, aby nie okryła się kurzem niepamięci i odeszła w zapomnienie.

Ryszard Z. Fiejtek

W październiku 600 rozczarowanych ludzi musiało odejść z kwitkiem sprzed zapełnionego już po brzegi audytorium Florida Junior College w Jacksonville. Wszyscy oni chcieli wysłuchać prelekcji fizyka jądrowego Stantona Friedmana zatytułowanej „Latające spodki istnieją naprawdę”.

Norman R. Chastain, mieszkaniec Jacksonville, przyszedł wcześniej, aby zająć siedzące miejsce. Jego zainteresowanie tą prelekcją wynikało z czegoś więcej niż tylko zwykłej ciekawości. Nosił w sobie od roku sekret, którego nikomu do tej pory nie ujawnił, sekret dotyczący dziwnego zdarzenia, który zamierzał wyjawić dopiero odpowiedniemu autorytetowi naukowemu, który zgodziłby się zbadać tę sprawę „rzetelnie”.

Wieczorem po prelekcji zaczął pisać list do Stantona Friedmana do UFO Research Institute w Kalifornii. Zaczynał się on od słów: „Jestem zwykłym elektrykiem kolejowym i mam już za sobą 35 lat pracy w zawodzie…” Jego treść oraz badania, które zainicjował, mogą sprawić, że przeżycie Normana Chastaina może okazać się jednym z najniezwyklejszych przypadków w historii zjawiska UFO.

Chastain był zapalonym wędkarzem i w piątek wieczorem pod koniec stycznia 1972 roku pojechał samochodem z przyczepą kempingową i łódką kabinową w rejon wyspy Blount położonej w ujściu rzeki St. Johns płynącej na wschód od Jacksonville.

Na wyspie znajdują się głównie obiekty przemysłowe – miejskie doki, elektrownia oraz liczne słupy przesyłowych linii energetycznych. Niedługo potem Towarzystwo Audubon wytoczyło w sądzie proces o anulowanie decyzji zezwalającej na lokalizację na niej elektrowni jądrowej.

Dla Chastaina Blount była skrawkiem ziemi otoczonym spokojną wodą i miejscem, w którym można było jeszcze było złowić dużego czerwonego okonia. Zakotwiczył swoją łódź Sea Camper w odległości około 15 metrów od brzegu. Była pora przypływu. Po drugiej stronie wyspy stał na kotwicy opuszczony statek pasażerskiConstitution.

Noc tej łagodnej zimy była tak spokojna, że słyszał nawet „maleńką żabę płynącą w poprzek rzeki”. Rozpoczął łowienie i czas uciekał mu szybko. Około trzeciej w nocy dostrzegł pomarańczowe i niebieskie błyski ponad Narodowym Pomnikiem Fortu Karoliny.

„To pewnie światła ostrzegawcze Mosquito” – pomyślał, lecz po chwili zmienił zdanie. Światła były stacjonarne i unosiły się na wysokości około 100 metrów nad pomnikiem często zmieniając kolor.

„Może to helikopter policyjny?” – pomyślał następnie, lecz i to przypuszczenie wydało mu się wątpliwe, ponieważ nie słyszał charakterystycznego warkotu ani innego odgłosu.

Nagle światła zaczęły zbliżać się do niego, po czym zatrzymały się na wysokości około 50 metrów nad łodzią. Znajdowały się na okrągłym obiekcie z kopułą, który był teraz wyraźnie widoczny. Widząc go, Chastain wiedział, że to na pewno nie jest pojazd ziemskiego pochodzenia. Miał średnicę około 25 i wysokość 2,5 metra, a także kopułę wysokości 1,5 metra i mrugające światła na obwodzie.

– Kiedy zobaczyłem to, wiedziałem, że to UFO, pierwsze w moim życiu, no i byłem oczywiście do pewnego stopnia przestraszony – powiedział. – Nie wiedziałem, co robić, i nie wiedziałem, co to coś może zrobić!

Otrząsnąwszy się z pierwszego wrażenia, pomyślał, że być może wzięto ruchome światła jego łodzi za inny pojazd tego typu. Sea Camper miała dodatkowe mrugające czerwono-zielone światła pozycyjne zainstalowane przez samego  Chastaina, błyskające białe światło na dziobie oraz kilka innych reflektorów. Zamontowana na szczycie kabiny dwupalnikowa latarnia Colemana była również zapalona.

Pojazd unosił się bezgłośnie nad łodzią przez około pięć minut, dopóki Chastain nie przekręcił głównego wyłącznika i nie wyłączył latarni. Niemal natychmiast UFO zaczęło się oddalać, zaś Chastain obserwował jego ciemną sylwetkę niknącą na tle skał, skąd nadleciało.

W tym momencie uznał, że jego dziwne spotkanie skończyło się i że nie zobaczy już więcej tego pojazdu. Miał teraz inne zmartwienie, ponieważ w podnieceniu wywołanym obserwacją nie zauważył, że przypływ wyrzucił go na brzeg. Zeskoczył na brzeg wyspy i ruszył w poszukiwaniu kawałka drewna, którym mógłby zepchnąć łódź z mielizny na głębszą wodę. Miał ze sobą silną latarkę i świecił sobie pod nogi, aby nie wpaść do jakiejś przypadkowej dziury. Po pewnym czasie znalazł trzymetrowy drąg i ruszył z nim w drogę powrotną.

– Zatrzymałem się w odległości około 25 metrów od łodzi, aby odsapnąć przez chwilę, bowiem drąg był ciężki – powiedział.-Uniosłem znad ziemi światło latarki, aby sprawdzić, czy łódź nadal tkwi w przybrzeżnym mule, i wówczas dostrzegłem na skraju zarośli najdziwniejsze stworzenie, jakie można tylko sobie wyobrazić!

Była to obca istota ubrana w obcisły strój przypominający staroświecką, męską zimową bieliznę, z tą różnicą, że „była ona ciemnosrebrzystego koloru i lekko świeciła”. Stał w wysokich do pasa zaroślach, miała od 1,5 do 1,7 metra wzrostu, krótkie ręce i dużą głowę z wąskimi uszami i lekko spiczastym podbródkiem, zwieńczoną wydzielającym poświatę dyskiem. Miała lekko otwarte, wyraźne usta i nieproporcjonalnie duże, wyłupiaste oczy, które w świetle latarki sprawiały wrażenie szklanych.

– Zupełnie nie przypominała człowieka! – powiedział.

Przez dłuższą chwilę przyglądali sie sobie tkwiąc w bezruchu. Potem istota podniosła lewą rękę, w której trzymała jakiś przyrząd o średnicy około 10 centymetrów. Nastąpił błysk białego światła, który niemal go oślepił. Po chwili jego ciało zaczął ogarniać paraliż rozprzestrzeniający się stopniowo od szyi w dół całego ciała.

– Zataczałem się, nie mogąc ustać na nogach, w związku z czym położyłem się w głębokiej trawie. Ręce i nogi zdrętwiały mi i stały się bezwładne, tak jak się to czasami dzieje po dłuższym ucisku którejś z kończyn. Chciałem wołać o pomoc, mając nadzieję, że jest jeszcze ktoś na wyspie oprócz mnie i że będzie mógł przyjść mi z pomocą, lecz po namyśle uznałem, że lepiej będzie jednak leżeć cicho, ponieważ przyszło mi na myśl, że to do diabła podobne stworzenie mogłoby podejść do mnie i mnie wykończyć.

Po tym, jak jasny błysk z broni tej istoty oświetlił mu twarz, do jego włosów i ubrania przylgnął bardzo silny, przyprawiający o nudności smród, który „był znacznie silniejszy od smrodu wydzielanego przez skunksa”! Chastain nie miał pewności, czy ten obrzydliwy zapach był częścią składową błysku, czy też jednym z jego następstw.

– Przez pierwszą godzinę myślałem, że zginę, ale cały czas modliłem się. W końcu paraliż zaczął ustępować. Stanąłem na czworaka i poczołgałem się do łodzi. Nazajutrz około południa osłabienie ustąpiło i znowu mogłem chodzić. Dzień był ciepły. Zobaczyłem łódkę na wodzie – kołysała się w odległości około 15 metrów od brzegu. Drzwi do kabiny były otwarte, a w środku nie było nikogo.

Nieznośny smród wciąż się na nim utrzymywał. Podpłynął do łodzi, włożył kąpielówki i wysuszył ubranie, lecz smród nie osłabł. Wymył włosy środkiem dezynfekcyjnem i w drodze do domu wyrzucił ubranie do przydrożnego rowu. Czuł się prawie normalnie, z wyjątkiem uczucia szczególnej lekkości, tak jakby unosił się w powietrzu. Jego dziwny wygląd i zachowanie nie uszły uwadze jego żony.

– Co z tobą, Norman? – zapytała, gdy tylko wszedł do domu. – Co się stało?

Nie chciał jej niepokoić opowiadaniem szczegółów swojej przerażającej przygody, ponieważ była lekko schorowana.

– Nałgałem jej trochę. Powiedziałem jej, że były duże fale i dostałem morskiej choroby. Co więcej, nie powiedziałem o tym zdarzeniu nikomu, gdyż bałem się, że mnie wyśmieją lub  pomyślą, że dostałem bzika!

Nie wiedział, że to jeszcze nie był koniec tej przygody. Nazajutrz poszedł do lekarza zrobić na wszelki wypadek badania kontrolne, bojąc się, że to światło, którym został porażony, mogło dokonać jakichś trwałych uszkodzeń w jego organizmie albo że ten paraliż mógł być wynikiem lekkiego zawału serca. Lekarz rozwiał jednak jego obawy, stwierdzając, że jest całkowicie zdrowy.

Wrócił na wyspę i za dnia przeczesał tamto miejsce w poszukiwaniu śladów, które by potwierdziły, że to nie było przywidzenie, jednak nic nie znalazł. Wąchał trawę i krzaki w miejscu, w którym upadł, lecz ten wstrętny odór ulotnił się. Drewniany drąg leżał w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Następnie wrócił do pracy i zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało.

Lecz jego noce nie były już normalne. Zaczęła mu się śnić obca planeta zamieszkała przez dziwnie wyglądające stworzenia, porośnięta olbrzymimi kwiatami, posiadająca linie produkcyjne, z których schodziły talerzokształtne pojazdy. Nie wspomniał o nich nikomu, podobnie jak o swoim przeżyciu na wyspie Blount.

Nie wiedząc zbyt wiele na temat zjawiska UFO, nie był świadom, że wiele tego typu obiektów często widywano nad liniami energetycznymi, elektrowniami i instalacjami atomowymi. Nie słyszał też o zdarzeniach, podczas których dochodziło do spotkań z humanoidami, w związku z czym nie mógł wiedzieć, że istota, którą widział wcale nie była czymś wyjątkowym, zarówno pod względem wyglądu, jak i sposobu zachowania. Szarosrebrzyste, obcisłe kombinezony, wydatne połyskujące oczy, ostro zakończone uszy, tajemnicze promienie, które oślepiały i paraliżowały świadków – wszystko to było dobrze znane z obserwacji wiarygodnych świadków odnotowanych przez badaczy zjawiska UFO na całym świecie.

Klasycznym przypadkiem tego typu jest zdarzenie z Hopkinsville w stanie Kentucky. Widziane tam istoty wywołały podobne zjawiska do tych, które wystąpiły na wyspie Blount. To jedno z najbardziej klasycznych zdarzeń, jakie miały miejsce na terenie Stanów Zjednoczonych, wydarzyło się w roku 1955 i figuruje w oficjalnych dokumentach sił powietrznych jako „niezidentyfikowane”. Jest często przytaczane i opisywane w różnych książkach i czasopismach. Jego opis przedstawiony przez Jacquesa Vallee w Anatomy of a Phenomenon(Anatomia zjawiska) zawiera wiele szczegółów pominiętych w innych opracowań. Vallee starał się przede wszystkim zwrócić uwagę biologów na nietypowe zachowanie się owych istot, które jego zdaniem warte jest szczególnego zainteresowania.

Istoty te miały 1,2 metra wzrostu, duże, ostro zakończone uszy i sięgające prawie do ziemi ręce o długich paznokciach przypominających szpony. Ubrane były w „poniklowany” strój. Tuż przed ich przybyciem na farmę rodziny Suttonów składającej się z trojga dzieci i ośmiu dorosłych jedno z dzieci widziało latający obiekt, który wylądował z tyłu zabudowań. Dorośli stwierdzili, że musiało mu się przywidzieć i że był to na pewno meteoryt. Zmienili zdanie dopiero wtedy, gdy do ich domu zaczął zbliżać się „mały człowiek” z podniesionymi do góry rękoma.

Gest ten oznaczał zapewne brak wrogich zamiarów, jednak nie został zrozumiany przez przestraszonych mieszkańców farmy. Jedne z nich złapał za strzelbę i strzelił przez drzwi, lecz strzał ten nie wywołał pożądanego efektu. Nieznana istota fiknęła koziołka i zniknęła w ciemnościach. (Odgłos, jaki rozległ się po jej trafieniu, przypominał dźwięk, jaki wydaje trafione kulą blaszane wiadro). To zachowanie mieszkańców farmy nie zniechęciło tych istot, które „nękały” ich swoją ciekawością chodząc po dachu i zaglądając do okien jeszcze przez wiele godzin. (Istnieją pewne wątpliwości co do dokładnej liczby istot, jako że jeden ze świadków stwierdził w trakcie dochodzenia prowadzonego przez siły powietrzne: „Mówię tylko to, co widziałem, a widziałem dwóch ludzi lub tego samego dwa razy”).

W czasie chwilowej przerwy w tej „bitwie” przerażeni Suttonowie wsiedli do samochodów i uciekli z farmy do pobliskiego miasteczka. Po pewnym czasie wrócili na nią wsparci miejscową i stanową policją. Jeden z jadących w jej kierunku oficerów zeznał, że widział kilka dziwnych „meteorów”, które leciały z tamtego rejonu. Gdy wyjrzał wraz z żoną przez okno samochodu, zobaczył jak dwa z nich przelatują nad ich głowami wydając „zmiennotonowe” dźwięki. Oględziny miejsca zdarzenia niczego nie wykazały poza śladami strzałów z broni Suttonów. Po pojeździe i istotach nie pozostał żaden ślad.

Jak twierdzi Vallee, z biologicznego punktu widzenia interesujące jest to, że „oczy istot były duże i bardzo czułe, ponieważ zbliżały się one do farmy z najciemniejszego miejsca. Nie zauważono w nich ani źrenic ani powiek – świadkowie odnieśli wrażenie, że włączenie przez nich zewnętrznego oświetlenia domu powstrzymywało je od zbliżania się do niego”.

Czy możemy zatem założyć, że gdy Chastain stał przerażony widokiem obcej istoty w srebrzystym kombinezonie oświetlonej światłem latarki, odczuwała ona ból lub miała inne nieprzyjemne odczucia z powodu tego światło i w odpowiedzi zareagowała porażeniem świadka swoim promieniowaniem świetlnym? Podobnie jak w przypadku Suttonów, również ta istota miała duże, połyskujące oczy, które nie posiadały ani źrenic ani powiek.

Jeśli ta istota była w rzeczywistości robotem, którego zadaniem było wykonanie jakichś pomiarów (analiza gleby etc.) w miejscu przyszłej elektrowni atomowej, i jeśli Chastain przeszkodził jej w wykonaniu tego zadania, to jest oczywiste, że musiał zostać unieszkodliwiony. Takie spekulacje na temat celu i zachowań obcych istot można by snuć praktycznie bez końca, niemniej wszelkie podobieństwa, jakie występują w różnych dobrze sprawdzonych przypadkach, winny być dokładnie zanalizowane.

Niezbite dowody na autentyczność przeżycia Chastaina ujawniły się niespodziewanie trzy dni po obserwacji i, co najciekawsze, na jego działce położonej z tyłu za domem. Był koniec stycznia 1972 roku. W pewnej chwili ze snu wyrwał go grzmot pioruna.

– Padało i błyskało, a potem ten sam niesamowity odór, który czułem wtedy, gdy zostałem porażony tamtym światłem, zaczął wylewać się przez okno sypialni. Wyskoczyłem z łóżka, aby je zamknąć, a następnie chwyciłem za broń i nie zasnąłem już do rana, wsłuchując się i węsząc, czy nie dochodzi do mnie ten mdlący smród. Zastanawiałem się, czy było możliwe, aby ta istota mogła mnie zlokalizować po tym, jak opuściłem wyspę.

Tej burzliwej nocy wstawał wiele razy i podchodził do okna, aby zerknąć przez nie. Jego żona spała w oddzielnej sypialni usytuowanej po drugiej stronie domu. W końcu burza skończyła się i nastał ranek. Gdy usłyszał krzątanie się swojej żony i miauczenie kota proszącego o wypuszczenie na dwór, szybko ubrał się i z bronią w ręku ostrożnie uchylił drzwi prowadzące na tył domu, skąd dochodził odór.

To, co zobaczył, sprawiło, iż przez chwilę wydawało mu się, że postradał zmysły. Tuż za Sea Camperemwyrastał z ziemi rząd „głów” cielistego koloru. Wyglądało to jak scena z filmu z gatunku horrorów. Wszystkie te „rośliny” przypominały kształtem obcą istotę, którą spotkał na wyspie, i wydzielały ten sam odór! Trzy z piętnastocentymetrowych głów miały otwarte usta i oczodoły wypełnione białą substancją wyglądającą jak lukier. Wydawały się być wykształcone do końca, podczas gdy dwie pozostałe, mniejsze, przypominały „nowo narodzone niemowlęta z zamkniętymi oczyma”. Przeszył go dreszcz, spojrzał na niebo, a potem na ziemię w poszukiwaniu statku kosmicznego i innych roślin, lecz niczego niezwykłego więcej nie zobaczył.

Chcąc, aby ktoś jeszcze zobaczył te dziwne rośliny, poszedł do kilku zaprzyjaźnionych sąsiadów, jednak żadnego z nich nie zastał w domu, ponieważ pojechali już do pracy. Rozsierdzony wrócił do domu, chwycił łopatę i wykopał dwie z większych głów oraz obie mniejsze, po czym wyrzucił je na pobliskie wysypisko śmieci. Następnie zawołał żonę i powiedział jej, aby wyszła a nim na podwórze z tyłu domu.

– Mój Boże, to wygląda jak z innego świata! – powiedziała całkowicie zaskoczona.

W tym momencie postanowił opowiedzieć jej swoją przygodę, którą przeżył na wyspie Blount, lecz w ostatniej chwili zrezygnował ze względu na jej chorobę, ponieważ zaczęła okazywać jej pierwsze objawy pod wpływem panującego wokół smrodu.

– Idź do domu i wezwij policję! – powiedział do niej. – Powiedz im, że coś dziwnego rośnie na naszym podwórzu za domem.

– A oni powiedzą, że jestem pijana lub stuknięta, kiedy im to opiszę. Różowy diabeł o wielkich oczach, spiczastych uszach i okrągłych ustach i że wydobywa się z niego smród na całe sąsiedztwo? – odrzekła.

Przyznał jej rację, ale nadal chciał, aby ktoś jeszcze to zobaczył. Chwycił łopatę i wykopał pozostałe rośliny, następnie wsiadł do samochodu i pojechał do siedziby gazety w Jacksonville z jedną „głową” na podłodze z przodu samochodu.

– Musiałem jechać z głową wystawioną na zewnątrz samochodu, ponieważ ten smród wręcz mnie obezwładniał – powiedział. Kręciło mi się w głowie i zaczęło ogarniać mnie to samo uczucie bezsiły, które opanowało mnie na wyspie. Bałem się, że ogarnie mnie paraliż, zanim dotrę do siedziby gazety.

Ledwie udało mi się uniknąć zderzenia z innym samochodem. Musiał gwałtownie zahamować, w wyniku czego „głowa” uderzyła o ostrą krawędź podłogi. W rezultacie zaczęła się z niej wydobywać czerwona substancja, która przypominała do złudzenia krew.

Opowiadając redaktorowi gazety o tej dziwacznej roślinie w samochodzie, starał się sprawić wrażenie, że to, o czym mówi jest jak najbardziej prawdopodobne, przy czym nie wspomniał ani słowem o swojej przygodzie na wyspie.

Redaktor przyglądał się mu podejrzliwie.

– To wszystko prawda, czy też golnął pan sobie co nieco?

– Jestem niepijący – odrzekł Chastain – ale ta rzecz, która jest w moim samochodzie, odurzyła mnie swoim smrodem!

W chwilę potem Chastain udał się z grupą kilku reporterów do samochodu. Jeden z nich, przyjrzawszy się bliżej „głowie”, powiedział:

– Zajrzyjcie jej do ust! To ma nawet małe zęby!

Żaden z redaktorów nigdy nie widział takiej „głowy”, w związku z czym nikt nie mógł jej zidentyfikować, tak jak i żaden ze współpracowników Chastaina z Seaboard Coast Line Railroad Company, gdzie udał się po opuszczeniu redakcji w poszukiwaniu dodatkowych świadków. Na widok „głowy” brygadzista John Ellis powiedział podekscytowanym głosem:

– Mój Boże, czy to tak śmierdzi?

– Spójrzcie na tę czerwoną substancję wyciekającą z tyłu głowy! – powiedział hydraulik Clyde Schramm.

Po niespełna dobie wszystkie „głowy” skurczyły się do rozmiarów kauczukowych piłek, podobnie jak te, które Chastain wkopał z powrotem w miejscu, w którym poprzednio rosły, aby zobaczyć, co będzie dalej, jednak żadna z demonicznych roślin nie wyrosła z ziemi ponownie.

W chwili pisania tego artykułu próbki gruntu pobrane z różnych głębokości na podwórzu położonym z tyłu domu Chastaina oraz na wyspie Blount poddawane są różnorodnym badaniom w kilku laboratoriach. Wstępne badanie mikroskopowe wykazało, że ziemia pochodząca z podwórza zawiera fungi hyphae (włókna korzeni grzybów), i że jest nadzieja, że znajdujące się w niej zarodniki rozwiną się w komorze wilgotnościowej ustawionej na warunki podobne do tych, które panowały w nocy poprzedzającej ich wzrost.

Czym one są? Pozaziemskimi zarodnikami zasianymi w ziemskiej glebie? Dopóki nie znana jest odpowiedź na to pytanie, warto zastanowić się również nad innymi możliwymi hipotezami. Jedną ze wskazówek może być silny fetor wydzielany przez „głowy”.

Luis C.C. Krieger w Przewodniku po grzybach pisze, że cała gama grzybów pod nazwą „stinkhorns” („śmierdziorożki”) wydziela „nieznośny smród przypominający zapach sera <Limburger> zwielokrotniony do n-tej potęgi”. Odór ten przywabia muchy, które roznoszą następnie na swoich ciałach ich zarodniki. Muchy składają na nich jajeczka, dzięki czemu ich larwy wgryzając się w ich tkanki mają dostęp do pokarmu. Powstałe w tkance śmierdziorożków w wyniku ich żerowania kanaliki tworzą różnorodne wzory, zaś niektóre z nich wydzielają po ich nacięciu lub rozdarciu czerwoną, podobną do krwi ciecz. Czy wyklucza to jakikolwiek związek między obcą istotą z wyspy a dziwacznymi roślinami na podwórzu Chastaina? Może świadek po prostu wdepnął w kolonię śmierdziorożków na wyspie, przeniósł na swoich butach lub ciele ich zarodniki do swojego domu, gdzie następnie, kilka dni później, wyrosły one z ziemi dzięki sprzyjającym warunkom atmosferycznym.

Specjaliści pracujący nad tym przypadkiem nie mogą dojść do wspólnych wniosków. Prawdopodobieństwo, że czerwie zjedzą dokładnie ten sam rodzaj śmierdziorożka, można by nazwać zbiegiem okoliczności, lecz szansa, że zostaną one zjedzone w dokładnie ten sam sposób, w wyniku czego uzyskają ten sam kształt, wyraża się ułamkiem, w którego mianowniku jest liczba astronomicznie wielka. Szansa, że grzyby mogłyby przyjąć kształt przypominający istotę z wyspy, jest również znikoma. Interesujące jest to, że „głowy” wyrosły w pobliżu miejsca, w którym Chastain spuścił wodę z Sea Campera, która być może została napromieniowana przez unoszące się nad łódką UFO.

Profesor Leslie Paleg z Uniwersytetu w Adelajdzie w Australii przedstawił rewelacyjną metodę modyfikowania zachowań i wzrostu roślin za pomocą promieniowania laserowego.

– Wystarczą krótkotrwałe naświetlania laserem, ponieważ jego światło jest bardzo spójne i intensywne – oznajmił. – Stwierdziliśmy na przykład, że jednosekundowe naświetlenie laserem z odległości około 500 metrów winorośli „poranny blask” wpływa na jej wzrost.

I chyba tu właśnie tkwi klucz, nie tylko do rozwiązania zagadki przypadku Chastaina, ale także wielu innych bliskich spotkań z UFO, podczas których doszło do ich lądowań, po których pozostały trwałe ślady w glebie oraz olbrzymie kręgi zmutowanej roślinności rosnącej wewnątrz i wokół tych miejsc.

Zastosowania laserów, mikrofal oraz innych rodzajów energii w badaniach biologicznych są dopiero początkującą dziedziną badań. Jeśli uda się przy ich pomocy spowodować kiełkowanie grzybów w próbkach gruntu z Florydy, wówczas być może uda się określić, jaki rodzaj światła lub energii spowodował te mutacje, co może w końcowym rezultacie doprowadzić do jeszcze bardziej konkretnych danych dotyczących technologicznych sekretów latających spodków i ich załóg.

Uzdrów swoje życie

(opracowano na podstawie książki Louise L. Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”)

Louise L. Hay założyła i prowadzi w Kalifornii ośrodek terapeutyczny, którego celem jest pomaganie zgłaszającym się osobom w odkryciu i wykorzystaniu pełni potencjału sił wewnętrznych, które mają decydujący wpływ na zachowanie zdrowia. Źródłem wiedzy autorki książki „Możesz uzdrowić swoje życie” są jej własne doświadczenia: uznana za nieuleczalnie chorą na raka, w okresie przygotowywania się do operacji zdołała wyleczyć się sama. Jej główne przesłanie streszcza się w zdaniu: „Jeżeli tylko jesteś gotów uruchomić siły swojego umysłu, możesz wyleczyć się z niemal każdej choroby”.

Nieuleczalna choroba – określenie, które przeraża bardzo wielu ludzi – dla Louise oznacza tyle, iż danej choroby nie da się wyleczyć metodami zewnętrznymi i że trzeba sięgnąć do wnętrza człowieka, aby znaleźć sposób leczenia. Hay pisze, że „gdyby poddała się operacji w celu usunięcia raka, nie dokonując przy tym oczyszczenia „wzorca” myślowego, który go spowodował, lekarze kroiliby ją tak długo, aż by ze mnie nic nie zostało i nie podobał jej się ten pomysł”.

Louise nie poddała się jednak operacji – po 6 miesiącach pracy nad gruntownym oczyszczeniem ciała i umysłu mogła otrzymać orzeczenie lekarskie, które było zgodne z tym, co już wiedziała – że nie ma już nawet śladu raka! Teraz wiedziała z własnego doświadczenia, że CHOROBA MOŻE BYĆ ULECZONA, JEŚLI BARDZO CHCEMY ZMIENIĆ SWÓJ SPOSÓB MYŚLENIA, DZIAŁANIA ORAZ NASZE PRZEKONANIA!

W czasie sesji Louise wyjaśnia, że JAKIKOLWIEK nie byłby problem pacjenta, to podstawową przyczyną jest NIEKOCHANIE siebie. Czym jest prawdziwa miłość do siebie? Dla mnie pokochanie siebie jest to po prostu bezwarunkowa akceptacja siebie takim, jakim się jest. Wielu z nas ma długą listę rzeczy, które muszą zrobić, żeby siebie pokochać. Od razu wyrzuć tę listę!

Trzeba też wyraźnie zaznaczyć, że samo kochanie siebie to droga DONIKĄD. Tak samo ważne jest kochanie i akceptowanie innych ludzi. Era chrześcijaństwa, która niedługo się skończy opiera się tylko na kochaniu innych ludzi i to także jest droga DONIKĄD.

Natomiast tzw. Kościół Scjentologiczny założony przez Rona Hubbarda prezentuje filozofię związaną z pełną akceptacją i kochaniem siebie, co prowadzi do tego, że prawie nie mamy poważnych problemów i w naszym życiu zdarzają się „małe cuda” przy małym wysiłku z naszej strony. Według mnie zamiast afirmacji „Kocham i akceptuje siebie”, której powtarzanie nawet około 100 razy dziennie (nie, to nie jest za dużo, pisze Louise; chodzi o to, żeby to stwierdzenie „zakorzeniło się” w podświadomym umyśle) można (żeby w naszym życiu zaczęły wydarzać się małe i duże cuda) powtarzać w myślach (lub pisać albo mówić na głos) afirmację „kocham i akceptuję siebie i innych ludzi”.

Ponadto bardzo dobre efekty jeśli chodzi o nasze zdrowie dają afirmację związane z różnymi częściami ciała i dolegliwościami oraz chorobami. Na przykład skóra chroni naszą indywidualność i jest organem czuciowym. Żeby spróbować wyleczyć jej chorobę lub jej zapobiec można stosować stwierdzenie „bycie sobą jest bezpieczne”. Zawał serca to wyciskanie z serca całej radości na rzecz pieniędzy lub stanowiska. Na to pomoże „przywracam radości centralne miejsce w moim sercu; obdarzam miłością wszystkich”. Bardzo ciekawa jest przyczyna grypy według Louise – Reakcja na powszechne negatywne nastawienie i przekonania. Lęk. Wiara w słuszność tego, co statystycznie uznawane.

Afirmacja lecząca lub zapobiegająca to: „Jestem ponad ogólne przekonania lub wiarę we „właściwą porę”. Jestem wolny od wpływów wszystkiego, co masowe.”

Z kolei kości symbolizują budowę wszechświata. Ja stosuję związaną z nimi afirmację „jestem dobrze zbudowany i zrównoważony” nie dlatego, że mam jakieś problemy z nimi, ale zapobiegawczo i po to, żeby wiedzieć, że nie będę miał z nimi żadnych problemów.

Oczy reprezentują zdolność widzenia. Jeśli występują kłopoty z oczami, zazwyczaj oznacza to, że nie chcemy widzieć czegoś w sobie lub w życiu, w przeszłości, teraźniejszości lub w przyszłości.

Ilekroć Louise widzi małe dzieci noszące okulary, wie że coś dzieje się w ich domach – coś, na co one nie chcą patrzeć. Jeśli nie mogą zmienić przeżywanego doświadczenia, wolą „rozproszyć” wzrok, by nie widzieć tego dokładnie.

Wielu ludzi miało dramatyczne doświadczenia uzdrawiające, gdy zdecydowali się wrócić do przeszłości i oczyścić z problemów, na które nie chcieli patrzeć kilka lat przed założeniem okularów.

Czy odnosisz się negatywnie do tego, co dzieje się teraz? Jakiemu problemowi nie chcesz stawić czoła? Obawiasz się widzieć teraźniejszość czy też przyszłość? Gdybyś widział wyraźnie – cóż takiego mógłbyś zobaczyć, czemu nie chcesz się przyjrzeć teraz? Czy zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę sobie wyrządzasz?

Warto skupić się nad tymi pytaniami.

Skóra symbolizuje naszą indywidualność. Kłopoty ze skórą oznaczają, że odczuwamy w jakiś sposób zagrożenie naszej indywidualności. Czujemy, że inni mają władzę nad nami. Mamy cienką skórę, coś zachodzi nam za skórę, czujemy się żywcem z niej obdzierani, nasze nerwy, nasze nerwy są już pod skórą.

Jednym z najszybszych sposobów uzdrowienia skóry jest wprowadzenie do świadomości twierdzenia: „Ja akceptuję siebie”, wypowiadanego kilkaset razy dziennie. Odzyskaj swoją moc.

Przyczyna swędzenia to brak satysfakcji. Na to można stosować afirmację: „Spokojnie przyjmuję sytuację, w jakiej jestem. Akceptuję moje dobro wiedząc, że wszystkie moje potrzeby i pragnienia będą spełnione”. Trzeba ją powtarzać jak najwięcej (można też pisać), a przedtem usunąć negatywny wzorzec myślowy z umysłu (swędzenie jest wyrazem braku satysfakcji.

„Dziecinne łzy, ofiara” to przyczyna umysłowa nadprodukcji śluzu. Na to jest afirmacja: „Potwierdzam i akceptuję swoją twórczą moc w moim świecie. Od tej chwili chcę cieszyć się życiem”.

Najlepiej kupić sobie tę książkę („Możesz uzdrowić swoje życie” Louise L. Hay, Wydawnictwo Medium) gdyż znajduje się tam pełna lista chorób i dolegliwości oraz prawdopodobna przyczyna, a także afirmacja, która w tym przypadku pomoże. Poza tym książka jest bardzo ciekawa i znajduje się w niej m.in. Historia życia Louise.

Polecam też bardzo mudry – jogę małych palców – zdrowie przez Mudras (Indie). Ja wykonuję mudrę wiedzy, która m.in. polepsza pamięć i możliwości koncentracji, a także wzmacnia duchowo. Jest też środkiem przeciwko duchowemu napięciu i wewnętrznemu bałaganowi, Pomaga przy bezsenności i nadmiernej senności, przy depresjach oraz przy wysokim ciśnieniu krwi.

Pozycja: czubek kciuka i palca wskazującego lekko stykają się. Pozostałe trzy palce pozostają wyprostowane (nie spięte).

Ogólnie czas ćwiczenia nie powinien być krótszy niż 45 minut, ale nie trzeba tyle czasu ćwiczyć bez przerw – można go podzielić na mniejsze dziesięcio- lub piętnastominutowe „porcje”.

Odwieczna walka dobra ze złem

Uważam, że kiedyś na świecie w ogóle nie było śmierci. Wszyscy ludzie i wszystkie istoty były Fizycznie Nieśmiertelne. To był Prawdziwy Ziemi Złoty Wiek:)

Pewne siły zniszczyły ten idealny świat i pojawiła się śmierć. Moim zdaniem, w Złotym Wieku Ziemi była śmierć, ale wiedziano o reinkarnacji i o tym, że po śmierci są kolejne narodziny.

Jednak później wykorzeniono wiarę w reinkarnację i ukryto ją przed ludźmi. Pewne siły ukrywają Prawdę przed światem, a niektóre chcą jej ujawnienia i żeby każdy człowiek i każda istota mogły osiągnąć Życie Wieczne i Wieczną Młodość.

Uważam, że jest to związane z Odwieczną walką dobra ze złem.

Autopsja obcej istoty – Roswell czy Socorro?

Poniższy artykuł pochodzi z 3-go numeru Nexusa. 

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl 

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

AUTOPSJA OBCEJ ISTOTY – ROSWELL CZY SOCORRO?

Niektórzy badacze zjawiska UFO twierdzą, że głośny film Santilliego z Roswell jest autentyczny. Twierdzą przy tym, że przedstawione w nim podczas autopsji ciało obcej istoty pochodzi nie z katastrofy UFO w Roswell, ale wcześniejszej – w Socorro.

UDOSTĘPNIENIE OPINII PUBLICZNEJ „FILMU Z ROSWELL”

Mniej więcej półtora roku temu, 5 maja 1995 roku, londyński producent filmowy, Ray Santilli, zaprezentował po raz pierwszy w Muzeum Londyńskim przedstawicielom mediów oraz badaczom zjawiska UFO film przedstawiający rzekomo autopsję obcej istoty.

Na krótko przed tą prezentacją doszło do ożywionej dyskusji. Rozgniewani ufolodzy wezwali Santilliego do milczenia lub podjęcia z nim współpracy, natomiast pozostali od samego początku utrzymywali, że film jest zwykłym fałszerstwem, ponieważ nie posuje do ich poglądów na temat tego, co się stało w Nowym Meksyku latem 1947 roku.

Handlowe podejście Santilliego do tej sprawy, komercyjny sposób eksploatacji filmu, jego ignorancja, jeśli chodzi o zagadnienia dotyczące UFO, oraz pogwałcenie wszelkich niepisanych zasad środowiska ufologicznego nie przysporzyły mu wielu przyjaciół wśród ufologów i wkrótce znaczna ich ilość krzyknęła zgodnym chórem: „To fałszerstwo!” – mimo braku dowodów na poparcie tego werdyktu.

Jeden z badaczy po szczegółowym przytoczeniu plotek i informacji z drugiej i trzeciej ręki, a także niezborność w tym, co Santilli utrzymuje, że jest prawdą (lub przypisuje się mu, że tak utrzymuje), pozwolił sobie nawet na stwierdzenie: „Nie ma żadnego filmu [chodzi o zapis na szesnastomilimetrowej taśmie filmowej] ani operatora kamery”. Całe to „śledztwo” miało na celu udowodnienie, że od początku miał rację, twierdząc, że to jedno wielkie oszustwo, ponieważ istota na stole sekcyjnym wyglądała „zbyt ludzko, aby mogła być istotą pozaziemską”, ignorując przy tym powszechnie znany fakt, że większość naocznych świadków tak właśnie opisuje wygląd pochodzących z katastrof ciał istot pozaziemskich.

Niestety, tylko nieliczni zadali sobie trud ustalenia prawdy, jaką by ona nie była. Wśród tych nielicznych, którzy wysłuchali najpierw Santilliego, sprawdziwszy przed poproszeniem go o dalsze informacje i osądzeniem wszystko, co się da, był Philip Mantle (Wielka Brytania), Bob Shell (USA) i Michael Hesseman (Niemcy). Nasza trójka tworzyła International Research Team (IRT), do którego dołączyli następnie: Maurizio Baiata i Roberto Pinotti (Włochy), Johannes Buttlar (Niemcy), Odd-Gunnar Roed (Norwegia), Hans Peter Wachter (Szwajcaria), pułkownik Colman VonKeviczky, dr Bruce Maccabee, Joe Stefula, podpułkownik Wendelle C. Stevens, Ted Loman, Robert Morning Sky, Llewellyn Wykel, Dennis Murphy (USA) i inni.

Podkreślenia wymaga również fakt, że Ray Santilli był zawsze bardzo przyjazny, pomocny i chętny do współpracy, mimo iż bywał ograniczony w swoim działaniu różnymi umowami z partnerami w interesach oraz umową z kamerzystą. Zastanawiam się, czy jakakolwiek z czołowych, międzynarodowych korporacji prasowo-radiowo-telewizyjnych byłaby zdolna do takiej otwartości na różnego rodzaju badania, jak to miało miejsce w przypadku Santilliego. Poniższy materiał stanowi podsumowanie i wyniki pierwszego rodzaju dochodzeń przeprowadzonych przez ITR.

OPERATOR KAMERY

Tak, istnieje operator kamery. Udało się nam dotrzeć do ludzi, którzy, nie licząc Santilliego, rozmawiali z nim przez telefon. Są to: Gary Shoefield z Polygram, Philip Mantle, John Prudie z Channel Four w Wielkiej Brytanii i sekretarz Davida Roehringa z Fox Network w USA. Tym kamerzystą jest starszy wiekiem Amerykanin mieszkający na Florydzie. Był w szpitalu, kiedy Gary Shoefield chciał się z nim skontaktować, z kolei w czasie rozmowy telefonicznej z Philipem Mantle mocno kaszlał. Jak wyznał, przeszedł w dzieciństwie chorobę Heinego Medina. Ofiary tamtej choroby kończyły w tamtych czasach zwykle jako kaleki. Niemożliwe, aby choroba uszkodziła mu ręce, bowiem w takim przypadku nie mógłby być operatorem kamery, ale mógł mieć uszkodzoną nogę. Sposób poruszania się kamerzysty tego filmu właśnie na to wskazuje – jego ruchy nie są płynne. Bob Shell przeprowadził wywiad wśród starszych kamerzystów armii amerykańskiej, starając się dowiedzieć od nich, czy przypominają sobie kogoś ze swojej grupy z lat czterdziestych, który miałby niepełnosprawną nogę. Okazało się, że znali taką osobę. Nazywa się on Jack „X” i ma dokładnie tyle lat, ile powinien mieć kamerzysta Santilliego, czyli sześćdziesiąt osiem.

Człowiekiem tym nie jest Jack Barnett – Santilli posłużył się początkowo tym nazwiskiem, aby chronić własną osobę. Jack Barnett pracował dla agencji Universal News i był tym, który filmował Elvisa Presleya w czasie jego koncertu w szkole średniej w roku 1955. Zmarł w roku 1969. Jack X nie pracował dla Universalu, niemniej również filmował Presleya, lecz w czasie innego koncertu, który odbywał się na wolnym powietrzu – podczas strajku kamerzystów Uniwersalu. Zgodził się udzielić wywiadu głównym stacjom telewizyjnym Stanów Zjednoczonych.

W kwietniu 1996 roku w rezultacie dochodzenia prowadzonego na zlecenie dra Johna Gibbonsa, naukowego doradcy prezydenta Clintona, z Bobem Shellem skontaktowali się przedstawiciele Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Reprezentujący siły powietrzne oficer w stopniu kapitana powiedział Shellowi, że udało im się odnaleźć taśmy pochodzące z tego samego zbioru, co film Santilliego i że przynajmniej jego część jest oryginalna. Dodał, że ciała istot ukazanych na filmie nie przedstawiają ani atrap, ani ludzi. Znali też nazwisko kamerzysty, Jacka X, i poprosili Shella, aby podał im jego obecny adres, ponieważ w budynku wojskowym w St. Louis wybuchł swego czasu pożar i wiele akt uległo zniszczeniu. Poszukiwanie jego byłyby długotrwałe i kosztowne.

Kiedy poprosiliśmy kamerzystę o szczegóły dotyczące miejsca katastrofy, przekonaliśmy się, że bardzo dobrze orientuje się w terenie, w którym miała ona miejsce. Za pośrednictwem Raya Santilliego, który nic nie wiedział na temat tego terenu i z uporem nazywał go Sorocco zamiast Socorro, opisał ruiny mostu, które udało się nam znaleźć dopiero w czasie trzeciej wyprawy na miejsce zdarzenia. Kamerzysta wiedział dobrze, o czym mówi.

Chociaż niektórzy krytykują sposób, w jaki sfilmowano tę sekcję zwłok, inni wojskowi kamerzyści oświadczyli, że sfilmowałby ją w podobny sposób.

„Kamerzysta porusza się, ponieważ musi usuwać się z drogi chirurgowi i stara się jednocześnie uzyskać jak najlepszą perspektywę. Zadaniem kamerzysty wojskowego jest dokładna rejestracja tego, co się dzieje, a nie wykonywanie artystycznych ujęć. To, co tu widzimy stanowi dokładny filmowy protokół” – stwierdził dr Roderick Ryan, operator filmowy marynarki wojennej USA w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, który filmował wiele tajnych przedsięwzięć rządowych, włącznie z próbami z bronią atomową na Atolu Bikini.

„W takich okolicznościach nikt nie mógłby wykonać lepszych ujęć… operator był nie tylko dobrze wykształconym i doświadczonym filmowcem, ale posiadł ponadto pełną wiedzę z zakresu produkcji filmu dokumentalnego. Świadczy o tym filmowanie przebiegu sekcji zwłok z różnych pozycji” – twierdzi pułkownik Colman VonKeviczky, który studiował w Akademii Filmowej UFA w Babelsbergu pod Berlinem, a ponadto był szefem oddziału audio-wizualnego Węgierskiego Królestwa Sztabu Generalnego, operatorem i szefem służb filmowych 3 Armii Stanów Zjednoczonych w Heidelbergu oraz członkiem audio-wizualnego wydziału ONZ w Nowym Jorku.

FILM

Uważne badanie stopklatek wykonanych z oryginalnego filmu za pomocą wysokiej klasy sprzętu standardu Betacam dowodzi, że oryginalny film został rzeczywiście nakręcony na szesnastomilimetrowej taśmie. Sposób trzymania kamery w czasie filmowania scen sekcji zwłok wskazuje, że używano małej, lekkiej kamery o stałych obiektywach (stąd nieostre zbliżenia), jak na przykład szesnastomilimetrowa filmowa kamera firmy Bell&Howell, której używali amerykańscy operatorzy wojskowi w latach czterdziestych, w tym również – zgodnie z tym, co sam twierdzi – wspomniany operator filmowy.

Rozbiegówki szesnastomilimetrowego filmu zostały przesłane do oddziałów firmy Kodak w Hollywood, Londynie i Kopenhadze, gdzie potwierdzono, że posiadają one symbole stosowane przez Kodaka (kwadrat i trójkąt) w roku 1947 lub 1967.

Dwa wycinki, każdy składający się z trzech klatek (na jednym z nich znajduje się obraz pomieszczenia, w którym przeprowadzono sekcję) przekazano Bobowi Shellowi, który jest redaktorem magazynu Shutterbug oraz fototechnicznym ekspertem sądowym i konsultantem FBI. Po starannej analizie fizykochemicznej Shell potwierdził, że te fragmenty filmu muszą pochodzić z szesnastomilimetrowej taśmy wyprodukowanej przed rokiem 1956, kiedy to Kodak zmienił podkład swoich filmów z acetylocelulozowopropianowego (acetate-propionate) na trójacetylocelulozowy (triacetate). Otrzymane próbki miały podkład acetylocelulozowopropianowy. Był to film typu Super XX-Panchromatic Safety Film, który charakteryzuje się dużą czułością i jest przeznaczony do wykonywania zdjęć w pomieszczeniach zamkniętych. Jego okres ważności nie przekracza 2 lat – po tym czasie promieniowanie kosmiczne powoduje jego „zadymienie”. Shell jest pewny, że film został naświetlony i wywołany przed upływem daty ważności, co oznacza, że musi pochodzić sprzed roku 1958.

WYPOSAŻENIE POMIESZCZENIA, W KTÓRYM PRZEPROWADZANO SEKCJĘ ZWŁOK

Wszystko, co widać na filmie, jest zgodne z czasem, do którego się on odnosi. Telefon to model firmy AT&T z roku 1946, znajdujący się w nim spiralny przewód był stosowany w telefonach od roku 1938 i stanowił standardowe wyposażenie aparatów używanych w siłach zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Zegar ścienny to model znajdujący się na rynku od roku 1938, natomiast mikrofon pochodzi z roku 1946 i jest dziełem firmy Sheer Bros. Stół wraz z instrumentami był według profesora Cyrila Wechta, byłego rektora Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych, standardowym wyposażeniem anatomopatologów. Młotek do kości nie był niczym niezwykłym, podobnie jak palnik Bunsena, który służył w trakcie sekcji do wypalania tłuszczu w tkankach.

CIAŁO

Ciało znajdujące się na stole sekcyjnym stało się przedmiotem wielu zażartych dyskusji dotyczących tego, czy jest to manekin, ciało dziewczyny z defektami genetycznymi, czy też ciało obcej istoty. Prawie wszyscy eksperci od efektów specjalnych twierdzili, że stworzenie absolutnie realistycznej filmowej sceny autopsji zwłok jest jak najbardziej możliwe. Swego czasu wiele emocji wzbudzały filmy pokazujące śmierć na żywo (snuff films). Zastanawiano się nad pochodzeniem użytych w nim ciał. Uważano, że pochodzą one z Ameryki Południowej, jednak napływające stamtąd raporty mówiły, że były to bardzo realistycznie wykonane manekiny. Wprawdzie nikomu nie udało się znaleźć dowodów na to, że przy filmowaniu tej sekcji zwłok zastosowano efekty specjalne, to jednak nie ma wątpliwości, że przy obecnym poziomie techniki filmowej można zimitować wszystko.

Z drugiej strony, anatomopatolodzy i lekarze z całego świata obejrzawszy ten film byli przekonani, że to ciało nie było kukłą, ale prawdziwymi zwłokami człowieka lub humanoida.

Jest sprawą niezaprzeczalną, że w sfilmowanych zwłokach można zauważyć pewne charakterystyczne dla przypadków zaburzeń genetycznych, takich jak na przykład zespół Turnera lub progeria w połączeniu z polidaktylią, która nie jest typowym elementem zespołu Turnera, niemniej istnieje możliwość wystąpienia obu tych zaburzeń jednocześnie, a także inne anomalie. To wszystko skłoniło niemieckiego dermatologa, dra T. Jansena z Polikliniki Uniwersyteckiej w Monachium, do opublikowania w jednym z magazynów medycznych artykułu, którego celem było udowodnienie, że to ciało było ciałem pewnej dziewczyny, która zmarła na rzadką formę progerii. Z drugiej strony zapomniał wyjaśnić, skąd się wzięły dwie dziewczyny o identycznych symptomach, w tym z polidaktylią o identycznej nadmiernej ilości palców, zwłaszcza że progeria jest bardzo rzadką chorobą (na całym świecie znanych jest aktualnie zaledwie 20 przypadków). Niestety, jedyny znany przypadek bliźniąt z zespołem Turnera, choć udokumentowany za pomocą filmu, nigdy nie został omówiony w literaturze medycznej.

Wnioski dra Jansena nie wyjaśniają również szczególnych środków ostrożności, które podjęto w trakcie wykonania sekcji. Dlaczego cały zespół ubrany był w zabezpieczające przed zakażeniem kombinezony, skoro ciało poddawane sekcji było zwłokami osoby cierpiącej na zaburzenia genetyczne, i skąd u niej czarne soczewki oczne? Chociaż dr Jansen zdiagnozował, że przyczyną śmierci był udar (pospolity u ludzi z progerią), nie tłumaczy to jednak uszkodzeń prawej nogi, złamania i opuchlizny lewej nogi, odcięcia prawej dłoni oraz siniaka na lewej skroni sugerującego możliwość rany po pocisku. Czyżby ta istota sama połamała sobie nogi, odcięła prawą dłoń i strzeliła sobie w głowę, zanim zmarła z powodu udaru?

Jeszcze mniej przekonywające jest mętne wyjaśnienie dra Jansena dotyczące braku pępka: „To tak jak osłonięcie czegoś parasolem – znikają wszelkie niezgodności”.

Z drugiej strony wielu anatomopatologów uważało, że ta istota nie była człowiekiem, ponieważ jej narządy wewnętrzne nie przypominały niczego, co zdarzyło im się kiedykolwiek widzieć u ludzi. Oto kilka ich wypowiedzi:

Profesor dr Christofer Milroy, anatomopatolog Home Office (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii) z Uniwersytetu w Sheffield:

– Mimo iż pokazano zbliżenie mózgu, obraz był nieostry, niemniej mogę stwierdzić, że jego wygląd nie pasował do wyglądu mózgu człowieka.

Profesor dr M.J. Mihatsch z Uniwersytetu w Bazylei w Szwajcarii:

– Narządy, które wyjęto z ciała, nie dadzą się porównać z żadnymi ludzkimi organami.

Profesor Cyril Wecht, były rektor Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych:

– Nie potrafię umieścić tych struktur w kontekście tułowia.. Mam trudności ze znalezieniem podobieństw z ludzkim ciałem, takim jakie je znam. Tkanka, która musiałaby być mózgiem, gdyby chodziło tu o człowieka, nie wygląda tak jak tkanka mózgowa… nie wydaje mi się, aby mogła pochodzić od ludzkiej istoty.

Dr Carsten Nygren z Oslo w Norwegii:

– To nie jest mózg ludzki. Jest… zbyt ciemny.

Profesor Pierluigi Baima Bollone z Uniwesytetu Turyńskiego we Włoszech:

– Kiedy przyglądamy sie wewnętrznym organom, nie widzimy ani jednego w jakikolwiek sposób przypominającego któryś z ludzkich narządów. Organ główny, który mógłby być wątrobą, nie ma ani kształtu, ani nie znajduje się w miejscu odpowiadającym ludzkiej wątrobie. Twarz domniemanej pozaziemskiej istoty wykazuje nadzwyczajne cechy anatomiczne: bardzo duże oczodoły, bardzo płaskie wybrzuszenie nosowe, brak typowego dla ludzi umięśnienia twarzy, które odpowiada za szeroką gamę jej wyrazów… Ogólne wrażenie jest takie, że mamy do czynienia z osobnikiem należącym do naszego gatunku, lecz różniącym się od nas tak bardzo, że rozważania o podobieństwach stają sie absurdalne.

Nie było ani jednego lekarza lub anatomopatologa który po obejrzeniu tego filmu oświadczyłby, że to oszustwo lub że istota na stole sekcyjnym to manekin. Wszyscy byli zgodni, że to ciało żywej, biologicznej istoty – ludzkiej lub nie.

ANATOMOPATOLODZY

Według operatora, który nakręcił ten film, sekcja przeprowadzana była przez dra Bronka i dra Williamsa.

Dr Detlev Bronk (1897-1975) nie stanowi niespodzianki, ponieważ jego nazwisko występuje w kontrowersyjnych materiałach dotyczących grupy Majestic-12. Był czołowym amerykańskim biofozykiem, przewodniczącym National ResearchCouncil (Narodowa Rada ds. Badań) oraz członkiem Advisory Commitee of the Army (Komitet Doradczy Armii) i Atomic Energy Comission (Komisja ds. Energii Atomowej). Był osobą, której nadzór nad sekcją o takim znaczeniu mógł być powierzony. Po jego śmierci, wszystkie jego prace i dokumenty zostały przekazane do Rockefelle Institute for Medical Research (Instytut Badań Medycznych im. Rockefellera), którym kierował od roku 1953. Dr Bronk był bardzo skrupulatną osobą. Prowadził i zachowywał szczegółowe zapiski oraz całą korespondencję. Kiedy jednak Bob Shell chciał rzucić okiem na jego papiery i dzienniki z roku 1947, dowiedział się, że dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie jego dokumenty z tego roku zaginęły. Żaden z zaprzyjaźnionych z nim bibliotekarzy nie potrafił wyjaśnić mu, co się z nimi stało i dlaczego ich nie odnaleziono.

Drem Willamsem mógł być dr Robert Parvin Williams (1891-1967), który był specjalnym asystentem głównego chirurga armii stacjonującym w Fort Monroe w stanie Wirginia. W roku 1947 miał stopień podpułkownika, zaś w roku 1949 awansowano go do stopnia generała brygady. Już samo podanie nazwiska dra Williamsa, który był właściwym człowiekiem do tego zadania, wskazuje, że kamerzysta był człowiekiem wtajemniczonym.

Czy osoby występujące w filmie przedstawiającym sekcję ciała obcej istoty rzeczywiście były anatomopatologami, chirurgami, czy też aktorami? To pytanie zadaliśmy lekarzom, którzy oglądali ten film. Oto, co stwierdzili:

Profesor dr Christopher Milroy z Uniwersytetu w Sheffield w Wielkiej Brytanii:

– Chociaż to badanie posiada cechy fachowego badania medycznego, to jednak pewne aspekty wskazują, że nie było ono przeprowadzane przez doświadczonego anatomopatologa, ale raczej przez chirurga.

Profesor dr M.J. Mihatsch z Uniwersytet w Bazylei w Szwajcarii:

– Nie wątpię w fachowość anatomopatologa lub chirurga, który przeprowadzał sekcję tego ciała.

Profesor Cyril Wetch, były rektor Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych:

– …[oni] są albo anatomopatologami, albo chirurgami, i to takimi, którzy mieli już na swoim koncie wiele innych sekcji.

Profesor Pierluigi Baima Bollone z Uniwersytetu Turyńskiego we Włoszech:

-…To z pewnością chirurdzy, a nie anatomopatolodzy… doświadczeni fachowcy.

Profesor Jan Pierre z Uniwersytetu Paryskiego we Francji:

– Osoby, które przeprowadzały sekcję, były z całą pewnością zawodowymi medykami, jeśli nie doświadczonymi anatomopatologami.

Dr Carsten Nygren z Oslo w Norwegii:

– Osoby, które przeprowadzały sekcję, były z pewnością chirurgami, a nie anatomopatologami.

W rzeczywistości dr Bronk i dr Williams nie byli anatomopatologami. Bronk był biofizykiem, zaś Williams chirurgiem. Co ciekawe, żaden z lekarzy nie wysunął przypuszczenia, że to byli aktorzy i popełnili jakieś błędy.

Jedynym, co poddano krytyce, był rodzaj przeprowadzonej sekcji. Było oczywiste, że wykonano ją raczej w celu określenia przyczyny śmierci, a nie poznania budowy ciała obcej formy życia. Z drugiej jednak strony można to wyjaśnić okolicznościami, w jakich ją przeprowadzono.

Według operatora w rozbitym pojeździe znaleziono żywe obce istoty. Pierwsza z nich nie przeżyła operacji wydobycia z wraku, druga i trzecia zmarły po około tygodniu, zaś czwarta przeżyła aż do maja 1949 roku. Nie wiemy nic na temat sekcji pierwszej istoty. Być może to właśnie jej ciało poddano sekcji o charakterze naukowo-badawczym.

Operator filmował drugą i trzecią sekcję w dniach 1 i 3 lipca 1947 roku, kiedy to głównym problemem mogło być ustalenie przyczyny nagłej śmierci tych istot w celu umożliwienia utrzymania przy życiu czwartej z nich, aby nawiązać z nią kontakt i dowiedzieć się od niej, w jakim celu przybyły na Ziemię. Z całą pewnością ta sprawa stanowiła wyższy priorytet dla wojska, niż naukowe badanie obcych form życia. Tym niemniej zakładamy, że w czasie sekcji z ciała tej istoty pobrano narządy w celu ich dokładnego zbadania.

Co więcej, według tego co zeznał operator, ciało czwartej istoty poddano naukowej sekcji w medycznym audytorium w Waszyngtonie w obecności czołowych naukowców z USA, Wielkiej Brytanii i Francji.

FILM PRZEDSTAWIAJĄCY SZCZĄTKI POCHODZĄCE Z WRAKU POJAZDU OBCYCH ISTOT

Część filmu Santilliego przedstawiająca metalowe szczątki pochodzące z wraku pojazdu została poddana analizie przez Dennisa W. Murphy’ego, który posiada stopień naukowy w dziedzinie morskiego nurkowania oraz obróbki metali nadany mu przez Akademię Nauk. Przez pewien czas zajmował się badaniem różnego rodzaju konstrukcji metalowych. Oto, co powiedział:

– Nigdy nie widziałem niczego, co przypominałoby technologię zastosowaną do wykonania belek dwuteowych o tak skomplikowanych kształtach.

Murphy wyklucza zastosowanie frezowania („Kiedy przyglądam się napisowi, dostrzegam precyzyjne zaokrąglenia symboli; nie sądzę, aby można je było wykonać przy pomocy obecnie dostępnych frezarek”), wyciskania, walcowania, odlewania, wytłaczania („przeciw wytłaczaniu przemawia… pozorny brak ciężaru wszystkich części… bardzo ostre kąty proste przy podstawach, wysmukłość ramion dwuteownika oraz precyzja rysunku wypukłych symboli…”, które można wytworzyć jedynie z metalu o dużej gęstości, który byłby znacznie cięższy od podanej wagi) i spienienia („krystaliczna struktura przełomu duteowników, połysk materiału w tym miejscu oraz sztywność dwuteowników…” przemawiają zdaniem Murphy’ego przeciwko tej możliwości).

Charakter przełomów i połysk dwuteowników doprowadziły Murphy’ego do wniosku, że użyto tu metalu o niezwykle delikatnej, krystalicznej strukturze, wytworzonego przy zastosowaniu nieznanej technologii.

Do tego samego wniosku doszedł profesor dr Malanga z uniwersytetu w Pizie we Włoszech.

Starszy sierżant Bob Allen, koordynator do spraw bezpieczeństwa sił powietrznych w ściśle tajnym ośrodku badawczym położonym w pobliżu Tonopah w stanie Nevada, rozpoznał panele pokazane na filmie. Oto, co powiedział:

– Po wielu latach wojsko doszło do wniosku, że te istoty zabrały te panele ze sobą, ponieważ były one indywidualnie dostosowane do każdej z nich z osobna. Można je było wsuwać w gniazda znajdujące sie w różnych urządzeniach. Cały system – napędowy, nawigacyjny – dosłownie wszystko można było uruchamiać i kontrolować przy pomocy tych paneli. My również próbowaliśmy się nimi posłużyć, ale częstotliwość naszego mózgu była zbyt niska do sterowania nimi.

Według Allena były one razem z innymi urządzeniami pozaziemskiego pochodzenia udostępniane co dziesięć lat Laboratorium im. Lawrence’a Livermore’a do zbadania w oparciu o najnowsze osiągnięcia nauki.

Powyższe słowa potwierdza inżynier sił powietrznych zatrudniony w Laboratoriach Sandia w Albuquerque w Nowym Meksyku, który zidentyfikował je jako swego rodzaju „współpracujące z mózgiem komputery reagujące na impulsy wysyłane przez neurony”.

– Nauczyliśmy się wprowadzać do nich informacje, ale wciąż nie potrafimy wydobyć z nich żadnych danych.

Bill Uhouse, inżynier konstruktor w dziedzinie mechaniki, który pracował w ściśle tajnym kompleksie w Strefie 51 położonej w Nevadzie, gdzie miał podobno do czynienia z pozaziemską technologią, zidentyfikował te panele jako indywidualne pulpity sterownicze. Prawdopodobnie służyły one do obsługi komputera pokładowego, a właściwie jednostki sterującej. Kiedy statek rozbił się, każda z tych istot wzięła ze sobą swój panel. Przypuszczalnie służyły one również do łączności z jednostką macierzystą, która mogła dzięki nim je zlokalizować i zabrać z miejsca katastrofy.

HIEROGLIFY

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem hieroglify znajdujące sie na dwuteowych belkach, moją uwagę z miejsca zwróciło ich podobieństwo do alfabetu greckiego i fenickiego. Oba te alfabety mają wspólne źródło i należą do tej samej rodziny, podobnie jak wiele innych alfabetów semickich – aramejski, sabaicki, samarytański, hebrajski, protokananejski, nabatejski i arabski – które pochodzą z kolei od alfabetu hieroglificznego, jednej z czterech głównych grup egipskich hieroglifów (pozostałe są zbudowane z dwu- lub trójwyrazowych znaków i ideogramów).

Warto zauważyć, że inskrypcje, które najwyraźniej należą do tej samej grupy alfabetów i poprzedzają fenicką oraz egipską kulturę, zostały odkryte na całym świecie – w Peru (Ylo), w Ekwadorze (Cuenca), Brazylii (Piedra Pintada), Francji (Glozel, Maz d’Azil), na Wyspach Kanaryjskich i w wielu innych miejscach. Z powodu ich podobieństwa do alfabetu fenickiego nazywam je protofenickimi.

W naszym przypadku byłem w stanie odcyfrować inskrypcje na obu belkach dwuteowych i przetłumaczyć ich znaczenie posługując się językami z tej samej grupy, co alfabety. Mówią one: „DIREQH ELE/ECE” oraz „OSNI”. „DIREQH” jest pokrewne hebrajskiemu „Derekh”, które oznacza „drogę, szlak, podróż”. „ELE” może być liczbą mnogą od „El” oznaczającego „Bóg”, podobnie jak hebrajskim „Elohim”, zaś „ECE” jest pokrewne egipskiemu „ase” oznaczającemu „wprowadzać, przedstawiać” lub „zbliżać się”. Tak więc w zależności od tego, czy przytaczamy drugi znak jako „lambda/lamed”, czy „gamma/gimel” możemy zwrot ten przetłumaczyć (nie znając gramatyki) jako „podróż do bogów” lub „podróż do osiągnięcia/przedstawienia”. Ja tłumaczę „OSNI” jako egipskie „asni” oznaczające „uczynić otwartym” lub w znaczeniu filozoficznym jako „otworzyć na kontakt” lub „otworzyć świadomość”, lub jeszcze inaczej, w sensie praktycznym – „otworzyć tutaj”.

Dlaczego istoty pozaziemskie miałyby mówić i pisać tak jak Fenicjanie, Żydzi lub Egipcjanie? Może dlatego, że jest to język bogów, którzy wprowadzili go na Ziemi. W rzeczy samej starożytni Egipcjanie wierzyli, że ich hieroglificzne pismo zostało podarowane im przez Totha lub Tehuti, boga mądrości, jednego z Neteru (Obserwatorów), który podróżował w statkach po  niebiańskim Nilu – Drodze Mlecznej.

Czy to przypadek, że oto spotykamy istoty o 12 palcach i że podstawą matematycznego systemu zarówno starożytnych Sumerów, jak i Egipcjan była liczba 12? Co więcej, na anasazyjskich petroglifach znajdujemy dwunastopalcowe ślady stóp pochodzące z kanionów w Utah w USA. Ponadto w podaniach Indian Laguna, Hopi i innych należących do grupy Pueblo znajdujemy wzmianki o dwunastopalcowych Niebiańskich Kachinach. Brazylijscy Ugha Mongulala (nazwa plemienia) wierzą, że ich „Starożytni Ojcowie”, którzy przybyli z gwiazd, mieli sześć palców u rąk i nóg, co stanowiło oznakę ich boskiego pochodzenia.

ROSWELL CZY SOCORRO?

Twierdzenie Santilliego, że film dotyczy katastrofy w Roswell, wywołało wiele kontrowersyjnych wypowiedzi, jako że żaden ze świadków, którzy mieli z nią związek nie potwierdził zgodności wyglądu tych ciał oraz szczątków z tym, co tam wtedy widział. W rzeczywistości ciała odnalezione w Roswell były mniejsze i miały według świadków cztery lub pięć palców. Nikt z nich nigdy nie wspominał o sześciu palcach. Jeśli w tej sytuacji przyjmiemy, że film jest oszustwem, to dlaczego nikt z tych, którzy go preparowali, nie zadał sobie trudu, aby przeczytać choć jedną z książek opublikowanych na ten temat lub obejrzeć doskonały telewizyjny miniserial Roswell autorstwa Paula Daviesa pokazany w ramach programu Showtime?

Już pierwsza informacja, jaką uzyskałem od Santilliego na temat źródła pochodzenia filmu, wywołała u mnie wątpliwości, czy rzeczywiście odnosi się on do Roswell. Na pokazie 5 maja 1995 roku Santilli wciąż twierdził, że sekcje zostały sfilmowane 1 i 2 lipca 1947 roku, zaś ciała odnaleziono gdzieś „na początku czerwca”, to znaczy miesiąc za wcześnie jak na katastrofę w Roswell. Kiedy 30 czerwca 1995 roku pojechałem do Roswell, aby skonfrontować zeznania naocznych świadków (między innymi Roberta Shirkeya, Glenna Dennisa i Franka Kaufmana) z otrzymanymi zdjęciami stopklatek z filmu, poprosiłem Santilliego o szczegóły dotyczące położenia miejsca katastrofy. Mógł mi jedynie powiedzieć, że stało się to „jakieś cztery i pół godziny”, „w pobliżu poligonu White Sands” i „rezerwatu Apaczów”, oraz  „na północnym brzegu małego wyschniętego jeziora na końcu niewielkiego kanionu”. Zasugerowałem mu, aby zadzwonił do operatora i poprosił go o trochę więcej szczegółów, co też uczynił. Powiedział, że miejsce katastrofy znajdowało się „między Socorro [w rzeczywistości powiedział „Sorocco”] i Magdaleną”.

Pod koniec lipca 1995 roku Santilli opublikował całość relacji kamerzysty, który potwierdził w niej, że dowiedział się o katastrofie 1 czerwca 1947 roku, co oznacza, że doszło do niej w późnych godzinach 31 maja 1947 roku. Tak więc data, lokalizacja i wszystko inne, co jest pokazane na filmie, nie pasują do wydarzeń w Roswell, a to z kolei oznacza, że była to inna katastrofa.

To, że przetransportowano go samolotem do Roswell, a następnie zawieziono na miejsce katastrofy samochodem, stało się podstawą jego przypuszczenia, że brał udział w akcji związanej ze „zdarzeniem w Roswell”, o którym potem usłyszał, zaś Santilli wziął to mniemanie za dobrą monetę.

MIEJSCE KATASTROFY

Postępując zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez kamerzystę, kierując się jego słowami „ostatnia polna droga przed górami [Magdalena]”, znalazłem małe, wyschnięte jezioro na końcu kanionu. Miejsce to znajdowało się w odległości około 15 mil (24 km) od poligonu White Sands i Parku Narodowego Boaque del Apache – dawnego rezerwatu.

Podczas trzeciej wizyty w tamtym miejscu Tedowi Lomanowi udało się odnaleźć ruiny mostu kolejowego, o którym wspominał kamerzysta. Po przesłaniu mu zdjęć, które tam zrobiliśmy, potwierdził, że chodziło właśnie o to miejsce.

We wrześniu 1995 roku Santilli udostępnił opinii publicznej poprawione przez artystę grafika rysunki kamerzysty przedstawiające widok miejsca katastrofy. Chociaż utrwalona na naszych zdjęciach sceneria wyglądała inaczej, to jednak wychodząc z kanionu odkryliśmy, że wygląda ona dokładnie tak, jak przedstawiają to jego rysunki. W miejscu, w którym umieścił rozbity o klif pojazd, znaleźliśmy teren o średnicy 20 metrów, na którym ktoś „zamiótł” skały, jak gdyby starając się usunąć stamtąd jakieś ślady.

Powyżej niecki wyschniętego jeziora zlokalizowaliśmy starą kopalnię. Zgodnie z danymi uzyskanymi w New Mexico Office of Mining & Technology w Socorro była to kopalnia magnezu o nazwie „Niggerhead Mine”, którą zamknięto w roku 1938, a następnie ponownie otwarto w czasie wojny, kiedy wzrosło zapotrzebowanie na ten metal. Ostatecznie zamknięto w roku 1945. Według operatora Rząd Stanów Zjednoczonych otworzył ją jeszcze raz, ale nie w celach wydobywczych. Stało się to dokładnie tego samego dnia, kiedy rozpoczęto operację przejmowania wraku, czyli 1 czerwca 1947 roku. Jak wiadomo, w czasie realizacji Projektu Manhattan prowadzono prace wydobywcze, które stanowiły kamuflarz dla rzeczywistych działań. Być może i tutaj było podobnie. Ostateczne wznowienie wydobycia w kopalni stanowi doskonały pretekst do wprowadzenia na dany teren ciężkiego sprzętu – żurawi, samochodów ciężarowych – oraz personelu, a także jego ogrodzenia.

Raport w sprawie wypadku lotniczego napisany rzekomo przez generała Nathana Twininga z Dowództwa Sprzętu Lotniczego w bazie Wright Field i opublikowany przez nieżyjącego już Lena Stringfielda zawiera następujące zdanie: „Latający dysk znaleziony w pobliżu poligonu White Sands”. Musiało się to wydarzyć przed datą sporządzenia raportu, czyli przed 16 lipca 1947 roku. Ponieważ raport zawiera pełny opis badania pojazdu, można przyjąć, że katastrofa miała miejsce co najmniej miesiąc wcześniej, jeśli nie więcej.

Stringfield podaje jeszcze jednego świadka, kapitana V.A. Postlethwaita z wywiadu wojskowego, który widział tajny teleks, w którym była mowa o rozbiciu się dysku „na poligonie White Sands proving Grounds”.

ŚWIADKOWIE OBECNI NA MIEJSCU KATASTROFY

Udało się nam zlokalizować wielu świadków katastrofy, do której doszło 31 maja 1947 roku. Według miejscowych ranczerów, Betty i Smoky Poudów, miejscowy hodowca bydła, Fred Strozzi, który mieszkał zaledwie kilka mil od miejsca katastrofy, twierdził, że widział meteoryt „większy od piłki do koszykówki”, który opadał ku ziemi właśnie w tym czasie i miejscu. Niestety, Strozzi nie żyje już od wielu lat, przeto nie mogliśmy zapytać go o szczegóły.

Ten sam „meteoryt” został także zauważony przez grupę dzieci pochodzącą z plemienia Acoma. Dzieci chodziły do szkoły Gallup w stanie Nowy Meksyk. Tego dnia, to znaczy 31 maja (datę tę zapamiętała dokładnie jedna z dziewczynek, ponieważ było to dokładnie w przeddzień jej urodzin), było bardzo gorąco i bawiły sie one dopiero wieczorem, kiedy upał trochę zelżał. „Nagle całe niebo rozświetliło się, jakby wróciła pełnia dnia” – powiedział jeden ze świadków. „W ciągu nie więcej niż czterech sekund wielka kula ognia przeleciała w ciszy nad naszymi głowami z lewej strony na prawą, czyli z północnego zachodu na południowy wschód” – to znaczy w kierunku Socorro.”Światło było tak jasne, że dzieciaki zasłoniły sobie oczy rękoma”.

Dwa dni później większość z nich miała pęcherze na dłoniach i ramionach, które nazywały „swędzeniami”. Otrzymaliśmy list od córki jednego ze świadków, a także udało się nam przeprowadzić rozmowę z dwoma z nich, jedna z nich została przeprowadzona telefonicznie, a druga nagrana kamerą wideo. Meteoryt nie mógłby spowodować takich pęcherzy. Kiedy operator przybył na miejsce katastrofy 24 później, dysk nadal był gorący i obawiano się wybuchu pożaru. Możemy zatem przyjąć, że dysk był rzeczywiście „kulą ognia” przed rozbiciem się w późnych godzinach 31 maja 1947 roku.

Czy w lokalnej prasie ukazały się informacje na temat tego „meteorytu”? Ted Lorman próbował odszukać coś na ten temat i w tym celu odwiedził redakcję Socorro Chieftain. Powiedziano mu, że pod koniec lat sześćdziesiątych ogień zniszczył pewną część archiwum i że brakuje niektórych numerów – tych z okresu między 10 maja a 15 czerwca 1947 roku. Idąc za wskazówką asystenta redaktora Ted spróbował szczęścia w bibliotece miejscowej uczelni górniczej, gdzie udało mu się odnaleźć mikrofilmy wszystkich lokalnych gazet – z wyjątkiem numerów, które wyszły między 10 maja i 15 czerwca 1947 roku. Jego starania zmierzające do odnalezienia brakujących numerów w Zbiorze Rio Grande Uniwersytetu stanu Nowy Meksyk w Las Cruces okazały się również bezowocne.

Bob Shell próbował swoich sił w Magdalenie. Tam również brakowało numerów z tego samego okresu. Powiedziano mu: „Nie znajdziesz ich pan. Szukam ich od lat, ale nikt ich nie ma”. Próbował również znaleźć coś w nowomeksykańskiej Bibliotece Zimmermana, ale również bez rezultatu.

Według kamerzysty dysk został w połowie czerwca 1947 roku przetransportowany na ciężarowej naczepie do Wright Field w stanie Ohio. Świadek Howard Marston, inżynier budowlany, który latem 1947 roku był zatrudniony w laboratorium badawczym w Wright Field, utrzymuje, że był w bazie, „kiedy przywieźli dysk…” W czasie wywiadu, który z nim przeprowadziłem, powiedział mi, że „znajdował się on na naczepie ciężarówki przykrytej plandekami. Rozładowali go w hangarze. Widziałem go z daleka, kiedy go odkryli. Był to metaliczny dysk o średnicy od 30 do 40 stóp [9-12 m]”.

ŚWIADKOWIE POTWIERDZAJĄCY AUTENTYCZNOŚĆ FILMU

Udało sie nam znaleźć czterech świadków, którzy widzieli będący w posiadaniu wojska i służb specjalnych film z tego samego zestawu, co fill Santilliego. Fakt ten został niedawno potwierdzony przez kapitana Johna McAndrewsa z sił powietrznych.

Starszy sierżant Bob Allen był koordynatorem do spraw bezpieczeństwa sił powietrznych w ściśle tajnym ośrodku badawczym położonym w pobliżu Tonopah w stanie Nevada. W czasie szkolenia miał okazję obejrzeć ponad dwuipółgodzinny film. Kiedy zobaczył w telewizji film Santilliego natychmiast go rozpoznał jako część tamtego zestawu. „Widziałem trzy sekcje” – oświadczył. – „Podczas jednej z nich za szklaną przegrodą znajdującą się w pomieszczeniu, gdzie odbywała się sekcja, stał Truman. Miał wprawdzie na twarzy maskę chirurgiczną, ale mimo to można było poznać, że to on. Po kilku dniach zmarł pierwszy, a potem drugi [chodzi o istoty pozaziemskie – przyp. tłum.]. Powiedzieli: Niech to szlag trafi, mrą jak muchy, a my musimy dowiedzieć się, czy nie mają jakichś wrogich zamiarów i co tu robią. Musimy znaleźć sposób na utrzymanie tego czwartego przy życiu. Dlatego dokonano sekcji zwłok. Czwarta istota pozaziemska żyła jeszcze przez dwa lata…”

Sierżant Clifford Stone stacjonował w roku 1969 w Fort Ley w stanie Wirginia. Wchodził w skład Atomowo-Biologiczno-Chemicznego (NBC) Zespołu Szybkiego Reagowania. Powiedział: „Moje obowiązki polegały na wykonywaniu zadań NBC NCO w zakresie łączności. Któregoś razu poleciałem razem z naszym porucznikiem do Fort Belvoir w Wirginii. Będąc tam poszedłem razem z pilotem do świetlicy. Weszliśmy po shcodach na górę, a następnie do pomieszczenia przylegającego do przestronnej sali widowiskowej. Usiedliśmy i zaczęliśmy się rozglądać. Było tam okno z pleksiglasu, które wychodziło na tę salę… siedzieli tam na dole i oglądali coś, co wydawało się nam fragmentami filmu fantastyczno-naukowego. Przedstawiały one te pospolite, talerzokształtne pojazdy UFO, UFO przypominające cygara… a także ciała. Pilot i ja oglądaliśmy to z zaciekawieniem i staraliśmy się ustalić, z jakiego filmu pochodzą te urywki, ponieważ obaj interesowaliśmy się SF… było kilka typów ciał… Kiedy już obejrzeliśmy wszystko, przyszli jacyś ludzie i kazali nam iść ze sobą bez podawania jakichkolwiek powodów”.

Obaj zostali aresztowani i poddani „intensywnemu praniu mózgów”, które trwało cztery noce i pięć dni. „Kiedy zobaczyłem film Santilliego, stanęły mi przed oczami obrazy, które wtedy widziałem, cofnęły mnie do owego dnia w 1969 roku, do tamtego filmu, który wtedy oni oglądali. Były tam ciała, które wyglądały bardzo, bardzo podobnie do tych [z filmu Santilliego]. Były tam również żywe istoty. Wiem, że istnieje film, film z… jeśli to nie był Truman w tym filmie, to był to bardzo podobny do niego dubler”.

26 czerwca brytyjski badacz zjawiska UFO, Colin Andrews, odwiedził Raya Santilliego w towarzystwie japońskiego badacza Johsena Takano, doradcy japońskiego rządu do spraw UFO, oraz dra Hoang-Yung Chianga Z Państwowego Ośrodka Badań Biotechnologicznych w tajnej na Tajwanie. Dr Hoang-Yung Chiang jest wykładowcą na Uniwersytecie Kultury oraz Uniwersytecie Medycznym w Tajpej. To właśnie dzięki jego staraniom ufologia została uznana przez rząd tajwański za dyscyplinę naukową.

Po prywatnym pokazie filmu obaj, Johsen Takano i Hoang-Yung Chiang, oświadczyli Andrewsowi, że widzieli już ten film: Takano, po tym jak jego rząd zwrócił się do rządu USA o informacje na temat UFO (film został wówczas dostarczony do Tokio przez agenta CIA), zaś Chiang goszcząc w kwaterze głównej CIA w Langley w stanie Wirginia.

WNIOSKI

W czasie gdy nikomu nie udało się przedstawić faktów świadczących, że film Santilliego ukazujący sekcję zwłok obcej istoty jest fałszerstwem, nam udało się zgromadzić kilka dość przekonywających dowodów wskazujących na to, że jest on prawdziwy. Jeśli jest on jednak mistyfikacją, to jest to z całą pewnością jedno z najzręczniejszych oszustw naszego stulecia.

Zamiast polemizować ze sobą bez końca poważni badacze zjawiska UFO powinni  zająć się ujawnianiem prawdy i szukaniem dowodów – dowodów, która mogą okazać się najbardziej prowokującą prawdą, prawdą dowodzącą, że nie jesteśmy sami we Wszechświecie.

Michael Hasemann

Strona 2 z 11

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén