„Co wiemy o Ziemi? W rzeczywistości to, czego dzieci uczą się w szkole to teoria tak samo prawdopodobna jak wspomniana teoria, że Ziemia jest w środku pusta.
Richard Byrd – pilot amerykańskiej marynarki wojennej – miał wlecieć do środka Ziemi samolotem. Wszystko spisał w pamiętniach i dziennikach lotu, ale niestety zapisy pokładowe lotów nad Arktyką i Antarktydą oraz spisane przez niego dzienniki zostały po jego śmierci skonfiskowane przez US Navy Intelligence Bureau i utajnione.
Byrd był pierwszym człowiekiem, który przeleciał samolotem nad biegunem południowym. W trakcie odbytego w 1947 roku lotu, miał znaleźć się nad niezwykle bujną, zieloną doliną, gdzie w dole pasły się zwierzęta podobne do mamutów, a o obok znajdowało się iskrzące niczym diament miasto. Samolot Byrda został unieruchomiony i w jakiś tajemniczy sposób sprowadzony na ziemię.
Po wylądowaniu załogę Byrda przywitali wysocy ludzie o blond włosach. Zaprowadzili go do człowieka nazywanego przez wysokich blondynów Mistrzem. Oznajmił Richardowi, że znalazł się w wewnętrznym świecie Arian i przeprowadził z nim bardzo poważną rozmowę.
Byrd miał przekazać reszcie świata ostrzeżenie od Arian dotyczące używania broni jądrowej i poinformować o groźbie zagłady, jaką z sobą niesie. Admirał został też zabrany na pokład latającego dysku, oznakowanego symbolem podobnym do swastyki. Następnie wraz z załogą wrócił do swojej bazy znajdującej się na powierzchni Ziemi.
Teoria o pustej Ziemi może wydawać się absurdalna, ale nie zapominajmy, że ludziom kiedyś absurdalna wydawała się kulistość Ziemi czy fakt, że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie.”
„Teoria o pustej Ziemi dzisiaj jest całkowicie ignorowana, jednak jeszcze sto czy dwieście lat temu, w środowiskach badawczych, nie była uważana za coś pozbawionego logiki. Nie tylko głośno zastanawiano się nad takim modelem budowy Ziemi, ale również przeprowadzano badania i organizowano ekspedycje, które miały odnaleźć przejście do wnętrza Ziemi. Powstawały także liczne książki na ten temat, które dziwnym trafem są dzisiaj praktycznie nieosiągalne.”
„Kolejną zagadką dotyczącą budowy naszej planety są tajemnicze otwory, znajdujące się na obu ziemskich biegunach. O dziurach umiejscowionych na biegunach stało się głośno po opublikowanych w 1970 roku zdjęciach, na których biegun Ziemi wyglądał nie do końca tak, jak się tego wszyscy spodziewali. Zamiast czapy lodowej czy masy skumulowanych chmur, zdjęcia przedstawiały coś w rodzaju olbrzymiego krateru. Zdjęcia te zostały zrobione przez satelitę meteorologicznego ESSA ? 3, prawdopodobnie w latach 1967- 68.
Z reguły fotografie biegunów przedstawiają rejon pokryty olbrzymią masą chmur. Tak naprawdę nie widzimy żadnej olbrzymiej czapy lodowej, o której mówi się nam, że znajduje się na biegunach. Zrobione w latach 60 ? tych ujęcia dobitnie pokazały, że na biegunach istnieją gigantyczne dziury, o średnicy kilku tysięcy kilometrów.
Zdjęcia te do dzisiaj nie doczekały się rzetelnej analizy naukowej.
Natomiast za sprawą odkrycia otworów na biegunach, do badaczy pustej Ziemi, dołączyło grono badaczy UFO, którzy są zdania, iż widywane na Ziemi niezidentyfikowane pojazdy latające wcale nie muszą należeć do cywilizacji pozaziemskich, a mogą być pojazdami rasy zamieszkującej wnętrze naszej planety.
Mogłoby to tłumaczyć zjawiska USO, czyli niezidentyfikowanych obiektów podwodnych oraz częste rejestrowanie UFO wlatującego lub wylatującego z kraterów wulkanicznych.” (mój komentarz – Sądzę, że część NOLi (Niezidentyfikowanych Obiektów Latających) są pewnie pojazdami rasy, zamieszkującej wnętrze naszej planety, ale jest przeogromna liczba UFO, które należą do istot pozaziemskich, przybywających w różnych celach na naszą planetę). „O realności koncepcji pustej Ziemi z otworami na biegunach, mogą świadczyć niektóre anomalie, obserwowane od niepamiętnych już czasów, przez ludzi podróżujących w obrębie kół podbiegunowych. Do tych dziwnych zjawisk nalezą m. in. :
– zaskakująco wysokie temperatury panujące w rejonach najbardziej wysuniętych na północnym i południowym krańcu strefy podbiegunowej ? notowane temperatury mogą się różnić nawet o 30 stopni Celsjusza (są to temperatury dodatnie)
– ogromne ilości ryb w strefach podbiegunowych
– występowanie na słonych morskich wodach podbiegunowych słodkiej wody oraz błota, pyłków kwiatowych, kawałków drewna, kamieni i kurzu ? znajdywanych na górach lodowych
– dziwne zachowywanie się kompasu magnetycznego, który powyżej 85 równoleżnika jest bezużyteczny
– zjawisko zorzy polarnej, które może być wynikiem wydobywania się przez dziury w biegunach światła, którego źródłem jest słońce wewnętrzne Ziemi
– zjawisko pojawienia się fałszywego słońca, które również może być odblaskiem słońca wewnętrznego Ziemi lub dla przebywających wewnątrz, słońca zewnętrznego
– nieprzewidywalne zachowywanie się fal radiowych na biegunach
– fakt, że odległość miedzy horyzontem, ze wschodu na zachód jest większa niż pomiędzy jego odpowiednikiem z północy na południe
Co ciekawe, zastanawiające może być to, dlaczego oba bieguny są współcześnie miejscem owianym swojego rodzaju tajemnicą, skrzętnie utrzymywaną zarówno przez media mainstreamowe, jak i rządy państwowe.
Z punktu widzenia gospodarczego i ekonomicznego bieguny są ponoć rejonami bardzo bogatymi w różnego rodzaju złoża, a także są olbrzymim rezerwuarem słodkiej wody pitnej. Więc dlaczego tereny te nie są jawnie eksploatowane? Natomiast naukowcy wolą szukać złóż i surowców na krążących w przestrzeni kosmicznej asteroidach.
Kolejnym zastanawiającym zjawiskiem jest fakt, że z jakichś przyczyny samoloty nie latają nad biegunami. Przecież współcześnie położenie określa się poprzez systemy GPS, więc problemy z magnetycznym kompasem nie wchodzą w rachubę.”
Z tego, co wiem, wapń jest najlepiej przyswajalny z produktów mlecznych, więc, uważam, że warto jest spożywać produkty mleczne. Od chyba około dwóch i pół miesiąca (stan na 4 stycznia 2022) regularnie piję kefiry (wyprodukowane BEZ STOSOWANIA GMO, co jest napisane na opakowaniu) oraz rzadziej jem jogurty naturalne (wyprodukowane z mleka od krów karmionych PASZAMI BEZ GMO). Oczywiście w przeszłości też spożywałem produkty pochodzenia mlecznego, ale potem miałem pewną przerwę od mleka, kefirów i jogurtów.
Czytałem kiedyś w jednym artykule, że regularne ćwiczenia fizyczne z ciężarami oraz jazda na rowerze przy jak najmniejszym przełożeniu przerzutki może mieć pozytywny wpływ na nasze kości. Przez całe życie całkowicie unikam kawy i na pewno TAK JEST ZAWSZE – udowodniono, że zawarta w kawie kofeina wypłukuje wapń z kości.
Regularnie przyjmuję też suplementy diety, zawierające witaminę D oraz witaminę D3 – z tego, co wiem jest to dobre dla zdrowia kości.
Jeśli chodzi o regularne ćwiczenia fizyczne z ciężarami, to ćwiczenia te sprzyjają zwiększeniu gęstości tkanki kostnej i są szczególnie zalecane kobietom w okresie po menopauzalnym. Bardzo długo nie brano pod uwagę kobiecych diet jako jednego z czynników utraty tkanki kostnej. Trwające 7 lat, dobrze kontrolowane badania ujawniły, że w czasie stosowania diety, podczas której kobieta traci masę, traci również tkankę kostną. Ostatnie badania dowiodły, że w czasie stosowania diety, podczas której kobieta traci masę, traci również tkankę kostną. Ostatnie badania dowiodły, że w ciągu niespełna 22 miesięcy u kobiet ćwiczących przynajmniej trzy razy w tygodniu nastąpił wzrost gęstości ich kości o 5,2 procenta. Kobiety, które nie ćwiczyły w ogóle straciły w tym czasie 1,2 procenta masy kości. Efektywny trening siłowy składa się z takich ćwiczeń jak wchodzenie pod górę, jazda na rowerze górskim przy jak najmniejszym przełożeniu przerzutki, wspinanie się na stopień oraz ćwiczenia z ciężarami.
Jeśli chodzi o dietę, to unikam CAŁKOWICIE kawy, chipsów, fast-foodów, słodyczy, wszystkich produktów, zawierających rafinowany cukier oraz unikam NADMIARU wszystkich niezdrowych produktów i uważam, że jest to coś dobrego dla moich kości oraz ogólnie dla zdrowia całego mojego organizmu.
Kość jest tworzona przez dwa typy komórek: komórki kościogubne (osteoklasty) i komórki kościotwórcze (osteoblasty). Zadaniem tych pierwszych jest poszukiwanie w tkance kostnej części wymagających odnowy. Osteoklasty rozpuszczają zużyte komórki kości, w wyniku czego w ich miejscu powstaje pusta przestrzeń. Wówczas w to miejsce wędrują osteoblasty i wypełniają to miejsce nową tkanką kostną. W ten sposób kość sama się leczy i odnawia. Proces ten nosi nazwę „ponownego modelowania kości”. Owa zdolność kości do samo naprawy ma naprawdę istotne znaczenie. Jego zaburzenie przyczynia się bowiem do powstania osteoporozy. Kiedy usuwanych jest więcej komórek niż odbudowywanych, wówczas dochodzi do utraty masy kości.
(opracowano na podstawie rozdziału „Zakochaj się w pulsie życia, czyli o holistycznej terapii pulsacyjnej” z książki Ewy Foley p.t. „Zakochaj się w życiu”)
Ewa Foley zanim zaczęła prowadzić w Sydney w Australii w połowie lat 80. Klinikę Terapii Naturalnych, przez wiele lat szkoliła się w różnych metodach pracy z ciałem, ale zawsze najbliższa jej sercu była holistyczna terapia pulsacyjna (Holistic Pulsing). Będąca terapią holistyczną, czyli traktująca człowieka jako całość, składającą się z ciała, umysłu i ducha, przynosi wspaniałe rezultaty, więc często jest stosowana w miejsce innych metod terapeutycznych.
CZYM JEST PULSING?
Jest to cała filozofia zdrowia, sposób na życie, metoda, dzięki której odkrywamy swój związek z naturalnym rytmem życia, wodą, swoim pobytem w łonie matki. Jest to podróż, w czasie której każdy aspekt życia ukazuje się nam z perspektywy akceptacjim, bezpieczeństwa i łagodności. Uczestniczenie w tym łagodnym, lecz mocnym procesie otwierania serc jest źródłem nieustającej i czystej radości.
JAK PRZEBIEGA SESJA PULSINGU?
W czasie sesji leży się w ubraniu na łóżku do masażu lub na podłodze. Trzymając pacjenta za nogi biodra lub ręce, pulsator kołysze ciałem w bardzo specyficzny sposób: w rytm bicia serca płodu w łonie matki (120-160 uderzeń na minutę). W ten sposób u osoby poddawanej pulsowaniu pojawia się stan „przebywania w łonie”, czyli pełnego poczucia bezpieczeństwa, ochrony i wsparcia. Pulsowanie jest także terapią prewencyjną. Zabieg ten, mimo iż jest bardzo łagodny, działa bardzo głęboko
ELEMENT WODY
Pulsowanie to praca z elementem wody. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że prawie 80% naszego ciała to woda; także 80% naszej planety stanowi woda, toteż żywioł wody jest dla nas tak istotny. W czasie sesji nawet najbardziej uparte bloki zaczynają reagować na przepływ energii, odblokowując się i otwierając. Pulsing oddziałuje na wszystkie płyny w ciele: krew, limfę, płyn rdzeniowo-mózgowy.
BLOKI W CIELE
Każde przeżycie i doświadczenie, które było dla nas w niemowlęctwie i dzieciństwie nieprzyjemne czy traumatyczne w fizyczny lub emocjonalny sposób mogło wywołać szok, a zatem i blok. Często nie pamiętamy tych doświadczeń, ale są one zarejestrowane głęboko w naszej podświadomości. To tak jakby część nas, zamknęła się, aby nas chronić. Problem polega na tym, że na ogół zapominamy otworzyć „okiennice” po minięciu niebezpieczeństwa i w ten sposób bloki stają się naszymi problemami!
O ZMIANACH
Holistyczne pulsowanie to nie tylko metoda pracy z ciałem. Jest to cały system wiedzy, który uczy pełnej akceptacji siebie zamiast często obsesyjnego dążenia do zmian. Jedyną drogą do zmiany jest absolutne zrezygnowanie ze zmiany, czyli pełne zaakceptowanie siebie takimi, jakimi jesteśmy teraz, w tym momencie. Pulsowanie jest prawdziwie holistyczną terapią, która działa na wszystkich poziomach, we wszystkich wymiarach naszego człowieczeństwa, nie tylko na poziomie ciała.
W pulsingu stosujemy przed sesją następujące błogosławieństwo miłości i spokoju:
Jeśli chodzi o najbardziej znaną z piramid w Gizie (Wielką Piramidę) to moim zdaniem w ogóle nie została ona zbudowana dla faraona Cheopsa, który rządził Egiptem około 4500 lat temu. Dowodem na to, że została zbudowana właśnie dla niego jest kartusz Chufu (Cheopsa). Tego odkrycia miał dokonać w 1837 roku Howard Vyse.
Jednak ten kartusz jest oszustwem, którego Vyse dokonał dla rozgłosu i sławy, ponieważ nie mógł znaleźć dowodu na to, że Wielka Piramida jest grobowcem Cheopsa. Po przeprowadzeniu badań okazało się, że „wiele z tych hieroglifów jest błędnie napisana, źle użyta oraz w ogóle nieużywana w czasach Chufu. Tylko ktoś zupełnie nie zaznajomiony z hieroglifami mógł popełnić tak poważne błędy”. Przy malowaniu go fałszerzom za wzór posłużyła książka pt. „Materia hieroglyphica” Johna Gardnera Wilkinsona, którzy nie wiedzieli, że w podręczniku imię Chufu jest napisane z błędem.
W żadnej z piramid w Gizie (a także w całym Egipcie) nigdy nie znaleziono niczego, co mogło by pozwolić łączyć je chociażby w daleki sposób z grobowcem. Owszem, we wszystkich tych piramidach znajdowały się sarkofagi, lecz zawsze były puste i zaplombowane. (Jeżeli przyjmiemy, że zostały złupione przez rabusiów, to dlaczego zastały zaplombowane?) Nigdy nie znaleziono ani ciała faraona, ani niczego co wskazywałoby, iż budowla ta miałaby służyć kiedykolwiek za grobowiec.”
Potwierdza to tylko teorię, że Wielką Piramidę zbudowali bogowie ponad 12 500 lat temu. W ogóle nie mogli tego zrobić starożytni Egipcjanie dla Cheopsa przy użyciu narzędzi, jakimi wtedy dysponowali (na przykład z użyciem rampy). Nawet dzisiaj przy użyciu całej współczesnej technologii zbudowanie tak ogromnej budowli ze skomplikowanym układem wewnętrznym (nie wszystko zostało jeszcze odkryte; najprawdopodobniej odkryto na dzisiaj mniej niż połowę z tego, co jest wewnątrz) było by niezwykle trudne i zajęło co najmniej 50 lat.
Tego, że wybudowali ją około 4500 lat temu starożytni Egipcjanie dla Cheopsa nie potwierdzają żadne hieroglify w Wielkiej Piramidzie (przecież gdyby to był grobowiec Cheopsa chciano by uwiecznić to w piramidzie), a jedynie, będący fałszerstwem Howarda Vyse’a, kartusz Chufu.
Na Wielką Piramidę zużyto 2,5 miliona równo przyciętych bloków skalnych, z których każdy ważył średnio 2,5 tony. Kiedyś jej wysokość wynosiła 146 m, a obecnie mierzy 137 m.
PRAWDZIWE grobowce faraonów były w rzeczywistości na przykład pod piaskiem pustyni w pewnej odległości od piramid, które, moim zdaniem, nie miały NIC WSPÓLNEGO Z GROBOWCAMI.
Jeśli chodzi o wierzenia starożytnych Egipcjan, to amulety ze skarabeuszem umieszczano w bandażach mumii, aby zapewniły zmarłemu Życie Wieczne.
A grobowiec faraona Tutanchamona (odkryty w Dolinie Królów) został odkryty 4 listopada 1922 roku przez Howarda Cartera. Kilka miesięcy po otwarciu grobowca świat zelekryzowała wiadomość o klątwie, rzuconej przez mumię. Młody faraon miał rzekomo mścić się na tych, którzy zakłócili jego wieczny spoczynek. Donoszono o zgonach osób, związanych z pracami archeologicznymi w grobowcu. Pierwszy miał umrzeć sam lord Carnarvon. Podobno, w chwili, gdy umarł, w całym Kairze miały zgasnąć światła, a jego wierny pies, który pozostał w Londynie zaczął przeraźliwie wyć, po czym sam padł martwy. Lord został ukąszony przez owada. W rankę wdało się zakażenie, które spowodowało infekcję. Rozwinęło się zapalenie płuc i lord Carnarvon zmarł. Lecz są ludzie, którzy wierzą, że klątwa faraona była prawdziwa…
Według mnie piramidy w Gizie oraz Sfinks zostały zbudowane około 12 500 lat temu przez bogów z krwi i kości, które w zamierzchłych czasach stworzyły człowieka i zapoczątkowały cywilizację sumeryjską. Nazwa Ziemia (z ang. Earth) pochodzi od słowa Eridu, co znaczy „Dom daleko zbudowany”, gdyż te istoty (przypominające wyglądem człowieka, ale dysponujący bardzo zaawansowaną technologią) przybyły na naszą planetę z Gwiazdozbioru Oriona. Układ trzech piramid w Gizie dokładnie odpowiada układowi gwiazd w pasie Oriona.
Sumerowie nazywali tych bogów AN.UNNA.KI, co znaczy „Ci, którzy z niebios przybyli na Ziemię”. Nazwa Sumer była zapisywana jako KI.EN.GIR, czyli „Kraj bogów w rakietach”. Sumerowie budowali tym bogom świątynie i czcili ich. Pierwszy człowiek został stworzony jako genetyczna hybryda bogów z prymitywnymi hominidami i określany przez sumeryjskie teksty jako LU.LU, czyli „wymieszany”. Te istoty żyły bardzo długo, więc Sumerowie uważali je za nieśmiertelne.
Cała nasza geometria i system mierzenia czasu opiera się na sumeryjskim systemie sześćdziesiętnym. Jest on lepszy od używanego obecnie systemu dziesiętnego, gdyż sześćdziesiąt dzieli się przez dziesięć liczb naturalnych, a sto tylko przez siedem. Zodiak powstał poprzez podzielenie okręgu na niebie trwającego 25 920 lat na dwanaście domów zodiakalnych po 2160 lat. Jest on związany ze zjawiskiem precesji, czyli chybotania osi ziemskiej. Sprawia ona, że pory roku zaczynają się każdego roku coraz później i zachodzi bardzo powoli – jeden miesiąc na 2160 lat.
Aktualnie jesteśmy w erze ryb (czyli erze chrześcijaństwa, gdyż ryby są jej symbolem), a (w zależności od przyjętych założeń) Nowa Era (Era Wodnika) zacznie się albo w 2012 albo w 2024 roku (myślę, że ten rok jest właściwy). Co więcej wszystko wskazuje na to, że nadchodząca era (Wodnika) będzie ostatnią z 12-tu er i zakończy ona okres trwający aż 25 920 lat (12 razy 2160).
Sumerowie stworzyli współczesną geometrię i oparty na niej system mierzenia czasu, skośny żagiel i technikę pływania przy niesprzyjającym wietrze, pierwszy kalendarz (powstał w mieście Nippur i był bardzo skomplikowany), technikę wytopu metali i koło. Wiedzieli, że planety krążą wokół Słońca zanim zostały one „odkryte” przez współczesną naukę. Znali nawet ich nazwy.
Współcześni naukowcy nie uznają jednak teorii o bogach, którzy nauczyli wszystkiego Sumerów i podarowali im cywilizację. Uważają oni (naukowcy), że Sumerowie wymyślili swoich bogów jako odpowiedź na nieprzyjazne środowisko w jakim przyszło im żyć.
Sumerowie sami podają rozwiązanie – „Wszystko co mamy, zostało nam ofiarowane przez bogów”. Znali oni kolejność w jakiej planety krążą wokół Słońca – jest to narysowane na tabliczkach sumeryjskich, które zostały odkopane na terenie, gdzie dawniej była starożytna Mezopotamia.
Ponadto Sumerowie wiedzieli, że życie powstało z pramaterii zrodzonej w wodzie – znali obowiązującą w naszych czasach teorię powstania życia!
Jednak mimo tego wszystkiego w podręcznikach, z tego co wiem, obowiązuje teoria, że Sumerowie wymyślili swoje bóstwa jako odpowiedź na nieprzyjazne środowisko, w jakim żyli oraz, że zaawansowana wiedza astronomiczna i matematyczna w ogóle nie została im przekazana przez PRAWDZIWE istoty z gwiazd.
Wracając do piramid i Sfinksa, to posąg lwa o ludzkiej twarzy powstał według mnie 12 500 lat temu i został zbudowany przez bogów. Cywilizacja egipska została zainspirowana (podobnie jak wszystkie inne) przez sumeryjską. Ciekawe, że w dniu wiosennej równonocy 12 500 lat temu stojąc przed łapami Sfinksa ukazywała się człowiekowi konstelacja Lwa.
Niegdyś twarz Sfinksa pomalowana była na czerwono, broda i brwi na czarno, a nemes czyli chusta na głowie w niebiesko-żółte pasy.
Wielka Piramida jest pięciokątem regularnym z jednym wyciętym fragmentem. Piątka jest uważana za świętą (magiczną) liczbę (budowa pentagramu oparta jest na pięciokącie), nie tylko w starożytnych krajach śródziemnomorskich.
Piramida jest ustawiona dokładnie według osi północ-południe. Odchylenie od strony północnej wynosi 2’28” na północny-zachód, a od strony południowej 1’57” na południowy-zachód. Jest to uważane przez niektórych za błąd (przypadek), lecz wziąwszy pod uwagę dryf kontynentów, możemy stwierdzić, że pomyłka ta praktycznie nie istnieje. Odległość piramidy od bieguna południowego równa jest odległości do środka Ziemi oraz odległości od bieguna do środka Ziemi. Konstrukcja ta, podobnie jak wiele innych megalitycznych budowli, stoi niemal dokładnie na trzydziestym równoleżniku. Południk przebiegający przez piramidę dzieli morza i kontynenty na dwie równe części. Wielka Piramida zlokalizowana jest w centrum (kontynentalnym) masy lądu stałego Ziemi. Jeżeli weźmiemy pod uwagę usytuowanie pozostałych piramid z kompleksu w Gizie, dostrzeżemy następujące matematyczne zbieżności. Wierzchołki trzech piramid tworzą Trójkąt Pitagorejski, którego stosunek boków wynosi 3:4:5. Trójkąt Pitagorejski występuje wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę południk przechodzący przez środek piramidy Cheopsa, równoleżnik przechodzący przez piramidę Mykerinosa oraz połączymy wierzchołki tych piramid linią prostą. Stosunek długości i objętości piramidy odpowiada stosunkowi promienia do powierzchni koła.
Kąt pochylenia ścian bocznych piramidy względem podłoża wynosi dokładnie 51 stopni 17 minut. Taka geometria sprawia, że raz w ciągu doby, wraz z ruchem obrotowym Ziemi, jedna ze ścian piramidy ustawia się niemal prostopadle do płaszczyzny ekliptyki, w której krążą wszystkie planety Układu Słonecznego. Płaszczyzna ta jest równoległa do linii łączącej Słońce z potężnym źródłem promieniowania, jakie odkryto w centrum naszej galaktyki. Podsumowując wszystkie fakty, raz na dobę ściana południowa piramidy całą swą powierzchnią zbiera promieniowanie płynące do nas z głębin wszechświata.
Ponadto jedynie przy takim kącie nachylenia Wielkiej Piramidy stosunek wysokości piramidy do obwodu podstawy jest taki sam jak promienia koła do jego obwodu – znaczy to, że w piramidzie została doskonale zakodowana liczba pi.
Oprócz tego według teorii Alana Alforda (autora „Bogów Nowego Tysiąclecia”) Wielka Piramida pobierała wodę z Nilu, potem była ona rozkładana na tlen i wodór, który to był spalany i w wyniku tej reakcji była wytwarzana ogromna energia. Istnieją starożytne teksty mówiące o ogromnych mocach Wielkiej Piramidy. Wrogie do siebie rasy bogów toczyły między sobą wojny. Niektóre z tych istot chroniły się w Wielkiej Piramidzie, gdzie jedzenie może leżeć miesiącami i nie psuje się. Według tych tekstów siła rażenia „wychodziła” z czegoś, co było usytuowane na samym szczycie piramidy.
Ponadto zdaniem Alforda w Galerii Wstępującej (w szczelinach) znajdowały się kryształy rezonansowe i dzięki nim oraz połączeniu ich z nadajnikiem fal bogowie będący w piramidzie mogli łączyć się z macierzystą planetą Nibiru i istotami tam się znajdującymi.
Oprócz tego Wielka Piramida pełniła funkcję latarni komunikacyjnej (z uwagi na swoją wysokość).
Dowodem na teorię o spalaniu wodoru w Komorze Króla jest fakt, że do dzisiaj ujście w niej jest osmolone, tak jakby coś się tam kiedyś paliło. Jeden z inżynierów badał otwór w tej komorze i doszedł do wniosku, że można go było zrobić tylko z użyciem lasera. Ponadto precyzja jest tak duża, że pracę musiał nadzorować nie człowiek, ale komputer. Potwierdza to tylko teorię, że Wielką Piramidę zbudowali bogowie ponad 12 500 lat temu.
Nawet dzisiaj przy użyciu całej współczesnej technologii zbudowanie tak ogromnej budowli ze skomplikowanym układem wewnętrznym (nie wszystko zostało jeszcze odkryte; najprawdopodobniej odkryto na dzisiaj mniej niż połowę z tego, co jest wewnątrz) było by niezwykle trudne i zajęło co najmniej 50 lat. Mimo wszystko mamy wierzyć, że zrobili to około 4500 lat temu starożytni Egipcjanie dla Cheopsa, czego nie potwierdzają żadne hieroglify w Wielkiej Piramidzie (przecież gdyby to był grobowiec Cheopsa chciano by uwiecznić to w piramidzie), a jedynie, będący fałszerstwem Howarda Vyse’a, kartusz Chufu.
(opracowano na podstawie książki Petera-Matthiasa Gaede i Jensa Rehlander’a „Kto pompuje powietrze do papryki? Zaskakujące odpowiedzi na pytania, jakie stawia przed nami życie codzienne)
Oto najciekawsze pytania i odpowiedzi na nie z powyższej książki.
Które zwierzę ma trzy serca?
Jedyne istoty żywe, których krew wprawiają w ruch jednocześnie trzy serca, to dziesięciornice o nazwie mątwa (sepia): serce centralne pompuje krew wprost do mózgu i ciała tego głowonoga, a dwa dodatkowe serca, umiejscowione przed skrzelami, dbają o odpowiednio szybki przepływ krwi przez te narządy oddechowe.
Zaopatrywane tak doskonale w tlen, współczesne mątwy mogą bez trudu funkcjonować jako łowcy, podczas gdy ich archaiczny krewniak, łodzik (Nautilus). pozostał padlinożercą. Siła trzech serc zapewnia mątwie nader spokojne tętno: około 40 uderzeń na minutę.
Który z żywych organizmów jest największy?
W sierpniu 2000 roku naukowcy poinformowali o spektakularnym odkryciu: w jednym z lasów w amerykańskim stanie Oregon natknęli się na ogromny grzyb, opieńkę wielką (Armillaria ostoyae). Ten olbrzym rozprzestrzenił się na przestrzeni około dziewięciu kilometrów kwadratowych; jest to teren, jaki zajęłoby 1200 boisk do piłki nożnej!
Kto wyobraża sobie teraz olbrzymią nogę grzyba z gigantyczną czapą, rzucającą cień na całą okolicę, jest w błędzie. Opieńka, podobnie jak wiele innych grzybów, żyje bowiem w większości pod powierzchnią ziemi. Jedynie w niewielkich miejscach spod ściółki leśnej wyglądają małe kapelusiki; są to owocniki. Zawierają one zarodniki, z których rozwijają się nowe grzyby.
Wiek tej matuzalemowej opieńki z Oregonu ocenia się na 2400 lat. Gdyby wydobyć na powierzchnię cały grzyb, razem ze wszystkimi podziemnymi odnogami, jego masa według szacunków naukowców wyniosłaby ponad 100 ton.
Kto właściwie nazwał skaczącego torbacza kangurem?
Nazwę „kangur” zwierzę to zawdzięcza nieporozumieniu językowemu. A było to podobno tak: kiedy pewien badacz z Europy po raz pierwszy ujrzał przed sobą australijskiego torbacza, zapytał tubylca, Aborygena, co za dziwaczne zwierzę. Tamten odparł w swoim języku: „kangaru”, co znaczy po prostu: „nie rozumiem cię”.
Kto nawozi rośliny w lesie deszczowym?
Brzmi to niewiarygodnie, ale takie są fakty: wiatry podzwrotnikowe po obu stronach równika (pasaty) gnają na zachód piach z Sahary, który wchłaniają potem gwałtowne burze nad lasami Amazonii. Z atmosfery wypłukują go natomiast ulewne deszcze. Te cząsteczki pyłu, bogate w materię organiczną, sole mineralne i pierwiastki śladowe, dostają się w ten sposób z Afryki do Ameryki Południowej w olbrzymich ilościach: ponad 500 milionów ton rocznie.
Obieg substancji odżywczych w tropikalnych lasach deszczowych ma wprawdzie charakter zamknięty, mimo to dochodzi do ubytków, które na tak olbrzymich terenach sumują się w znaczne ilości. Kompensuje je piasek z Sahary. Część naukowców przypuszcza, że rozrost południowoamerykańskich lasów deszczowych w ciągu minionych milionów lat zależał od tego, czy powierzchnia Sahary kurczyła się, czy powiększała wskutek zmian klimatycznych.
Jak mucha to robi, że potrafi zawisnąć na suficie pokoju głową w dół?
„Podchodząc do lądowania” na suficie, mucha wyciąga przednie odnóża nad głowę. Po dotknięciu nimi sufitu obraca odwłok tak, aby po wykonaniu częściowego salta pewną podporę znalazły wszystkie odnóża, czyli sześć. Na taki cyrkowy manewr pozwalają muchom lepkie, pokryte włoskami przylgi na nogach.
Ile wody znajduje się we wszechświecie?
Fizycy kosmiczni, którzy nie boją się widoku długiego szeregu zer, oszalowali ilość wody w kosmosie na dziesięć milionów miliardów masy Słońca. Gdyby całą tę ilość można było zgromadzić w jednym naczyniu, wystarczyłoby lekko je przechylić, aby napełnić oceany na Ziemi odpowiednią ilością, czyli ponad 1,4 miliarda kilometrów sześciennych wody.
Dlaczego wskazówki zegarów poruszają się w kierunku od lewej do prawej?
Ponieważ wynalazcy zegara skonstruowali go w taki sposób, aby wskazówki obracały się w tym samym kierunku co „wskazówka” zegara słonecznego na półkuli północnej.
Gdyby wynalazcy zegara żyli na półkuli południowej, gdzie cień zegarów słonecznych przesuwa się od prawej do lewej, dziś zapewne wskazówki wszystkich zegarów obracałyby się w tym właśnie kierunku.
Ta liczba jest doskonała – co więcej: jest to najwspanialsza ze wszystkich liczb doskonałych. Uwzględniali ją w swych poczynaniach Bóg, Mojżesz i Jezus. Ale nie o nią tutaj chodzi, lecz o następną w szyku, ściśle, jak się uważa, związaną z Księżycem.
Tą liczbą jest 28, gdyż Księżyc okrąża Ziemię w ciągu 28 dni. Jest ona następną po 6 liczbą doskonałą, to znaczy równą sumie wszystkich jej dodatnich dzielników: 28 = 1 + 2 +4 + 7+14 (6 = 1 + 2 +3). Liczbę 6 uznawano za najwspanialszą z doskonałych, ponieważ Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni, Mojżesz polecił uprawiać pole przez sześć lat i dopiero potem zostawić je przez rok odłogiem, a Jezus został ukrzyżowany w szóstej godzinie szóstego dnia tygodnia.
Dlaczego byki reagują na czerwone płachty toreadorów?
Barwa płachty nie ma dla byków znaczenia, są one bowiem ślepe na kolory, a więc nawet nie wiedzą, że płachta jest czerwona. Tym, co wywołuje furię zwierzęcia na arenie, jest zapewne samo wymachiwanie mu przed oczami kawałkiem materiału. Czerwień w tym wypadku stanowi sygnał raczej dla widzów, którzy mogą sobie kojarzyć ten kolor z krwią i niebezpieczeństwem.
Dlaczego Kościół katolicki przez stulecia potępiał widelec jako narzędzie diabła?
Dlatego, że pokarm będący darem bożym miał być spożywany wyłącznie palcami – danymi nam również przez Stwórcę. Dopiero w XVI wieku mieszczaństwo osiągnęło pozycję społeczną dość silną, aby móc się przeciwstawić dyktatowi Kościoła. Od tej pory widelec wszedł do powszechnego użytku.
Czy brzuchomówcy mówią brzuchem?
Nie. Tak jak u wszystkich ludzi, u brzuchomówców udział w mowie biorą struny głosowe. Osoby te próbują jednak ograniczyć do minimum ruchy warg, toteż unikają wymawiania głosek wargowych, na przykład „p” lub „m”. Podobnie jak śpiewacy, wykorzystują brzuch jako wzmacniacz siły dźwięku, dzięki czemu głos rozbrzmiewa donośniej.
Skąd się bierze znana cisza przed burzą?
Jednym z możliwych wyjaśnień jest występujący przed burzą spadek ciśnienia powietrza, co – podobnie jak na pokładzie samolotu – zmniejsza zdolność słyszenia. Cicho jest również wewnątrz trąby powietrznej, gdyż wiatr wiejący z ogromną prędkością porywa dźwięk.
Kto pompuje powietrze do papryki?
Pusta komora w papryce to zaprogramowany genetycznie element jej budowy. Owoc rozwija się w zalążni złożonej z wielu zrośniętych owocolistków zawierających zalążki. Początkowo tworzy się w nich parę pustych komór, ale cienkie ścianki między nimi nie dotrzymują kroku szybkiemu wzrostowi ścian zalążni i ulegają rozerwaniu. W ten sposób powstaje jedna duża komora wypełniona powietrzem.
W tkankach rośliny odbywają się dwa przeciwstawne procesy biochemiczne: po pierwsze, fotosynteza (asymilacja), podczas której roślina przyswaja dwutlenek węgla z powietrza, a w wyniku rozkładu wody wytwarza tlen, a po drugie, oddychanie, podczas którego spala się węgiel, zużywając tlen. Gazy, które powstają w obu tych procesach przemiany materii, przenikają przez ścianki papryki na zasadzie wymiany – a więc zarówno do wewnątrz przez pory (zwane szparkami), w błyszczącej skórce owocu, jak i na zewnątrz. Dzięki temu papryka sprawuje swoistą kontrolę nad ciśnieniem gazu wewnątrz swoich owoców, które można nazwać nadętymi jagodami, bo – podobnie jak pomidor, dynia czy ogórek – papryka nie jest strąkiem, lecz zalicza się do jagód.
(opracowano na podstawie książki Henri Brunela „Budda i kwiat”)
„Trzeba opróżnić filiżankę, zanim się ją napełni” rzecze mistrz herbaty. Zebrane w tej książce baśnie i opowieści zen z Japonii. Chin, Indii i Tybetu kryją w sobie myśl znacznie starszą niż chrześcijaństwo. Henri Brunel przystosował ją do naszej wrażliwości, biorąc na siebie rolę pośrednika między Wschodem i Zachodem. Z tego zadania wywiązał się znakomicie. W książce „Budda i kwiat” czytelnik znajdzie zarówno odmienne spojrzenie na świat, jak i bezcenną przyjemność czytania, jaką daje tylko dobra literatura. Szczególnie wtedy, gdy barwne, pełne humoru i czułości opowieści Henri Brunela ilustrują proste szczęście płynące z doświadczania życia. Za pomocą paradoksu i zaskoczenia, której jest mistrzem, autor odkrywa przed nami cudowność ukrytą w codzienności. Czy opowiada o przygodach dwóch wędrownych mnichów, czy o miłości tybetańskiej księżniczki, prowadzi nas do świata pełnego świeżości, jak dzieciństwo.
Wybrane baśnie i opowieści z książki „Budda o kwiat”:
BUDDA I KWIAT (59):
Baśń indyjska
W owym czasie, w VI wieku przed naszą erą, Siddharta, zwany także Gautamą albo Siakjamunim, albo też Przebudzonym, Buddą, kończył osiemdziesiąt jeden lat. Od czasu, kiedy przemówił po raz pierwszy w parku Gazeli w Samath, nieopodal Benares, do tego dnia, kiedy usiadł pod drzewem figowym wiecznego powrotu, minęło sześć dziesiąt lat. Dzisiaj Budda jest stary.
„Późny wieku, oto jesteśmy – i nasz człowieczy krok, który wiedzie ku wyjściu. Plon zebrany, czas ziarno odwiać od plewy i oddać honor klepisku. (…) Wielki wieku, oto jesteśmy. Bierz miarę człowieczego serca!”, wspaniale pisze Saint-John Perse.
Ale Budda…
Niezliczone dni w kurzu i błocie dróg. Zimą, latem. Dni bez końca spędzone na nauczaniu, modlitwie, cierpliwym odpowiadaniu na pytania uczniów… bez końca, bez końca. Tej nocy Budda, przyjąwszy zwyczajną pozycję kwiatu lotosu, pod figowcem, drzewem wiecznego powrotu, nie mówi nic. Każdy w niezmierzonej ciżbie przeczuwa, że szykuje się coś podniosłego. Błogosławiony opuści swoją śmiertelną powłokę. Błogosławiony odchodzi od swoich.
Wtedy wstaje Ananda, ulubiony uczeń.
– Mistrzu – mówi – oto sześćdziesiąt lat przemawiasz do nas, prowadzisz nas, wytłumacz nam teraz sens swojej nauki, zdradź nam swoją tajemnicę!
Budda, siedząc w pozycji lotosu, pod tarczą księżyca, milczy. Pełna napięcia cisza przedłuża się. Pięć tysięcy osób wstrzymuje oddech. Budda niezwykle powolnym gestem zrywa kwiat, zwyczajny polny kwiatek. Ujmuje go delikatnie kciukiem i palcem wskazującym i wolno obraca. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. A wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety wydają z siebie westchnienie. Przebudzony, Budda, zamyka tym sposobem cykl swoich ponownych narodzin. Osiąga spokój wiecznego Atmy.
Anicca: niestałość, chwiejność. Wszystko rozmywa się, zamazuje, znika. Wszystkie kształty tracą ostrość, bledną niczym światło żarówek w blasku porannego słońca. Grać w grę życia, nie myląc ekranu z filmem, tego, co wieczne, z tym, co ulotne. Oto, co znaczy „żyć z wdziękiem”.
SZLACHETNY SAMURAJ (21):
Pięknego letniego dnia szlachetny samuraj, łatwy do rozpoznania z uwago na charakterystyczny kok wojownika, metalowe ochranicze na przedramionach, czteroczęściowy gorset i dwa tradycyjne miecze, wchodzi zdecydowanym, lecz spokojnym krokiem do wiejskiej oberży. Mamy wiek XIV, znajdujemy się w jednej z wiosek rozległej wyspy Honsiu. Chmura owadów brzęczy w przegrzanym powietrzu.
********************
Szlachetny samuraj siada, zamawia potrawę z ryżu. Rozpina górną część gorsetu, ostrożnie i z szacunkiem odkłada obydwa miecze. Prócz niego nie ma innych podróżnych. Je, harmonijjnym gestem, precyzyjnie podnosząc pałeczki do ust. W tym momencie dają się słyszeć hałaśliwe głosy. Trzech roninów, bezpańskich1 rycerzy-włóczęgów, bardziej przypominających wprawdzie bandytów z gościńców niż autentycznych samurajów, wkracza do sali. Grubiańsko przywołują oberżystów, żądają sake i poszturchując się, zajmują miejsca. Ich miecze błyszczą. Nagle jeden zauważa milczącego samuraja, który siedzi pochylony nad misą, i dwa wspaniałe, leżące obok niego miecze. Daje znak towarzyszom. Włóczędzy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i naradzają się po cichu. Samuraj jest sam i niczego nie podejrzewa. Oberżysta, który nie jest wojownikiem, nie liczy się. Ich jest trzech. Kładą dłonie na rękojeściach swych mieczy, gotowi w każdej chwili do skoku. W tym momencie szlachetny samuraj podnosi lekceważąco pałeczkę, którą trzyma w prawej ręce i gestem tnącym i czystym, szybkim jak błyskawica: „Ciach, ciach, ciach!”, zabija trzy muchy, które brzęczały mu koło uszu, po czym spokojnie wraca do jedzenia, nie podnosząc już głowy znad potrawy.
Trzej włóczędzy kładą trzy miedziaki na stole i w milczeniu opuszczają oberżę.
********************
Kiedy obdarzony mądrością adept zen wolny jest od pragnienia, próżności, strachu, kiedy jego „ja” uległo zatarciu, kiedy jest otwarty na nieskończoność Atmy wewnątrz siebie – wówczas może zwyciężyć bez miecza, bez szabli, bez walki.
1 Samurajowie składali przysięgę wierności panu feudalnemu, daymio. Po jego śmierci zaliczali się do klasy roninów, bezpańskich rycerzy, którzy często żyli w nędzy (przyp. tłum.).
CESARZ WYBIERA PIERWSZEGO MINISTRA (56):
Pewnego razu byłcesarz, który pragnął wybrać na Pierwszego Ministra najmądrzejszego, najbardziej roztropnego z poddanych. Po serii niełatwych prób ostało się w szrankach tylko trzech rywali:
– Oto ostatnia przeszkoda, końcowe wyzwanie – rzekł do nich cesarz. – Zostaniecie zamknięci w pomieszczeniu. Drzwi będą wyposażone w skomplikowany, masywny zamek. Pierwszy, który zdoła się wydostać, zostanie wybranym!
Dwóch kandydatów, którzy wielce byli uczeni, bez zwłoki zagłebiło się w trudne wyliczenia. Ustawiali w szeregi kolumny cyfr, kreślili zagmatwane szkice i niezrozumiałe schematy, Od czasu do czasu przerywali pracę, badali zamek z wyrazem głębokiego namysłu na twarzy i z ciężkim westchnieniem wracali do swych zadań.
Trzeci siedział na krześle i nie robił nic. Rozmyślał. Nagle wstał, podszedł do drzwi, przekręcił gałkę: drzwi ustąpiły, i wyszedł.
KSIĘŻNICZKA I ŻEBRAK (70):
Baśń tybetańska
Żyjemy na powierzchni istot i rzeczy. Bierzemy udział w pantomimie, odwracając głowę, aby nie widzieć śmierci, która krąży dokoła, która zaczaja się w cieniu. Nigdy w pełni bezpieczni mimo naszych zabawek dla dorosłych, naszych zajęć, przechodzący od daremnego oczekiwania na nietrwałe nasycenia, do błahych przyjemności.
Nadejdzie jednak taki dzień…
W tym nasza nadzieja: nasze małe życie roztopi się w wielkim Życiu. Wejdziemy do krainy Absolutu. Wykonamy niewyobrażalny skok. Odkryjemy, że jesteśmy nieśmiertelni. Zen pozwala nam konkretnie dotrzeć do tej wewnętrznej rzeczywistości. Pomaga nam odnaleźć „ukrytego Boga”, o którym mówią Ewangelie, odkryć w nas Nieskończoność. Zen we wszystkim dostrzega ukryte światło. I tak jest z pełną wdzięku księżniczką z tybetańskiej baśni, która dostrzegła miłość w twarzy czarnej od brudu, i z uroczym księciem w żebraczych łachmanach.
**************
Pewnego razu było w samym sercu Tybetu małe, maleńkie królestwo. Maciupeńkie. Król Ten-Sing miał żonę delikatną jak jedwab i trzy córki piękne jak dzień w rozkwicie. Księżniczki chodziły po kolei czerpać wodę ze srebrnego źródła położonego nieopodal pałacu.
Tego ranka Złoty Liść, najstarsza z księżniczek, przywdziała swą długą, tkaną ze złota suknię, założyła na czoło diamentową ozdobę, dźwignęła na ramię złoty dzban i wzięła do prawej dłoni złoty czerpak. Zbliżając się do źródła, dostrzegła żebraka całego w łachmanach, o twarzy czarnej i zabrudzonej, który leżał nad brzegiem wody. Księżniczka wykrzyknęła:
– Nędzarzu, jak śmiesz brukać swoją obecnością to święte źródło!
– O cudowna młoda dziewczyno, która błyszczysz jak złoto! Wspiąłem się na dziewięćdziesiąt dziewięć gór, szedłem długo w śniegu i chłodzie, i pod palącym słońcem pustyni, aby spotkać trzy najpiękniejsze na ziemi księżniczki. Czy to tu ich królestwo?
– Ty brudny wszarzu! A czy możesz zbierać gwiazdy na niebie? – odparła z ironią księżniczka. – Lepiej odejdź, zanim każę przegonić cię strażom mego ojca!
Żebrak odszedł, smutno zwieszając głowę.
Nazajutrz druga księżniczka, Nefrytowy Liść, przywdziała swą długą suknię z błękitnego jedwabiu, założyła turkusową kolię, dźwignęła na ramię dzban z niebieskiego nefrytu i przyczepiła do paska szmaragdowy czerpak. Tak przystrojona, poszła ona z kolei zaczerpnąć wody ze źródła. Spotkała żebraka leżącego na kryształowych schodach.
– Ooooch! – wykrzyknęła i zmarszczyła swój śliczny nosek w grymasie pogardy i obrzydzenia. – Co tutaj robi ten zarobaczony żebrak?!
– Litości! Promienna młoda dziewczyno, usłyszałem o królestwie Nawabodeng, gdzie żyją trzy księżniczki piękne jak dzień w rozkwicie. Przybyłem z mojego dalekiego kraju w nadziei na spotkanie z nimi. Pokonałem dziewięćdziesiąt dziewięć gór, przekroczyłem sto trzy potoki, cierpiałem głód i zimno…
– Jak śmiesz się do mnie odzywać, nędzny! – przerwała mu brutalnie nefrytowa księżniczka. – Czy możesz uszyć sobie ubranie w chmurach lub złowić księżyc w wodzie, aby uczynić zeń lustro? Odejdź, zanim każę wtrącić cię do lochu strażom mego ojca!
Nieszczęśnik odszedł ze spuszczoną głową.:
Trzeciego dnia najmłodsza księżniczka, Perłowy Liść, ubrała się, aby spełnić swą powinność przy źródle. Włożyła długą białą suknię i perłowy naszyjnik, dźwignęła na ramię dzban z ciemnozielonych muszli ślimaka i ujęła w dłoń czerpak wysadzany drobnymi muszelkami. Kiedy spostrzegła żebraka o czarnej twarzy, odzianego w łachmany, który leżał nieopodal srebrnego źródła, odezwała się cicho
– Młody człowieku biednie ubrany, jesteś chory czy pokonałeś jakiegoś potwora, a może jesteś ranny? Czy mogłabym ci pomóc?
Żebrak, słysząc te miłe słowa, poczuł jak świeża woda rozkosznie spływa na jego serce. Spojrzał na młodą dziewczynę. Była podobna do wróżki. Oczy błyszczały jej jak dwa diamenty, talia była giętka jak bambus, czarne włosy rozlewały się na ramionach niczym wody rzeki Jiqu na żyznych równinach, a jej twarz, o czystości białego kwiatu lotosu, zdradzała pełne dobroci serce.
– Szlachetna pani – rzekł – pochodzę z królestwa Sewacang. W młodości straciłem rodziców, a wyrocznia kazała mi wyruszyć na poszukiwanie królestwa, gdzie żyją trzy księżniczki tak piękne jak dzień w rozkwicie. Przeszedłem długą drogę, doznałem tysiąca niebezpieczeństw. Jestem zmęczony, mam zziębnięte stopy i nogi ciężkie jak kamień. Czy mógłbym w domu twego ojca znaleźć zajęcie jako służący albo stajenny?
Księżniczkę Perłowy Liść poruszyły pełne grzeczności słowa młodego człowieka. Wyjawiła mu, że jest jedną z trzech księżniczek i że wstawi się za nim u króla – swego ojca.
– Moja córko – powiedział król – mam już trzy tysiące dwustu stajennych, dlaczego pragniesz, bym zatrudnił brudnego i obdartego, nikomu nieznanego żebraka?
Młoda i łagodna księżniczka padła ojcu do stóp, trzy razy pokłoniła się czołem do samej ziemi, i tak go błagała:
– Ojcze uwielbiany, mam już piętnaście lat, nigdy cię o nic nie prosiłam, przyjmij, błagam, tego młodego człowieka bez dachu nad głową!
W tym momencie łagodnie wtrąciła się królowa Yiqicaixin, która miała naturę miękką niczym jedwab:
– Mój szlachetny mężu – rzekła – Perłowy Liść jest najbardziej posłuszną spośród naszych trzech córek, zgódź się na to, o co cię prosi, przez miłość do mnie.
Żebrak o czarnej twarzy został stajennym króla.
Czas płynął. Nowy stajenny wspaniale wywiązywał się ze swojego zadania. Udało mu się, grając na flecie, okiełznać czarnego ogiera, którego wszyscy się lękali. Pewnego dnia, gdy rozpętała się straszliwa burza, uratował w górach dzikie konie, które galopowały za nim równie posłusznie, co wody rzeki Yarlungzabo. Księżniczka Perłowy Liść często go odwiedzała. Przynosiła mu jęczmienne placki i pomagała parzyć herbatę. Zawiązała się między nimi głęboka przyjaźń.
Księżniczki Złoty Liść i Nefrytowy Liść zauważyły wybiegi ich siostry. Były oburzone:
– Przyjaźnić się ze stajennym o czarnej twarzy – jakaż to hańba dla naszej rodziny – mówiła Złoty Liść.
– Nasza siostra zawsze miała podły charakter, a to upodabnia ją do nędzarzy i sług – przytakiwała Nefrytowy Liść. – Chodźmy do ojca, niechże ukróci ten skandal!
Kiedy król Ten-Sing dowiedział się o złym prowadzeniu się najmłodszej z córek, wpadł w furię:
– Skoro kochasz żebraka o czarnej twarzy, zamknę cię razem z innymi niewolnikami! Wiedz, że pozwolę ci poślubić tego obdartusa, kiedy koniom wyrosną rogi, a kurom zęby!
– Ojcze – odrzekła zdecydowanie Perłowy Liść – od początku świata kaskady spływają z góry na dół, groszek wyrasta na strączkach, a pióra pawia są niebieskie, choć nikt ich nie barwił. Kocham żebraka, choć nikt nas z sobą nie związał.
A ponieważ król pozostawał niewzruszony, delikatna księżniczka zdjęła swą długą suknię z białego jedwabiu i niebieski jedwabny pasek i odpięła naszyjnik z pereł. Ubrała się w zniszczoną tunikę, opasała się rzemieniem ze skóry jaka i wzięła w dłonie kościany różaniec. Następnie dołączyła do niewolników w budynkach gospodarczych pałacu.
Królowa Yiqicaixin, miękka jak jedwab, nie mogła sprzeciwić się postanowieniom męża. Ale jej serce potajemnie krwawiło. Pewnego wieczoru udała się po kryjomu do stajni. Przyniosła ze sobą szkatułkę z kosztownościami, którą podarowała młodej parze.
– Moje dzieci – rzekła – mogę wam tylko podarować ten ubogi srebrny pierścień i naszyjnik z drobnych perełek. Weźcie je.
I odwracając się do żebraka o czarnej twarzy, dodała:
– Zabierz moją córkę do swojego kraju, pobierzcie się, bądźcie razem niczym masło i herbata. Błogosławię wam.
Żebrak upadł królowej do stóp, przyrzekł czuwać nad księżniczką Perłowym Liściem. Jeszcze tej samej nocy kochankowie ruszyli w drogę.
Wędrowali trzydzieści dni i trzydzieści nocy, śpiąc w jaskiniach, prosząc o odrobinę pożywienia przy drogach. W końcu dotarli do królestwa Sewacang. Perłowy Liść, nieprzywykła do takich trudów, była wyczerpana. Wtedy żebrak o czarnej twarzy powiedział:
– Moja ukochana, udam się wybadać sytuację i oznajmić o naszym przybyciu mojej siostrze, a ty podążysz drogą, którą wskazałem ci kijem.
– O, mój ukochany – rzekła księżniczka – prócz ciebie nie mam nikogo na tym świecie, nie opuszczaj mnie!
– Jesteś mi droższa od moich oczu, od złota ważącego tyle co moje ciało, zaufaj mi i podążaj drogą, którą narysowałem ci tu kijem.
Perłowy Liść sama ruszyła w dalszą drogę. Pytała wieśniaków, pasterzy:
– Czy nie widzieliście żebraka o czarnej twarzy, z kijem w ręce?
Każdy odpowiadał jej miło i grzecznie, a pewien starzec poczęstował ją winem z czarki o srebrzonych brzegach i rzekł:
– Spój, tam w dolinie, gdzie płynie rzeka Jiqu, leży nasza stolica, a na horyzoncie pałac królewski! Nasz książę, który podróżował przez trzy ostatnie lata, właśnie powrócił, i w całym kraju nastało radosne święto!
– Czy w tym kierunku udał się żebrak o czarnej twarzy?
– Tak – odpowiedział starzec. – Przechodził tędy wczoraj wieczorem.
Królewski pałac w Sewacang stał w całej swojej okazałości pomiędzy górami a rzeką. Od szczytu dachów aż do podnóża murów migotał złotem i drogimi kamieniami. W pobliżu świętowały krowy, barany i konie. Nawet. Nawet niebieskie pawie, drozdy i kukułki śpiewały i tańczyły z radości. Księżniczka nie mogła się temu nadziwić.
– Nasz sławny książę powrócił! I całe królestwo ogarnęła radość! – powiedzieli jej mijani ludzie.
Księżniczka, podążając wciąż drogą wskazaną kijem, dotarła do wrót pałacu. Zapukała.
– Czego tu szukasz? – zapytały straże.
– Żebraka o czarnej twarzy, gdyż to tutaj zaprowadziła mnie droga wskazana kijem.
– Wejdź, księżniczko Perłowy Liściu – odpowiedzieli straży, skłaniając się.
Nieśmiała księżniczka, zaskoczona takim przyjęciem, weszła na pałacowy dziedziniec.
Oczekiwało na nią ośmiu służących odzianych w stroje z białego lnu, którzy poprowadzili ją przez długie korytarze aż do rozświetlonej sali; spostrzegła tam kobietę o wyjątkowej urodzie.
– Jestem księżniczką Guisangwangumu, która włada tym królestwem, witam cię, moja droga siostro Perłowy Liściu, a oto mój brat, książę Gangsondundan.
Perłowy Liść aż krzyknęła. Pod uniesionym kirem, jej oczom ukazał się żebrak o czarnej twarzy. Postąpił kilka kroków, trzykrotnie obmył twarz w srebrnej miednicy wypełnionej mlekiem. Wtedy jego oblicze rozbłysło niczym wschodzące słońce. Był tak piękny, tak wspaniały, że księżniczka Perłowy Liść zamarła ze zdumienia, zachwytu i miłości.
Potem wzięli ślub, mieli dużo dzieci i żyli długo i szczęśliwie.
GOBUKI I SMOK (9)
Wszystkie kraje, wszystkie kultury opowiadają, każda na swój sposób, tę samą historię o bohaterze i smoku. To mityczna walka Dobra ze Złem, młodość i odwaga pokonujące straszliwe monstrum, Sprawiedliwość zwyciężająca Potwora. Teraz z kolei zen podejmuje ten wiekowy temat. Ujmuje go jednak inaczej.
*****************
Pewnego razu był sobie młodzieniec biedny, lecz dobrze zbudowany, który słynął z brawury. W tamtych czasach żyło w górach coś w rodzaju smoka, potwór, który zatrzymywał na drodze zdjętych trwogą podróżnych. Wieczorem wieśniacy opowiadali o jego przerażających postępkach. Nikt nie wiedział, jak potwór wygląda, jako że nikt nie wrócił z gór żywy. Gobuki oświadczył, że pójdzie na spotkanie z bestią. Usiłowano mu to wyperswadować, dziewczyna, która go kochała, płakała, zarzucając mu ręce na szyję, jednak nic nie osłabiło jego determinacji ani odwagi. Najbardziej roztropni wieśniacy dostarczyli mu broń: kij i widły. Władca tej krainy dorzucił włocznię i miecz, a pewien żołnierz – ciężką pikę. Tak wyekwipowany Gobuki ruszył sam w góry. Szedł przez trzy dni, w końcu rankiem czwartego dnia zjawił się sam przed wejściem do pieczary, w której żył potwór. Ten wkrótce wyszedł, złorzecząc i ziejąc ogniem. Wyglądał straszliwie. Ale Gobuki stał przed nim śmiało i nie cofnął się ani o krok.
Trwali tak przez kilka chwil, przyglądając się sobie. Czas jakby uległ zawieszeniu, w oczekiwaniu na tragedię. W końcu potwór zawołał:
– Dlaczego nie uciekasz jak inni?
– Nie boję się ciebie – odparł Gobuki.
– Zaraz cię pożrę! – ryknęło monstrum.
– Jak chcesz; zobacz, składam tu na ziemi broń: kij, widły, włócznię, miecz i ciężką pikę żołnierza, Wiem, że mnie nie tkniesz.
– Ale właściwie dlaczego się mnie nie przeraziłeś? – zapytał zdumiony potwór.
– Ja jestem Atma, jestem Rzeczywistością Uniwersalną, jestem tym. Jeśli mnie pożresz, to znaczy, że jesteś szalony, gdyż pożresz samego siebie. Stanowimy jedno. Ale proszę bardzo, jeśli chcesz to zrobić, jestem do twojej dyspozycji.
Oszołomiony potwór zagrzmiał:
– Nie rozumiem nic z tego, co mówisz, ale z tobą wszystko staje się zbyt skomplikowane. Inni uciekają, krzycząc ze strachu, ja ich ścigam, zabijam, pożeram. Wszystko jest proste. A tutaj nie wiem już nawet, co miałbym robić. Dlatego wolę się powstrzymać, myślę, że mój żołądek nie wytrzymałby kogoś takiego jak ty. Proszę cię, zabierz broń i odejdź stąd!
I wycofał się, odrażający i strapiony, z powrotem do swej pieczary.
BYK I STO WOZÓW Z KAMIENIAMI
Baśń indyjska
Legena głosi, że Sakjamuni, Budda, w jednym z poprzednich wcieleń przybrał postać niedużego cielaka. Traktowany miło i z uczuciem przez swego pana, szlachetnego bramina, byczek wyrósł na silnego, łagodnego byka. Pragnął wynagrodzić świętego człowieka i objawił mu się we śnie.
– Panie – rzekł z szacunkiem – zaproponuj zakład swojemu sąsiadowi, bogatemu kupcowi. Zapewnij go, że byłbym w stanie pociągnąć sto wozów wypełnionych kamieniami. Załóż się z nim o tysiąc sztuk złota!
Szlachetny bramin wierzyłw sny. Odnalazł bogatego kupca i przedstawił mu zakład. Sąsiad uznał, że święty człowiek jest albo prostakiem, albo szaleńcem. Był jednak chciwy i pozbawiony skrupułów, więc zgodził się, drwiąc skrycie z naiwności poczciwca.
Wybranego dnia bramin kazał wypełnić sto wozów kamieniami. Zaprzągł byka i chwycił za wodze. Był niespokojny. Zaangażował w ten zakład cały swój majątek; krzyknął teraz:
– Ciągnij, ciągnij, nawet gdybyś miał umrzeć z wysiłku, postawiłem tysiąc sztuk złota, a nie jestem bogaty! Ciągnij! – ryczał i okrutnie smagał zwierzę batem.
Byk napinał mięśnie swoich mocnych barków, ale wydawał się przykuty do ziemi, a wozy nie drgnęły.
– Przeklęty eunuchu! Każę poderżnąć ci gardło i rzucę twoje ścierwo sępom na pożarcie!
Nic to nei pomogło. Sto wozów nie poruszyło się ani o cal. Bramin przegrał zakład. Dał tysiąc sztuk złota kupcowi, który otwarcie z niego szydził. Zrujnowany i pełen wstydu, wszedł do domu i usnął, pogrążony w smutku.
Jeszcze tej nocy byk przyśnił mu się na nowo. I tak przemówił:
– Łagodność, dobroć i miłe słowo są skuteczniejsze niż wyzwiska i razy. Odwołaj się do współczucia, które masz w głębi serca, a wygrasz zakład. Rzuć jeszcze raz wyzwanie i tym razem zapropozuj twojemu sąsiadowi dwa tysiące sztuk złota!
Przebudziwszy się nazajutrz, bramin przypomniał sobie sen. „Z pewnością się ośmieszęm myślał, ale jestem zrujnowany i nie mam już nic do stracenia.Zresztą, czemu nie spróbować tego zakładu…”. Kupiec wysłuchał go, nie wierząc własnym uszom. „Ten święty człowiek naprawdę jest wyjątkowo głupi, pomyślał, ale tym gorzej dla niego! Dwa tysiące sztuk złota nigdy nie chodzą piechotą!”
I przyjął zakład.
Umówionego dnia załadowano sto wozów ciężkimi kamieniami. Kupiec sprawdził skrupulatnie, czy wszystkie są pełne po brzegi. Byk wyraźnie był wdobrej formie. Wokół szyi miał girlandę z kwiatów, a z samego rana nakarmiono go wonnym ryżem. Kiedy dano sygnał do startu, bramin szepnął mu do ucha:
– Byku, mój przyjacielu, mój drogi Nida-Vasalam zawsze dobrze cię traktowałem od szczęśliwego dnia twoich narodzin. Karmiłem cię dobrą kaszą, pielęgnowałem, chroniłem, podczas gdy ty byłeś tylko małym cielaczkiem na chwiejnych nogach. To dlatego, że mam dla ciebie wiele przywiązania, moje serce pełne jest współczucia i miłośc dla twoich braci…
To powiedziawszy, bramin wdrapał się na pierwszy wóz, lekko klasnął językiem, a byk tytanicznym wysiłkiem… ruszył z miejsca sto wozów i pociągnał je na odległość dwunastu metrów.
************************
Współczucie, życzliwa miłość, otwarcie na bolączki drugiego, to najpiękniejsze ze wszystkich cnót. Mają „charakter magiczny”, jak twierdzi dalajlama. Niemowlę, któremu nazbyt brakuje „mleka czułości ludzkiej”, umiera od tego. Żadna nauka nie przynosi owoców bez zrozumienia, cierpliwości, uczucia. Także umierający potrzebuje. by potrzymano go za rękę. Jesteśmy zwierzętami społecznymi, zależymy jedni od drugich, potrzebujemy ich życzliwości, przyjaźni. Kiedy spacerując po moim miasteczku, napotkam wrogie albo obojętne oblicze, ciemna chmura przesłania mi dzień. Uśmiecham się do wszystkich, wszystkim oferuję moją cichą miłość, nawet tym, którzy odwracają się do mnie plecami. Współczucie jest bowiem cnotą, która wywołuje oddźwięk. Dobro, które czyni drugiemu, zwraca się nam stokrotnie. Współczucie, mówi zen, to skrót do szczęścia. Ale raczej posłuchajcie tej historii…
Od 2 tysięcy lat opiekują się mną dobrzy i wtajemniczeni Illuminaci, którzy obecnie należą do Klubu Kibica Żółto-Czarni (Klub Kibica Trefla Sopot – męska ekstraliga koszykarzy). W maju 2011 roku ujawnili mi się.
Wcześniej przez wiele lat w ogóle nie znałem Prawdy, że wiedzą, iż jestem Bogiem-Zbawcą i mam pokonać śmierć, żeby ich uratować (i nas z Aną i Lindą oczywiście też) – „Uratuj nas! Mam nadzieję, że mu się uda!” krzyczał w maju 2011 roku jeden z kibiców o przydomku „Jordan” w trakcie wyjazdu do Zgorzelca w półfinale play-off przy stanie 3:3. Uratować, pokonując śmierć z Anastazją i Lindą(moimi żonami) – złamać moc śmierci we Wszechświecie.
Wcześniej ci ludzie też się mną opiekowali, ale ja nie wiedziałem, że oni zdają sobie doskonale sprawę, że jestem szóstym wcieleniem Jezusa Chrystusa. W 2008 roku, co moim zdaniem, było ich dziełem, przeczytałem w Internecie na jednej ze stron Prokomu Trefla Sopot (dawny Trefl Sopot), że „Bóg kibicuje Prokomowi”.
Wtedy na początku pomyślałem sobie, że chodzi o Boga Wszechmogącego, ale przyszła mi chyba też do głowy myśl, że chodzi o Boga, czyli o mnie, ale doszedłem do tego, że oni TYLKO podświadomie napisali, że Bóg, czyli ja, kibicuje Prokomowi, ale świadomie w ogóle nie zdają sobie z tego sprawy. Teraz już wiem, że dobrze wiedzieli, co piszą.
Teraz trochę o głośnym rozpadzie Prokomu Trefla Sopot na Trefl Sopot i Asseco Arkę Gdynia w sezonie 2009/2010. W tamtym czasie Adam Góral przeniósł BEZ ŻADNYCH KONSULTACJI Z KIBICAMI drużynę Asseco Prokom Sopot do Gdyni, która zaczęła się nazywać Asseco Prokom Gdynia. Tymczasem prezes Trefla, Kazimierz Wierzbicki, stworzył nowy klub – Trefl Sopot, który po wykupieniu dzikiej karty mógł występować w ekstraklasie koszykarzy.
Część kibiców zaczęła kibicować Asseco, a część pozostała w Sopocie. Ja zacząłem kibicować Asseco Prokomowi Gdynia (dawna Asseco Arka Gdynia), co było przeogromnym błędem. Jednak gdybym sam miał podjąć decyzję, to PEWNIE zostałbym kibicem Trefla Sopot, ale mój ojciec, z którym często jeździmy na mecze uważał za oczywiste, że należy kibicować Asseco. Moim zdaniem mnie na 100% w ogóle powinno być w klubie kibica Asseco Prokomu Gdynia (obecnie Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia).
Gdy go pytałem: „Komu będziemy kibicować?” odpowiedział: „Jak to komu. Drużyna przenosi się do Gdyni.” Po przeczytaniu artykułu „Gdzie jest moja drużyna?” powiedział, że jego autor „udaje idiotę? „Nie wie, gdzie jest Pacesas (trener Asseco Prokom Sopot), zawodnicy?”
I kibicowałem, mającej więcej pieniędzy drużynie Asseco, która awansowała do Elite 8 Euroligii, gdzie przegrała 1:3 z Olympiacosem Piraeus. W półfinale Prokom grał z Treflem i wygrał 3:0, ale w jednym meczu była dogrywka. Kiepsko się czułem wracając z Gdyni z drugiego meczu.
W wakacje za namową kolegi z Klubu Kibica Trefla i mojej mamy zdecydowałem się, że będę kibicować Sopotowi. I już przez Wieczność jestem PO STRONIE Trefla Sopotu. Asseco Arka Gdynia jest trzykrotnym mistrzem Polski (2009/2010, 2010/2011, 2011/2012). A Trefl Sopot sidmiokrotnym mistrzem naszego kraju (2003/2004, 2004/2005, 2005/2006, 2006/2007, 2007/2008, 2008/2009 i 2023/2024).
Gdy był mecz o Superpuchar 2013, wygrany przez Trefla 76:71 z mistrzem Polski Stelmetem Zielona Góra, to w tym meczu Sarunas Vasiliauskas miał 6/8 za 3 (i 20 punktów), a poprzez to, opiekujący się mną Illuminaci, dali mi do zrozumienia (mają możliwość wpływania na przeznaczenie, że on uzyskał 6/8 za 3 – bardzo mnie to fascynuje i wiem, że kiedyś poznam Prawdę, jak oni to robią), że aby doprowadzić do zaniknięcia ego i potem pokonania śmierci muszę pokonać lęk, gdyż liczba „68” symbolizuje dla mnie lęk lub pokonanie lęku.
Gdy nie ma żadnego lęku, w ogóle nie ma we mnie też zła i całego fałszu i ego umiera z braku pożywienia, gdyż żeby żywić się energią ludzkiej świadomości podaje mi lęk, a bez niego w ogóle nie ma się czym żywić.
(opracowano na podstawie artykułu „Anioł w codziennym ubraniu” z 236-go (sierpień 2010) numeru miesięcznika Nieznany Świat)
Na początku muszę zaznaczyć, że anioły znajdują się zdecydowanie poza światem nauki. Odrzuca je także świat religii, który uznaje je za rodzaj literackiej metafory. Jednak bardzo wielu ludzi wierzy w ich istnienie. Jedną z nich jest Glennyce S. Eckersley – światowej sławy autorka książek o aniołach i specjalistka od anielskich zjawisk.
Artykuł w najnowszym Nieznanym Świecie to zapis rozmowy między nią, a Wojciechem Chudzińskim z tego czasopisma. W tym wywiadzie specjalistka od aniołów opowiada np. o historii młodego człowieka, który po wielu latach spędzonych w więzieniu (za kilka przestępstw) postanowił całkowicie odmienić swoje życie. Poślubił wspaniałą kobietę i spędził z nią wiele wspaniałych lat.
Niestety później skusił go widok ogromnych pieniędzy należących do jego szefa. Ukradł je mu, a także przywłaszczył sobie jego samochód, którym uciekł. Po opadnięciu emocji zdał sobie sprawę, że zmarnował swoje życie i zaprzepaścił wszystko, co było mu drogie. Pojechał na wysoki klif i chciał rzucić się ze skały. Wtedy nad falami pojawiło się wielkie, jasne światło. Gdy już do niego dotarło, zobaczył w nim anioła, który wyciągał rękę i powstrzymywał skutecznie skok ze skały. Wtedy doszło do niego, że musi wrócić i naprawić swój błąd.
Wreszcie, po wielu kłopotach i gorących przeprosinach, zarówno żona jak i szef wybaczyli mu kradzież. Na koniec trzeba powiedzieć, że od 15 lat, jakie minęły od tamtego zdarzenia, ów człowiek prowadzi wzorowe i szczęśliwe życie. Moim zdaniem druga szansa od losu została mu podarowana przez anioła, który uchronił go przed samobójstwem. Powinniśmy kochać posłańca (słowo anioł oznacza właśnie „posłańca”), ale zawsze powinniśmy pamiętać, kto go wysłał.
Powyższe zdjęcie pochodzi ze świetnego filmu z Tom’em Hanks’em w roli głównej, który niedawno obejrzałem. W tym filmie nie występują ” anioły” i „demony” jako takie, ale jest tak, że dobre postacie walczą ze złymi.
W islamie każdy człowiek posiada nie jednego, ale dwa anioły (każdy nad jednym ramieniem). Nazywają się one „aniołami piszącymi”, ponieważ zapisują dobre i złe uczynki człowieka.
Moim zdaniem można powiedzieć, że anioły to po prostu dusze. Pochodzą one od Boga (Nieskończonej Boskiej Miłości), a anioły to „wysłannicy Boga”.
Uważam też, że anioły to także istoty pochodzące z kosmosu. W odcinku „Starożytnych kosmitów” było powiedziane, że opowieść o Jakubie i aniele to klasyczna opowieść o UFO. Gdy ktoś mówi, że anioł zszedł po schodach z nieba, to można powiedzieć, że ze statku kosmicznego wyłoniło się światło do ziemi i ktoś stamtąd zszedł.
Anioły (istoty z kosmosu) wybierały konkretnych ludzi i opiekowały się nimi. Tak było powiedziane w tym odcinku „Starożytnych kosmitów” i zgadzam się z tym.
Sądzę, są też anioły i archanioły, pochodzące od Boga Wszechmogącego, które są jego „posłańcami”.
Wojciech Chudziński mówi o tej teorii. Glennyce S. Eckersley mówi, że trudno jest się jej zgodzić z tym pomysłem, gdyż przy bardzo licznych opowieściach o aniołach, ktoś dostrzegłby statek kosmiczny przed pojawieniem się anioła. Zastanawia się ona natomiast, czy anioły nie mieszkają w jednym z 17 nowych wymiarów, które według fizyków (w tym Stephena Hawkinsa) czekają wciąż na odkrycie.
Według słynnej autorki anioły pomagają nam nawet wtedy, gdy podważamy fakt ich istnienia. Jest ona przekonana, że anioły istnieją w naszym życiu, a znaki tej obecności są obecne wszędzie, tylko my ich nie dostrzegamy.