Kategoria: Rozmaitości Strona 1 z 3

Teoria o pustej Ziemi – kpina czy pilnie strzeżona tajemnica?

Tutaj link do strasznie ciekawego artykułu o teorii Pustej Ziemi – http://www.koniecswiata.org/2103/teoria-o-pustej-ziemi-kpina-czy-pilnie-strzezona-tajemnica/ 

Ciekawe cytaty poniżej:

„Co wiemy o Ziemi? W rzeczywistości to, czego dzieci uczą się w szkole to teoria tak samo prawdopodobna jak wspomniana teoria, że Ziemia jest w środku pusta. 

Richard Byrd – pilot amerykańskiej marynarki wojennej – miał wlecieć do środka Ziemi samolotem. Wszystko spisał w pamiętniach i dziennikach lotu, ale niestety zapisy pokładowe lotów nad Arktyką i Antarktydą oraz spisane przez niego dzienniki zostały po jego śmierci skonfiskowane przez US Navy Intelligence Bureau i utajnione.

Byrd był pierwszym człowiekiem, który przeleciał samolotem nad biegunem południowym. W trakcie odbytego w 1947 roku lotu, miał znaleźć się nad niezwykle bujną, zieloną doliną, gdzie w dole pasły się zwierzęta podobne do mamutów, a o obok znajdowało się iskrzące niczym diament miasto. Samolot Byrda został unieruchomiony i w jakiś tajemniczy sposób sprowadzony na ziemię. 

Po wylądowaniu załogę Byrda przywitali wysocy ludzie o blond włosach. Zaprowadzili go do człowieka nazywanego przez wysokich blondynów Mistrzem. Oznajmił Richardowi, że znalazł się w wewnętrznym świecie Arian i przeprowadził z nim bardzo poważną rozmowę. 

Byrd miał przekazać reszcie świata ostrzeżenie od Arian dotyczące używania broni jądrowej i poinformować o groźbie zagłady, jaką z sobą niesie. Admirał został też zabrany na pokład latającego dysku, oznakowanego symbolem podobnym do swastyki. Następnie wraz z załogą wrócił do swojej bazy znajdującej się na powierzchni Ziemi.

Teoria o pustej Ziemi może wydawać się absurdalna, ale nie zapominajmy, że ludziom kiedyś absurdalna wydawała się kulistość Ziemi czy fakt, że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie.”

„Teoria o pustej Ziemi dzisiaj jest całkowicie ignorowana, jednak jeszcze sto czy dwieście lat temu, w środowiskach badawczych, nie była uważana za coś pozbawionego logiki. Nie tylko głośno zastanawiano się nad takim modelem budowy Ziemi, ale również przeprowadzano badania i organizowano ekspedycje, które miały odnaleźć przejście do wnętrza Ziemi. Powstawały także liczne książki na ten temat, które dziwnym trafem są dzisiaj praktycznie nieosiągalne.”

„Kolejną zagadką dotyczącą budowy naszej planety są tajemnicze otwory, znajdujące się na obu ziemskich biegunach. O dziurach umiejscowionych na biegunach stało się głośno po opublikowanych w 1970 roku zdjęciach, na których biegun Ziemi wyglądał nie do końca tak, jak się tego wszyscy spodziewali. Zamiast czapy lodowej czy masy skumulowanych chmur, zdjęcia przedstawiały coś w rodzaju olbrzymiego krateru. Zdjęcia te zostały zrobione przez satelitę meteorologicznego ESSA ? 3, prawdopodobnie w latach 1967- 68.

Z reguły fotografie biegunów przedstawiają rejon pokryty olbrzymią masą chmur. Tak naprawdę nie widzimy żadnej olbrzymiej czapy lodowej, o której mówi się nam, że znajduje się na biegunach. Zrobione w latach 60 ? tych ujęcia dobitnie pokazały, że na biegunach istnieją gigantyczne dziury, o średnicy kilku tysięcy kilometrów.

Zdjęcia te do dzisiaj nie doczekały się rzetelnej analizy naukowej.

Natomiast za sprawą odkrycia otworów na biegunach, do badaczy pustej Ziemi, dołączyło grono badaczy UFO, którzy są zdania, iż widywane na Ziemi niezidentyfikowane pojazdy latające wcale nie muszą należeć do cywilizacji pozaziemskich, a mogą być pojazdami rasy zamieszkującej wnętrze naszej planety.

Mogłoby to tłumaczyć zjawiska USO, czyli niezidentyfikowanych obiektów podwodnych oraz częste rejestrowanie UFO wlatującego lub wylatującego z kraterów wulkanicznych.” (mój komentarz – Sądzę, że część NOLi (Niezidentyfikowanych Obiektów Latających) są pewnie pojazdami rasy, zamieszkującej wnętrze naszej planety, ale jest przeogromna liczba UFO, które należą do istot pozaziemskich, przybywających w różnych celach na naszą planetę).
„O realności koncepcji pustej Ziemi z otworami na biegunach, mogą świadczyć niektóre anomalie, obserwowane od niepamiętnych już czasów, przez ludzi podróżujących w obrębie kół podbiegunowych. Do tych dziwnych zjawisk nalezą m. in. :

– zaskakująco wysokie temperatury panujące w rejonach najbardziej wysuniętych na północnym i południowym krańcu strefy podbiegunowej ? notowane temperatury mogą się różnić nawet o 30 stopni Celsjusza (są to temperatury dodatnie)

– ogromne ilości ryb w strefach podbiegunowych

– występowanie na słonych morskich wodach podbiegunowych słodkiej wody oraz błota, pyłków kwiatowych, kawałków drewna, kamieni i kurzu ? znajdywanych na górach lodowych

– dziwne zachowywanie się kompasu magnetycznego, który powyżej 85 równoleżnika jest bezużyteczny

– zjawisko zorzy polarnej, które może być wynikiem wydobywania się przez dziury w biegunach światła, którego źródłem jest słońce wewnętrzne Ziemi

– zjawisko pojawienia się fałszywego słońca, które również może być odblaskiem słońca wewnętrznego Ziemi lub dla przebywających wewnątrz, słońca zewnętrznego

– nieprzewidywalne zachowywanie się fal radiowych na biegunach

– fakt, że odległość miedzy horyzontem, ze wschodu na zachód jest większa niż pomiędzy jego odpowiednikiem z północy na południe

Co ciekawe, zastanawiające może być to, dlaczego oba bieguny są współcześnie miejscem owianym swojego rodzaju tajemnicą, skrzętnie utrzymywaną zarówno przez media mainstreamowe, jak i rządy państwowe.

Z punktu widzenia gospodarczego i ekonomicznego bieguny są ponoć rejonami bardzo bogatymi w różnego rodzaju złoża, a także są olbrzymim rezerwuarem słodkiej wody pitnej. Więc dlaczego tereny te nie są jawnie eksploatowane? Natomiast naukowcy wolą szukać złóż i surowców na krążących w przestrzeni kosmicznej asteroidach.

Kolejnym zastanawiającym zjawiskiem jest fakt, że z jakichś przyczyny samoloty nie latają nad biegunami. Przecież współcześnie położenie określa się poprzez systemy GPS, więc problemy z magnetycznym kompasem nie wchodzą w rachubę.”



Przeczytaj więcej na ten temat na: http://www.koniecswiata.org/2103/teoria-o-pustej-ziemi-kpina-czy-pilnie-strzezona-tajemnica/

Piramidy w Gizie i Sfinks – alternatywne teorie

Jeśli chodzi o najbardziej znaną z piramid w Gizie (Wielką Piramidę) to moim zdaniem w ogóle nie została ona zbudowana dla faraona Cheopsa, który rządził Egiptem około 4500 lat temu. Dowodem na to, że została zbudowana właśnie dla niego jest kartusz Chufu (Cheopsa). Tego odkrycia miał dokonać w 1837 roku Howard Vyse.

Jednak ten kartusz jest oszustwem, którego Vyse dokonał dla rozgłosu i sławy, ponieważ nie mógł znaleźć dowodu na to, że Wielka Piramida jest grobowcem Cheopsa. Po przeprowadzeniu badań okazało się, że „wiele z tych hieroglifów jest błędnie napisana, źle użyta oraz w ogóle nieużywana w czasach Chufu. Tylko ktoś zupełnie nie zaznajomiony z hieroglifami mógł popełnić tak poważne błędy”. Przy malowaniu go fałszerzom za wzór posłużyła książka pt. „Materia hieroglyphica” Johna Gardnera Wilkinsona, którzy nie wiedzieli, że w podręczniku imię Chufu jest napisane z błędem.

W żadnej z piramid w Gizie (a także w całym Egipcie) nigdy nie znaleziono niczego, co mogło by pozwolić łączyć je chociażby w daleki sposób z grobowcem. Owszem, we wszystkich tych piramidach znajdowały się sarkofagi, lecz zawsze były puste i zaplombowane. (Jeżeli przyjmiemy, że zostały złupione przez rabusiów, to dlaczego zastały zaplombowane?) Nigdy nie znaleziono ani ciała faraona, ani niczego co wskazywałoby, iż budowla ta miałaby służyć kiedykolwiek za grobowiec.”

Potwierdza to tylko teorię, że Wielką Piramidę zbudowali bogowie ponad 12 500 lat temu. W ogóle nie mogli tego zrobić starożytni Egipcjanie dla Cheopsa przy użyciu narzędzi, jakimi wtedy dysponowali (na przykład z użyciem rampy). Nawet dzisiaj przy użyciu całej współczesnej technologii zbudowanie tak ogromnej budowli ze skomplikowanym układem wewnętrznym (nie wszystko zostało jeszcze odkryte; najprawdopodobniej odkryto na dzisiaj mniej niż połowę z tego, co jest wewnątrz) było by niezwykle trudne i zajęło co najmniej 50 lat.

Tego, że wybudowali ją około 4500 lat temu starożytni Egipcjanie dla Cheopsa nie potwierdzają żadne hieroglify w Wielkiej Piramidzie (przecież  gdyby to był grobowiec Cheopsa chciano by uwiecznić to w piramidzie), a jedynie, będący fałszerstwem Howarda Vyse’a, kartusz Chufu.

Na Wielką Piramidę zużyto 2,5 miliona równo przyciętych bloków skalnych, z których każdy ważył średnio 2,5 tony. Kiedyś jej wysokość wynosiła 146 m, a obecnie mierzy 137 m.

PRAWDZIWE grobowce faraonów były w rzeczywistości na przykład pod piaskiem pustyni w pewnej odległości od piramid, które, moim zdaniem, nie miały NIC WSPÓLNEGO Z GROBOWCAMI.

Jeśli chodzi o wierzenia starożytnych Egipcjan, to amulety ze skarabeuszem umieszczano w bandażach mumii, aby zapewniły zmarłemu Życie Wieczne.

A grobowiec faraona Tutanchamona (odkryty w Dolinie Królów) został odkryty 4 listopada 1922 roku przez  Howarda Cartera. Kilka miesięcy po otwarciu grobowca świat zelekryzowała wiadomość o klątwie, rzuconej przez mumię. Młody faraon miał rzekomo mścić się na tych, którzy zakłócili jego wieczny spoczynek. Donoszono o zgonach osób, związanych z pracami archeologicznymi w grobowcu. Pierwszy miał umrzeć sam lord Carnarvon. Podobno, w chwili, gdy umarł, w całym Kairze miały zgasnąć światła, a jego wierny pies, który pozostał w Londynie zaczął przeraźliwie wyć, po czym sam padł martwy. Lord został ukąszony przez owada. W rankę wdało się zakażenie, które spowodowało infekcję. Rozwinęło się zapalenie płuc i lord Carnarvon zmarł. Lecz są ludzie, którzy wierzą, że klątwa faraona była prawdziwa…

Według mnie piramidy w Gizie oraz Sfinks zostały zbudowane około 12 500 lat temu przez bogów z krwi i kości, które w zamierzchłych czasach stworzyły człowieka i zapoczątkowały cywilizację sumeryjską. Nazwa Ziemia (z ang. Earth) pochodzi od słowa Eridu, co znaczy „Dom daleko zbudowany”, gdyż te istoty (przypominające wyglądem człowieka, ale dysponujący bardzo zaawansowaną technologią) przybyły na naszą planetę z Gwiazdozbioru Oriona. Układ trzech piramid w Gizie dokładnie odpowiada układowi gwiazd w pasie Oriona.

Sumerowie nazywali tych bogów AN.UNNA.KI, co znaczy „Ci, którzy z niebios przybyli na Ziemię”. Nazwa Sumer była zapisywana jako KI.EN.GIR, czyli „Kraj bogów w rakietach”. Sumerowie budowali tym bogom świątynie i czcili ich. Pierwszy człowiek został stworzony jako genetyczna hybryda bogów z prymitywnymi hominidami i określany przez sumeryjskie teksty jako LU.LU, czyli „wymieszany”. Te istoty żyły bardzo długo, więc Sumerowie uważali je za nieśmiertelne.

Cała nasza geometria i system mierzenia czasu opiera się na sumeryjskim systemie sześćdziesiętnym. Jest on lepszy od używanego obecnie systemu dziesiętnego, gdyż sześćdziesiąt dzieli się przez dziesięć liczb naturalnych, a sto tylko przez siedem. Zodiak powstał poprzez podzielenie okręgu na niebie trwającego 25 920 lat na dwanaście domów zodiakalnych po 2160 lat. Jest on związany ze zjawiskiem precesji, czyli chybotania osi ziemskiej. Sprawia ona, że pory roku zaczynają się każdego roku coraz później i zachodzi bardzo powoli – jeden miesiąc na 2160 lat.

Aktualnie jesteśmy w erze ryb (czyli erze chrześcijaństwa, gdyż ryby są jej symbolem), a (w zależności od przyjętych założeń) Nowa Era (Era Wodnika) zacznie się albo w 2012 albo w 2024 roku (myślę, że ten rok jest właściwy). Co więcej wszystko wskazuje na to, że nadchodząca era (Wodnika) będzie ostatnią z 12-tu er i zakończy ona okres trwający aż 25 920 lat (12 razy 2160).

Sumerowie stworzyli współczesną geometrię i oparty na niej system mierzenia czasu, skośny żagiel i technikę pływania przy niesprzyjającym wietrze, pierwszy kalendarz (powstał w mieście Nippur i był bardzo skomplikowany), technikę wytopu metali i koło. Wiedzieli, że planety krążą wokół Słońca zanim zostały one „odkryte” przez współczesną naukę. Znali nawet ich nazwy.

Współcześni naukowcy nie uznają jednak teorii o bogach, którzy nauczyli wszystkiego Sumerów i podarowali im cywilizację. Uważają oni (naukowcy), że Sumerowie wymyślili swoich bogów jako odpowiedź na nieprzyjazne środowisko w jakim przyszło im żyć. 

Sumerowie sami podają rozwiązanie – „Wszystko co mamy, zostało nam ofiarowane przez bogów”. Znali oni kolejność w jakiej planety krążą wokół Słońca – jest to narysowane na tabliczkach sumeryjskich, które zostały odkopane na terenie, gdzie dawniej była starożytna Mezopotamia.

Ponadto Sumerowie wiedzieli, że życie powstało z pramaterii zrodzonej w wodzie – znali obowiązującą w naszych czasach teorię powstania życia!

Jednak mimo tego wszystkiego w podręcznikach, z tego co wiem, obowiązuje teoria, że Sumerowie wymyślili swoje bóstwa jako odpowiedź na nieprzyjazne środowisko, w jakim żyli oraz, że zaawansowana wiedza astronomiczna i matematyczna w ogóle nie została im przekazana przez PRAWDZIWE istoty z gwiazd.

Wracając do piramid i Sfinksa, to posąg lwa o ludzkiej twarzy powstał według mnie 12 500 lat temu i został zbudowany przez bogów. Cywilizacja egipska została zainspirowana (podobnie jak wszystkie inne) przez sumeryjską. Ciekawe, że w dniu wiosennej równonocy 12 500 lat temu stojąc przed łapami Sfinksa ukazywała się człowiekowi konstelacja Lwa.

Niegdyś twarz Sfinksa pomalowana była na czerwono, broda i brwi na czarno, a nemes czyli chusta na głowie w niebiesko-żółte pasy.

Wielka Piramida jest pięciokątem regularnym z jednym wyciętym fragmentem. Piątka jest uważana za świętą (magiczną) liczbę (budowa pentagramu oparta jest na pięciokącie), nie tylko w starożytnych krajach śródziemnomorskich.

Piramida jest ustawiona dokładnie według osi północ-południe. Odchylenie od strony północnej wynosi 2’28” na północny-zachód, a od strony południowej 1’57” na południowy-zachód. Jest to uważane przez niektórych za błąd (przypadek), lecz wziąwszy pod uwagę dryf kontynentów, możemy stwierdzić, że pomyłka ta praktycznie nie istnieje. Odległość piramidy od bieguna południowego równa jest odległości do środka Ziemi oraz odległości od bieguna do środka Ziemi. Konstrukcja ta, podobnie jak wiele innych megalitycznych budowli, stoi niemal dokładnie na trzydziestym równoleżniku. Południk przebiegający przez piramidę dzieli morza i kontynenty na dwie równe części. Wielka Piramida zlokalizowana jest w centrum (kontynentalnym) masy lądu stałego Ziemi. Jeżeli weźmiemy pod uwagę usytuowanie pozostałych piramid z kompleksu w Gizie, dostrzeżemy następujące matematyczne zbieżności. Wierzchołki trzech piramid tworzą Trójkąt Pitagorejski, którego stosunek boków wynosi 3:4:5. Trójkąt Pitagorejski występuje wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę południk przechodzący przez środek piramidy Cheopsa, równoleżnik przechodzący przez piramidę Mykerinosa oraz połączymy wierzchołki tych piramid linią prostą. Stosunek długości i objętości piramidy odpowiada stosunkowi promienia do powierzchni koła.

Kąt pochylenia ścian bocznych piramidy względem podłoża wynosi dokładnie 51 stopni 17 minut. Taka geometria sprawia, że raz w ciągu doby, wraz z ruchem obrotowym Ziemi, jedna ze ścian piramidy ustawia się niemal prostopadle do płaszczyzny ekliptyki, w której krążą wszystkie planety Układu Słonecznego. Płaszczyzna ta jest równoległa do linii łączącej Słońce z potężnym źródłem promieniowania, jakie odkryto w centrum naszej galaktyki. Podsumowując wszystkie fakty, raz na dobę ściana południowa piramidy całą swą powierzchnią zbiera promieniowanie płynące do nas z głębin wszechświata.

Ponadto jedynie przy takim kącie nachylenia Wielkiej Piramidy stosunek wysokości piramidy do obwodu podstawy jest taki sam jak promienia koła do jego obwodu – znaczy to, że w piramidzie została doskonale zakodowana liczba pi.

Oprócz tego według teorii Alana Alforda (autora „Bogów Nowego Tysiąclecia”) Wielka Piramida pobierała wodę z Nilu, potem była ona rozkładana na tlen i wodór, który to był spalany i w wyniku tej reakcji była wytwarzana ogromna energia. Istnieją starożytne teksty mówiące o ogromnych mocach Wielkiej Piramidy. Wrogie do siebie rasy bogów toczyły między sobą wojny. Niektóre z tych istot chroniły się w Wielkiej Piramidzie, gdzie jedzenie może leżeć miesiącami i nie psuje się. Według tych tekstów siła rażenia „wychodziła” z czegoś, co było usytuowane na samym szczycie piramidy.

Ponadto zdaniem Alforda w Galerii Wstępującej (w szczelinach) znajdowały się kryształy rezonansowe i dzięki nim oraz połączeniu ich z nadajnikiem fal bogowie będący w piramidzie mogli łączyć się z macierzystą planetą Nibiru i istotami tam się znajdującymi.

Oprócz tego Wielka Piramida pełniła funkcję latarni komunikacyjnej (z uwagi na swoją wysokość).

Dowodem na teorię o spalaniu wodoru w Komorze Króla jest fakt, że do dzisiaj ujście w niej jest osmolone, tak jakby coś się tam kiedyś paliło. Jeden z inżynierów badał otwór w tej komorze i doszedł do wniosku, że można go było zrobić tylko z użyciem lasera. Ponadto precyzja jest tak duża, że pracę musiał nadzorować nie człowiek, ale komputer. Potwierdza to tylko teorię, że Wielką Piramidę zbudowali bogowie ponad 12 500 lat temu.

Nawet dzisiaj przy użyciu całej współczesnej technologii zbudowanie tak ogromnej budowli ze skomplikowanym układem wewnętrznym (nie wszystko zostało jeszcze odkryte; najprawdopodobniej odkryto na dzisiaj mniej niż połowę z tego, co jest wewnątrz) było by niezwykle trudne i zajęło co najmniej 50 lat. Mimo wszystko mamy wierzyć, że zrobili to około 4500 lat temu starożytni Egipcjanie dla Cheopsa, czego nie potwierdzają żadne hieroglify w Wielkiej Piramidzie (przecież  gdyby to był grobowiec Cheopsa chciano by uwiecznić to w piramidzie), a jedynie, będący fałszerstwem Howarda Vyse’a, kartusz Chufu.

Czy wiecie, że… zaskakujące odpowiedzi na pytania, jakie stawia przed nami życie codzienne

(opracowano na podstawie książki Petera-Matthiasa Gaede i Jensa Rehlander’a „Kto pompuje powietrze do papryki? Zaskakujące odpowiedzi na pytania, jakie stawia przed nami życie codzienne)

Oto najciekawsze pytania i odpowiedzi na nie z powyższej książki.

Które zwierzę ma trzy serca?

Jedyne istoty żywe, których krew wprawiają w ruch jednocześnie trzy serca, to dziesięciornice o nazwie mątwa (sepia): serce centralne pompuje krew wprost do mózgu i ciała tego głowonoga, a dwa dodatkowe serca, umiejscowione przed skrzelami, dbają o odpowiednio szybki przepływ krwi przez te narządy oddechowe.

Zaopatrywane tak doskonale w tlen, współczesne mątwy mogą bez trudu funkcjonować jako łowcy, podczas gdy ich archaiczny krewniak, łodzik (Nautilus). pozostał padlinożercą. Siła trzech serc zapewnia mątwie nader spokojne tętno: około 40 uderzeń na minutę.

Który z żywych organizmów jest największy?

W sierpniu 2000 roku naukowcy poinformowali o spektakularnym odkryciu: w jednym z lasów w amerykańskim stanie Oregon natknęli się na ogromny grzyb, opieńkę wielką (Armillaria ostoyae). Ten olbrzym rozprzestrzenił się na przestrzeni około dziewięciu kilometrów kwadratowych; jest to teren, jaki zajęłoby 1200 boisk do piłki nożnej!

Kto wyobraża sobie teraz olbrzymią nogę grzyba z gigantyczną czapą, rzucającą cień na całą okolicę, jest w błędzie. Opieńka, podobnie jak wiele innych grzybów, żyje bowiem w większości pod powierzchnią ziemi. Jedynie w niewielkich miejscach spod ściółki leśnej wyglądają małe kapelusiki; są to owocniki. Zawierają one zarodniki, z których rozwijają się nowe grzyby.

Wiek tej matuzalemowej opieńki z Oregonu ocenia się na 2400 lat. Gdyby wydobyć na powierzchnię cały grzyb, razem ze wszystkimi podziemnymi odnogami, jego masa według szacunków naukowców wyniosłaby ponad 100 ton.

Kto właściwie nazwał skaczącego torbacza kangurem?

Nazwę „kangur” zwierzę to zawdzięcza nieporozumieniu językowemu. A było to podobno tak: kiedy pewien badacz z Europy po raz pierwszy ujrzał przed sobą australijskiego torbacza, zapytał tubylca, Aborygena, co za dziwaczne zwierzę. Tamten odparł w swoim języku: „kangaru”, co znaczy po prostu: „nie rozumiem cię”.

Kto nawozi rośliny w lesie deszczowym?

Brzmi to niewiarygodnie, ale takie są fakty: wiatry podzwrotnikowe po obu stronach równika (pasaty) gnają na zachód piach z Sahary, który wchłaniają potem gwałtowne burze nad lasami Amazonii. Z atmosfery wypłukują go natomiast ulewne deszcze. Te cząsteczki pyłu, bogate w materię organiczną, sole mineralne i pierwiastki śladowe, dostają się w ten sposób z Afryki do Ameryki Południowej w olbrzymich ilościach: ponad 500 milionów ton rocznie.

Obieg substancji odżywczych w tropikalnych lasach deszczowych ma wprawdzie charakter zamknięty, mimo to dochodzi do ubytków, które na tak olbrzymich terenach sumują się w znaczne ilości. Kompensuje je piasek z Sahary. Część naukowców przypuszcza, że rozrost południowoamerykańskich lasów deszczowych w ciągu minionych milionów lat zależał od tego, czy powierzchnia Sahary kurczyła się, czy powiększała wskutek zmian klimatycznych.

Jak mucha to robi, że potrafi zawisnąć na suficie pokoju głową w dół?

„Podchodząc do lądowania” na suficie, mucha wyciąga przednie odnóża nad głowę. Po dotknięciu nimi sufitu obraca odwłok tak, aby po wykonaniu częściowego salta pewną podporę znalazły wszystkie odnóża, czyli sześć. Na taki cyrkowy manewr pozwalają muchom lepkie, pokryte włoskami przylgi na nogach.

Ile wody znajduje się we wszechświecie?

Fizycy kosmiczni, którzy nie boją się widoku długiego szeregu zer, oszalowali ilość wody w kosmosie na dziesięć milionów miliardów masy Słońca. Gdyby całą tę ilość można było zgromadzić w jednym naczyniu, wystarczyłoby lekko je przechylić, aby napełnić oceany na Ziemi odpowiednią ilością, czyli ponad 1,4 miliarda kilometrów sześciennych wody.

Dlaczego wskazówki zegarów poruszają się w kierunku od lewej do prawej?

Ponieważ wynalazcy zegara skonstruowali go w taki sposób, aby wskazówki obracały się w tym samym kierunku co „wskazówka” zegara słonecznego na półkuli północnej.

Gdyby wynalazcy zegara żyli na półkuli południowej, gdzie cień zegarów słonecznych przesuwa się od prawej do lewej, dziś zapewne wskazówki wszystkich zegarów obracałyby się w tym właśnie kierunku.

Ta liczba jest doskonała – co więcej: jest to najwspanialsza ze wszystkich liczb doskonałych. Uwzględniali ją w swych poczynaniach Bóg, Mojżesz i Jezus. Ale nie o nią tutaj chodzi, lecz o następną w szyku, ściśle, jak się uważa, związaną z Księżycem.

Tą liczbą jest 28, gdyż Księżyc okrąża Ziemię w ciągu 28 dni. Jest ona następną po 6 liczbą doskonałą, to znaczy równą sumie wszystkich jej dodatnich dzielników: 28 = 1 + 2 +4 + 7+14 (6 = 1 + 2 +3). Liczbę 6 uznawano za najwspanialszą z doskonałych, ponieważ Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni, Mojżesz polecił uprawiać pole przez sześć lat i dopiero potem zostawić je przez rok odłogiem, a Jezus został ukrzyżowany w szóstej godzinie szóstego dnia tygodnia.

Dlaczego byki reagują na czerwone płachty toreadorów?

Barwa płachty nie ma dla byków znaczenia, są one bowiem ślepe na kolory, a więc nawet nie wiedzą, że płachta jest czerwona. Tym, co wywołuje furię zwierzęcia na arenie, jest zapewne samo wymachiwanie mu przed oczami kawałkiem materiału. Czerwień w tym wypadku stanowi sygnał raczej dla widzów, którzy mogą sobie kojarzyć ten kolor z krwią i niebezpieczeństwem.

Dlaczego Kościół katolicki przez stulecia potępiał widelec jako narzędzie diabła?

Dlatego, że pokarm będący darem bożym miał być spożywany wyłącznie palcami – danymi nam również przez Stwórcę. Dopiero w XVI wieku mieszczaństwo osiągnęło pozycję społeczną dość silną, aby móc się przeciwstawić dyktatowi Kościoła. Od tej pory widelec wszedł do powszechnego użytku.

Czy brzuchomówcy mówią brzuchem?

Nie. Tak jak u wszystkich ludzi, u brzuchomówców udział w mowie biorą struny głosowe. Osoby te próbują jednak ograniczyć do minimum ruchy warg, toteż unikają wymawiania głosek wargowych, na przykład „p” lub „m”. Podobnie jak śpiewacy, wykorzystują brzuch jako wzmacniacz siły dźwięku, dzięki czemu głos rozbrzmiewa donośniej.

Skąd się bierze znana cisza przed burzą?

Jednym z możliwych wyjaśnień jest występujący przed burzą spadek ciśnienia powietrza, co – podobnie jak na pokładzie samolotu – zmniejsza zdolność słyszenia. Cicho jest również wewnątrz trąby powietrznej, gdyż wiatr wiejący z ogromną prędkością porywa dźwięk.

Kto pompuje powietrze do papryki?

Pusta komora w papryce to zaprogramowany genetycznie element jej budowy. Owoc rozwija się w zalążni złożonej z wielu zrośniętych owocolistków zawierających zalążki. Początkowo tworzy się w nich parę pustych komór, ale cienkie ścianki między nimi nie dotrzymują kroku szybkiemu wzrostowi ścian zalążni i ulegają rozerwaniu. W ten sposób powstaje jedna duża komora wypełniona powietrzem.

W tkankach rośliny odbywają się dwa przeciwstawne procesy biochemiczne: po pierwsze, fotosynteza (asymilacja), podczas której roślina przyswaja dwutlenek węgla z powietrza, a w wyniku rozkładu wody wytwarza tlen, a po drugie, oddychanie, podczas którego spala się węgiel, zużywając tlen. Gazy, które powstają w obu tych procesach przemiany materii, przenikają przez ścianki papryki na zasadzie wymiany – a więc zarówno do wewnątrz przez pory (zwane szparkami), w błyszczącej skórce owocu, jak i na zewnątrz. Dzięki temu papryka sprawuje swoistą kontrolę nad ciśnieniem gazu wewnątrz swoich owoców, które można nazwać nadętymi jagodami, bo – podobnie jak pomidor, dynia czy ogórek – papryka nie jest strąkiem, lecz zalicza się do jagód.

Budda i kwiat

(opracowano na podstawie książki Henri Brunela „Budda i kwiat”)

„Trzeba opróżnić filiżankę, zanim się ją napełni” rzecze mistrz herbaty. Zebrane w tej książce baśnie i opowieści zen z Japonii. Chin, Indii i Tybetu kryją w sobie myśl znacznie starszą niż chrześcijaństwo. Henri Brunel przystosował ją do naszej wrażliwości, biorąc na siebie rolę pośrednika między Wschodem i Zachodem. Z tego zadania wywiązał się znakomicie. W książce „Budda i kwiat” czytelnik znajdzie zarówno odmienne spojrzenie na świat, jak i bezcenną przyjemność czytania, jaką daje tylko dobra literatura. Szczególnie wtedy, gdy barwne, pełne humoru i czułości opowieści Henri Brunela ilustrują proste szczęście płynące z doświadczania życia. Za pomocą paradoksu i zaskoczenia, której jest mistrzem, autor odkrywa przed nami cudowność ukrytą w codzienności. Czy opowiada o przygodach dwóch wędrownych mnichów, czy o miłości tybetańskiej księżniczki, prowadzi nas do świata pełnego świeżości, jak dzieciństwo.

Wybrane baśnie i opowieści z książki „Budda o kwiat”:

BUDDA I KWIAT (59):

Baśń indyjska

W owym czasie, w VI wieku przed naszą erą, Siddharta, zwany także Gautamą albo Siakjamunim, albo też Przebudzonym, Buddą, kończył osiemdziesiąt jeden lat. Od czasu, kiedy przemówił po raz pierwszy w parku Gazeli w Samath, nieopodal Benares, do tego dnia, kiedy usiadł pod drzewem figowym wiecznego powrotu, minęło sześć dziesiąt lat. Dzisiaj Budda jest stary.

„Późny wieku, oto jesteśmy – i nasz człowieczy krok, który wiedzie ku wyjściu. Plon zebrany, czas ziarno odwiać od plewy i oddać honor klepisku. (…) Wielki wieku, oto jesteśmy. Bierz miarę człowieczego serca!”, wspaniale pisze Saint-John Perse.

Ale Budda…

Niezliczone dni w kurzu i błocie dróg. Zimą, latem. Dni bez końca spędzone na nauczaniu, modlitwie, cierpliwym odpowiadaniu na pytania uczniów… bez końca, bez końca. Tej nocy Budda, przyjąwszy zwyczajną pozycję kwiatu lotosu, pod figowcem, drzewem wiecznego powrotu, nie mówi nic. Każdy w niezmierzonej ciżbie przeczuwa, że szykuje się coś podniosłego. Błogosławiony opuści swoją śmiertelną powłokę. Błogosławiony odchodzi od swoich.

Wtedy wstaje Ananda, ulubiony uczeń.

– Mistrzu – mówi – oto sześćdziesiąt lat przemawiasz do nas, prowadzisz nas, wytłumacz nam teraz sens swojej nauki, zdradź nam swoją tajemnicę!

Budda, siedząc w pozycji lotosu, pod tarczą księżyca, milczy. Pełna napięcia cisza przedłuża się. Pięć tysięcy osób wstrzymuje oddech. Budda niezwykle powolnym gestem zrywa kwiat, zwyczajny polny kwiatek. Ujmuje go delikatnie kciukiem i palcem wskazującym i wolno obraca. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. A wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety wydają z siebie westchnienie. Przebudzony, Budda, zamyka tym sposobem cykl swoich ponownych narodzin. Osiąga spokój wiecznego Atmy.

Anicca: niestałość, chwiejność. Wszystko rozmywa się, zamazuje, znika. Wszystkie kształty tracą ostrość, bledną niczym światło żarówek w blasku porannego słońca. Grać w grę życia, nie myląc ekranu z filmem, tego, co wieczne, z tym, co ulotne. Oto, co znaczy „żyć z wdziękiem”.

SZLACHETNY SAMURAJ (21):

Pięknego letniego dnia szlachetny samuraj, łatwy do rozpoznania z uwago na charakterystyczny kok wojownika, metalowe ochranicze na przedramionach, czteroczęściowy gorset i dwa tradycyjne miecze, wchodzi zdecydowanym, lecz spokojnym krokiem do wiejskiej oberży. Mamy wiek XIV, znajdujemy się w jednej z wiosek rozległej wyspy Honsiu. Chmura owadów brzęczy w przegrzanym powietrzu.

********************

Szlachetny samuraj siada, zamawia potrawę z ryżu. Rozpina górną część gorsetu, ostrożnie i z szacunkiem odkłada obydwa miecze. Prócz niego nie ma innych podróżnych. Je, harmonijjnym gestem, precyzyjnie podnosząc pałeczki do ust. W tym momencie dają się słyszeć hałaśliwe głosy. Trzech roninów, bezpańskich1 rycerzy-włóczęgów, bardziej przypominających wprawdzie bandytów z gościńców niż autentycznych samurajów, wkracza do sali. Grubiańsko przywołują oberżystów, żądają sake i poszturchując się, zajmują miejsca. Ich miecze błyszczą. Nagle jeden zauważa milczącego samuraja, który siedzi pochylony nad misą, i dwa wspaniałe, leżące obok niego miecze. Daje znak towarzyszom. Włóczędzy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i naradzają się po cichu. Samuraj jest sam i niczego nie podejrzewa. Oberżysta, który nie jest wojownikiem, nie liczy się. Ich jest trzech. Kładą dłonie na rękojeściach swych mieczy, gotowi w każdej chwili do skoku. W tym momencie szlachetny samuraj podnosi lekceważąco pałeczkę, którą trzyma w prawej ręce i gestem tnącym i czystym, szybkim jak błyskawica: „Ciach, ciach, ciach!”, zabija trzy muchy, które brzęczały mu koło uszu, po czym spokojnie wraca do jedzenia, nie podnosząc już głowy znad potrawy.

Trzej włóczędzy kładą trzy miedziaki na stole i w milczeniu opuszczają oberżę.

********************

Kiedy obdarzony mądrością adept zen wolny jest od pragnienia, próżności, strachu, kiedy jego „ja” uległo zatarciu, kiedy jest otwarty na nieskończoność Atmy wewnątrz siebie – wówczas może zwyciężyć bez miecza, bez szabli, bez walki.

1 Samurajowie składali przysięgę wierności panu feudalnemu, daymio. Po jego śmierci zaliczali się do klasy roninów, bezpańskich rycerzy, którzy często żyli w nędzy (przyp. tłum.).

CESARZ WYBIERA PIERWSZEGO MINISTRA (56):

Pewnego razu byłcesarz, który pragnął wybrać na Pierwszego Ministra najmądrzejszego, najbardziej roztropnego z poddanych. Po serii niełatwych prób ostało się w szrankach tylko trzech rywali:

– Oto ostatnia przeszkoda, końcowe wyzwanie – rzekł do nich cesarz. – Zostaniecie zamknięci w pomieszczeniu. Drzwi będą wyposażone w skomplikowany, masywny zamek. Pierwszy, który zdoła się wydostać, zostanie wybranym!

Dwóch kandydatów, którzy wielce byli uczeni, bez zwłoki zagłebiło się w trudne wyliczenia. Ustawiali w szeregi kolumny cyfr, kreślili zagmatwane szkice i niezrozumiałe schematy, Od czasu do czasu przerywali pracę, badali zamek z wyrazem głębokiego namysłu na twarzy i z ciężkim westchnieniem wracali do swych zadań.

Trzeci siedział na krześle i nie robił nic. Rozmyślał. Nagle wstał, podszedł do drzwi, przekręcił gałkę: drzwi ustąpiły, i wyszedł.

KSIĘŻNICZKA I ŻEBRAK (70):

Baśń tybetańska

Żyjemy na powierzchni istot i rzeczy. Bierzemy udział w pantomimie, odwracając głowę, aby nie widzieć śmierci, która krąży dokoła, która zaczaja się w cieniu. Nigdy w pełni bezpieczni mimo naszych zabawek dla dorosłych, naszych zajęć, przechodzący od daremnego oczekiwania na nietrwałe nasycenia, do błahych przyjemności.

Nadejdzie jednak taki dzień…

W tym nasza nadzieja: nasze małe życie roztopi się w wielkim Życiu. Wejdziemy do krainy Absolutu. Wykonamy niewyobrażalny skok. Odkryjemy, że jesteśmy nieśmiertelni. Zen pozwala nam konkretnie dotrzeć do tej wewnętrznej rzeczywistości. Pomaga nam odnaleźć „ukrytego Boga”, o którym mówią Ewangelie, odkryć w nas Nieskończoność. Zen we wszystkim dostrzega ukryte światło. I tak jest z pełną wdzięku księżniczką z tybetańskiej baśni, która dostrzegła miłość w twarzy czarnej od brudu, i z uroczym księciem w żebraczych łachmanach.

**************

Pewnego razu było w samym sercu Tybetu małe, maleńkie królestwo. Maciupeńkie. Król Ten-Sing miał żonę delikatną jak jedwab i trzy córki piękne jak dzień w rozkwicie. Księżniczki chodziły po kolei czerpać wodę ze srebrnego źródła położonego nieopodal pałacu.

Tego ranka Złoty Liść, najstarsza z księżniczek, przywdziała swą długą, tkaną ze złota suknię, założyła na czoło diamentową ozdobę, dźwignęła na ramię złoty dzban i wzięła do prawej dłoni złoty czerpak. Zbliżając się do źródła, dostrzegła żebraka całego w łachmanach, o twarzy czarnej i zabrudzonej, który leżał nad brzegiem wody. Księżniczka wykrzyknęła:

– Nędzarzu, jak śmiesz brukać swoją obecnością to święte źródło!

– O cudowna młoda dziewczyno, która błyszczysz jak złoto! Wspiąłem się na dziewięćdziesiąt dziewięć gór, szedłem długo w śniegu i chłodzie, i pod palącym słońcem pustyni, aby spotkać trzy najpiękniejsze na ziemi księżniczki. Czy to tu ich królestwo?

– Ty brudny wszarzu! A czy możesz zbierać gwiazdy na niebie? – odparła z ironią księżniczka. – Lepiej odejdź, zanim każę przegonić cię strażom mego ojca!

Żebrak odszedł, smutno zwieszając głowę.

Nazajutrz druga księżniczka, Nefrytowy Liść, przywdziała swą długą suknię z błękitnego jedwabiu, założyła turkusową kolię, dźwignęła na ramię dzban z niebieskiego nefrytu i przyczepiła do paska szmaragdowy czerpak. Tak przystrojona, poszła ona z kolei zaczerpnąć wody ze źródła. Spotkała żebraka leżącego na kryształowych schodach.

– Ooooch! – wykrzyknęła i zmarszczyła swój śliczny nosek w grymasie pogardy i obrzydzenia. – Co tutaj robi ten zarobaczony żebrak?!

– Litości! Promienna młoda dziewczyno, usłyszałem o królestwie Nawabodeng, gdzie żyją trzy księżniczki piękne jak dzień w rozkwicie. Przybyłem z mojego dalekiego kraju w nadziei na spotkanie z nimi. Pokonałem dziewięćdziesiąt dziewięć gór, przekroczyłem sto trzy potoki, cierpiałem głód i zimno…

– Jak śmiesz się do mnie odzywać, nędzny! – przerwała mu brutalnie nefrytowa księżniczka. – Czy możesz uszyć sobie ubranie w chmurach lub złowić księżyc w wodzie, aby uczynić zeń lustro? Odejdź, zanim każę wtrącić cię do lochu strażom mego ojca!

Nieszczęśnik odszedł ze spuszczoną głową.:

Trzeciego dnia najmłodsza księżniczka, Perłowy Liść, ubrała się, aby spełnić swą powinność przy źródle. Włożyła długą białą suknię i perłowy naszyjnik, dźwignęła na ramię dzban z ciemnozielonych muszli ślimaka i ujęła w dłoń czerpak wysadzany drobnymi muszelkami. Kiedy spostrzegła żebraka o czarnej twarzy, odzianego w łachmany, który leżał nieopodal srebrnego źródła, odezwała się cicho

– Młody człowieku biednie ubrany, jesteś chory czy pokonałeś jakiegoś potwora, a może jesteś ranny? Czy mogłabym ci pomóc?

Żebrak, słysząc te miłe słowa, poczuł jak świeża woda rozkosznie spływa na jego serce. Spojrzał na młodą dziewczynę. Była podobna do wróżki. Oczy błyszczały jej jak dwa diamenty, talia była giętka jak bambus, czarne włosy rozlewały się na ramionach niczym wody rzeki Jiqu na żyznych równinach, a jej twarz, o czystości białego kwiatu lotosu, zdradzała pełne dobroci serce.

– Szlachetna pani – rzekł – pochodzę z królestwa Sewacang. W młodości straciłem rodziców, a wyrocznia kazała mi wyruszyć na poszukiwanie królestwa, gdzie żyją trzy księżniczki tak piękne jak dzień w rozkwicie. Przeszedłem długą drogę, doznałem tysiąca niebezpieczeństw. Jestem zmęczony, mam zziębnięte stopy i nogi ciężkie jak kamień. Czy mógłbym w domu twego ojca znaleźć zajęcie jako służący albo stajenny?

Księżniczkę Perłowy Liść poruszyły pełne grzeczności słowa młodego człowieka. Wyjawiła mu, że jest jedną z trzech księżniczek i że wstawi się za nim u króla – swego ojca.

– Moja córko – powiedział król – mam już trzy tysiące dwustu stajennych, dlaczego pragniesz, bym zatrudnił brudnego i obdartego, nikomu nieznanego żebraka?

Młoda i łagodna księżniczka padła ojcu do stóp, trzy razy pokłoniła się czołem do samej ziemi, i tak go błagała:

– Ojcze uwielbiany, mam już piętnaście lat, nigdy cię o nic nie prosiłam, przyjmij, błagam, tego młodego człowieka bez dachu nad głową!

W tym momencie łagodnie wtrąciła się królowa Yiqicaixin, która miała naturę miękką niczym jedwab:

– Mój szlachetny mężu – rzekła – Perłowy Liść jest najbardziej posłuszną spośród naszych trzech córek, zgódź się na to, o co cię prosi, przez miłość do mnie.

Żebrak o czarnej twarzy został stajennym króla.

Czas płynął. Nowy stajenny wspaniale wywiązywał się ze swojego zadania. Udało mu się, grając na flecie, okiełznać czarnego ogiera, którego wszyscy się lękali. Pewnego dnia, gdy rozpętała się straszliwa burza, uratował w górach dzikie konie, które galopowały za nim równie posłusznie, co wody rzeki Yarlungzabo. Księżniczka Perłowy Liść często go odwiedzała. Przynosiła mu jęczmienne placki i pomagała parzyć herbatę. Zawiązała się między nimi głęboka przyjaźń.

Księżniczki Złoty Liść i Nefrytowy Liść zauważyły wybiegi ich siostry. Były oburzone:

– Przyjaźnić się ze stajennym o czarnej twarzy – jakaż to hańba dla naszej rodziny – mówiła Złoty Liść.

– Nasza siostra zawsze miała podły charakter, a to upodabnia ją do nędzarzy i sług – przytakiwała Nefrytowy Liść. – Chodźmy do ojca, niechże ukróci ten skandal!

Kiedy król Ten-Sing dowiedział się o złym prowadzeniu się najmłodszej z córek, wpadł w furię:

– Skoro kochasz żebraka o czarnej twarzy, zamknę cię razem z innymi niewolnikami! Wiedz, że pozwolę ci poślubić tego obdartusa, kiedy koniom wyrosną rogi, a kurom zęby!

– Ojcze – odrzekła zdecydowanie Perłowy Liść – od początku świata kaskady spływają z góry na dół, groszek wyrasta na strączkach, a pióra pawia są niebieskie, choć nikt ich nie barwił. Kocham żebraka, choć nikt nas z sobą nie związał.

A ponieważ król pozostawał niewzruszony, delikatna księżniczka zdjęła swą długą suknię z białego jedwabiu i niebieski jedwabny pasek i odpięła naszyjnik z pereł. Ubrała się w zniszczoną tunikę, opasała się rzemieniem ze skóry jaka i wzięła w dłonie kościany różaniec. Następnie dołączyła do niewolników w budynkach gospodarczych pałacu.

Królowa Yiqicaixin, miękka jak jedwab, nie mogła sprzeciwić się postanowieniom męża. Ale jej serce potajemnie krwawiło. Pewnego wieczoru udała się po kryjomu do stajni. Przyniosła ze sobą szkatułkę z kosztownościami, którą podarowała młodej parze.

– Moje dzieci – rzekła – mogę wam tylko podarować ten ubogi srebrny pierścień i naszyjnik z drobnych perełek. Weźcie je.

I odwracając się do żebraka o czarnej twarzy, dodała:

– Zabierz moją córkę do swojego kraju, pobierzcie się, bądźcie razem niczym masło i herbata. Błogosławię wam.

Żebrak upadł królowej do stóp, przyrzekł czuwać nad księżniczką Perłowym Liściem. Jeszcze tej samej nocy kochankowie ruszyli w drogę.

Wędrowali trzydzieści dni i trzydzieści nocy, śpiąc w jaskiniach, prosząc o odrobinę pożywienia przy drogach. W końcu dotarli do królestwa Sewacang. Perłowy Liść, nieprzywykła do takich trudów, była wyczerpana. Wtedy żebrak o czarnej twarzy powiedział:

– Moja ukochana, udam się wybadać sytuację i oznajmić o naszym przybyciu mojej siostrze, a ty podążysz drogą, którą wskazałem ci kijem.

– O, mój ukochany – rzekła księżniczka – prócz ciebie nie mam nikogo na tym świecie, nie opuszczaj mnie!

– Jesteś mi droższa od moich oczu, od złota ważącego tyle co moje ciało, zaufaj mi i podążaj drogą, którą narysowałem ci tu kijem.

Perłowy Liść sama ruszyła w dalszą drogę. Pytała wieśniaków, pasterzy:

– Czy nie widzieliście żebraka o czarnej twarzy, z kijem w ręce?

Każdy odpowiadał jej miło i grzecznie, a pewien starzec poczęstował ją winem z czarki o srebrzonych brzegach i rzekł:

– Spój, tam w dolinie, gdzie płynie rzeka Jiqu, leży nasza stolica, a na horyzoncie pałac królewski! Nasz książę, który podróżował przez trzy ostatnie lata, właśnie powrócił, i w całym kraju nastało radosne święto!

– Czy w tym kierunku udał się żebrak o czarnej twarzy?

– Tak – odpowiedział starzec. – Przechodził tędy wczoraj wieczorem.

Królewski pałac w Sewacang stał w całej swojej okazałości pomiędzy górami a rzeką. Od szczytu dachów aż do podnóża murów migotał złotem i drogimi kamieniami. W pobliżu świętowały krowy, barany i konie. Nawet. Nawet niebieskie pawie, drozdy i kukułki śpiewały i tańczyły z radości. Księżniczka nie mogła się temu nadziwić.

– Nasz sławny książę powrócił! I całe królestwo ogarnęła radość! – powiedzieli jej mijani ludzie.

Księżniczka, podążając wciąż drogą wskazaną kijem, dotarła do wrót pałacu. Zapukała.

– Czego tu szukasz? – zapytały straże.

– Żebraka o czarnej twarzy, gdyż to tutaj zaprowadziła mnie droga wskazana kijem.

– Wejdź, księżniczko Perłowy Liściu – odpowiedzieli straży, skłaniając się.

Nieśmiała księżniczka, zaskoczona takim przyjęciem, weszła na pałacowy dziedziniec.

Oczekiwało na nią ośmiu służących odzianych w stroje z białego lnu, którzy poprowadzili ją przez długie korytarze aż do rozświetlonej sali; spostrzegła tam kobietę o wyjątkowej urodzie.

– Jestem księżniczką Guisangwangumu, która włada tym królestwem, witam cię, moja droga siostro Perłowy Liściu, a oto mój brat, książę Gangsondundan.

Perłowy Liść aż krzyknęła. Pod uniesionym kirem, jej oczom ukazał się żebrak o czarnej twarzy. Postąpił kilka kroków, trzykrotnie obmył twarz w srebrnej miednicy wypełnionej mlekiem. Wtedy jego oblicze rozbłysło niczym wschodzące słońce. Był tak piękny, tak wspaniały, że księżniczka Perłowy Liść zamarła ze zdumienia, zachwytu i miłości.

Potem wzięli ślub, mieli dużo dzieci i żyli długo i szczęśliwie.

GOBUKI I SMOK (9)

Wszystkie kraje, wszystkie kultury opowiadają, każda na swój sposób, tę samą historię o bohaterze i smoku. To mityczna walka Dobra ze Złem, młodość i odwaga pokonujące straszliwe monstrum, Sprawiedliwość zwyciężająca Potwora. Teraz z kolei zen podejmuje ten wiekowy temat. Ujmuje go jednak inaczej.

*****************

Pewnego razu był sobie młodzieniec biedny, lecz dobrze zbudowany, który słynął z brawury. W tamtych czasach żyło w górach coś w rodzaju smoka, potwór, który zatrzymywał na drodze zdjętych trwogą podróżnych. Wieczorem wieśniacy opowiadali o jego przerażających postępkach. Nikt nie wiedział, jak potwór wygląda, jako że nikt nie wrócił z gór żywy. Gobuki oświadczył, że pójdzie na spotkanie z bestią. Usiłowano mu to wyperswadować, dziewczyna, która go kochała, płakała, zarzucając mu ręce na szyję, jednak nic nie osłabiło jego determinacji ani odwagi. Najbardziej roztropni wieśniacy dostarczyli mu broń: kij i widły. Władca tej krainy dorzucił włocznię i miecz, a pewien żołnierz – ciężką pikę. Tak wyekwipowany Gobuki ruszył sam w góry. Szedł przez trzy dni, w końcu rankiem czwartego dnia zjawił się sam przed wejściem do pieczary, w której żył potwór. Ten wkrótce wyszedł, złorzecząc i ziejąc ogniem. Wyglądał straszliwie. Ale Gobuki stał przed nim śmiało i nie cofnął się ani o krok.

Trwali tak przez kilka chwil, przyglądając się sobie. Czas jakby uległ zawieszeniu, w oczekiwaniu na tragedię. W końcu potwór zawołał:

– Dlaczego nie uciekasz jak inni?

– Nie boję się ciebie – odparł Gobuki.

– Zaraz cię pożrę! – ryknęło monstrum.

– Jak chcesz; zobacz, składam tu na ziemi broń: kij, widły, włócznię, miecz i ciężką pikę żołnierza, Wiem, że mnie nie tkniesz.

– Ale właściwie dlaczego się mnie nie przeraziłeś? – zapytał zdumiony potwór.

– Ja jestem Atma, jestem Rzeczywistością Uniwersalną, jestem tym. Jeśli mnie pożresz, to znaczy, że jesteś szalony, gdyż pożresz samego siebie. Stanowimy jedno. Ale proszę bardzo, jeśli chcesz to zrobić, jestem do twojej dyspozycji.

Oszołomiony potwór zagrzmiał:

– Nie rozumiem nic z tego, co mówisz, ale z tobą wszystko staje się zbyt skomplikowane. Inni uciekają, krzycząc ze strachu, ja ich ścigam, zabijam, pożeram. Wszystko jest proste. A tutaj nie wiem już nawet, co miałbym robić. Dlatego wolę się powstrzymać, myślę, że mój żołądek nie wytrzymałby kogoś takiego jak ty. Proszę cię, zabierz broń i odejdź stąd!

I wycofał się, odrażający i strapiony, z powrotem do swej pieczary.

BYK I STO WOZÓW Z KAMIENIAMI

Baśń indyjska

Legena głosi, że Sakjamuni, Budda, w jednym z poprzednich wcieleń przybrał postać niedużego cielaka. Traktowany miło i z uczuciem przez swego pana, szlachetnego bramina, byczek wyrósł na silnego, łagodnego byka. Pragnął wynagrodzić świętego człowieka i objawił mu się we śnie.

– Panie – rzekł z szacunkiem – zaproponuj zakład swojemu sąsiadowi, bogatemu kupcowi. Zapewnij go, że byłbym w stanie pociągnąć sto wozów wypełnionych kamieniami. Załóż się z nim o tysiąc sztuk złota!

Szlachetny bramin wierzyłw sny. Odnalazł bogatego kupca i przedstawił mu zakład. Sąsiad uznał, że święty człowiek jest albo prostakiem, albo szaleńcem. Był jednak chciwy i pozbawiony skrupułów, więc zgodził się, drwiąc skrycie z naiwności poczciwca.

Wybranego dnia bramin kazał wypełnić sto wozów kamieniami. Zaprzągł byka i chwycił za wodze. Był niespokojny. Zaangażował w ten zakład cały swój majątek; krzyknął teraz:

– Ciągnij, ciągnij, nawet gdybyś miał umrzeć z wysiłku, postawiłem tysiąc sztuk złota, a nie jestem bogaty! Ciągnij! – ryczał i okrutnie smagał zwierzę batem.

Byk napinał mięśnie swoich mocnych barków, ale wydawał się przykuty do ziemi, a wozy nie drgnęły.

– Przeklęty eunuchu! Każę poderżnąć ci gardło i rzucę twoje ścierwo sępom na pożarcie!

Nic to nei pomogło. Sto wozów nie poruszyło się ani o cal. Bramin przegrał zakład. Dał tysiąc sztuk złota kupcowi, który otwarcie z niego szydził. Zrujnowany i pełen wstydu, wszedł do domu i usnął, pogrążony w smutku.

Jeszcze tej nocy byk przyśnił mu się na nowo. I tak przemówił:

– Łagodność, dobroć i miłe słowo są skuteczniejsze niż wyzwiska i razy. Odwołaj się do współczucia, które masz w głębi serca, a wygrasz zakład. Rzuć jeszcze raz wyzwanie i tym razem zapropozuj twojemu sąsiadowi dwa tysiące sztuk złota!

Przebudziwszy się nazajutrz, bramin przypomniał sobie sen. „Z pewnością się ośmieszęm myślał, ale jestem zrujnowany i nie mam już  nic do stracenia.Zresztą, czemu nie spróbować tego zakładu…”. Kupiec wysłuchał go, nie wierząc własnym uszom. „Ten święty człowiek naprawdę jest wyjątkowo głupi, pomyślał, ale tym gorzej dla niego! Dwa tysiące sztuk złota nigdy nie chodzą piechotą!”

I przyjął zakład.

Umówionego dnia załadowano sto wozów ciężkimi kamieniami. Kupiec sprawdził skrupulatnie, czy wszystkie są pełne po brzegi. Byk wyraźnie był wdobrej formie. Wokół szyi miał girlandę z kwiatów, a z samego rana nakarmiono go wonnym ryżem. Kiedy dano sygnał do startu, bramin szepnął mu do ucha:

– Byku, mój przyjacielu, mój drogi Nida-Vasalam zawsze dobrze cię traktowałem od szczęśliwego dnia twoich narodzin. Karmiłem cię dobrą kaszą, pielęgnowałem, chroniłem, podczas gdy ty byłeś tylko małym cielaczkiem na chwiejnych nogach. To dlatego, że mam dla ciebie wiele przywiązania, moje serce pełne jest współczucia i miłośc dla twoich braci…

To powiedziawszy, bramin wdrapał się na pierwszy wóz, lekko klasnął językiem, a byk tytanicznym wysiłkiem… ruszył z miejsca sto wozów i pociągnał je na odległość dwunastu metrów.

************************

Współczucie, życzliwa miłość, otwarcie na bolączki drugiego, to najpiękniejsze ze wszystkich cnót. Mają „charakter magiczny”, jak twierdzi dalajlama. Niemowlę, któremu nazbyt brakuje „mleka czułości ludzkiej”, umiera od tego. Żadna nauka nie przynosi owoców bez zrozumienia, cierpliwości, uczucia. Także umierający potrzebuje. by potrzymano go za rękę. Jesteśmy zwierzętami społecznymi, zależymy jedni od drugich, potrzebujemy ich życzliwości, przyjaźni. Kiedy spacerując po moim miasteczku, napotkam wrogie albo obojętne oblicze, ciemna chmura przesłania mi dzień. Uśmiecham się do wszystkich, wszystkim oferuję moją cichą miłość, nawet tym, którzy odwracają się do mnie plecami. Współczucie jest bowiem cnotą, która wywołuje oddźwięk. Dobro, które czyni drugiemu, zwraca się nam stokrotnie. Współczucie, mówi zen, to skrót do szczęścia. Ale raczej posłuchajcie tej historii…

Ratujmy Naszą Planetę cz.2

ZANIECZYSZCZENIE POWIETRZA

Wstęp

Ziemia otoczona jest atmosferą (zwaną też powietrzem), czyli niewidzialną powłoką gazów. Gazy te są wchłaniane i użytkowane przez rośliny i zwierzęta. Atmosfera co prawda przepuszcza ciepło Słońca, ale zatrzymuje niebezpieczne frakcje jego promieniowania. Żadne życie nie może się obejść bez powietrza.

Zanieczyszczenia, wynikające z działalności człowieka, zagrażają temu źródłu wszelkiego życia. Do atmosfery wydzielane są spaliny samochodowe i gazy przemysłowe, co z wolna zamienia miasta w miejsca niezdatne do życia. W Mexico City powietrze jest tak zanieczyszczone, że tlen sprzedaje się tam na ulicach. Istnieje wiele miejsc na Ziemi, gdzie nawet deszcz nie oparł się zanieczyszczeniom.

Setki substancji zanieczyszczają powietrze, a niektóre z nich mogą poważnie zagrozić zdrowiu. Skutkiem zakłócenia równowagi gazowej w atmosferze mogą być zmiany temperatur na całym świecie i utrata ochronnej funkcji gazów atmosferycznych.

W większej części uprzemysłowionego świata powietrze jest dziś czystsze niż 50 lat temu. Stało się tak dzięki wynalezieniu metod, pozwalających zmniejszyć ilość zanieczyszczeń uwalnianych do atmosfery. Naukowcy kontynuują badania, poszukując dalszych rozwiązań, takich jak np. wyprodukowanie samochodu wydzielającego mniej spalin. Musimy popierać te działania, by zapobiec dalszym szkodom spowodowanym przez postępujące zanieczyszczenie powietrza.

Powietrze wokół nas

Powietrze to mieszanina gazów – głównie azot (78 procent) i tlen (21 procent). Dwutlenek węgla i ozon, czyli inne niezbędne do życia gazy, stanowią zaledwie 1 procent składu atmosfery. Ozon (bladoniebieski gaz, trujący przy bezpośrednim wdychaniu) wysoko w atmosferze tworzy tarczę, skutecznie osłaniającą Ziemię przed szkodliwym promieniowaniem Słońca.

Atmosfera wpływa na wszystko, co dzieje się na Ziemi, nawet na życie w oceanach. Odgrywa ważną rolę nawet w utrzymywaniu w oceanach odpowiedniej ilości wody. Powietrze zawiera bowiem parę wodną, która spada na Ziemię w postaci deszczu i śniegu, zasilając oceany. Część wody morskiej paruje, wracając w ten sposób do obiegu.

Zanieczyszczanie powietrza

Kiedy jakaś substancja dostaje się do środowiska w ilości wystarczającej, by spowodować szkody, nazywamy ją czynnikiem zanieczyszczającym.

Człowiek wytwarza o wiele więcej zanieczyszczeń niż natura może zneutralizować. Wulkany wytwarzają co prawda ten sam dwutlenek siarki, co elektrownie węglowe, lecz wulkany rzadko wybuchają, a poza tym rozsiane są na dużej powierzchni, podczas gdy elektrownie bez ustanku emitują gazy.

Drugi problem jest takim, że wynaleziono substancje, dotychczas w naturze nie występujące. Są szczególnie szkodliwe, gdyż nie istnieją żadne naturalne mechanizmy ich rozkładu.

Spalanie paliw kopalnych

Energia zapewnia nam światło i ciepło, porusza samochody i pociągi, gotuje nasze jedzenie i zasila różne urządzenia. Głównym sposobem jej wytwarzania jest spalanie węgla, ropy i gazu. Bogactwa te, zwane paliwami kopalnymi, powstały ze szczątków prehistorycznych roślin i zwierząt, uwięzionych w ziemi przed milionami lat.

Spalanie paliw kopalnych powoduje zanieczyszczenie powietrza, gdyż zawierają one dwutlenek węgla, przyswojony przez żyjące niegdyś rośliny oraz zwierzęta. Gaz ten zostaje uwolniony w procesie spalania i choć nie jest szkodliwy dla człowieka, pochłania znajdujące się w atmosferze ciepło. Na całym świecie spala się rocznie biliony ton paliw kopalnych, a uwolniony w ten sposób dwutlenek węgla może spowodować niekorzystne zmiany klimatyczne.

W procesie spalania paliw powstają też inne szkodliwe gazy, takie jak wywołujące kwaśne deszcze dwutlenek siarki i tlenki azotu. Ponad 85 procent tych gazów pochodzi właśnie ze spalania paliw kopalnych.

Zadymione miasta

Smog (smoky fog – dymna mgła), stanowiący plagę wielu miast, od Bombaju, po Benxi w Chinach, to mieszanka zanieczyszczonego powietrza, składająca się z tlenków siarki i tlenków azotu, tlenku węgla i innych gazów, wytwarzanych przez fabryki, samochody i elektrownie. Każdy z tych gazów może powodować łzawienie, problemy z oddychaniem, a nawet powstawanie nowotworów.

Są dwa rodzaje smogów. Pierwsze, zwany redukującym, jest rezultatem używania wielu domowych palenisk. Dym z kominów, w połączeniu z zanieczyszczeniami przemysłowymi, tworzy smog, zwłaszcza w czasie chłodnej pogody. Drugi typ smogu, zwany fotochemicznym, powodowany jest głównie przez spaliny samochodowe.

550 milionów pojazdów na świecie stanowi główne źródło gazów tworzących smog. W Atenach skażenie powietrza spalinami stało się tak groźne, że trzeba było zakazać samochodom wjazdu do centrum miasta.

Zatruty krajobraz

Kwaśny deszcz powstaje, gdy uwolnione w wyniku spalania paliw kopalnych czy drzewa tlenki siarki i azotu reagują z wodą z powietrza. Chmury mogą przenosić kwaśny deszcz daleko od miejsca powstania, zanim spadnie on na ziemię.

W Niemczech i Holandii kwaśne deszcze zniszczyły już połowę tamtejszych lasów. Kraje skandynawskie skażone są gazami pochodzącymi znad Wielkiej Brytanii. Kwaśne deszcze zabiły ryby w 80 procentach tamtejszych jezior.

Kwaśny deszcz wpływa też na ludzkie zdrowie. Ludzie mieszkający w okolicy, gdzie często spada taki deszcz, wdychają zbyt wiele niebezpiecznych substancji, co prowadzi do chorób płuc.

Dziura ozonowa

Życie na Ziemi jest uzależnione od warstwy ozonu znajdującej się wysoko w atmosferze. Ozon absorbuje niebezpieczne promieniowanie ultrafioletowe Słońca, które mogłoby poważnie zagrozić żywym organizmom, gdyby dotarło do powierzchni Ziemi.

W roku 1985 naukowcy odkryli, że ilość ozonu nad Antarktyda uległa znacznemu zmniejszeniu. Odkryto także, że uwalnianie do atmosfery pewnego rodzaju zanieczyszczeń, zwłaszcza substancji chemicznych, zwanych freonami, jest przyczyną owej „dziury: ozonowej. Freony to gazy, za pomocą których utrzymuje się niską temperaturę w lodówkach i klimatyzatorach, używa się ich także do produkcji niektórych aerozoli i pianki uretanowej. Unosząc się w atmosferze, freony napotykają promienie słoneczne, pod wpływem których uwalnia się z nich zabójczy dla ozonu chlor. Dziura ozonowa stale się powiększa. Ustalono, iż 1 – procentowy ubytek ozonu powoduje 2 – procentowy wzrost zachorowań na raka skóry, który już dziś stanowi przyczynę 100 000 zgonów rocznie. Promieniowanie ultrafioletowe szkodzi też roślinom, wpływając na zmniejszenie się liści i ogólne karłowacenie. Na nieszczęście ozon, który tyle szkód czyni na poziomie gruntu, nie może się wznieść, by wspomóc warstwę ozonową.

Globalne ocieplenie

Atmosfera umożliwia przetrwanie na Ziemi życia, gdyż utrzymuje przy jej powierzchni odpowiednią temperaturę. Promienie słoneczne przechodzą przez nią, ogrzewając Ziemię, a potem pewne gazy, takie jak dwutlenek węgla czy para wodna, zatrzymują ciepło oddawane przez powierzchnię Ziemi. Nazywa się to efektem cieplarnianym, gdyż gazy te działają na podobnej zasadzie, co szło w cieplarni. Bez nich na naszej planecie byłoby o około 30 stopni chłodniej.

Wypalanie lasów uwalnia do atmosfery jedną trzecią całego dwutlenku węgla wyprodukowanego przez człowieka. Drzewa, płonąc, wydzielają dwutlenek węgla. Prastare tropikalne lasy deszczowe pochłaniały dwutlenek węgla od milionów lat. Dziś są one masowo karczowane, by pozyskać grunty pod uprawę i hodowlę bydła. Wypala się tak wielkie ich obszary, że powstający przy tym dym widoczny jest nawet z kosmosu.

Oczyszczanie powietrza

Poczyniono pewne kroki w celu oczyszczenia powietrza. Wiele państw zażądało, by elektrownie wyposażono w instalacje odsiarczania spali, usuwające z wydostających się na zewnątrz gazów dwutlenek siarki.

W samochodach można zainstalować specjalne katalizatory, zmniejszające zawartość w spalinach tlenków ołowiu i innych zanieczyszczeń. W USA i w krajach Unii Europejskiej katalizatory takie instaluje się we wszystkich nowych samochodach.

W roku 1989 rządy 81 krajów zgodziły się na stopniowe ograniczanie użycia freonów, by chronić warstwę ozonową. W 1992 roku podjęto także międzynarodowe rozmowy na temat ograniczenia emisji dwutlenku węgla.

Jednak biednych regionów, takich jak niektóre kraje Azji i Afryki, nie stać na kontrolowanie zanieczyszczeń. Czasami nawet bogatsze państwa niechętnie wprowadzają kosztowne, choć korzystne dla środowiska technologie. Dlatego wiele jest jeszcze w tej dziedzinie do zrobienia.

Najważniejszym zadaniem, pozwalającym na efektywne oczyszczenie powietrza, jest zmniejszenie naszej zależności od paliw kopalnych w pozyskiwaniu energii. W Islandii całe ciepło, potrzebne mieszkańcom, produkują elektrownie geotermalne. Wykorzystują one gorące skały, znajdujące się pod powierzchnią Ziemi. W ten sposób unika się produkowania dwutlenku węgla.

Lepsza przyszłość?

Elektryczność powinna być wytwarzana w sposób, który powoduje jak najmniejsze zanieczyszczenie powietrza. Można to osiągnąć, wykorzystując siłę pływów fal, wiatru oraz ciepło Słońca. Jednak większość tych metod można zastosować tylko w określonych miejscach, więc by w pełni wykorzystać potrzeby danego regionu i jego możliwości, potrzebne będzie opracowanie kombinacji różnych form pozyskiwania energii.

Są nawet sposoby, by wykorzystać w tym celu ewentualne zanieczyszczenia powietrza. Metan, który powstaje w procesie gnicia szczątków roślinnych, jest gazem cieplarnianym. W niektórych miejscach Europy i USA (także w Polsce) opracowane już zostały pionierskie metody gromadzenia tego unoszącego się nad śmietniskami gazu, z następnie spalania go w celu pozyskania energii.

Kalifornijskie farmy wiatraków łącznie produkują 90% światowej energii pozyskiwanej tą drogą. Kalifornia ma nadzieję rozwinąć produkcję uzyskiwanej dzięki wiatrom energii. Także w Holandii planuje się budowę wielkiej elektrowni, wykorzystującej energię wiatru.

ZAGROŻENIA ŚRODOWISKA

Na całym świecie ludzie zmieniają oblicze Ziemi. Dzikie tereny karczuje się, by pozyskać miejsce pod uprawę, budowę dróg i rozwój miast. Nasze fabryki, samochody i elektrownie zatruwają środowisko, zanieczyszczając je gazami i toksycznymi odpadami.

Żywe istoty przez miliony lat przystosowywały się do przetrwania w określonym środowisku. Kiedy środowiska ulegają zniszczeniu, przyroda nie zawsze jest w stanie zaadaptować się do nowych warunków i w rezultacie działalności człowieka dziesiątkom tysięcy gatunków roślin i zwierząt zagraża wyginięcie.

Niszczenie środowisk może okazać się zgubne także dla ludzi. I tak np. w wyniku karczowania lasów na wyżynach Etiopii tony gleby zostały spłukane, co doprowadziło do nieurodzaju i klęski głodu wśród ludności. Należy pomyśleć także o przyszłości; rośliny oraz zwierzęta to podstawowe źródła żywności i lekarstw. Jeśli dopuścimy do wyginięcia następnych gatunków, być może nigdy się nawet nie dowiemy, jaką wartość mogłyby dla nas przedstawiać.

Środowiska niszczone są wszędzie na olbrzymią skalę. Karczuje się coraz więcej puszcz i lasów, osusza bagna, niszczy obszary trawiaste. Na całym świecie zagrożone są rafy koralowe, zwane lasami tropikalnymi oceanu ze względu na obfitość występującej tam flory i fauny. Musimy natychmiast powstrzymać postępującą zagładę środowisk, tak, by pozostały one dla nas cennym źródłem przyrodniczych zasobów także w przyszłości. 

Eksplozja demograficzna

Liczba ludności świata szybko rośnie. Dzieci są przyszłością świata, lecz nadmierne przeludnienie może doprowadzić do zniszczenia środowisk, gdyż coraz to większe obszary wykorzystuje się, by zapewnić ludziom żywność, surowce i miejsce do życia.

Nowoczesne rolnictwo produkuje dziś dosyć żywności, by nakarmić świat, lecz jeśli liczba ludności będzie dalej rosła, wkrótce jego możliwości mogą okazać się niewystarczające.

Szkody wyrządzane środowiskom

Zwiększająca się populacja potrzebuje więcej domów i przemysłu, zaś potrzeby żywnościowe wymagają zagospodarowywania coraz to większej liczby hektarów pod uprawę. Wynajdywanie ziemi w celu zaspokojenia tych potrzeb często wiąże się z zastąpieniem dzikich środowisk przez obszary zagospodarowane przez człowieka. Ziemie uprawne zajmują już 15 milionów kilometrów kwadratowych powierzchni lądowej świata. Tym samym wszystkie stosunkowo łatwo dostępne obszary zostały już zajęte, jako że olbrzymi procent powierzchni Ziemi zajmują przecież lody, góry i pustynie. Zanieczyszczono wiele uprawianej obecnie ziemi, gdyż rolnicy za wszelką cenę starali się uzyskać jak największe zbiory.

Wiele innych rodzajów ludzkiej aktywności także powoduje zniszczenie powierzchni Ziemi. Drogi, przemysł, kopalnie i tamy wymagają miejsca, a ich budowa powoduje często, że jakieś środowiska znikają lub ulegają zniszczeniu.

Nadmierna eksploatacja

Nadmierna eksploatacja oznacza użytkowanie żywych zasobów przyrody aż do ich całkowitego wyczerpania lub zniszczenia, wykluczającego dalsze ich wykorzystywanie. Zagraża ona środowiskom całego świata. Jeżeli nadmiernie eksploatujemy jakieś żywe zasoby, tracą one naturalną zdolność do samoodnowy, stając się dla nas bezużyteczne w przyszłości.

Jeśli na danym terenie pasie się naraz zbyt wiele zwierząt, trawa nie może odrastać na tyle szybko, by dotrzymać im kroku. A kiedy roślinność przestaje pokrywać glebę, może ona zostać zwiana lub zmyta. A wtedy na pewno nie wyrosną tam już żadne rośliny, co oznacza, że zarówno dzikie zwierzęta, jak bydło pozostaną bez paszy, tracąc swoje środowisko.

Oceany także eksploatowane są zbyt intensywnie. A tymczasem są one przecież dla nas istotnym źródłem żywności. Jednak w ostatnich latach odławia się coraz więcej ryb i to za pomocą urządzeń takich, jak sieci dryfujące (pławnice), które ciągną się kilometrami. Powoduje to poważne zmniejszenie niektórych gatunków ryb. A ponieważ każde żyjące w danym środowisku zwierzę pełni w nim jakąś ważną rolę, wyginięcie jednego gatunku może spowodować zagładę całego systemu.

Produkcja żywności może uszkadzać glebę. Uprawa roli wyczerpuje zapasy substancji odżywczych, zawarte w glebie, a niezbędne roślinom, by mogły rosnąć. Gleba wysycha i jest wywiewana przez wiatr. Stany Zjednoczone tracą w ten sposób co roku ilość ziemi wystarczającą, by zapełnić pociąg o długości 20 obwodów Ziemi. Lasy wycina się, by pozyskać drewno. Jeżeli w górach wycina się więcej drzew niż może w tym czasie odrosnąć, deszcz bez przeszkód zmywać ziemię z nagich stoków, przyczyniając się do powstania osuwisk i powodzi.

Tereny podmokłe

Tereny podmokłe to słone bagna i zarośla mangrowe, położone wzdłuż wybrzeży, a także słodkowodne mokradła i bagna, znajdujące się wzdłuż rzek i jezior oraz wszędzie tam, gdzie ląd jest regularnie zalewany. Są domem dla tysięcy gatunków. Dwie trzecie gatunków zjadanych przez nas ryb morskich uzależnionych jest od przybrzeżnych mokradeł na którymś etapie swego rozwoju. Moczary zapobiegają powodziom, ponieważ przyjmują wodę z rzek, a ich korzenie filtrują ją, wychwytując zanieczyszczenia. I tak np. na Węgrzech ścieki oczyszcza się, przepuszczając wodę przez porośnięte roślinnością bagniska.

Wszędzie na świecie tereny podmokłe są zagrożone. W Afryce wybudowanie zaplanowanych na najbliższą przyszłość systemów nawadniających i zrealizowanie innych projektów, takich jak zapory, zniszczy bogate życie terenów podmokłych.

Lasy

Uczestnicząc w obiegu wody, lasy pomagają w regulowaniu klimatu. Zapobiegają także erozji gleby, gdyż korzenie wchłaniają wodę, a liście powstrzymują intensywność opadów. Lasy są domem wielu ptaków, ssaków, owadów i roślin. Sosny rosnące w Górach Skalistych to najstarsze drzewa świata. Niektóre z nich były młodymi drzewkami już 4500 lat temu.

Lasy od zawsze zaopatrywały nas w drewno i materiały budowlane. Dostarczają nam także owoców i surowców do wyrobu lekarstw. Około jednej czwartej najważniejszych lekarstw świata produkuje się z roślin rosnących rosnących w lasach tropikalnych. Tysiąc lat temu lasy pokrywały połowę ziemskich lądów, dziś jest to zaledwie jedna piąta (stan na 1997 rok). 

Obszary trawiaste

Obszary trawiaste to sawanny Afryki, azjatyckie stepy i prerie Ameryki Północnej. Są to miejsca, w których suche lata, mroźne zimy, częste pożary i obfitość zwierząt roślinożernych nie pozwalają wyrosnąć drzewom. Afrykańskie sawanny zapewniają miejsce do życia lwom, żerafom, zebrom i słoniom, a także bydłu i kozom. Jeżeli tych ostatnich jest zbyt wiele, zjadają trawę szybciej, niż zdąży odrosnąć. Kiedy gleba zostaje ogołocona z roślinności, wiatry i deszcze znoszą wierzchnią jej warstwę. Rośliny nie mają na czym rosnąć i okolica przekształca się w pustynię.

Z powodu pustynnienia jedna piąta mieszkańców świata może zostać bez środków do życia. Chiny i Indie posadziły specjalne „ściany” z drzew, co ma zapobiec powiększaniu się piaskowych wydm. Nadmierny wypas i rabunkowe rolnictwo to główne przyczyny pustynnienia.

Obszary słodkowodne

Wody słodkie zajmują zaledwie 1 procent powierzchni wodnej świata. A jednak żadna forma życia nie może obejść się bez wody. Człowiek nie mógłby bez niej przeżyć. Wiele środowisk słodkowodnych zostało zmienionych przez ludzi. Rzeki zostały przegrodzone, zalewają znajdujące się w pobliżu tereny i niszcząc środowiska żyjących tam zwierząt, jak np. bobrów. Zapory blokują także drogę łososiom, płynącym w górę strumieni, by tam złożyć ikrę. 

Do jezior i rzek wyrzuca się odpady. Na całym świecie ścieki miejskie i płynne odpady z fabryk są wypuszczane do wód, zatruwając je. Rzeka Ganges w Indiach jest niebezpiecznie zatruta nieczystościami ludzkimi i zwierzęcymi. Niektóre odcinki Wisły są tak zanieczyszczone związkami chemicznymi, że nie nadają się nawet do wykorzystania w przemyśle.

Morza i ich wybrzeża

Większość wód na kuli ziemskiej znajduje się w morzach, które pokrywają około trzech czwartych powierzchni globu. Morza od dawna zaopatrywały nas w żywność. Blisko jedna czwarta zjadanego na świecie białka pochodzi z oceanów. Morza zaopatrują nas także w inne zasoby: sól, ropę naftową, metale i piasek.

Ogrom oceanów nie oznacza jednak, że nie mogą one zostać zniszczone. Jeżeli ryby odławia się szybciej niż ich populacja jest w stanie się odradzać, ilość ryb danego gatunku gwałtownie maleje. Naukowcy uważają, iż wiele łowisk było w ostatnich latach nadmiernie eksploatowanych. Zanieczyszczenie ropą, ściekami odpadami przemysłowymi i pestycydami to inne źródło kłopotów. Ścieki wpompowywane do Morza Śródziemnego, stały się przyczyną olbrzymich lokalnych zakwitów glonów, które pobierając cały dostępny w wodzie tlen dosłownie zadusiły wszelkie morskiej życie.

Góry

Szczyty wysokich gór są zbyt chłodne i wietrzne, by życie mogło się tam bujnie rozwijać. Jednakże na położonych niżej stokach żyje wiele doskonale przystosowanych do tych warunków roślin i zwierząt. Górskie kozice i owce odznaczają się olbrzymim poczuciem równowagi, umożliwiającym im wspinanie się na  niedostępne występy skalne. Rośliny rosną nisko przy gruncie, co zabezpiecza je przed zimnym, wysuszającym wiatrem. 

Lasy, pokrywające góry, wchłaniają deszcze, uwalniając stopniowo wodę, by napełniła znajdujące się niżej rzeki i potoki. Wycinanie tych lasów prowadzi do gwałtownego jałowienia stoków, co ma katastrofalne skutki. Połowa drzew, porastających niegdyś stoki Himalajów w Nepalu, została wycięta, co doprowadziło do osunięć się ziemi, pod którą pogrzebane zostały całe wioski. Podczas okresowych ulewnych deszczów zdarzają się tu powodzie. Ostatnio rząd Nepalu próbuje odwrócić ten proces, płacąc ludziom za sadzenie drzew i sianie trawy, co ma powstrzymać erozję.

Najbardziej znanymi górami Europy są Alpy. Koziorożce alpejskie niegdyś zagrożone wyginięciem, zostały w porę wzięte pod ochronę i dziś duża ich liczba pasie się  spokojnie na stokach.

Ratowanie środowisk

Na całym świecie wzrasta zainteresowanie ochroną środowiska. Wielu ludzi apeluje o przekształcenie nie skażonych jeszcze cywilizacją miejsc w rezerwaty przyrody, w których można by otoczyć ochroną środowiska i zamieszkujące je rośliny i zwierzęta. Dziś rezerwaty zajmują około trzech procent powierzchni świata.

Rezerwaty są bardzo pożyteczne. Pozwalają uchronić od zagłady wiele gatunków. Jednak ochrona środowisk nie może powieść się bez współpracy lokalnych społeczności. Wiele krajów ustanowiło ostatnio rezerwaty przynoszące korzyści tubylczej ludności. Nowa Gwinea na przykład objęła ochroną swoje obszary podmokłe, pozwalając jednocześnie miejscowej ludności prowadzić tradycyjny tryb życia, o ile nie wyrządza to szkody rezerwatowi. Powstrzymanie nędzy spowoduje, że ludzie biedni nie będą musieli mieć już tak dużo dzieci, co wpłynie z kolei przyczyny utraty środowisk: przyrostu liczby ludności.”

Polecam link, który tu podaję (http://polki.pl/praca-i-finanse/pieniadze,sposoby-oszczedzania-wody-10-porad,10033119,artykul.html). Są to sposoby na oszczędzanie wody w związku z ochroną środowiska (dla mnie przede wszystkim liczy się ekologia), ale też ze względów ekonomicznych. 40% wody przypadającej na całe gospodarstwo domowe zużywamy w łazience, 10% w kuchni, a pozostałe 50% przeznaczamy na pranie, sprzątanie ogrodu, itd.

Zachęcam do oszczędzania wody (ze względów ekologicznych).

O Quetzaelcoatl’u

O QUETZALCEOTL’U

W dzień wiosennej równonocy cień rzucany przez Piramidę Kukulkana w Meksyku wygląda jak wąż, wpełzający od dołu na szczyt tej piramidy. Natomiast w dzień jesiennej równonocy, ten cień wygląda jak wąż, spełzający ze szczytu piramidy na jej dół.

Moim zdaniem Kukulkan to „bóg”, którego można zidentyfikować też jako boga Quetzaelcoetl’a oraz Eskulapa. To „Pierzasty Wąż”, który, według mnie, był bogiem Enkim z opowieści o Ogrodzie Edenie – czyli biblijnym „Wężem”. Natomiast jego brat „Enlil” to biblijny „Pan”.

Obecną inkarnacją „Pierzastego Węża” jest brytyjski książę William. Uważam, że jego żona  – Kate Middleton – także w poprzednich życiach była jego żoną. To po prostu „związane dusze”, które spotykają się w kolejnych wcieleniach. Dotyczy to pewnie wszystkich ludzkich par. 

Dobry bóg Quetzaelcoetl jako Eskulap podarował ludziom medycynę i możliwość leczenia nią wielu chorób. Uważam też, że ten bóg nauczył ludzi wiedzy o liczbach – co one znaczą oraz wymyślił system sześć dziesiętny.

Szambala – Dolina Nieśmiertelnych

Poniższy artykuł pochodzi z 68-go i 69-go numeru Nexusa. 

Jego wydawca ma stronę internetową pod adresem http://www.nexus.media.pl/

Ich adres e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do wydawcy (Agencji Nolpress) to 85 653 55 11

Poniżej prezentuję niezwykły i fascynujący artykuł o legendarnej Szambali wraz z pięknymi zdjęciami tego tajemniczego królestwa. Poleć przeczytanie go znajomym, żeby dowiedzieli się ciekawych rzeczy o Szambali. 

Neo

Krążące od stuleci legendy o tajemniczym himalajskim królestwie Szambala odżywają co jakiś czas za sprawą niezwykłych wydarzeń, które potęgują otaczającą je atmosferę mistycyzmu.

Jadeitowa wieża

W tybetańskich księgach i legendach dalekiego Wschodu istnieje starożytna i szeroko rozpowszechniona wiara w istnienie Tajnego Królestwa Mądrych Ludzi żyjących w odosobnieniu w niedostępnych partiach gór Azji. Orientaliści zwą to tajemnicze miejsce Chang Shambhala lub Północną Szambalą. Tybetańscy mnisi twierdzą niezłomnie, że istnieje piękna enigmatyczna dolina otoczona kręgiem ośnieżonych gór ciągnących się od północnego Tybetu aż po Mongolię, która jest niedostępna dla wędrowców nie posiadających doświadczonego lub mistycznego przewodnika.

Podania głoszą, że ta ukryta kraina jest dostępna jedynie dla wtajemniczonych lub oddanych duchowemu odrodzeniu ludzkości osób. W jej centrum wznosi się słynna wieża z jadeitu. Stoi ona w starożytnym mieście, które, jak utrzymują mnisi, jest ogrzewane ciepłą wodą wypływającą z podziemnych strumieni, zaś wytwarzana para unosi się do atmosfery i tworzy naturalną inwersję temperatury. Doliny tej nie widać z powietrza, ponieważ zjawisko inwersji temperatury tworzy grubą, jasną, mglistą osłonę, która zasłania leżący pod nią krajobraz. Członkowie różnych ekspedycji badawczych podróżujących po Himalajach utrzymują, że obozowali przy gorących źródłach termalnych otoczonych rosnącą wokół nich bogatą roślinnością, poza którą rozciągało się pokryte skałami i lodem pustkowie. W realność miejsca zamieszkiwanego przez doskonałych mężczyzn i kobiety nazywane Kalapami (czasami Katapami) z Szambali, którzy żyją w nieustającej obecności energii z innych światów, wierzą nie tylko Tybetańczycy, ale również Rosjanie, Chińczycy i lud Indii.

Mikołaj Konstanowicz Roerich (1874-1947). wybitny rosyjski pisarz, malarz i odkrywca, przez pięć lat (1923-1928) podróżował po wszystkich siedmiu prefekturach Tybetu. W swojej książce Himalayas – Abode of Light (Himalaje – siedziba światła) (Nalanda Publications, Bombay, 1947) napisał, że ta sekretna dolina leży za wielkimi jeziorami i pokrytymi śniegiem szczytami najwyższych gór świata. Wygląda na to, że Roerich dotarł do Szambali, i dlatego jego książki i obrazy zostały poddane dokładnej analizie do celów tego artykułu, podobnie zresztą jak prace jego syna, dra Jurija Roericha (1902-1960), wybitnego orientalisty, filologa, krytyka sztuki i etnografa ze stopniami naukowymi z Harvardu i Sorbony. Rodzina Roerichów mieszkała w Dolinie Kulu w północnych Indiach bardzo blisko granicy z zachodnim Tybetem, skąd zorganizowała wiele ważnych ekspedycji do niezbadanych rejonów płaskowyżu tybetańskiego, najwyżej położonych na Ziemi zamieszkałych terenów. W tych ekspedycjach, które trwały czasami wiele miesięcy, uczestniczyły dziesiątki Szerpów oraz norweskich, tybetańskich, mongolskich i chińskich pomocników.

Inny renomowany badacz, Andrew Thomas, autor książki Shambhala: Oasis of Light (Szambala – oaza światła)(Sphere Books, Londyn, 1977), który spędził wiele lat w Tybecie, dowiedział się, że Królestwo Szambali leży w dolinie osłoniętej z każdej strony potężnymi śnieżnymi pasmami i że jego mieszkańcy chronią się w ogromnych podziemnych katakumbach.

Oprócz nich o nieznanych dolinach położonych pośród ogromnych ośnieżonych gór na tybetańskim płaskowyżu, o których mówi się, że leżą skryte wśród ogromnych wyżyn Himalajów, pisali też inni badacze Azji. Bhagawata Purana i sanskrycka encyklopedia Vachaspattya lokalizują Szambalę na północy Himalajów u stóp góry Meru, gdzie zdaniem wielu spotykają się śmiertelni z wiecznymi. Dokładniejsza lokalizacja widnieje na siedemnastowiecznej mapie opublikowanej w roku 1830 w Antwerpii przez Csomę de Korosa, węgierskiego filologa, który spędził cztery lata w buddyjskim klasztorze w Tybecie. Podaje on, że Szambala leży pomiędzy 45 a 50 stopniem szerokości północnej za jeziorem Mamus Hu około 100 kilometrów na wschód od wsi Karamay. Co niezwykłe, inny stary klasztorny dokument oglądany przez rosyjskiego badacza środkowej Azji Mikołaja Michałowicza Przewalskiego (Prżewalski) (1893-1888), geografa, generała, członka Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego oraz członka honorowego Petersburskiej Akademii Nauk, podaje długość geograficzną Szambali, która odpowiada 88 stopniom (M. M. Przewalski, Mongolia, Londyn, 1876, str. 63). Ta para współrzędnych wskazuje, że Szambala leży nieco na wschód od Ałtaju, głównego masywu górskiego Azji Środkowej wznoszącego się na wysokość 4500 metrów, dokładnie tam, dokąd wielokrotnie wędrowały ekspedycje Roericha.

Tajne wejście do „Doliny Nieśmiertelnych”

Ludy Azji wierzyły przez tysiąclecia, że to zakazane miejsce jest dobrze strzeżone i dostępne jedynie ludziom o czystym sercu. Tym niemniej rodzą się następujące pytania: kim są ludzie mieszkający w tym odosobnionym miejscu i jaka jest ich natura? Tybetańska legenda głosi, że to sekretne miejsce zasiedlają „cisi strażnicy” będący kiedyś zwykłymi kobietami i mężczyznami, którzy otrzymali „paszport” do Szambali w nagrodę za swój duchowy rozwój.

Andrew Tomas przedstawia robiące wrażenie dowody pochodzące z tybetańskich źródeł znajdujących się w starożytnych bibliotekach klasztornych, do których miał zaszczyt być dopuszczonym. To, co tam znalazł, dostarcza nam dodatkowej wiedzy o tej oświeconej kolonii:

Bractwu Szambali przewodzi niewielka elita wybitnych istot przedstawianych nam jako mahatmowie, co w sanskrycie oznacza „wielcy duchem”. Są to nadludzkie istoty o nadnaturalnej mocy, które zakończyły swój rozwój na tej planecie, ale pozostają z ludzkością, aby wspomagać jej rozwój duchowy… czas życia ich ciał jest prawie nieskończony, ponieważ koło odrodzeń zatrzymało się dla nich.

Andrew Tomas, Shambhala: Oasis of Light, str. 43-44.

Innymi słowy, są to Istoty Nieśmiertelne i z tego, co nam wiadomo o tej plejadzie oświeconych ludzi, koncepcja reinkarnacji stanowi zasadniczą część ich filozofii. Tybetańskie manuskrypty podają, że „dynasta mądrych władców niebiańskiego pochodzenia rządzi królestwem Szambali od niepamiętnych czasów, zachowując bezcenną spuściznę Kalaczakry, mistycznej wiedzy ezoterycznego buddyzmu” [Giuseppe Tucci, Tibetan Pointed Scrolls (Tybetańskie malowane zwoje), Rzym, 1949, tom 1].

Po siedmiu latach spędzonych w Tybecie i Chinach niemiecki pisarz Hurtwig Hausdorf napisał w swojej książceDie Weisse Pyramide (Biała piramida), że patriarchowie z Szambali „nie są zupełnie z tego świata, oni bardziej pasują do Obcego Rozumu… gatunku, który umieścił na Ziemi Uniwersalny Umysł”.

Tybetańczycy i inne azjatyckie ludy wierzą od niepamiętnych czasów, że wśród nich żyją mędrcy, którzy wyzwolili się od śmierci i zgodnie ze swoim życzeniem wędrują po Ziemi i Wszechświecie w fizycznych ciałach. Starożytni nazywali ich „świętymi nieśmiertelnymi” i utrzymywali, że opracowali oni serię alchemicznych „eliksirów nieśmiertelności”, w tym sproszkowany jadeit zmieszany cynobrem, który pili w celu przygotowania swoich ciał do stanu hsien – materialnej nieśmiertelności w eterycznym ciele.

Znane Mahatma Letters to A.P. Sinnett (Listy mahatmów do A.P. Sinneta) zostały napisane między rokiem 1880 a 1885 przez mahatmów, o których mówi się, że zamieszkiwali w Szambali, w związku z czym byli oni źródłem wiedzy z pierwszej ręki o tym królestwie wśród zamkniętego kręgu Mędrców Wschodu. (Alfred Pency Sinnett, 1840-1921, był brytyjskim redaktorem angielskiej gazety Pioneer wydawanej w Allahabadzie w Indiach, gdzie mieszkał od roku 1879 do 1889, który dostąpił zaszczytu przyjęcia w poczet Himalajskiego Bractwa Wysokich Joginów). Na podstwie tej korespondencji Sinnett napisał w roku 1881 książkę The Occult World (Okultystyczny świat), w a w roku 1884 Esoteric Buddism (Ezoteryczny buddyzm). Książki te wpłynęły znacząco na zainteresowanie się społeczeństwa teozofią. Odpowiedzi i wyjaśnienia udzielone przez mahatmów z Szambali na pytania Sinnetta zostały włączone do ich listów i opublikowane w roku 1923 jako The Mahatma Letters to A.P. Sinnett. (Oryginalne listy di mahatmów są przechowywane w British Library i można je oglądać ze specjalnym zezwoleniem Wydziału Rzadkich Manuskryptów).

Po przestudiowaniu pism mahatmów, których uważa się za klasę ludzi o zdolnościach proroczych, obraz tego tajemniczego królestwa staje się bardziej zrozumiały. W jednym z listów do Sinnetta jego autor, czcigodny Mahatma Morya, opisuje imponujące tajne wejście do Doliny Nieśmiertelnych:

W pewnym miejscu, o którym nie wspomina się obcym, jest szczelina z brzegami połączonymi mostem ze splecionych traw, pod którym płynie rwący potok. Mało który z najodważniejszych członków klubów alpejskich odważyłby się zaryzykować przejście po nim, ponieważ przypomina on pajęczynę i zdaje się być przegniły i niemożliwy do przejścia. Tak jednak nie jest i ten, kto odważy się po nim przejść, i uda mu się to… jeśli jest mu to dane… wchodzi do wąwozu o niezrównanej piękności, do jednego z naszych miejsc i ludzi, o której nie ma najmniejszej wzmianki wśród europejskich geografów. O rzut kamieniem od starego klasztoru stoi stara Wieża, której łono wydało na świat pokolenie Bodgisattwów [przebudzonych istot].

Passport to Shambhala (Paszport do Szambali), Towarzystwo Geograficzne Zachodniej Syberii, 1923, List 18, str. 31 (zawiera pełny zbiór Listów Mahatmów do A. P. Sinneta).

Mieszkańcy różnych wsi w Tybecie utrzymują, że nikt nie jest w stanie przejść przez pewne tereny bez pozwolenia. Mahatma Morya dodaje:

Słyszeliście już od wiarygodnych podróżników, jak przewodnicy odmawiają prowadzenia ich w pewnych kierunkach. Woleliby raczej zginąć, niż iść dalej. Tak więc kiedy lekkomyślny podróżnik mimo wszystko idzie naprzód, górskie osuwisko zaczyna toczyć się przed nim. Jeśli podróżnik przezwycięży jednak tę przeszkodę, porywa go deszcz kamieni, ponieważ nieproszony nie osiągnie tego celu.

List 18, str. 32.

Wiadomo, że ludzie i zwierzęta nienaturalnie trzęśli się w momencie zbliżania się do pewnych okolic w tamtym rejonie, jakby bombardowały ich niewidzialne promienie. Pewien nie wymieniony z nazwiska dziewiętnastowieczny Dalaj Lama, duchowy przywódca Tybetu, „…udał się pewnego razu w długą podróż z Lhasy do Mongolii i w pewnym miejscu na trasie ludzie i zwierzęta z jego karawany zaczęli trząść się z niewiadomego powodu. Dalaj Lama wyjaśnił to zjawisko, mówiąc, że grupa przechodzi przez część zakaznej strefy Szambali, której psychiczne wibracje są zbyt wysokie dla podróżników” [M.K. Roerich, Heart of Asia (Serce Azji), Roerich Museum Press, Nowy Jork, 1930; również Andrew Tomas, Shambhala, str. 54].

Rosyjski eksplorator M.M. Przewalski i niemiecki lingwista i historyk A.H. Francke piszą w swoich książkach o dziwnym zachowaniu miejscowych ludzi, których w żaden sposób nie można skłonić do wkroczenia na pewne tereny w północnym Tybecie [M.M. Przewalski, Mongolia, str. 101; A.H. Francke, A History of Western Tibet (Historia Zachodniego Tybetu), Partridge & Co., Londyn, 1907].

Pewien Rosjanin, członek jednej z ekspedycji Roericha, powiedział Andrew Tomasowi, że ich grupa doświadczyła podobnego zjawiska w głębi Azji, gdzie pomocnicy ekspedycji odmówili w pewnym miejscu w północnym Tybecie bez żadnego wyraźnego powodu dalszego przemieszczania się do przodu. Rosjanin ten przyznał, że nie mógł również zrozumieć własnej niechęci do dalszej jazdy, określając to uczucie jako „dziwne i niewytłumaczalne”, którego nie chciałby więcej doznać (Andrew Tomas, Shambhala, str. 58).

Tajemniczy ludzie gór

W Turfan w prowincji Sinkiang w zachodnich Chinach członkowie ekspedycji Roericha wysłuchali intrygującej historii o wysokiej, ciemnowłosej kobiecie o poważnym wyrazie twarzy, która regularnie wychodziła z głębokich pieczar, aby pomagać tym, którzy byli w potrzebie. Jej uczynki wzbudzały ogromny szacunek wśród ludności całego azjatyckiego regionu.

„Wspomniano również o jeźdźcach z pochodniami znikających w podziemnych przejściach” (Andrew Tomas,Shambhala, str. 59) oraz o jasno ubranych koronowanych lamach (przypuszczalnie z Szambali), których widziano siedzących w palankinach (używane w krajach Dalekiego Wschodu zamknięte lektyki umieszczone na drążkach i niesione przez tragarzy – Przyp. tłum.) niesionych przez czterech mężczyzn.

Roerich sygnalizuje, że widziano, jak wysocy, szczupli, o białej karnacji ludzie znikali w skalnych galeriach w momencie przybycia obcych. Pisze też, że później, kiedy jego ekspedycja przechodziła przez przełęcz Karakorum, miejscowy przewodnik poinformował go o wysokich, biało przyodzianych mężczyznach i kobietach, których czasami widywano, jak wyłaniają się ze znajdujących się na tym terenie ukrytych wejść, i że czasami ci górscy ludzie pomagają podróżnikom. Na początku XX wieku wychodząca w Indiach gazeta Statesmanopublikowała historię o brytyjskim majorze, który widział wysokiego, lekko ubranego mężczyznę o długich włosach, który wspierał się na długim łuku i obserwował dolinę. Po zauważeniu majora mężczyzna skoczył w dół pionowego stoku i zniknął. Miejscowi ludzie spokojnie oświadczyli Roerichowi: „Zobaczył jednego z ludzi śniegu, którzy strzegą świętej ziemi” (M. K. Roerich, Heart of Asia).

Na jednym ze swoich obrazów Roerich portretuje Śnieżną Pannę pośród skał i śniegu, która również trzyma łuk. Pomimo lodowców i najwyraźniej ostrego zimna jest ona lekko ubrana, jakby chroniła ją przed chłodem ciepła aura. Roerich wyjaśnia:

U stóp Himalajów jest wiele jaskiń i mówi się, że wychodzące z nich podziemne przejścia prowadzą daleko za Kinchinjungę. Niektórzy widzieli kamienne drzwi, których nigdy nie otwierano, ponieważ nie nadszedł jeszcze na to czas. Te głębokie przejścia wiodą do wspaniałej doliny.

M.K. Roerich, Himalayas – Abode of Light, cytowane w Shambhali Andrew Tomasa, str. 39.

Wspomnienia Roericha zawierają definicję „wspaniałej doliny” „Nieśmiertelnych”. Na początku długiej podróży Roerich natknął się na pielgrzymów, którzy powiedzieli mu, że „za tymi grami mieszkają święci mężczyźni i kobiety, którzy poprzez Mądrość zbawiają ludzkość. Wielu próbowało ich zobaczyć, ale nie udało im się to… jakoś tak się dzieje, że kiedy tylko przejdą za grzbiet pasma górskiego, gubią się” (M.K. Roerich, Heart od Asia, także Andrew Tomas, Shambhala, str.59).

A Mikołaj Konstantowicz Roerich pojechał tam na pony. Nie było go przez kilka dni, a kiedy wrócił, Azjaci padli na twarz u jego stóp, wykrzykując, że jest „bogiem”, ponieważ żadnemu człowiekowi bez boskich referencji nie udało się spenetrować pogranicza Szambali.

Andrew Tomas, Shambhala, str.58.

Być może istnieje powód wyjaśniający nie zagrożone wkroczenie Roericha na teren zakazanej enklawy, ponieważ Mahatmowie zapewnili Sinnetta, że … [ci, których] chcemy, znajdą nas na pograniczu” (Paassport to Shambhala, List 15, str.131). Uwagi Roericha skierowane do pewnego lamy (religijnego nauczyciela) w Tybecie sugerują posiadanie przezeń wiedzy z pierwszej ręki o jego dotarciu do Szambali: „Sami widzieliśmy jedno białe pograniczne stanowisko z trzech takich stanowisk Szambali” (M.K. Roerich, Himalayas – Abode of KLight).

Poza poszukiwaniami siedziby Mahatmów cel jednej z wypraw Roericha w roku 1928 wiodących przez Tybet i Xinjiang (Chiny Zachodnie) do Ałtaju nie jest dostatecznie jasno określony w jego dziennikach i wydaje się być związany z powrotem małej części świętego Kosmicznego Kamienia do jej prawowitego domu w Jadeitowej Wieży w samym środku Szambali.

„Tę część przesłano ostatnio do Europy, aby pomóc w ustanowieniu Ligi Narodów, która mimo iż niezbyt udana była bardzo pożądana po pierwszej wojnie światowej” [J. Saint-Hilaire, On Eastern Crosswords (Na wschodnich rozdrożach), Nowy Jork, 1930, cytowane przez Andrew Tomasa w Shambhali, str. 63]. Mówi się, że ten odłamek jest częścią znacznie większego Kosmicznego Kamienia, i wydaje się, że to właśnie Roerich był wysłannikiem niosącym go z powrotem do Szambali.

Zagubiona oaza zaawansowanej duchowej kultury

Są również stare rosyjskie podania, które mówią o istnieniu społeczności natchnionych mężczyzn i kobiet w miejscu będącym sercem Azji, zwanym Białowodje. W roczniku magazynu Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego z roku 1903 znajduje się artykuł zatytułowany „Wyprawa uralskich Kozaków do Królestwa Białowodje” napisany przez badacza nazwiskiem Korolenko. Z kolei w październiku 1916 roku Towarzystwo Geograficzne Zachodniej Syberii opublikowało relację rosyjskiego historyka Biełosliudowa zatytułowaną „Przystanek do historii Biełowodje”.

Oba artykuły były opublikowane w tonie naukowym i są bardzo interesujące, ponieważ ujawniają głęboko zakorzenione i wciąż przekazywane wśród rosyjskich „starowierców” podanie, które mówi, że Biełowodje to sekretny ziemski raj istniejący gdzieś w rejonie południowo-zachodniej Syberii.

Oba artykuły wspierają naszą podstawową tezę o istnieniu ukrytego, świętego królestwa położonego w pobliżu najbardziej na północ wysuniętej części Tybetu – królestwa wielkiej starożytnej mądrości.

Tę ludową opowieść o niezwykłych, samotniczych członkach starożytnej cywilizacji żyjących w tym ukrytym kraju pewien tajemniczy mędrzec przekazał rosyjskiej doktor psychiatrii i autorce Oldze Charitidi podczas jej pobytu w odległych rejonach Syberii.

Ich główne osiągnięcia dotyczyły wytworzenia wewnętrznych wymiarów umysłu. Cała ich społeczność posiadła piękną intensywność duchową, jaką we współczesnej materialistycznej kulturze posiedli tylko nieliczni. Posiedli oni niezwykłą psychologiczną mądrość. Byli w stanie kontrolować swoje własne odczucie i nauczyli się telepatycznej łączności na ogromne odległości. Posiedli wielką zdolność przewidywania przyszłości, zaś ich społeczna struktura była efektywniejsza od tych, jakie dotąd istniały.

Dr Olga Charitidi, Entering the Circle (Wkraczanie w krąg), Harper, San Fransisco, 1996.

Prawo Doliny Nieśmiertelnych mówiące, że „niechciani nie osiągną” jej pozostaje wciąż w mocy [Road to Shambhala (Droga do Szambali), rzadka osiemnastowieczna tybetańska książka napisana przez trzeciego Panchen Lamę, czyli „Wielkiego Nauczyciela”, (1738-1780), 1901].

Tylko ci, którzy słyszeli „Kalagiję, wołanie Szambali niesione wiatrem” lub w formie telepatycznego przekazu od Wielkich Mistrzów, mogą mieć nadzieję na bezpieczne dotarcie do „Doliny Najmądrzejszych ludzi na Ziemi [L.C. Hammoto, The Soul Doctrine (Doktryna ducha), Lhasa, 1916, str. 67].

Raporty naocznych świadków istnienia Szambali

W pierwszym wieku n.e. Apolloniusz, bardzo ceniony i charyzmatyczny grecki mędrzec, otrzymał „wezwanie” i udał się do Szambali. Wcześniej otrzymał „wskazówki” i wiedział dokładnie, gdzie ma znaleźć to, co nazywano wówczas „Domem Mędrców” (Encyklopedia Britannica, wydanie IX, tom 10, „Apollonius”). Nauczał doktryny „Wewnętrznego Życia”, chodził boso, nosił długie włosy i brodę i ubierał się w białą lnianą szatę. Na swoje podróże zabierał asyryjskiego skrybę imieniem Damis, który dokumentował jego wypowiedzi i czyny w prowadzonym przez siebie dzienniku. To właśnie w zbiorze 97 kodycyli Damisa zachowały się niezwykłe historie o przeżyciach Apolloniusza.

Około 200 roku n.e. cesarzowa Julia Domna, druga żona urodzonego w Brytanii rzymskiego cesarza Septimusa Severusa (rządził w latach 193-211 n.e.), zainteresowała się ważnymi wydarzeniami w życiu Apolloniusza do tego stopnia, że wynajęła greckiego skrybą i sofistę Flawiusza Filostratosa (ok. 170-245 n.e.), ale napisał jego biografię, którą zatytułował Żywot Apolloniusza z Tiany.

Z tych zapisów wiemy, że Apolloniusz przebywał w tym transhimalajskim kraju przez wiele miesięcy [Filostratos,The Life od Apollonius of Tyana (Żywot Apolloniusza z Tainy), Loeb Classical Library, Londyn Library, Londyn, 1912, osiem ksiąg w dwóch tomach; przytoczone cytaty z Apolloniusza zostały zaczerpnięte z III księgi, która jest niemal w całości poświęcona jego podróży do północnego Tybetu]. Po przybyciu do „miasta położonego pod górą Paraca” Apolloniusz przedstawilł jego ówczesnemu królowi Hiarchasowi (w niektórych tłumaczeniach Larchasowi, które to imię znaczy „Święty Władca”) list i był bardzo zdziwiony tym, że jego treść była już mu znana.

Apolloniusz zwrócił się do Damisa i rzekł: „Dotarliśmy do ludzi, którzy są prawdziwie mądrzy, ponieważ zdają się posiadać dar przewidywania”. W czasie pobytu tam był świadkiem niesamowitych rzeczy, takich jak studnie wyrzucające wiązki olśniewającego niebieskawego światła. Opowiadała również z zachwytem o czymś, co nazywa pantarbes lub święcącymi kamieniami, które można pobudzać do wypromieniowywania tak dużych ilości światła, że noc zamienia się w dzień. Naukowe i umysłowe osiągnięcia mieszkańców zagubionego miasta wywarły na Apolloniuszu tak wielkie wrażenie, że tylko kiwał głową, kiedy Hiarchas rzekł: „Pytaj nas o wszystko, co chcesz, bo znalazłeś się wśród ludzi, którzy wiedzą wszystko”. Apolloniusz zapytał go, za kogo siebie uważają, na co król Hiarchas odrzekł: „Uważamy się za bogów”. Apolloniusz nie tylko widział, jak lud Szambali wykorzystuje siłę Słońca, ale…

… widział jak lewitują dwie kobiety [około jednego metra] nad ziemią wcale nie po to, by się popisywać cudami, ponieważ wszelkie tego rodzaju popisy są im obce. Wszelkie swoje obrzędy, w ty, wypadku odrzucenie ziemi i pójście za Słońcem, traktują jak akceptowalne przez Boga akty hołdu.

Filostratos, The Life of Apollonius of Tyana, księga III.

O podobnych zjawiskach donosiła w XX wieku renomowana orientalistka, autorka i pierwsza zachodnia kobieta-lama, wspierając w ten sposób zapisali Filostratosa. Opisuje ona Szambalę jako królestwo „nie osadzone w czasie lub przestrzeni, tak jak jest to w naszym przypadku – Szambala jest tu dziś i będzie jutro” [Aleksanda David-Neel, Magic and Mystery in Tibet (Magia i tajemnice Tybetu), Dover Publications, Nowy Jork, 1971, I wydanie z roku 1929].

O mieszkańcach Szambali Apolloniusz mówi, że „żyją na ziemi i zarazem nie na niej, chronieni bez fortyfikacji, nie posiadają niczego i jednocześnie posiadają bogactwa wszystkich ludzi” (Filostratos, The Life of Apollonius of Tyana, księga III).

Jeśli chodzi o ideologię mieszkańców, król Harchias prezentował kosmiczną filozofię, zgodnie z którą „Wszechświat jest żywym tworem”. The Mahatma Letters (Listy Mahatmów) podkreślają, że nie są oni ani ateistami, ani gnostykami, ale panteistami (panteizm to pogląd teologiczny i filozoficzny lub przekonanie religijne utożsamiające Boga ze światem, często rozumianym jako przyroda. Panteizm często łączy się z ideami rozumnego rozwoju wszechświata, jedności, wieczności oraz żywości świata materialnego. Neguje istnienie Boga jako istoty rozumnej i głosi obecność Boga we wszystkich ziemskich substancjach – Przyp. tłum.) w najszerszym tego słowa znaczeniu, którzy wierzą, że Bóg i Wszechświat to jedno i to samo. Ich koncepcja kosmicznej ewolucji stanowi podstawę idei reinkarnacji, która jest główną częścią folozofii tych Strażników Ludzkości.

Transhimalajskie Stonehenge

W roku 1928 na wysokości 15 000 stóp (4572 m) w czasie swojej transhimalajskiej podróży Roerich został zaskoczony widokiem trzech długich rzędów wysokich, stojących pionowo kamieni z inskrypcjami, które odróżniały się od otoczenia dziwnym kształtem i konstrukcją. Ten ogromny kamienny kompleks kończył się dużym kręgiem stojących kamieni z trzema menhirami (menhir to w kulturze celtyckiej nie ociosany lub częściowo obrobiony głaz (najczęściej zaostrzony u góry) ustawiony pionowo na grobie zmarłego. Spotykany a Anglii, Bretanii, Skandynawii, a także w Afryce, Azji i Ameryce, gdzie pełnił prawdopodobnie funkcje kultowe – Przyp. tłum.) w środku. Roerich opisał go jako coś pośredniego między Stonehenge w Anglii i Carnaciem (jest to miejscowość i gmina we Francji w Bretanii w departamencie Morbihan; w jej pobliżu znajdjue się „aleja” starożytnych menhirów, grobowców i kromlechów – Przyp. tłum.) w Bretanii – stanowiskami, które wcześniej odwiedził. Jego karawana miała zatrzymać się w pobliżu tej kamiennej zagadki tylko na jedną noc, ale ostatecznie przebywali tam przez trzy dni i odkryli w pobliżu cztery dodatkowe rzędy pionowych głazów.

Zdziwiony tymi obiektami Roerich zwrócił się do swoich tybetańskich przewodników, mówiąc: „Błagam, powiedzcie mi, kto ustawił te kamienie?” W odpowiedzi usłyszał: „Nikt tego nie wie… ale ten region od niepamiętnych czasów nazywany jest Doring… miejscem stojących świętych głazów. Nasi Starożytni mówią, że nieznani ludzie przechodzili tędy bardzo dawno temu i zatrzymali się tu na kilka pokoleń, ale to miejsce nie stało się ich domem” (M.K. Roerich, Himalyas – Abode the Light). Roerich bardzo się dziwił, że podrózując przez himalajskie wyżyny natknął się na „wcielenie Stonehenge i Caenacu”.

Kolejne dziwne zjawiska w Tybecie

Na tym ogromnym terenie doszło do dziwnych wydarzeń, których część dowodzi obecności wyższych istot duchowych.

W swojej książce The Superhuman Life of Gesar of Ling (Nadludzkie życie Gesara z Ling) (Claude Kendall, Nowy Jork, 1931) Aleksandra David-Neel relacjonuje ciekawy epizod, w którym sama uczestniczyła. Miał on miejsce w małym miasteczku Jyekundo położonym w odludnym rejonie północno-wschodniego Tybetu, gdzie spotkała tybetańskiego lamę, o którym mówiono, że od czasu do czasu znika w okolicy góry z pokrytym śniegiem wierzchołkiem, gdzie nie ma żadnych osad i gdzie można bardzo łatwo umrzeć z głodu lub zamarznąć na śmierć. Lama ten po jakimś czasie wracał do cywilizacji i, odpowiadając na pytania ciekawskich, mówił, że przybywał z „bogami w górach”.

Pewnego dnia David-Neel zapytała go pół żartem, czy w czasie swojej następnej wyprawy nie przekazałby „Władcy Gór” małego prezentu w postaci wiązki chińskich papierowych kwiatów. Kilka miesięcy później, po powrocie ze swojej wyprawy do tego tajemniczego królestwa, lama wręczył jej pamiątkę, którą przekazał mu „władca”. Był to piękny niebieski kwiat, który rośnie w południowym Tybecie i kwitnie w lipcu. David-Neel była tym bardzo zaskoczona i podkreśliła, że w tym czasie w Jyekundo panował 20-stopniowy mróz, rzekę pokrywał lód o grubości dwóch metrów, zaś ziemia była zamarznięta na kamień. „Gdzie go zdobyłeś?” – zapytała. Lama odrzekł: „Być może w ciepłej dolinie na północy”.

Również Roerich odnotował całą serię nadzwyczajnych nadnaturalnych wydarzeń. Jednym z nich było pojawienie się Rigdena Jyope (lub Djapo), władcy Szambali. Mówi się, że kiedy wkroczył do pewnej lamajskiej świątyni, nagle wszystkie świece same się zapaliły. Roerich tak relacjonuje to zdarzenie:

Doszło do nagłego pojawienia się zapachu wyszukanych perfum, jakby ze świątynnego kadzidła, dokładnie w samym sercu Gobi, gdzie na przestrzeni setek kilometrów we wszystkich kierunkach rozciąga się kamienna pustynia. Żadnej świątyni ani chaty w zasięgu wzroku, a mimo to wszyscy członkowie ekspedycji poczuli jednocześnie ten zapach. Zdarzyło sie to wiele razy i ani razu nie udało się tego wyjaśnić.

Andrew Tomas, Shambhala, str. 57.

Wiele razy w nocy Roerich widywał w ciemnościach jaskrawe rozbłyski pionowych słupów białego światła strzelających w niebo. „Co się dzieje?” – pytał lamów przewodników, którzy odpowiadali: „To są promienie z Wieży Szambali” (M.K. Roerich, Himalyas – Abode of Light) – i wyjaśniali, że te związki światła są celowo kierowane w górę i pochodzą z dużego trójkątnego, świecącego kamienia, tak zwanego Kamienia Chintamani, który jest umieszczony na szczycie Jadeitowej Wieży. Powiedzieli mu, że ten kamień ma własności okultystyczne umożliwiające telepatyczny przekaz wewnętrznych wskazówek oraz pobudzające transformację świadomych osób będących z nim w kontakcie. Zadziwiające w tym podaniu jest to, że Kamień Chintamani został rzekomo dostarczony na Ziemię przez posłańców bogów z układu słonecznego położonego w konstelacji Oriona, którzy przybyli „na skrzydlatym koniu [lung-ta]” [Dr Walter Y. Evans-Wentz, The Tibetian Book of The Great Liberation (Tybetańska Księga Wielkiego Wyzwolenia), Oxford Uniwersity Press, 1954].

Wydaje się, że jest więcej niż jeden dziwny i „Drogocenny Kamień”, ponieważ zgodnie z starożytnym lamajskim podaniem na Ziemię dostarczono trzy stożkowe kamienie, które umieszczono w miejscach, w których prowadzono duchowe misje o kluczowym znaczeniu dla ludzkości. Pewne wskazówki mówią, że jeden z nich wieńczył wierzchołek Wielkiej Piramidy w Gizie, inny znajduje się w Wieży Szambali, zaś trzeci spoczywa przypuszczalnie w morskich głębinach w miejscu, gdzie była Atlantyda.

Tajemnica magicznego berła

W Tybecie krąży legenda mówiąca, ze w roku 331 n.e. „z nieba przybyła” szkatuła (Andrew Tomas, Shambhala), w której znajdowały się cztery święte obiekty, w tym magiczny pręt zwany dorge, który posiada rzekome nadzwyczajne i nadnaturalne właściwości. Jego fantastyczne opisy krążą po Tybecie od stuleci, zaś srebrne, mosiężne i żelazne repliki znajdują się dziś w większości lamajskich klasztorów. Uważa się, że w czasie specjalnych religijnych ceremonii emanował on olśniewające światło. W rękach króla Szambali był zdolny do ogniskowania potężnych sił kosmicznych i pozwalał manipulować nimi. Mówi się też, że miał również moc rzucania piorunów i wypalania dziur w chmurach.

Wiele lat po odkryciu szkatuły przed ówczesnym królem Szambali Tho-tho-ri Nytan-tsanem zjawiło się pięciu obcych, którzy poinstruowali go, jak właściwie wykorzystywać przedmioty zawarte w szkatule.

Dziwny pojazd powietrzny nad Himalajami

Mahatma Morya nazywał Szambalę „Miastem Nauki” (Passport to Shambhala, list 62, str. 101), co uzasadnia zbadanie możliwości, czy ta kolonia (lub kolonie) wybitnej kultury posiada zaawansowaną technologię.

To, że mieszkańcy tego enigmatycznego miejsca są świadomi nauki, można stwierdzić na podstawie przekazanej przez Roericha historii o lamie, który po długiej podróży do tej oddalonej społeczności wracał do swojego klasztoru. W wąskim tajnym podziemnym przejściu lama spotkał dwóch mężczyzn niosących rasową owcę, którzy powiedzieli mu, że zwierzę posłuży do naukowo prowadzonej hodowli w Dolinie Nieśmiertelnych [M.K. Roerich, Atlai-Himalaya: A Travel Diary (Ałtaj-Himalaje – dziennik podróży), Arun Press, Brookfield, 1983; I wydanie, 1929].

W innej relacji pochodzącej z Azji Środkowej zatytułowanej Beasts, Men and Gods (Zwierzęta, ludzi, bogowie), badacz i pisarz Ferdynand Ossendowski podaje kilka interesujących faktów. Jego relacja jest równie intrygująca, jak relacje Roericha, Alexandry David-Neel i Andrew Tomasa. Mongolski lama opowiedział Ossendowskiemu nie tylko o rozległym systemie tuneli pod Himalajami, ale również o „dziwnych pojazdach, które poruszały się w nich z ogromną prędkością” [Ferdynand Ossendowski, Beasts, Men, Gods (Zwierzęta, ludzie, bogowie), E.P. Dutton&Co., Nowy Jork, 1922; polskie wydanie Geberther i Wolf, Warszawa, 1923, i Wydawnictwo „Łuk”, Białystok, 1991 (reprint)].

Mówienie o pojazdach przemieszczających się szybko pod ziemią sugeruje wysokie zaawansowanie techniczne w czasach, które, jak się wydaje, poprzedzały o stulecia naszą obecną wiedzę na temat budowy złożonych maszyn. Ten przekaz pochodzi z czasów znacznie poprzedzających okres, w którym świat Zachodu opanował jakąkolwiek technikę. Podobne pogłoski mówią, że podziemne pojazdy przemieszczały się niegdyś pod płaskowyżem Gizy (Arabskie podania z X wieku n.e.). Powinniśmy poważnie rozważyć możliwość, że Szambala i Wielka Piramida są połączone ze sobą systemem tuneli.

W czasie swoich podróży Roerich czytał stare lamajskie teksty mówiące o „żelaznych wężach, które wypełniają przestrzeń ogniem i dymem” oraz o „mieszkańcach odległych gwiazd” (M.K. Roerich, Heart of Asia). Istnieją także liczne obserwacje szybko przelatujących w strefie Szambali statków powietrznych. Pochodzący z dziennika Roericha raport opisuje, co przydarzyło się, kiedy jego ekspedycja posuwała się w okolicy łańcucha gór Karakorum:

5 sierpnia: Coś niesamowitego! Znajdowaliśmy się w naszym obozie w rejonie Kukunor niedaleko łańcucha gór Humboldta. Rankiem około wpół do dziesiątej kilku członków naszej karawany zauważyło bardzo dużego czarnego orła unoszącego się nad nami. Siedmiu z nas zaczęło obserwować tego niezwykłego ptaka. W tym momencie inny członek naszej karawany zauważył: „Tam wysoko nad tym ptakiem coś jest” – krzyknął z wrażenia. Wszyscy zobaczyliśmy, że w kierunku północ-południe z dużą prędkością leciało coś dużego w kształcie owalu, co świeciło jakby odbitymi promieniami słonecznymi. Przelatując nad naszym obozem to coś zmieniło kierunek z południowego na południowo-zachodni, po czym zniknęło w błękicie nieba. Mieliśmy nawet czas, by wyjąć lornetki. Widzieliśmy całkiem wyraźnie owalny kształt mający błyszczącą powierzchnię, którego jedna strona olśniewająco połyskiwała, odbijając promienie słoneczne.

M.K. Roerich, Altai-Himalaya: A Travel Diary

Obserwacje Roericha poprzedzają o około dwadzieścia lat słynną obserwację Kennetha Arnolda, który widział formację srebrzystych, okrągłych, metalicznych pojazdów lecących falistym ruchem po niebie w pobliżu góry Rainier w stanie Washington w USA, co doprowadziło do powstania terminu „latające spodki”. Tylko nieznanego typu samolot mógł wykonać nagłe manewry w powietrzu, jakie zanotował w swoim dzienniku Roerich. Jeden z uczestniczących w ekspedycji lamów, widząc dysk na niebie, spokojnie rzekł do Roericha: „To znak Szambali… jesteście pod ochroną Nieśmiertelnych z Szambali… czy zwróciłeś uwagę na kierunek, w którym przemieszczała się ta kula… musicie iść w tym samym kierunku” (M.K. Roerich, Heart of Asia)

Podróż do Świętego Królestwa

Lud zamieszkujący azjatycki kraj przeczesujący wierzchołkami gór niebo, trafnie zwany Dachem Świata, od wieków jest przekonany, że Szambala istnieje naprawdę. Istnienie tego tajemnego Królestwa Mądrych Ludzi potwierdza liczący tysiąc lat pisemny przekaz, o którym wspomina rosyjski manuskrypt odnaleziony w roku 1893 w eremie Wyszeński-Uspieński położonym koło Szacka w prowincji Tambow. Ową opowieść noszącą tytuł „Saga o Białowodje” (rosyjskie określenie Szambali lub Kraju Żywych Bogów) przedstawiła 4 kwietnia 1949 roku wychodząca w San Fransisco rosyjska gazeta Nowaya Zarya (Nowy Świt).

Opisana tam historia jest zapisem relacji młodego słowiańskiego mnicha Sergiusza, który spędził kilka lat w klasztorze na górze Athos w północnej Grecji nad Morzem Egejskim. Choroba jego ojca zmusiła go do powrotu do Kijowa. Jakiś czas później dobiegający trzydziestki Sergiusz został przyjęty przez księcia Włodzimierza I Wielkiego, aby opowiedzieć mu o tym, czego dowiedział się w bibliotece klasztornej o tajemniczym „kraju na Wschodzie, w którym króluje cnota i sprawiedliwość” („Saga o Białowodje”, Nowaya Zaraya). Historia o tym legendarnym kraju tak zafascynowała księcia Włodzimierza, że w roku 987 zorganizował on dużą wyprawę w celu odszukania tej azjatyckiej krainy czarów, mianując jej przywódcą Sergiusza. Doradcy księcia oszacowali, że licząca 6000 mil (9660 km) podróż tam i z powrotem zajmie trzy lata, tymczasem, mimo upływu dziesiątków lat, o ekspedycji wszelki słuch zaginął. Kijowianie uznali, że wszyscy członkowie ekspedycji zginęli, aż w końcu w roku 1043 w Kijowie zjawił się stary człowiek, który oznajmił, że jest zakonnikiem Sergiusza, którego 56 lat wcześniej książę Włodzimierz I Wielki wysłał na poszukiwanie Doliny Nieśmiertelnych. Jego historia została spisana i zachowana przez mistyków rosyjskiego klasztoru i to właśnie ten dokument odnaleziono w roku 1893.

Ojciec Sergiusz oświadczył, że pod koniec drugiego roku ich trudnej podróży wielu członków wyprawy i zwierząt zmarło z powodu bardzo ostrych warunków pogodowych lub wskutek ataków wilków i niedźwiedzi. W pewnym opustoszałym rejonie wyprawa natknęła się na duże skupisko ludzkich, końskich, wielbłądzich i oślich szkieletów, co tak ich przeraziło, że odmówiła dalszej podróży. Jedynie dwóch członków wyprawy zgodziło się kontynuować podróż u boku Sergiusza, ale pod koniec trzeciego roku obydwaj zostali w jednej z wsi ze względu na zły stan zdrowia. Sam Sergiusz był na skraju zupełnego wyczerpania, niemniej postanowił dotrze do celu podróży lub zginąć. Pogłoski, jakie słyszał od wyznawców różnych religii, których mijał po drodze, wskazywały, że słynna Szambala rzeczywiście istnieje i że zmierza we właściwym kierunku. Najął nowego przewodnika, który zapewnił go, że potrafi doprowadzić go blisko Świętego Królestwa, które miejscowi ludzie nazywali „Zakazanym Krajem… rajem Żywych bogów lub Krajem Cudów” („Saga o Biełowodje”).

Trzy miesiące później ojciec Sergiusz dotarł do granic Szambali. W pewnym momencie jego jedyny przewodnik odmówił dalszej podróży ze strachu przed niewidzialnymi strażnikami ośnieżonych ośnieżonych gór. Sergiusz nie bał się śmierci i był pełen wiary w istnienie społeczności świętych ludzi, do których chciał dotrzeć. Ponadto był zbyt wyczerpany, aby zawrócić. Po dwóch kolejnych dniach samotnej włóczęgi natknął się nagle na dwóch nieznajomych, którzy sprawili, że ich zrozumiał, mimo iż mówili doń w nieznanym mu języku.

Zaraz potem zabrano go do wsi, gdzie po powrocie do zdrowia dano mu zajęcie w przypominającej klasztor placówce gromadzącej manuskrypty. Później zaprowadzono go do podziemnej jaskini oświetlonej dziwnym światłem, które wprawiło go w zdumienie, bowiem „oświetlało wszystko, rozpraszając ciemności tak, że wszystko wydawało się ciemne i łagodne” („Saga o Białowodje”). Później przeniesiono go w inne, pobliskie miejsce, gdzie zaakceptowano go jak brata.

Wraz z upływem miesięcy i lat słowiański zakonnik zyskał wielką wiedzę duchową. Był niezmiernie szczęśliwy, że w końcu znalazł cierpliwych, współczujących wszystkowidzących mądrych ludzi, którzy pracowali dla dobra ludzkości. Dowiedział się, że, pozostając niewidzialni, obserwują wszystko, co dzieje się w zewnętrznym świecie, i bardzo niepokoją się wzrostem sił zła na Ziemi. Dowiedział się również, ze wielu ludzi z różnych krajów usiłowało bez powodzenia wkroczyć do ich królestwa. Jego mieszkańcy ściśle przestrzegają zasady zgodnie z którą tylko siedem osób w ciągu stu lat może odwiedzić miejsce ich pobytu. Sześć wraca do zewnętrznego świata wyposażonych w tajemną wiedzę, a jedna pozostaje w Szambali i przestaje się starzeć, ponieważ czas zatrzymuje się w mechanizmie jej genów.

Przed powrotem do Kijowa ojciec Sergiusz przeżył swoje końcowe lata, nauczając mądrości w systemie jaskiń, który został potem przekształcony w Klasztor Jaskiń. Wydaje się, że sześciu ludzi, takich jak Sergiusz, staje się współpracownikami Szambali, tworząc niewielki krąg nosicieli mądrości. Jeden z nich, „współpracownik mahatmów, Brahma Jyoti z Delhi, był w stałym kontakcie z nadludźmi w Himalajach, którzy zarządzają światem potęgą swoich myśli” (Anne Marshall, Hunting the Guru in India (Poszukiwanie guru w Indiach), Victor Gollancz Ltd, Londyn, 1963).

Mówi się również, że „na przestrzeni wieków małe grupy tybetańskich mędrców [z Doliny Niesmiertelnych?] założyły Szkoły Białej Tajemnicy Wschodu i Zachodu” (Dr Albert Mackey, A Concise History of Freemasonry (Krótka historia masonerii), McClure Publishing, Filadelfia, 1917). Oświecone dusze z Szambali są uważane za „apostołów z Doliny Nieśmiertelnych”, ponieważ ci „posłańcy są bezpośrednio kierowani przez mahatmów i przeznaczeni dla określonej części świata i określonego czasu” (Sergy C. Tatyana, Crimson Snow-haeps in the Himalayas (Szkarłatne śnieżne kopce w Himalajach), Lvovich Publishing, Moskwa, 1925, przekład Larissa M. Vasiler).

Według tybetańskich podań swego czasu istniały ważne zapiski o Szambali i jej mieszkańcach. Były opublikowane w kilku tomach Yung-Lota-tien, największej encyklopedii świata, która zawierała ogrom starożytnej wiedzy, łącznie ze zbiorem starożytnych obserwacji yeti (yeti w języku tybetańskim oznacza „magiczne stworzenie”). To wspaniałe dzieło spisane w XV wieku składało się z 50 milionów chińskich ręcznie napisanych znaków zawartych w 11 095 woluminach. Przechowywane niegdyś w Yang Ming Yuan (Starym Letnim Pałacu) w Pekinie uległo w większości zniszczeniu podczas drugiej wojny opiumowej w roku 1860, kiedy brytyjskie i francuskie siły splądrowały i częściowo zniszczyły pałac. Do dziś przetrwało jedynie 370 woluminów porozrzucanych w bibliotekach całego świata.

Kiedy widzimy, jak wiele utraciliśmy z dorobku starszych cywilizacji, nie powinniśmy mieć trudności z wyobrażeniem sobie, że wcześniej istniało wiele wysoko rozwiniętych cywilizacji, o których niewiele wiadomo. Jedną z nich może być właśnie Szambala.

Podziemia w Himalajach

Legendy o ukrytych podziemnych bibliotekach, skarbach i niezwykłych artefaktach związanych z Szambalą wciąż krążą po Azji. Miejsca te są opisywane jako tajemne magazyny wiedzy starożytnych. Wcześniejsze cywilizacje uważały za właściwe zachowanie czegoś z wiedzy i sztuki kultur, które znikały później wskutek naturalnych katastrof, wojen lub innych przyczyn.

Tybetański przekaz ustny mówi, że w najskrytszych zakamarkach „boskiej” góry Kanczendzonga, himalajskiego, trzeciego co do wysokości szczytu Ziemi, znajdują się ukryte „kapsuły czasu” wraz z cennymi, oprawionymi w jedwab, woluminami. Nicholas Roerich dowiedział się, że pewne kamienne wrota prowadzą do czegoś, co nazwał „Pięcioma Świętymi Skarbami Świętego Śniegu”. Jego przewodnicy ostrzegali przed wchodzeniem do tych pomieszczeń, „ponieważ wszystko, co zostałoby ujawnione przed właściwym dniem, doprowadziłoby do niesłychanych szkód” (M.K. Roerich, Himalayas – Abode of Light (Himalaje – siedziba światła), Nalanda Publications, Bombaj, 1947).

W górach Ałtaj Roerich dowiedział się także, że podnóża Himalajów skrywają wejścia prowadzące do podziemnych korytarzy i komór znajdujących się głęboko pod powierzchnią ziemi, w których ukryto zagadkowe artefakty i egzotyczne skarby pochodzące z początków historii świata.

Roerichowi opowiedziano także o tajnych podziemnych magazynach położonych na przełęczy Karakorum w Himalajach biegnącej na wysokości 19 500 stóp (5944 m n.p.m.). Jego główny przewodnik poinformował go, że wielkie skarby ukryto pod ośnieżonym łańcuchem górskim i dodał, że nawet przeciętni członkowie społeczeństwa wiedzą o ogromnych jaskiniach, w których przechowywane są wytwory starożytnych. Pytał, czy Roerich wie o książkach z zewnętrznego świata, które opisują miejsca położenia tych podziemnych skarbców. Ten mądry stary przewodnik spędził wiele lat w górach i zapytał Roericha, dlaczego obcokrajowcy, którzy twierdzą, że wiedzą tak wiele, nie potrafią znaleźć oczywistych wejść do podziemnych pałaców na Przełęczy Karakorum.

W XIX wieku w czasie dwunastoletniego pobytu w północnym Tybecie chiński podróżnik Jia Chun-Pingwa rozmawiał z buddyjskimi mnichami, którzy utrzymywali, że pod bezludną częścią gór Ałtyn-Tag istnieje rozległa sieć podziemnych galerii i muzeów zawierających kilka milionów zapierających dech w piersiach wytworów chronionych przez czujnych dozorców. W swoich pamiętnikach wspomniał o podziemnym muzeum, które zawiera rozmaite przedmioty sztuki odzwierciedlające ewolucję rodzaju ludzkiego na Ziemi na przestrzeni tysięcy lat (Jia Chun-Pingwa, The Land of No Grass and No Water (Kraj bez trawy i wody), The Great Liberation Publishing House, Lhasa, Tybet, 1917; wyjątki zostały przetłumaczone na język angielski na zamówienie Tony’ego Bushby przez Wendy Shin Liu,, Jiangwan Town, Shanghaj, Chiny, 2009). Podał, że wejście do tej szczególnej serii komór było położone na lewo od głębokiego wąwozu, w którym znajduje się niewielkie skupisko pospolitych chałup będących znacznikiem miejsca mogącego być największym muzeum świata.

Jia nie jest jedynym, który opisał ten zbiór. „Jest zabezpieczona przed najściem i nic nie jest w stanie zakłócić jej wiekowych eksponatów… wejścia są ukryte, zaś krypty z manuskryptami i artefaktami tkwią głęboko w trzewiach ziemi” (Fundamental Promises (Zasadnicze obietnice), chiński buddyjski manuskrypt z około roku 1820, autor nieznany, przekład Ti-tzang, 1911, str.79-81, przechowywany obecnie w Bibliotece Tybetańskich Prac i Archiwaliów w Dharamsali w Indiach). „Tamtejszy mieszkaniec powiedział, że na ich obszar przychodzą ludzie z okolic z bardzo dziwnymi starożytnymi pieniędzmi i nikt nie potrafi nawet przypomnieć sobie, kiedy były one w użyciu” (Sergy C. Tatyana, Crimson Snow-heaps in the Himalayas). Pisarz Andrew Tomas uważał, że wszystkie te sekretne miejsca są związane z tajemnicą Szambali” (A. Tomas, Shambhala: Oasis of Light (Szambala – oaza światła), Sphere Books, Londyn, 1977).

Helena Pietrowna Bławacka, podróżniczka i mistyczka, robiła aluzje do istnienia Szambali, przyczyniając się do wzrostu jej popularności wśród zachodnich entuzjastów okultyzmu. Utrzymywała, że mędrcy Wschodu mogą ogłosić światu treść starożytnych dokumentów, która mocno zmartwi historyków. Pisała, ze widziała wiele tajemnych skarbnic w północnych Indiach i że wtajemniczeni jogini znają ogromną sieć podziemnych bibliotek, która ciągnie się od ich świątyń w pieczarach poprzez cały północny Tybet.

Watykańskie archiwa zawierają rzadkie raporty misjonarzy z początku XIX wieku, które mówią, że w czasach kryzysów przywódcy wielu krajów słali w Himalaje swoje delegacje, aby uzyskać radę od „Geniuszów w górach” (Encyklopedia Katolicka, Pecci Edition, tom. II, str. 299), przy czym dokumenty te ujawniają, dokąd udawały się te delegacje.

Dokument bez daty napisany około 120 lat temu przez biskupa Chin, wielebnego Delaplace’a, potwierdza opowieści o mędrcach w Azji Środkowej mówiące, że w niedostępnych częściach Himalajów mieszkają ludzie o szczególnej wiedzy (Annales de la Propagation de la Foi (Annały niesienia wiary), przekład Pierre L. Josselin, 1929; cytowane w: A. Tomas, Shambhala, str.28).

Tybetańska opowieść o Ghesarze Khanie przewiduje otwarcie pewnych ukrytych archiwów w czasie, „gdy na niebie będą latały stalowe statki”, z kolei Bławacka stwierdziła, że pewne ukryte manuskrypty zostaną subtelnie i w zamierzony sposób ujawnione w „duchowo bogatszej przyszłości” (The Theosophist, lipiec 1912).

Tybetańska wiara w oświeconych mieszkańców podziemi, których widuje się okazyjnie nocą z pochodniami, jest ogromna. Roerich wspomniał o „człowieku wspaniałego wyglądu, który przybył do Tybetu z Syberii razem z członkami swojej karawany i z dumą oświadczył: „Udowodnię wam, że opowieść o mieszkańcach podziemi nie jest fantazją. Zaprowadzę was do wrót ich podziemnych królestw” (M.K. Roerich, Flame in Chalice (Płomień w kielichu), Muzeum Mikołaja Roericha, Nowy Jork, 1929). Roerich nie napisał jednak, czy spełnił on swoje przeznaczenie.

Przez całą Azję, przez wszystkie pustynie, od oceanów po Ural krążą niezwykłe opowieści o świętych ludziach żyjących w tajemniczych podziemnych miastach. Chociaż wiele rozdziałów historii człowieka na tej planecie zniszczyła ręka Czasu, te starożytne podania dowodzą realności tajemniczych skarbów i położonych w odizolowanych miejscach przechowalni rzadkich pisanych przekazów wiedzy pochodzącej z zamierzchłej przyszłości.

Biała piramida i Trójkąt Szambalijski

W uzupełnieniu do rzadkiej osiemnastowiecznej tybetańskiej książki zatytułowanej Road to Shambhala (Droga do Szambali) autorstwa trzeciego Panchen Lamy (1738-1780) i przetłumaczonej przez Cheng Yuana (1901) znajdują się intrygujące odwołania do żyjącej niegdyś w Tybecie skrzydlatej humanoidalnej rasy, która „zniszczyła sama siebie”. Ta sama książka informuje również o istnieniu licznych piramidalnych struktur w różnych miejscach Dachu Świata, nieznanych Zachodowi. Niektóre z tych budowli określa się jako „bajeczne” i „wielokolorowe” wersje umieszczone pośród dziesiątków innych piramid.

Prawdziwość skupisk piramid w Himalajach została potwierdzona w bardziej współczesnych nam czasach. Pierwsze dostępne doniesienie jest dziełem amerykańskiego handlowca Freda Meyera Schrodera, który w roku 1912 natknął się przypadkowo na gigantyczną piramidę otoczoną mniejszymi budowlami. Zdziwiony zapytał swojego przewodnika, buddyjskiego mnicha, co one przedstawiają, i w odpowiedzi usłyszał, że liczące sobie 5000 lat lamajskie dokumenty nie tylko opisują przeznaczenie tych piramid, ale podaja także, że były one bardzo niezwykłe już wtedy, kiedy je opisywano. Gdyby to datowanie potwierdziło się, wówczas okazałoby się, że te himalajskie piramidy są znacznie starsze od egipskich w Gizie.

Około 33 lata później zaobserwowano inną pokaźnych rozmiarów piramidę, co wprawiło w niemałe zakłopotanie naukowców. Wiosną 1945 roku pilot Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych James Gaussman leciał samolotem nad Tybetem w drodze z Chin do Indii. W pewnym momencie niedomaganie silnika zmusiło go do zejścia na niższy pułap. Oto, co podobno zobaczył:

Leciałem nad górą, później dotarłem nad dolinę. Bezpośrednio nad nami znajdowała się gigantyczna biała piramida. Wyglądała jak twór baśniowy. Otulała ją lśniąca biel. Mógł to być metal albo jakiś rodzaj kamienia. Najbardziej osobliwy był jednak wierzchołek: wyglądał jak olbrzymi kawałek metalu szlachetnego. Nie było możliwe lądowanie, choć chętnie byśmy to uczynili. Zaskoczył nas obraz tej piramidy.

Hartwig Hausdorf, Die Weisse Pyramide (Biała piramida), wydanie angielskie:   The Chinese Roswell (Chińskie Roswell), New Paradigm Books, Floryda, 1998, str. 112.

Gaussman sądził, że wysokość piramidy przekracza 1000 stóp (305 m), czyli że była ponad dwa razy wyższa od Wielkiej Piramidy w Gizie. Nigdy nie opublikowano wykonanych przez niego zdjęć, natomiast jako fotografię tej „gigantycznej białej piramidy” w roku 1990 opublikowano czarnobiałe zdjęcie ziemnej piramidy położonej w pobliżu Xian, stolicy chińskiej prowincji Shaanxi. Była to mistyfikacja, ponieważ trasa przelotu Gaussmana biegła około 500 mil (805 km) na północny zachód od piramidy, której zdjęcie opublikowano. Należy przypuszczać, że prezentacja tego zdjęcia miała na celu zachowanie w tajemnicy istnienia Białej Piramidy.

W roku 1947, dwa lata po rewelacjach Gaussmana, inny amerykański lotnik, Maurice Sheahan, lecąc w kierunku południowo-zachodnim nad prowincją Shaanxi również dostrzegł gigantyczną białą piramidę. Opis jego obserwacji opublikowało następnie kilka amerykańskich gazet, w tym New York Times (28 marca 1947 roku).

W swojej książce Himalayas – Abode of Light Roerich wspomina o trzech „granicznych posterunkach Szambali”, co sugeruje istnienie obszaru w kształcie trójkąta wyznaczającego położenie tego tajemniczego królestwa. Miejsca położenia tych znaków granicznych nie są znane, ale kiedy wytyczy się trójkąt, wykorzystując te same kąty, pod którymi nachylone są kąty Wielkiej Piramidy w Gizie (51 stopni i 51 minut), zaczynając od około 50 stopni szerokości północnej i 88 stopni długości wschodniej jako jego zachodniej granicy i zarazem podstawy, wówczas jego wierzchołek znajdzie się na linii lotu Gaussmana z roku 1945 w pobliżu miejsca, w którym dostrzegł on ogromną białą piramidę. Na linii lotu Gaussmana w miejscu jej przecięcia z 88 południkiem leży dolny wierzchołek trójkąta (patrz poniższa mapka). W obszarze tego trójkąta doszło do wielu zadziwiających wydarzeń, z których przypuszczalnie najbardziej fascynujące jest tak zwane „tybetańskie Roswell”.

„Tybetańskie Roswell”

Na początku stycznia 1928 roku naukowa ekspedycja kierowana przez chińskiego archeologa Chi Pu Teia dotarła w głąb górskiego regionu Bajan-Chara-Uła w pobliże miejsca, z którego rzeki Jangcy i Mekong rozpoczynają swoje długie, meandrujące wędrówki na południe. Odkryli tam system grobów ułożonych wzdłuż równoległych linii nietkniętych od tysięcy lat. Groby nie miały kamieni nagrobnych i epitafiów, jednakże ściany jaskiń pokrywały wizerunki postaci o podłużnych głowach oraz wyobrażenia planet.

Archeolodzy odkopali groby i znaleźli w nich szkielety o nienaturalnie dużych czaszkach i małych ciałach o długości nie przekraczającej czterech stóp (1,22 m). Na podłodze jaskini znaleźli także na wpół zagrzebany w piasku pierwszy spośród 716 dziwnych kamiennych dysków, z których każdy miał otwór w środku, czym przypominał długogrającą płytę gramofonową. Każdy dysk miał wygrawerowane spiralnie biegnące rowki, które składały się, jak się okazało, z ciasno wyrytych znaków zawierających przekaz.

Później, w roku 1962, czterej naukowcy kierowani przez japońskiego profesora Tsum Um Nuia z Pekińskiej Akademii Prehistorii, oświadczyli, że udało się im oczytać wyryty na tych dyskach tekst. Ogłosili, że dyski mówią o katastrofie dysku kosmicznego obcych istot, do którego doszło około 12 000 lat temu. Załoga ocalała, ale statek był zbyt uszkodzony, aby móc odlecieć. Po natknięciu się na szereg przeszkód, które uniemożliwiały publiczne ogłoszenie wyników tych badań, profesor Tsum Um Nui zrezygnował ze swojego stanowiska i wrócił do Japonii. Jednak społeczność naukowa Związku Radzieckiego nie odrzuciła jego doniesienia i w rezultacie dalszych badań prowadzonych przy wykorzystaniu oscylografa potwierdzono niezwykłe odkrycia profesora Tsum Um Nuia.

Kryształowa jaskinia Nagów

Na początku Mahabharaty znajduje się wzmianka mówiąca, że epopeję tę spisano „w pięknej dolinie u stóp góry Meru”. Mówi się, że ta dolina to właśnie Szambala. Należałoby też wspomnieć, że ta najdłuższa epopeja świata oryginalnie była napisana językiem nieśmiertelnych i że stała się podstawą głównych systemów filozoficznych Wschodu. Podanie głosi, że Dolinę Nieśmiertelnych odwiedził zarówno Siddhartha Gautama (Budda), jak i Laozi (ok. 600 p.n.e.), twórcy taoizmu.

Tybetańscy kapłani religii bon przyznają, że otrzymali swoją wiarę z tego samego strumienia filozoficznego (radziecki magazyn Bajkał, nr 3, 1969). Wiara bon, najstarszy duchowy kult Tybetu, wywodzi się z manuskryptu, który kapłani nazywali „Pierwszym Pismem… Prawdziwym Nauczaniem… przekazem Odwiecznej Mądrości… który pochodzi od Nieśmiertelnych z Szambali” (L.C. Hammoto, The Soul Doctrine (Doktryna duszy), Lhasa, przekład C. Chan, 1916, str. 97-99).

Z Himalajów pochodzi również inna starożytna tybetańska księga. Jej tybetańska nazwa brzmi Bardo Thodol, zaś na Zachodzie znana jest jako Tybetańska Księga Umarłych. Zgodnie ze zwyczajem czyta się ją głośno umierającym, aby ułatwić im wyzwolenie duszy po śmierci. Podanie głosi, że to niezwykłe dzieło pochodzi od rasy zwanej Naga. Lamajskie przekazy podają, że ośmiu jej członków spotkało się z królem Szambali. Wśród Tybetańczyków słyną oni z ogromnej mądrości, zaś ich istnienie potwierdzają starożytne podania północnych Indii. Mówią one, że Nagowie mają ludzkie twarze ogromnej urody, wijące się ciała i zdolność latania, gdy wyłaniają się z Patali, Świata Podziemi. Książę Arjuna, uczeń boga Kriszny, podobno odwiedził ich i z nimi rozmawiał. Podanie głosi, że mieszkają w Pałacu Węży w bajkowych podziemnych siedzibach oświetlonych kryształami i szlachetnymi kamieniami.

Jeden z obrazów Roericha nosi nazwę The Lake if the Nagas (Jezioro Nagów), z kolei inny ukazuje Nagę siedzącego na wyspie położonej na północno-tybetańskim jeziorze na wschód od gór Ałtaj. To umiejscawia Nagów w Trójkącie Szambalijskim.

Niektórzy starożytni autorzy utrzymują, że Nagowie (mężczyźni) i Naginie (kobiety) wchodzili początkowo w „związki małżeńskie z ludźmi, głownie królami, królowymi, mędrcami i ludźmi wielkiego ducha” (Jamblich, On the Mysteries, particulary those of the Egyptians, Chaldeans and the Assyrians (O tajemnicach, głównie egipskich, chaldejskich i asyryjskich), IV wiek; cytwane w: Passport to Shambhala (Paszport do Szambali), Towarzystwo Geograficzne Zachodniej Syberii, 1923, przekłąd na angielski profesora Władimira Andriejea Wasiliu, 1933, str. 174). Mówi się również, że wybrani ludzie mają przywilej wchodzenia do przepastnych jaskiń Nagów połączonych z tunelami, które tak jak w mrowisku ciągną się setki kilometrów wewnątrz górskich łańcuchów biegnących przez północne Indie i dalej w głąb północnego Tybetu.

Roerich namalował łącznie kilkaset obrazów. Przedstawiają one sceny z Rosji, Mongolii, Egiptu i innych miejsc. W jego sposobie przedstawiania perspektywy i atmosfery jest coś tajemniczego, coś, co wydaje się wskazywać na inne wymiary i obce zasady istnienia albo też prowadzące do nich wrota lub portale. fantastyczne kamienie z inskrypcjami umieszczone na bezludnych wyżynach, Laozi na grzbiecie bawołu kierujący się na zachód ku alei drzew tworzących łuk, otwarta potężna księga o grubości dwóch metrów oraz postać stojąca na stosie drewna przyglądająca się jej stronom, ludzka czaszka ogromnych rozmiarów, subtelne przedstawienie piramid w tle kilku obrazów – wszystko to sugeruje, że Roerich odsłaniał ukryte informacje w postaci malowanych szyfrów. Być może dochowywał „Przysięgi Szambali”, która mówi, że odwiedzającym ją nie wolno ujawniać otwarcie tego, co w niej widzieli (Passport to Shambhala,str.189).

Martwa obca istota, która okazała się być żywa

Amerykański handlarz narkotyków i broni John Spencer, który zamieszkał po I wojnie światowej w Chinach, trafił za sprawą przypadku do lamajskiego klasztoru położonego w Tuerin w południowo-zachodniej Mongolii. Padł z wyczerpania na górskim szlaku podczas ucieczki przed chińskimi władzami. Na szczęście znaleźli go mnisi i zabrali do górskiego klasztoru. W tym samym czasie mnisi gościli jeszcze jednego Amerykanina, Williama Thompsona, naukowca studiującego w ich bibliotece dalekowschodnie wierzenia religijne. Kilka dni później wracający do zdrowia Spencer natknął się w czasie wędrówki po okolicach klasztoru na mocno zerodowane schody prowadzące w dół do małych metalowych drzwi, które otworzył. Za nimi znajdowało się duże dwunastoboczne pomieszczenie. Jego ściany ozdobione były kolorowymi rysunkami konstelacji gwiezdnych, ciał niebieskich i znaków zodiaku. Zdziwiony tym widokiem przesunął ręką po powierzchni jednej ze ścian i nieoczekiwanie pobliska płyta bezszelestnie otworzyła się do wewnątrz, odsłaniając wejście do ciemnego korytarza. Zajrzawszy do niego dostrzegł w nim w pewnej odległości blade zielone światło. Zaciekawiony wszedł do środka. Po kilku minutach dotarł do końca korytarza i wszedł do dużej jaskini wypełnionej jaskrawozielonym światłem. Wzdłuż jendej ze ścian stało 30 trumien ustawionych jedna obok drugiej w długim rzędzie. Zaczął je otwierać, sądząc, że mogą zawierać klejnoty lub inne skarby. W trzech pierwszych  znalazł zwłoki mnichów ubrane w podobny strój do tego, jaki nosili jego wybawcy z klasztoru.

Jak podaje Hartwig Hausdorf w Die Weisse Pyramide, w czwartej leżała kobieta w męskim ubiorze, w piątej mężczyzna, który pochodził, jak mu się zdawało, z Indii i był ubrany w jedwabny czerwony kaftan… w trzeciej od końca spoczywało doskonale zachowane, ubrane w szatę z białego lnu, ciało mężczyzny, w czwartej ciało kobiety, której etnicznego pochodzenia nie udało mu się określić”. Co niezwykłe, zwłoki nie wykazywały oznak rozkładu, mimo iż zdaniem Spencera trumny musiały znajdować się tam od dłuższego czasu.

Rozczarowany, że nie znalazł żadnych skarbów, poszedł do ostatniej trumny i uniósł jej wieko. Ku jego zdziwieniu zobaczył w niej małe stworzenie ubrane w błyszczącą srebrzystą szatę. Jego wieka głowa była srebrzystego koloru, zaś oczy zakryte ogromnymi powiekami. Istota nie miała ust, zaś w miejscu nosa widniał krótki kikut. Kiedy schylił się, aby dotknąć jej zwłok, ogromne oczy nagle otworzyły się i spojrzały na niego, emitując przenikliwe zielone światło, które go oślepiło. Przestraszony zatrzasnął wieko i wybiegł z jaskini rozdzierając w panicznej ucieczce ubranie o wystające skały. Wrócił do klasztoru, gdzie wysoki rangą lama powiedział mu, że istota, którą widział, była podobizną „wielkiego mistrza, który przybył z gwiazd”. Lama próbował przekonać go, że tylko mu się wydawało, iż ta istota była żywa, jednak Spencer nie dał się przekonać, że było to tylko złudzenie. Wciąż przestraszony opowiedział o swoim przeżyciu Williamowi Thompsonowi, który po powrocie do Stanów Zjednoczonych opisał jego relację w amerykańskim magazynie Adventure. Kilka dni później Spencer opuścił klasztor i zniknął bez śladu. Nigdy potem już o nim nie słyszano.

Obserwacja eterycznego układu słonecznego przez rosyjskich uczonych

„- W podziemnym Tybecie – oświadczył Roerichowi brodaty przewodnik w roku 1928 – przechowywanych jest wiele skarbów Mądrości. Kiedy zostaną ujawnione, jeden bardzo stary skład naukowych artefaktów zadziwi świat” (M.K. Roerich, Flame in Chalice).

W roku 1870 delegacji rosyjskich uczonych pozwolono obejrzeć jeden z tych pochodzących z wcześniejszej epoki artefaktów. W tybetańskim klasztorze lamów w pobliżu świętej góry Bełucha ich delegację przedstawiono wiekowemu lamie posiadającemu głęboką wiedzę z zakresu astronomii i fizyki. Lama wybrał dwóch członków delegacji, specjalistów od planet, i poinformował ich o buddyjskich technikach koncentracji, po czym poprosił ich, aby zastosowali wegetariańską dietę. Kilka dni później zaprosił ich, aby zastosowali wegeteriańską dietę. Kilka dni później zaprosił ich do swojej celi, gdzie pokazał im dziwne metaliczne urządzenie.

Tajemnicze urządzenie stało na podłodze i emitowało dziwny przytłumiony dźwięk. W pewnym momencie wyłoniła się z niego mgiełka, która rozprzestrzeniła się i przekształciła w miniaturowy ruchomy model naszego układu słonecznego z Ziemią, Marsem, Merkurym i pozostałymi planetami powoli obracającymi się wokół Słońca. W tym eterycznym układzie słonecznym naukowcy spostrzegli nienormalną cechę: dziesiątą planetę krążącą za orbitą Plutona. Stary lama odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące natury i pochodzenia tej preholograficznej maszyny na światło słoneczne, dał jednak do zrozumienia, że została ona „dostarczona w celu demonstracji” (Trzeci Panchen Lama, Road to Shambhala).

Laboratoria Szambali

Koncepcja istnienia starożytnej nadnaturalnej społeczności określanej w dawnej nomenklaturze „Wspomagaczami Rozwoju Ludzkości”, która żyje w odludnych dolinach położonych na górzystych wyżynach północnego Tybetu, jest z pewnością zbyt fantastyczna, aby mogła być zaakceptowana przez racjonalnie myślące zachodnie umysły. Tym niemniej przegląd historycznych danych zgromadzonych w minionych wiekach w odległych od siebie krajach wykazuje ich wzajemne podobieństwo.

Lamajskie kroniki mówią o „kulturze Mądrych Ludzi, którzy rozwinęli na przestrzeni wieków swoją własną cywilizację i naukę żyjąc pod osłoną ośnieżonych łańcuchów górskich północnej Azji” (Passport to Shambhala).

Dr George Roerich, starszy syn Mikołaja i Heleny Roerichów, sprawdził wiarygodność podań o Szambali:

Szambala jest nie tylko uważana za azyl tajemnych buddyjskich nauk, ale i za wiodącą zasadę nadchodzącego Kalpa, czyli Kosmicznego Wieku [Wieku Szambali?]. Mówi się, ze wykształceni opaci i medytujący lamowie są w stałym kontakcie z mistycznym bractwem, które kieruje losami świata. Zachodni obserwator ma skłonność do umniejszania znaczenia tej nazwy oraz degradowania obszernej literatury na jej temat, a jeszcze bardziej ustnych przekazów jako swego rodzaju folkloru lub mitologii, ale ci, którzy studiowali zarówno literaturę, jak i popularny buddyzm, wiedzą, jak potężną siłę stanowi ta nazwa dla mas buddystów z wyższej Azji.

G.N. Roerich, Trails to immost Asia (Szlaki ku najgłębszej Azji), Yale Uniwersity Press, New Heaven, 1931.

Kiedy zbierze się razem wszystkie skrawki informacji o Szambali, wówczas naszym oczom ukazuje się wyraźny obraz miejsca pobytu nieprzeciętnych istot, dla których przestrzeń i czas nie stanowią przeszkody. Tym, co pogłębia nasze rozumienie rzeczywistości Doliny Nieśmiertelnych, są opisy podróży do tego baśniowego miejsca przesiąknięte absolutnym przekonaniem o jego istnieniu – na przykład bardzo dobrze udokumentowanej podróży Apoloniusza w pierwszym wieku n.e. oraz pielgrzymki do Szambali odbytej na początku lat 1920. przez chińskiego chirurga i jego nepalskiego przewodnika jogina:

Nie tak dawno temu w gazecie Shanghai Times, a potem w wielu innych gazetach, ukazał się obszerny artykuł podpisany przez dra Lao-Tsina opisujący jego podróż do Doliny Szambali. Dr Lao-Tsin podaje w swojej barwnej relacji wiele szczegółów swojej ciężkiej podróży z nepalskim joginem przez mongolskie pustynie i wyżynne bezdroża do doliny, w której znalazło swój dom wielu joginów studiujących Wyższą Wiedzę. Jego opis laboratoriów oraz słynnej wieży jest zadziwiająco podobny do opisów tych niezwykłych miejsc pochodzących z innych źródeł. Opowiada on o wielu naukowych cudach i skomplikowanych eksperymentach z zakresu siły woli oraz telepatii realizowanej na wielkie odległości.

M.K. Roerich, Heart of Asia (Serce Azji),  Roerich museum Press, Nowy Jork, 1929; cytowane w: A.Tomas,Shambhala.

W XIX wieku do tej utopii dotarli również dwaj inni mężczyźni i przez pewien czas w niej przebywali. Po powrocie opisali niezwykłe rzeczy, które tam widzieli, ale „o innych cudach nie wolno im było opowiadać” (M.K. Roerich,Heart of Asia).

To właśnie ta skrytość jest tym, co utrudnia ustalenie pełnej prawdy o Szambali. Całą sprawę jeszcze bardziej komplikuje niechęć lamajskich mędrców do dyskusji o tej tajemnicy, która stanowi jeden z najświętszych przekazów ezoterycznego buddyzmu. Niektóre doniesienia mówią, że ludzie, którzy byli w Szambali, mogliby powiedzieć znacznie więcej o osiągnięciach jej mieszkańców, gdyby nie przysięga, która musieli złożyć.

Na podstawie tego, co pisał Roerich, wydaje się, że zarówno on, jak i jego syn George, odwiedzili Szambalę, a to, co powiedział, przywodzi na myśl słowa Mahatmy Moryi, który nazwał Szambalę „Miastem Nauki”. W nawiązaniu do jego komentarza warto zauważyć, że ezoteryczna nauka Wschodu mówi o zderzeniu podziemnego ognia Kamaduro z Ogniem Kosmicznym, które może wywołać geologiczne kataklizmy, jeśli te dwa żywioły nie są w równowadze. Roerichowie utrzymują, że widzieli przyrządy służące do mierzenia ciśnienia tych ogni „w jednym z laboratoriów Szambali” (M.K. Roerich, Heart of Asia , cytowane w:A.Tomas, Shambhala).

Wnioski

Do tej samotni udało się dotrzeć wielu szlachetnym poszukiwaczom prawdy pozbawionym samolubnych motywów przemierzającym niezmierzone pustkowia Środkowej Azji. Tybetańskie podania głoszą, że w Szambali słychać muzykę wydobywającą się z niewidzialnych instrumentów i że z Fontanny Wiecznego Życia napić się można eliksiru młodości.

Na zewnętrznych ścianach Jadeitowej Wieży wyrzeźbione są postacie tańczących bogiń, zaś kompleks pałacowy króla ma okna z ramami z lapis lazuli i dach pokryty złotem Jambu. Bardziej współcześni podróżnicy, tacy jak Hausdorf, Przewalski, Ossendowski, David-Neel, Tomas i Roerichowie, pisali o szeroko rozpowszechnionym podaniu mówiącym o Szambali i jej kosmicznej kulturze, którą odkryli w czasie swoich podróży w Azji. Teza o istnieniu egzotycznej, ukrytej społeczności doskonałych istot kierujących ewolucją rodzaju ludzkiego nie jest czczą spekulacją i objawi swoją realność, gdy władca Szambali przystąpi do niszczenia „Hord Ciemności”, zwiastując w ten sposób zapowiedziany „Wiek Szambali” (G.N. Roerich, Trails to immost Asia).

Być może oświeceni z Szambali komunikują się telepatycznie z nami poprzez nasze sny i intuicję lub obdarzonych parapsychicznymi zdolnościami ludzi, dostarczając nam sekretnie wskazówek przy podejmowaniu ważnych decyzji w tych krytycznych czasach.

Tony Bushby

(mój komentarz – Moim zdaniem w Szambali w ogóle nie ma istot Nieśmiertelnych (którzy zakończyli cykl reinkarnacji), ale są istoty, żyjące bardzo długo i mające szanse w przyszłości (gdy złamana zostanie moc śmierci we Wszechświecie) osiągnąć Życie Wieczne.)

Szatan dobrze życzy światu

Obecną inkarnacją Szatana jest brytyjski książę William, który 29 kwietnia 2011 roku ożenił się z księżną Kate Middleton. Wielu sądzi, że jest on zapowiadanym Antychrystem, ale naprawdę jest on przyjacielem Jezusa.

Według przepowiedni, Szatan miał narodzić się z rodu królewskiego, tuż po zaćmieniu słońca, kiedy będzie ono najwyżej. Książę William urodził się 21 czerwca 1982 roku z rodu królewskiego spełniając tym samym wszystkie niezbędne warunki. Ciężko było to (narodziny Szatana) stwierdzić przed jego urodzeniem, ale było to znacznie łatwiejsze wtedy, gdy się to już stało.

Szatan to naprawdę bóg Enki znany z opowieści o ogrodzie Eden, czyli biblijny Wąż. Dzięki niemu (i temu, że Adam i Ewa zjedli zakazany owoc) ludzkość przetrwała. Inaczej ludzkość byłaby niewolnikiem złego boga Enlila (biblijnego „Pana”). Ten ostatni chciał, żebyśmy pracowali niewolniczo przy wydobyciu złota w jego kopalniach w Afryce.

Szatan jest synem Jezusa i księżnej Diany. Dobre siły chciały, żeby Wielki Brat (William) był dobry i dlatego do jajeczka Diany dodano kod z Całunu Turyńskiego.

Książę William jest przyjacielem Jezusa. Walczyli ze sobą przez pięć żyć (Jezus i Szatan, William Wallece i Longshank, Robin Hood i Szeryf z Notthingham, Jack Dawson z Titanica i Szatan (w tym wcieleniu bezpośrednio nie walczyli), Bruce Lee i Szatan), ale teraz w tym szóstym wcieleniu Jezusa zawarli pokój, który będzie trwał Wiecznie.

Nastąpiło to w niedzielę 10 kwietnia 2011 roku. Szatan sam przybył do domu szóstego wcielenia Jeszui. W piątek 8 kwietnia w samochodzie razem z Kate Middleton jeździli tylko samochodem koło jego domu. W nocy z soboty na niedzielę o trzeciej w nocy podjechał pod jego dom i „straszył” przez 3 godziny nie dając mu spać. Natomiast w niedzielę rano przejechał obok domu Jeszui i pozdrowił go ręką, na co ten tak samo odpowiedział.

Zarówno Szatanowi jak u Jeszui bardzo zależy na tym, żeby sytuacja na świecie poprawiła, się. Jeszua w najbliższym czasie ma pokonać śmierć ze swoimi dwoma żonami i wtedy inni ludzie też będą mogli osiągnąć Nieśmiertelność.

Opowieść o kocie – mistrzu zen

OPOWIEŚĆ O KOCIE – MISTRZU ZEN (opracowano na podstawie książki Henri Bgautama Brunela „Opowieść o kocie, mistrzu zen”)

ŻYCIE JEST CIERPIENIEM

W przeddzień jego wielkiej podróży inicjacyjnej mistrz wzywa Koyabashiego i zwraca się do niego słowami: „Wyobraz sobie pięknego, postawnego księcia, żyjącego w jednym z królestw północnych Indii w V stuleciu przed naszą erą. Mając szesnaście lat Siddhartha Gautama zgodnie z obyczajem poślubia księżniczkę piękną jak światło dnia, dobrą i wierną Jasiodharną. Życie młodego księcia jest nieprzerwanym świętem. Żyje w szczęściu i beztrosce. Pewnego dnia wychodzi poza mury ojcowskiego pałacu. I oto staje twarzą w twarz z biedą, z wychudłym starcem, z konającym z głodu dzieckiem spowitym w łachmany. Nagle poraża go ta oczywistość: życie jest trudne i pełne bólu.

Owego dnia Siddhartha Gautama odkrywa pierwszą spośród „szlachetnych prawd”. Jest to początek długich dociekań, które przez lata będą go prowadzić przez rozległe równiny nad Gangesem, w poszukiwaniu rozwiązania. Próżne okaże się studiowanie pod kierunkiem najsłynniejszych mistrzów duchowych i praktykowanie najsurowszej ascezy. W końcu, pewnego wieczoru, mając trzydzieści pięć lat, siądzie u podnóża drzewa bodhi, zwanego także drzewem oświecenia, nad brzegiem rzeki Najrańdżana, i osiągnie Przebudzenie. Od tej chwili znany jest jako Budda, co znaczy właśnie Przebudzony.

Życie jest trudne

Skoro każde życie jest skończonością,

skoro celem każdego życia jest śmierć, 

skoro każde życie rozsypie się pewnego dnia

jak popiół na wietrze…

Życie jest cierpieniem

Koyabashi w milczeniu wysłuchał mistrza. Złożył mu pełen szacunku pokłon, składając łapki na wysokość czoła. I już miał zamiar odejść, a wtedy mistrz jeszcze powiedział: „Zabierzesz ze sobą, jak nakazuje obyczaj, młodego ucznia. Nazywa się Taneda, jest kotem z dobrej rodziny i ma szczere serce. Opiekuj się nim, a on będzie się opiekował tobą”.

Koyabashi jeszcze raz się kłania. Ostatnią noc przed wyruszeniem w drogę spędza na medytacji. I choć nie rozumie wszystkiego, co mistrz chciał mu przekazać, przepełnia go ufność…

JEDNA JEST PRZYCZYNA CIERPIENIA: EGO

Shokena – szlachetnego samuraja prześladował ogromny szczur. Co nocy bestia wykonywała szaleńczy taniec w jego domu. Shoken – mistrz szermierki – zaczajał się na niego godzinami – tylko ostrze błyskało. To nie mogło trwać wiecznie. Samuraj wybrał się do miasta, aby zebrać kocią armię, Łobuzy, łajdaki, szelmy, bez czci i wiary, przybyły nieustraszone, pożywiły się suto u pańskiego stołu i szykowały się wygodnie spędzić noc. Krwistooka bestia zjawiła się o pierwszym brzasku. Ociężałe z przeżarcia koty nawet nie drgnęły. Tylko jeden podniósł się i ruszył na spotkanie z wrogiem. Zaraz jednak uciekł, gdy szczur pokazał zęby i prychnął dziko. Szlachetny samuraj zwrócił się wtedy do zawodowca szczurołapa, ale ten wycofał się od razu na widok potwora. 

Również wyposażony we wspaniałe pazury stokrotny zwycięzca wszelakich walk cofnął się przerażony. W końcu Shoken dowiedział się, że w mieście gości niejaki Koyabashi – mistrz zen i osobowość wśród kotów. Samuraj wyruszył go odnalezć. Przedstawił pokornie swoją prośbę i opowiedział o nieszczęściach, jakie go spotykały.

Koyabashi gładził sobie wąsy, długo przyglądał się samurajowi, po czym odezwał się w te słowa: „Jeśli wszyscy moi pobratymcy odnieśli porażkę, to dlatego, że nie dbali tak jak ja o swoją energię wewnętrzną. My, mistrzowie zen, a zwłaszcza ja, mamy tak przemożną ki, że żaden człowiek ani żadne zwierzę nie zdoła się jej oprzeć. Osadza się w miejscu najbardziej okrutnych przeciwników. Niczym się nie martw! Pokonam twojego szczura i nie będę musiał nawet go tknąć. Moja ki tak go sterroryzuje, że ucieknie i nigdy tu nie wróci!

Koyabashi zamieszkał u samuraja, by oswoić się z nowym miejscem. Opowiadał o swoich wyczynach, no i najadał się do syta. Którejś nocy zdecydował się i stanął na czatach. Koyabashi, przyczajony na głównej belce, dostrzegł krwiste oczy szczura lśniące w półmroku. Wzdrygnął się, ale był poza zasięgiem. Wtedy zebrał siły i wydobył z siebie niegłośne ki, najbardziej przerażające, jakie miał w repertuarze. Szczur nawet nie podniósł głowy i dalej pożerał smakowite ciastko ryżowe. Kot – mistrz zen – tak oto dodawał sobie odwagi:

– Wszystko, co piszczy i skuczy, wszystkie myszy i koty są wobec mnie prochem, warci tyle co włos z mego ogona. Nikt mi się nigdy nie oprze.

Po czym wciąż z rozsądnej odległości na swojej belce wydobył z trzewi krzyk tak rozdzierające, tak dzikie, przerażające miauczenie, swoją najstraszliwszą ki.  Szczur podniósł na moment głowę, wzruszył ramionami i dalej spokojnie się posilał. Koyabashi, chcąc nie chcąc, musiał przyznać się do porażki. Przeprosił samuraja i zawstydzony odszedł. Kilka tygodni pozniej dowiedział się, będąc przelotnie w miasteczku, gdzie nauczał, że pewien przebiegły kot uwolnił samuraja od ogromnego szczura, uchodzącego za niezwyciężonego. 

„Jak on tego dokonał?” – zapytał Koyabashi mieszkańców miasteczka, którzy z szacunkiem go otoczyli.

„Och” odparł mężczyzna – „ten kot – mnich zen to zdaje się święty i już sama jego obecność skłoniła szczura do ucieczki”.

Koyabashi nie odezwał się ani słowem. Nie przyznał się, że i on spotkał się kiedyś z krwistooką bestią. Długo jednak cierpiał w swoim zranionym ego. 

WYMAZANIE EGO

Kamieniem węgielnym każdej prawdziwej duchowości jest wymazanie ego. „Ja” bowiem przesłania w nas nieskończoność. Wie o tym każdy mistrz zen, a nawet początkujący. Nie można jednak tego dokonać ot tak. Unicestwienie ego wymaga delikatności i wielu zabiegów. To długa droga, wymagająca powolności i ostrożności. Koyabashi dobrze to zrozumiał. Przygotowuje swoje ego. Błogo sypia na słońcu, najada się do syta myszami, kręcącymi mu się koło nosa, a kiedy się zakocha broni swoich praw zębami i pazurami.

To czyni mędrzec na początku drogi.

Aż nadejdzie taki dzień, że będzie trzeba uczynić postęp na trudnej drodze mądrości i uznać innego na równi z sobą. Koyabashi myśli o tym czasem w porze zalotów (gdyż będąc mnichem nie przestaje się być mężczyzną, czyli kotem oczywiście…). Próbuje grzecznie przyjąć swego rywala – słowem Koyabashi stara się być uprzejmy. Wtedy między jednym a drugim miauknięciem czy prychnięciem samiec-przeciwnik przygląda mu się najwyraźniej nie wiedząc, co ma o tym myśleć.

Koyabashi nie ustaje w poszukiwaniach. Jako wędrowny mnich przemierza Japonię wzdłuż i wszerz. Aż pewnego śnieżnego wieczoru pewien pustelnik udziela mu schronienia. Koyabashi z ogromnym zdumieniem odkrywa dziesiątki kotów namalowane na ścianach świątyni na zboczu góry.

Gospodarz, sympatyczny bonza opowiada mu następującą historię: „Dawno temu mieszkał tu pewien kot, którego jedynym towarzyszem był stary i mądry kot. Byli przyjaciółmi.

Którejś wiosny wszystko się zmieniło. Przybór rzeki spowodował inwazję szczurów. Smutny mnich już szykował się by odejść. Kot próbował walczyć, ale cóż mógł zrobić przeciwko armii gryzoni? 

Towarzysz mnicha odezwał się do niego: „To moja wina. Nie zdołałem przepędzić szczurów. Ale mam pomysł – ukryję się pod postacią kota, żyjącego w światłości Buddy. Stanę się odtąd jedynie cieniem kota, malowidłem na ścianie. W ten sposób będziesz mógł mnie pomnażać w nieskończoność. 

Pustelnik uczynił zgodnie ze szlachetną prośbą swego przyjaciela, a kiedy dziesiątki kotów pojawiły się na ścianach tej świątyni, szczury przelękły się i uciekły. Od tamtego czasu to miejsce było zawsze zamieszkane. Świątynia została poświęcona pamięci kota, który oddał życie za mnicha zen i wkroczył na drogę Buddy”.

Poruszony tą opowieścią Koyabashi postanawia wstąpić na Drogę. Musi postępować teraz krok za krokiem Szlachetną Ośmiostopniową Ścieżką, aby pewnego dnia przekroczyć „bezbramną bramę” Przebudzenia. 

Szlachetna Ośmiostopniowa Ścieżka

1. Właściwe spojrzenie

2. Właściwa myśl

3. Właściwe słowo

4. Właściwy żywot

5. Właściwe dążenie

6. Właściwe postępowanie

7. Właściwa uważność

8. Właściwa koncentracja

Sześć doskonałości:

1. Szczodrość

2. Cierpliwość

3. Dyscyplina

4. Odwaga

5. Medytacja

6. Mądrość

Uzdrowienia przez obce istoty

Poniższy artykuł pochodzi z 14-go numeru Nexusa.

Jego wydawca (Agencja Nolpress) ma stronę internetową zamieszczoną pod adresemhttp://www.nexus.media.pl/.

Ich e-mail to nexus@nexus.media.pl

Telefon do Agencji Nolpress to 85 653 55 11

Wielu ludzi, którzy przeżyli bliskie spotkanie z UFO i ich pozaziemskimi załogantami, doznało nagłych uzdrowień z chronicznych dolegliwości i ma na to dowody w postaci zeznań świadków i dokumentacji medycznej.

Mimo ulotnej natury NOLi, badacze zdołali zgromadzić wiele dowodów, w tym relacje naocznych świadków, fotografie, filmy, odczyty radiowe, fragmenty metali, ślady lądowań, efekty natury medycznej, elektromagnetycznej, reakcje zwierząt i wreszcie tysiące stron rządowych dokumentów. Te liczne materiały to wciąż za mało dla sceptyków, aby ich przekonać. Prawdę powiedziawszy wszyscy czekamy na „strzał z grubej rury”, który dowiedzie ostatecznie prawdziwości istnienia NOLi.

Jednym z argumentów, które mogą dokonać tego przełomu, są dowody medyczne. Najczęściej badania nad dowodami tego typu ograniczały się do obrażeń powstałych na skutek spotkania z NOLem, natomiast niewielką uwagę zwracano na efekty pozytywne.

Tymczasem okazuje się, że istnieje ponad sto udokumentowanych przypadków uzdrowień dokonanych przez NOLe. Pojęcie to możemy zdefiniować jako pozytywną fizjologiczną reakcję na spotkanie z NOLem. Co więcej, przy dokładniejszym sprawdzeniu okazuje się, że z przypadkami tego typu zetknął się praktycznie każdy poważniejszy badacz zjawiska NOLi.

Czy zatem uleczenia dokonywane przez NOLe są owym „strzałem z grubej rury”. Czy stanowią najlepszy dowód, który zdoła przekonać świat, że NOLe są tutaj. Istnieje mnóstwo materiałów potwierdzających uzdrowienia przez NOLe, ale jaki właściwie powinien być ten najlepszy dowód? Czy za najbardziej wiarygodny należy uznać przypadek z udziałem powszechnie szanowanych świadków? A może taki, w którym świadków było najwięcej? Albo taki, gdzie lekarze zdiagnozowali stan przed i po zdarzeniu? Co powinno się robić z przypadkami, w których nie ma innych dowodów prócz twierdzenia świadka, że został uleczony przez obce istoty, po badaniu którego okazuje się, że wszelkie symptomy choroby zniknęły bez śladu? Idealny przypadek powinien zawierać wszystkie wymienione elementy. Wszyscy wiemy jednak, że  w realnym świecie sprawy rzadko przybierają idealny obrót. Badacze NOLi usiłują poskładać tę ogromną układankę, cały czas mając świadomość, że brakuje im co najmniej połowy elementów!

Dysponując przeszło stu przypadkami uzdrowienia przez NOLe, nie powinno się mieć problemów ze znalezieniem kilku solidnie udokumentowanych spraw. Poniżej przedstawiam 10 przypadków, które moim zdaniem najsilniej wspierają tezę o uzdrawianiu przez NOLe. Każdy z nich został wybrany z innych powodów.

PRZYPADEK 011: Rak

Tę pochodzącą z roku 1957 sprawę po raz pierwszy ujawnił brazylijski dziennikarz Joao Martins i znany badacz zjawiska NOLi z ramienia brazylijskiego rządu.

Według ich raportu córka pewnego wpływowego i zamożnego człowieka cierpiała na raka żołądka. Lekarze przewidywali, że dziewczyna wkrótce umrze. Tymczasem chora na oczach rodziny i służącej, została uzdrowiona przez obce istoty. Historia ta nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby służąca nie napisała listu do pewnego badacza NOLi. Oto fragment jej listu:

…Osobiście widziałam to, o czym piszę. Nie wiem, czy pan mi uwierzy, zapewniam jednak, że wszystko, o czym chcę opowiedzieć jest prawdą… Córka moich pracodawców chorowała na raka żołądka. Była poważnie chora, ja zaś zostałam zatrudniona między innymi po to, aby jej doglądać, to znaczy panienki Lais…

Bardzo dobrze pamiętam wieczór 25 października. Wszyscy spodziewali się, że panienka Lais właśnie umrze, ponieważ cierpiała straszliwe bóle. Zastrzyki już nic nie pomagały. Jej ojciec śpiewał modlitwę, kiedy nagle, gdzieś z boku rozbłysło ostre światło i rozjaśniło cały dom. Przebywaliśmy akurat w pokoju panienki Lais, którego okno wychodziło na stronę, z której padało światło. Wewnątrz świeciła tylko mała nocna lampka przy łóżku.

– Spójrzcie – zawołał Julinho, brat umierającej dziewczyny, gdy podbiegłszy do okna zobaczył otoczoną przez światło dyskokształtną maszynę. Urządzenie nie było zbyt duże, ja zaś nie jestem na tyle wykształcona, aby z daleka określić, jakie były jego prawdziwe wymiary. Wiem tylko, że nie było zbyt duże…

Nagle w tamtym obiekcie otworzył się automatyczny luk i ukazały się w nim dwie małe istoty. Podeszły do domu, natomiast trzecia pozostała w luku dysku…

Na rękach miały coś w rodzaju rękawic. Ich kombinezony były białe i robiły wrażenie grubych. Na piersi, po bokach i na mankietach lśniły jasnym blaskiem. Nie wiem jak to wyjaśnić. Zbliżyły się do jęczącej z bólu panienki Lais. Chora miała szeroko otwarte oczy, lecz zupełnie nie rozumiała, co się wokół niej dzieje…

Ci „ludzie” popatrzyli na mnie bez słowa, a następnie stanęli przy łóżku panienki Lais i na okrywającej ją mlecznej pościeli ułożyli przyniesione ze sobą instrumenty. Przywołali gestami mojego pracodawcę i jeden z nich przytknął dłoń do jego czoła i za pomocą niebieskawego światła jakie wypełniło całe wnętrze, „omówił” z nim przypadek panienki Lais. Zobaczyliśmy całe wnętrze jej żołądka. Ten sam „człowiek” wyciągnął inny, wydający jakieś dźwięki instrument, po czym skierował go w stronę brzucha dziewczyny. Zobaczyliśmy wtedy ten nowotwór. Operacja trwała około pół godziny… Potem dali „oni” mojemu pracodawcy kulę wykonaną z metalu wyglądającego jak nierdzewna stal zawierająca około 30 małych, białych pigułek. Żeby całkowicie odzyskać zdrowie, chora miała dostawać jedną pigułkę dziennie.

Jakiś czas później panienka Lais udała sie do swojego lekarza, który potwierdził, że jej nowotwór został wyleczony…

Skazana na śmierć z powodu raka panienka Lais została ocalona przez instrument w kształcie latarki, który emitował „rozpuszczające” nowotwór promienie. Tamte istoty uratowały życie panienki Lais i jeszcze tej samej nocy wróciły do swojej maszyny, którą gdzieś odleciały.

Przypadek ten jest ważny z wielu powodów. Po pierwsze, była to jedna z najwcześniejszych relacji udostępnionych opinii publicznej, a zatem nie mogła zostać skażona przez inne doniesienia. Po wtóre, świadkami zdarzenia była cała rodzina oraz służąca. Po trzecie, pacjentka, u której rozpoznano śmiertelną odmianę nowotworu, w cudowny sposób wyzdrowiała – niewątpliwie na skutek spotkania z NOLem. Później lekarze stwierdzili, że jest wolna od raka, a więc o oszustwie nie może tu być mowy. Jeszcze jeden interesujący aspekt tej sprawy, to ślady materialne. Istnieją jeszcze co najmniej dwa udokumentowane przypadki, w których ludzie otrzymali od obcych istot lekarstwo. W obu zachowano ich próbki do badań.

Prawdopodobnie najważniejszym aspektem tego przypadku jest oczywista szczerość listu. Całe to skomplikowane zajście jest jednym z pionierskich przykładów uzdrawiania przez NOLe.

Przypadek 016: Błonica

Przypadek ten omówił w swojej książce Secret Life (Tajemne życie) dr David Jacobs. Główny świadek wystąpił w niej pod pseudonimem Lynn Miller, jednak później autor ujawnił jej prawdziwe nazwisko, Alice Haggerty.

W roku 1962, mając sześć lat, Alice została zaatakowana przez błonicę, chorobę, która nierzadko kończy się tragicznie. Rodzice nie pozwolili z pobudek religijnych zaszczepić jej w dzieciństwie. Z tych samych powodów nie pozwolili zabrać jej do szpitala. Wezwali lekarza do domu, ten zaś stwierdził, że stan Alice jest bardzo poważny. Mimo to rodzice dziewczynki nie zmienili zdania.

W ciągu następnych dwóch tygodni stan chorej stale się pogarszał. Lekarz odwiedzał ją codziennie, aż podczas kolejnej wizyty oznajmił jej matce, że nie sądzi, by Alice przeżyła noc.

Tak się jednak składało, że Alice była wziętą, przeżywała kilkakrotnie w swoim życiu proces wzięcia. Owego krytycznego wieczoru została prawdopodobnie wzięta przez przyjaznych obcych, których opisała jako „anioły w białych szatach ze srebrnymi pasami”. Pamięta, że została przetransportowana do wnętrza NOLa, gdzie obce istoty powiedziały jej, że zostanie wyleczona. Poruszali wokół jej ciała małym, „podobnym do różdżki urządzeniem”, a potem kazali jej stanąć wewnątrz „dużego, niebieskiego cylindra” z małym okienkiem. Obce istoty patrzyły, jak emitowane z wierzchołka cylindra jasne światło sięgało coraz niżej, aby zatrzymać się w odległości około ośmiu cali (20 cm) od jej głowy. Potem światło cofnęła się i Alice otrzymała polecenie opuszczenia cylindra.

Według Jacksona obce istoty „poinformowały ją rzeczowym tonem, że teraz jest zdrowa i oczyszczona”. Następnie poddali ją szeregowi typowych procedur, jakie często są przeprowadzane na pokładzie NOLi. Nazajutrz rano matka zastała ją na podłodze zajętą zabawą, jak gdyby wszystko było w najlepszym porządku. Matka i lekarz kazali Alice położyć się natychmiast do łóżka, lecz po chwili stwierdzili, że jej błonica minęła bezpowrotnie, nie pozostawiając najmniejszych śladów.

Przypadek ten jest ważny z oczywistych względów. Po pierwsze, występuje w nim dziewczynka, u której lekarz stwierdził zaawansowane stadium błonicy. Będąc o krok od śmierci, dziecko przeżyło klasyczne spotkanie z NOLem. Rankiem następnego dnia, zaledwie kilka godzin po tym zajściu, opiekujący się nią lekarz stwierdził, że jest zupełnie zdrowa. Co więcej, świadek doskonale pamięta procedurę, która doprowadziła do ustąpienia choroby. Takiego dowodu nie można zignorować.

Na korzyść tej sprawy przemawia dodatkowo fakt, że została ona wyczerpująco zbadana nie tylko przez Davida Jacobsa, ale i przez samą Alice. Jej wagę podnosi również to, że jest jedyny opisany w raportach przykład uzdrowienia z błonicy.

Przypadek 017: Rana na ciele

Historia ta jest powtarzana w licznych poświęconych NOLom książkach oraz artykułach, stając się klasycznym przykładem uzdrowienia przez NOLa. 3 września 1965 roku dwaj policjanci, Robert W. Goode i Billy McCoy, spostrzegli przejeżdżając nieopodal w Damon w Teksasie, masywny obiekt, który świecąc różnokolorowymi światłami wzbił się w górę i zawisł w powietrzu.

Nieoczekiwanie nie zidentyfikowany obiekt przemieścił się nad samochód, a następnie wypuścił w dół strumień światła. Promień trafił Goode’a w lewe ramię. (Dwa dni wcześniej został ukąszony w lewy palec wskazujący przez należącego do syna młodego aligatora. W momencie zajścia z NOLem palec był obolały, spuchnięty i zawinięty w bandaż).

– Wnętrze wozu zalało jasne światło – powiedział Goode. – Czułem płynące z niego ciepło. Bezzwłocznie zabraliśmy się stamtąd.

Przerażeni policjanci pospiesznie odjechali.

Po jakimś czasie Goode spostrzegł, że palec już go nie boli.

– Nagle dotarło do mnie, że nie czuję bólu i ściągnąłem bandaż. Po ukąszeniu nie było najmniejszego śladu.

– Opuchlizna zeszła, a palec wyglądał o wiele lepiej. – Potwierdził relację Goode’a McCoy.

Po pewnym czasie policjanci wrócili na miejsce tego zdarzenia i ku swemu zdumieniu odkryli, że NOL wciąż tam tkwił. W końcu sporządzili raport dla sił powietrznych i zostali gruntownie przesłuchani przez majora L.R. Leacha z bazy sił powietrznych w Ellington, który ostatecznie stwierdził, że rzeczywiście uczestniczyli w spotkaniu z nie zidentyfikowanym obiektem latającym. Wiadomość o tej sprawie przedostała się do prasy i obaj stali się wkrótce rozchwytywani, a ich przeżycia powszechnie znane.

Przypadek ten jest ważny nie tylko ze względu na dużą wiarygodność i dobrą reputację obu policjantów, ale również dlatego, że został dogłębnie przeanalizowany przez majora sił powietrznych, który nie znalazł w ich relacjach słabych punktów. Niedorzecznością byłoby zignorowanie tak mocnego materiału dowodowego.

PRZYPADEK 019: Zapalenie wątroby

Poniższa historia jest niezwykła z wielu powodów. 7 grudnia 1967 roku duński badacz Hans Lauritzen uczestniczył wraz z czterema kolegami w obserwacji nieba w nadziei wypatrzenia NOLi.

W lutym 1966 roku przeszedł ciężkie zapalenie wątroby, wskutek czego musiał udać się na rentę. W czasie wspomnianej obserwacji był mocno osłabiony i miał powiększoną o 10 centymetrów wątrobę.

Na krótko przed zakończeniem swojego dyżuru 7 grudnia pięciu obserwatorów ze zdumieniem spostrzegło „dwa wielkie, przyćmione, żółte kule w odległości około stu metrów od siebie”. Laritzen momentalnie wpadł w trans, oddalił się od grupy i nawiązał telepatyczny kontakt z załogą NOLa. Dowiedział się od nich między innymi, że posiada wielką moc pomagania innym ludziom.

Po wyjściu z transu, Lautrizen usłyszał nawoływania kolegów. Pobiegł w ich kierunku i z miejsca zorientował się, że stan jego zdrowia uległ radykalnej poprawie.

– Biegłem i biegłem z taką szybkością, że przyjaciele nie mogli za mną nadążyć. Musiałem na nich zaczekać i wtedy zrozumiałem, że zostałem wyleczony z zapalenia wątroby.

Kierując się rozsądkiem poszedł do lekarza, który oznajmił mu, że jego choroba całkowicie ustąpiła.

– Przeszedłem badania medyczne, nie wspominając rzecz jasna o tym kontakcie. Ku zaskoczeniu lekarzy okazało się, że moja wątroba straciła owe 10 centymetrów, wracając do normalnych rozmiarów. Testy krwi potwierdziły, że obecnie funkcjonowała prawidłowo… a przecież jeszcze niedawno była chora. W pewnym momencie była nawet powiększona aż o 16 centymetrów. Teraz mam zdrową wątrobę. Jestem niezmiernie wdzięczny t emu NOLowi za wyleczenie mnie z przewlekłej choroby… Bóg mi świadkiem, że mówię prawdę.

Relacja ta jest wyjątkowa wśród przypadków uzdrowień przez NOLe, ponieważ uleczony został badacz tego zjawiska. Nie można przejść do porządku dziennego nad faktem, że w wyniku spotkania z NOLem uleczone zostało tak zwane „chroniczne” schorzenie. Wiarygodność tej historii zwiększa również obecność czterech świadków. No i są jeszcze wyniki badań lekarskich potwierdzające, że istotnie wydarzyło się coś niezwykłego.

PRZYPADEK 021: Rana i częściowy paraliż

Większość uzdrowień obejmuje ludzi o niewielkiej bądź żadnej wiedzy medycznej. Zdarzają się jednak wyjątki. W kolejnej historii uleczony został właśnie lekarz.

2 listopada 1968 roku pewnego lekarza mieszkającego we francuskich Alpach obudziły o czwartej nad ranem krzyki syna. Rozejrzawszy się dookoła, spostrzegł dwa święcące dyski wiszące w powietrzu przed wejściem do pokoju syna. Na jego oczach zlały się w jeden dysk, który wysłał silny strumień światła skierowany na  jego klatkę piersiową.

W chwili tego zdarzenia człowiek ten cierpiał na częściowy paraliż prawej ręki oraz nogi, który był skutkiem obrażeń doznanych przed wielu laty podczas wojny algierskiej. Miał ponadto jeszcze zupełnie świeże skaleczenie na kostce, które powstało trzy dni wcześniej, kiedy to podczas rąbania drzewa siekiera wyślizgnęła mu sie z dłoni i mocno uderzyła w kostkę, która wciąż była mocno opuchnięta i bolała.

Oszołomiony i wstrząśnięty, obudził żonę i opowiedział jej o tym, co przed chwilą zaszło. Kobieta natychmiast zauważyła, że rana na kostce męża zupełnie zniknęła. Następnego ranka lekarz odkrył, że minął również paraliż i może chodzić bez powłóczenia nogą. Mógł nawet wrócić do gry na pianinie, której oddawał się z zapałem, zanim został sparaliżowany.

Przypadek ten jest ważny nie tylko dlatego, że dotyczy lekarza, ale również dlatego, że uleczenie poddane było weryfikacji niezależnego świadka bezpośrednio po zajściu.

PRZYPADEK 029: Zęby

Przypadek ten jest bardzo wiarygodny z uwagi na dużą ilość materialnych dowodów. 30 grudnia 1972 roku nocny stróż Ventura Maceiras z Argentyny widział wiszące nad swoim domem jaskrawe światło, wewnątrz którego dostrzegł metalowy pojazd z otworami. W chwilę po rozpoczęciu obserwacji w Maceirasa uderzył „silny rozbłysk”, którego źródło znajdowało się na spodzie pojazdu.

Przez kilka tygodni po tym zajściu Maceiras cierpiał na szereg niepokojących symptomów zdających się wskazywać na promieniotwórcze skażenie – wypadanie włosów, bóle głowy, mdłości, biegunkę, podrażnienie oczu oraz „czerwone, nabrzmiałe krosty” na szyi. Lekarze nie potrafili ustalić przyczyny tego stanu rzeczy i kiedy Meceiras wyjaśnił, że jest to efekt spotkania z NOLem, nie pozostało im nic innego jak tylko uwierzyć w tę historię. Takich symptomów nie można było po prostu symulować.

Na potwierdzenie tego zajścia istnieje cały szereg dowodów materialnych. W miejscu, gdzie unosił się obiekt, osmalone zostały wierzchołki trzydziestometrowych drzew eukaliptusowych. Kot Maceirasa zniknął w momencie, gdy z pojazdu wystrzelił promień. Zwierzę pojawiło się ponownie po upływie 48 dni, a na jego grzbiecie widniały ślady poważnych poparzeń. W niewielkim strumieniu przepływającym w miejscu zdarzenia z nieznanych powodów doszło do masowego śnięcia sumów.

Dowodów było tak wiele, że aż zwróciło to uwagę władz. W ciągu miesiąca ponad sześćdziesiąt razy przesłuchiwali go na przemian lekarze, policja, przedstawiciele rządu, badacze zjawiska NOLi i inni urzędnicy.

Upłynęło wiele tygodni, zanim Maceiras wyleczył się z obrażeń spowodowanych przez spotkanie z NOLem. Niecałe dwa miesiące po tym zdarzeniu dał o sobie znać ostatni i zarazem najbardziej niewiarygodny spośród wszystkich symptomów, potwierdzony przez lekarzy, inżynierów, policję i zawodowych badaczy zjawiska NOLi.Był to trzeci garnitur zębów, który zaczął mu wyrastać, mimo iż miał już 73 lata.

Do pracy nad tym przypadkiem skierowano badacza NOLi Pedro Romaniuka, z uwagi na jego wysokie umiejętności nabyte podczas pracy w międzynarodowych liniach lotniczych, a także udział w charakterze technicznego eksperta w działalności Rady ds. Badania Wypadków Lotniczych Sił Powietrznych Argentyny.

Odwiedziwszy Maceirasa w celu określenia jego stanu, Romaniuk odnotował: „Gdzieś około 10 lutego Maceiras zauważył, że z górnego dziąsła po lewej stronie zaczynają wyrastać mu nowe zęby. W momencie mojej wizyty mogłem stwierdzić wyrzynanie się dwóch zębów przednich oraz dwóch policzkowych, które osiągnęły już od dwóch do trzech milimetrów długości”

Przypadek ten jest ważny zarówno dlatego, że został poparty mnóstwem dowodów materialnych, jak i ze względu na to, że stanowi jedną z najbardziej drobiazgowo zbadanych spraw w historii ufologii. Dzięki starannemu udokumentowaniu stanowi niepodważalny, klasyczny przykład, wymieniany w niezliczonych publikacjach na temat NOLi.

PRZYPADEK 054: Zmiany skóry

Poniższy przypadek zasługuje na uwagę przez wzgląd na oczywistą szczerość świadka, wyraźne zmiany fizjologiczne wywołane bliskim spotkaniem, a także obecność większej liczby świadków.

20 marca 1988 roku profesor Studiów Indiańskich Uniwersytetu Południowej Dakoty, John Salter jr., przejeżdżając pewnej nocy wraz z synem w okolicy Richland Center w stanie Wisconsin doznał bliskiego spotkania z NOLem, któremu towarzyszyło zjawisko luki czasowej. Obaj zapamiętali, że obce istoty poddały ich badaniom. Salter pamiętał ponadto, że w trakcie tych badań otrzymał jakieś zastrzyki.

Niemal natychmiast po tym zdarzeniu zaobserwował i siebie wiele istotnych zmian fizjologicznych. Były one tak widoczne, że uczony zaczął je bacznie śledzić, dzięki czemu wyodrębnił poprawę w osiemnastu obszarachobejmującą „lepsze napięcie skóry, poprawę krążenia, wzroku, szybsze krzepnięcie krwi przy skaleczeniach, szybszy wzrost oraz pogrubienie paznokci i włosów”. Na tym jednak nie koniec. Salter pisze: „wiele zmarszczek na twarzy zniknęło bez śladu, a inne ciągle sie zmniejszają; moja twarz uległa zwężeniu, a szyja zeszczuplała (co w pewnym stopniu dotyczy całego ciała), czemu nie towarzyszą żadne obwisłości. Mam też lepsze krążenie. Rozcięcia skóry zasklepiają się natychmiast i bardzo szybko się goją. Poziom energii mojego organizmu wyraźnie się podniósł; od marca 1998 roku nie miałem przeziębienia ani grypy i w ogóle nie chorowałem…”

Chociaż Salter nie odwiedził lekarza w celu uzyskania diagnozy, zmiany, jakim uległ, zostały z łatwością zauważone przez wszystkich znajomych. Jego syn również stwierdził u siebie niektóre spośród przedstawionych powyżej symptomów.

Salter aktywnie uczestniczy w ruchu na rzecz praw obywatelskich, jest też powszechnie szanowanym badaczem zjawiska NOLi. Liczne zmiany fizjologiczne, oczywista szczerość świadka, jak również fakt, że spotkanie z NOLem może potwierdzić większa liczba świadków, czynią z tego przypadku jeden z najbardziej zdumiewających, a zarazem wiarygodnych przykładów uzdrowienia przez NOLa.

PRZYPADEK 071: Torbiel

Jedną z najbardziej przekonujących form dowodu jest lekarska diagnozom. Między innymi dlatego przedstawiam powyższą historię.

W roku 1991 w stolicy stanu Georgia, Atlancie, lekarze wykryli u wziętej, Alicji Hansen, torbiel i wyznaczyli jej termin chirurgicznego zabiegu. Na krótko przed nim doszło do bliskiego spotkania, podczas którego Alicia została wyleczona i torbiel zniknęła w zdumiewający sposób.

Alicia wspomina: „Ta torbiel naprawdę mnie martwiła… diagnoza wykazała, że ją mam. Przysparzała mi sporo problemów. Lekarze zrobili mi rezonans magnetyczny i po uważnym obejrzeniu zdjęcia przedstawiającego torbiel powiedzieli mi, że muszę wrócić na zabieg”.

Alicia przypomina sobie, że na krótko przed operacją miała bliskie spotkanie. Kiedy w wyznaczonym czasie zgłosiła się do szpitala, została mile zaskoczona.

„No więc wróciłam do szpitala, żeby lekarze zrobili jeszcze jedno badanie i upewnili się, że wszystko jest w porządku. Kiedy czekałam na wyniki, podeszła do mnie pielęgniarka i powiedziała: „To wszystko jest takie dziwne … przepraszam, nie pielęgniarka, tylko osoba oglądająca zdjęcie. Lekarze oznajmili mi: „To jest naprawdę niezwykłe. Gdybyśmy nie widzieli wcześniejszego zdjęcia, bylibyśmy przekonani, że pani nigdy nie miała żadnej torbieli. W pani jajowodach występuje płyn, dokładnie tam, gdzie przedtem była cysta. Płynu by nie było gdyby torbiel pękła. Taki płyn jest zazwyczaj obecny po operacji”. Wyglądało więc na to, że przeszłam operację, choć nie miałam żadnego zabiegu”.

Taki typ medycznych dowodów jest praktycznie nie do podważenia. Diagnoza wykazała u Alicji torbiel, która niedługo potem w tajemniczy sposób zniknęła i jednocześnie pojawiły sie objawy jak po zabiegu operacyjnym, który nie został wykonany. Przynajmniej nie przez ziemskich lekarzy!

Alicia przeżyła jeszcze kilka godnych odnotowania uzdrowień. Ponadto dysponuje szeregiem świadków swoich spotkań. Obecności płynu w jej jajowodach nie da się wytłumaczyć inaczej jak przebytą operacją.

PRZYPADEK 078: Guz

Poniższy przypadek został zbadany przez znanego badaczy zjawiska NOLi Williama Hamiltona jra. Na uwagę zasługuje to, że świadek przeszedł diagnozę przed i po zdarzeniu, a ponadto zdołał uzyskać od swojego lekarza historię choroby potwierdzającą, że rzeczywiście wydarzyło się coś bardzo niezwykłego.

Morgana von Klausen (pseudonim) z południowej Kalifornii przeżyła pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych kilka bliskich spotkań. 4 grudnia 1994 roku poszła do lekarza i dowiedziała się, że ma guza w prawej piersi.

Bill Hamilton zanotował: „Zdjęcie rentgenowskie wykazało jakąś zmianę w pachowej części prawej piersi. Przeprowadzono ultrasonografię tego obszaru. W problematycznym rejonie znaleziono masę nie będącą torbielą o wymiarach 1,6 na 0,6 cm”.

Zabieg wyznaczono na 14 grudnia. Dzień wcześniej, 13 grudnia, Morgana jechała samochodem razem z synem i w pewnym momencie unoszący się w pobliżu „biały, trójkątny pojazd”.

– Mamo, patrz! – zawołał syn. – Och, to dobry znak, widać, że nas chronią. Jesteśmy chronieni. Zobaczysz, nie będziesz już miała żadnych problemów!

Słowa te okazały sie prorocze. Wieczorem Morgana odczuwała silny ból w okolicach guza. Chciała wstać z łóżka, ale nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu i po chwili straciła przytomność.

Nazajutrz rano udała sie prosto do szpitala na zabieg. Lekarz wkłuł się w podejrzaną masę, a następnie zrobił prześwietlenie. Ku zaskoczeniu wszystkich, na nowym zdjęciu nie było śladu guza. Odszukano stare zdjęcie, gdzie widać go było bardzo wyraźnie. Dodatkowa ultrasonografia potwierdziła wynik rentgena – masa zniknęła.

Hamilton napisał: „Radiolog i chirurg potwierdzili, że poprzednia diagnoza wykazała obecność jakiejś stałej masy, jakie nie znikają ot tak sobie”.

Tutaj także dysponujemy diagnozę sprzed zajścia i po nim, jak również oświadczeniami radiologa i chirurga, z których jednoznacznie wynika, że musiał nastąpić zabieg.

PRZYPADEK 089: Ślepota barw

Przypadek ten dostarcza niezbitego dowodu na uzdrowienie przez NOLa nie tylko dlatego, że usunięte zostało chroniczne schorzenie, ale i dlatego, że fakt uzdrowienia został potwierdzony przez lekarza, u którego leczył się świadek.

Eddie X., mieszkaniec środkowo-zachodnich stanów USA, zwrócił się do badacza NOLi Johna Carpentera z prośbą o zbadanie jego licznych wzięć. Wzięcia miały miejsce także podczas pracy Carpentera z Eddie’m.

Badacz odnotował: „W trakcie prowadzonych przez obcych badań usunięto prawe oko Eddie’go. Świadek czuł, że wyjmują mu oko, a następnie wkładają z powrotem na miejsce. Potem oko było zaczerwienione i sprawiało ból. Nie zauważył przy tym, że obcy umieścili w oczodole coś jeszcze. Skutkiem ubocznym tego zabiegu okazała się natomiast poprawa w postrzeganiu barw. Bez wątpienia obcy wyjmowali mu oko wyłącznie dla swoich celów, a nie po to, by mu pomóc. Tak więc niejako przy okazji częściowo wyleczyli go ze ślepoty kolorów, na którą cierpiał od urodzenia”.

W celu lepszego udokumentowania tego przypadku Carpenter uzyskał oświadczenie okulisty Eddie’ego, w którym stwierdza on, że Eddie cierpiał na „głęboką ślepotę kolorów”, która „ograniczyła się po tym zdarzeniu do ślepoty koloru zielonego”.

Twierdzenie Carpentera, że uzdrowienie miało „charakter przypadkowy” zdaje się być wyłącznie czystą spekulacją. Niezbity pozostaje jedynie fakt, że doszło do wyleczenia chronicznej przypadłości, co zostało potwierdzone przez lekarza.

INNE CUDOWNE UZDROWIENIA PRZEZ NOLE/ISTOTY POZAZIEMSKIE

Przytoczone dziesięć przypadków należy do najlepiej udokumentowanych uzdrowień będących dziełem NOLi. Oczywiście, nie zamykają one listy wiarygodnych zdarzeń tego typu. Obok nich można by wymienić wiele innych. Wszystko zależy od tego, co uznamy za „najlepszy” dowód.

Na przykład, do szczególnie efektownych należą wszystkie przypadki uleczenia raka i/lub ciężkich/chronicznych schorzeń. Jeżeli komuś postawiono diagnozę, że cierpi na chroniczną lub śmiertelną chorobę i jeśli osoba ta przeżywa spotkanie z NOLem, a następnie okazuje się, że choroba ustąpiła, to czyż nie jest to wspaniały dowód uzdrawiającego działania NOLi?

Są też świadkowie utrzymujący, że posiadają historie swoich chorób sprzed i po zmianie, które to dokumenty w sposób jednoznaczny dowodzą autentyczności uleczenia. Dowody w sprawach nie do końca wyjaśnionych również potrafią być bardzo mocne – na tyle w każdym razie, aby przekonać sąd. A jeśli nawet jakiś przypadek okaże się niedostatecznie udowodniony w takim bądź innym aspekcie, zawsze znajdzie się następna historia czekająca w kolejce, by wypełnić niszę. Czy sam fakt, że istnieje tak wiele doniesień o uzdrowieniach, nie stanowi dostatecznie mocnego dowodu?

Istnieje niezliczona ilość innych przypadków, w których występuje ogromna liczba dowodów. Weźmy chociażby historię Ludwiga Pallmana wyleczonego z choroby wątroby przez obcą istotę w szpitalnej sali. Oddajmy głos Pallmanowi: „Czytelnicy mogą wszystko to sprawdzić. Stałem się cudownie ozdrowiałym pacjentem słynnego Szpitala Maison Francaise w stolicy Peru, Limie”. Po tym, jak Pallman odzyskał zdrowie, jego lekarz powiedział: „Jest pan zdrów jak ryba… to jest naprawdę niezwykłe. Wczoraj był pan schorowanym człowiekiem, a dziś sprawia pan wrażenie kogoś zupełnie innego”.

Albo prześledźmy przypadek pewnego pragnącego zachować anonimowość mężczyzny z Finlandii urodzonego z wadą, która sprawiała, że jego wątroba była znacznie powiększona – aż do chwili bliskiego spotkania z NOLem. W raporcie z tego zdarzenia możemy przeczytać: „W trakcie badania lekarze stwierdzili, że jego wątroba uległa zmniejszeniu do normalnej wielkości”.

W niniejszym artykule z pewnością także mógłbym powołać się na historię Freda White’a z Durham w Anglii, u którego wykryto dziurę w płucu i który został uzdrowiony przez obcą istotę podczas swojego pobytu w szpitalu. Nie posiadający się ze zdumienia lekarz powiedział White’owi: „Pańskie płuco jest pełne powietrza. Dziura, która tam była, zniknęła. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy”.

Równie niewiarygodny przypadek uleczenia, tym razem wady serca, przydarzył się pewnemu anonimowemu mężczyźnie z południowej Kalifornii. Lekarze powiedzieli mu: „To jest zdumiewające. Wygląda na to, że nie mamy pojęcia, co to takiego”.

Jeszcze jeden znany, a nie wyjaśniony przypadek to uleczenie bezpłodności u byłego brytyjskiego policjanta, Alana Godfreya. Jego lekarz stwierdził: „Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Pański stan uległ całkowitemu odwróceniu. Test pokazuje, że jest pan płodny i wszystko jest w normie”.

Można by wymienić jeszcze wiele innych przypadków popartych oświadczeniami lekarzy, a także innymi materiałami dowodowymi. Wobec istnienia przeszło setki zarejestrowanych zdarzeń tego typu, w artykule tej wielkości brak na to po prostu miejsca, lecz ci, którzy zechcą szukać znajdą w nim mnóstwo dowodów.

Tym niemniej badacze NOLi nieustannie poszukują tego jednego przypadku, który rzuci na kolana wszystkich sceptyków dzięki wymowie nagromadzonych dowodów materialnych. Takie zdarzenie jest jednak dopiero przed nami, w przeciwnym razie istnienie NOLi zostałoby już przez wszystkich zaakceptowane. Liczne uzdrowienia oswajają jednak każdego z nas z możliwością istnienia istot pozaziemskich. Dzisiaj ufologią zajmuje się szereg dyscyplin naukowych, jak choćby astrofizyka czy psychologia. Zagadnieniom ufologii poświęcone są liczne konferencje, programy telewizyjne oraz niezliczone publikacje wszelkiego typu.

Czy to się nam podoba, czy nie, NOLe tu pozostaną. W naszym interesie leży zatem zdobycie jak największej wiedzy na ich temat. I jeśli istoty pozaziemskie nadal będą odwiedzać naszą planetę, zdobycie ostatecznych dowodów pozostanie tylko kwestią czasu. Im więcej będziemy o nich wiedzieć, tym lepiej będziemy przygotowani. Kiedy dowody takie zostaną wreszcie znalezione, przyczynią się zapewne do zmian w naszym świecie oraz w sposobie, w jaki patrzymy na nasze miejsce we wszechświecie. Przyszłość ufologii zapowiada się doprawdy fascynująco.

Preston Dennett

Strona 1 z 3

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén